Ładny link, aby było nastrojowo na te i następne odpisy.
Nie zareagowałem, kiedy Cymonia odchodziła z wilkiem, którego nie znałem. Nawet nie zdążyłem jej odpowiedzieć, kim dla mnie był jej ojciec, wyjaśnić chociaż część pytań i przynajmniej trochę sprawić, że zaufa mojej osobie. Odprowadziłem wilczycę wzrokiem, dopiero kiedy ci zniknęli w oddali, kiwając lekko łbem.
— Do zobaczenia... Do zobaczenia — szepnąłem prawie bezgłośnie, po czym zmusiłem się do odwrócenia od lasu i powolnego skierowania ktokolwiek wie gdzie. Cel podróży nie obchodził mnie zbytnio. Ważne, abym szedł przed siebie. Nie zatrzymywał się, nawet jeśli spotykałem przed sobą znane oblicza. Chciałem po prostu odejść, zasnuć się w jakimś miejscu, tam, gdzie nikt mnie nie odnajdzie. Może i było to zachowanie szczeniackie, takie uciekanie od problemów, zamiast stawienie im czoła. Lecz nie miałem sił, aby walczyć w tej chwili o cokolwiek. Złapałem się nawet na myśleniu, że wieczny sen nie jest taką złą opcją. Nie miałem po co żyć, wszystko, co było mi drogie, przepadło. A ja nie potrafiłem poskładać swojego rozbitego serca.
Zatrzymałem się w połowie kroku, kiedy rozpoznałem ten układ drzew. Nie musiałem się rozglądać, aby się upewnić, że jestem w tym miejscu. Tym, którego określenia mój umysł zręcznie wypiera, byleby tylko nie dać się pochłonąć wszechobecnej żałości. Mimo, że chciałem iść dalej i złożyć się obok kopczyka, nie ruszyłem się z miejsca. Zacisnąłem powieki, aby ukryć przed światem fakt, że pojawiły się w nich drobne łzy. Czułem, jak mój oddech przyspiesza, aby ostatecznie stać się spazmatyczną parodią życiodajnego procesu. Opadłem na ziemię, drżąc na całym ciele, nie mając siły chociaż poruszyć ogonem. Wszystko to mnie przytłaczało. Pozostało mi tylko czekać na to, co nadejdzie.
Minęło kilka dni, z tego, co zdołałem pojąć, nim powróciłem do społeczeństwa. Daleko mi było od dobrego samopoczucia, ale wykrzesałem w sobie tyle energii, aby wyruszyć ponownie na poszukiwania Cymonii. Liczyłem na to, że ten tajemniczy basior, którego było mi dane dostrzec wcześniej, nie będzie już w pobliżu, tym samym dając mi wolną rękę przy rozmowie z waderą. Aby jakoś ułatwić sobie poszukiwania, rozesłałem po okolicy samotne duchy, przez co pewnym czasie udało mi się ją odnaleźć.
— Pytałaś, skąd będziesz wiedzieć, że to prawda — Pominąłem rzeczy tak trywialne jak przywitanie. Chyba rzeczywiście żyłem we własnej sferze, w której czas i przestrzeń była jednolitą całością — Na to pytanie nie jestem w stanie ci odpowiedzieć. Nie wiem, czy ktokolwiek byłby w stanie to zrobić. Pozwolę sobie jednak zauważyć, że jestem jednym z niewielu osobników, którzy przyszli do ciebie po tamtej nocy, czyż nie?
<Cymonia?>
Nie zareagowałem, kiedy Cymonia odchodziła z wilkiem, którego nie znałem. Nawet nie zdążyłem jej odpowiedzieć, kim dla mnie był jej ojciec, wyjaśnić chociaż część pytań i przynajmniej trochę sprawić, że zaufa mojej osobie. Odprowadziłem wilczycę wzrokiem, dopiero kiedy ci zniknęli w oddali, kiwając lekko łbem.
— Do zobaczenia... Do zobaczenia — szepnąłem prawie bezgłośnie, po czym zmusiłem się do odwrócenia od lasu i powolnego skierowania ktokolwiek wie gdzie. Cel podróży nie obchodził mnie zbytnio. Ważne, abym szedł przed siebie. Nie zatrzymywał się, nawet jeśli spotykałem przed sobą znane oblicza. Chciałem po prostu odejść, zasnuć się w jakimś miejscu, tam, gdzie nikt mnie nie odnajdzie. Może i było to zachowanie szczeniackie, takie uciekanie od problemów, zamiast stawienie im czoła. Lecz nie miałem sił, aby walczyć w tej chwili o cokolwiek. Złapałem się nawet na myśleniu, że wieczny sen nie jest taką złą opcją. Nie miałem po co żyć, wszystko, co było mi drogie, przepadło. A ja nie potrafiłem poskładać swojego rozbitego serca.
Zatrzymałem się w połowie kroku, kiedy rozpoznałem ten układ drzew. Nie musiałem się rozglądać, aby się upewnić, że jestem w tym miejscu. Tym, którego określenia mój umysł zręcznie wypiera, byleby tylko nie dać się pochłonąć wszechobecnej żałości. Mimo, że chciałem iść dalej i złożyć się obok kopczyka, nie ruszyłem się z miejsca. Zacisnąłem powieki, aby ukryć przed światem fakt, że pojawiły się w nich drobne łzy. Czułem, jak mój oddech przyspiesza, aby ostatecznie stać się spazmatyczną parodią życiodajnego procesu. Opadłem na ziemię, drżąc na całym ciele, nie mając siły chociaż poruszyć ogonem. Wszystko to mnie przytłaczało. Pozostało mi tylko czekać na to, co nadejdzie.
Minęło kilka dni, z tego, co zdołałem pojąć, nim powróciłem do społeczeństwa. Daleko mi było od dobrego samopoczucia, ale wykrzesałem w sobie tyle energii, aby wyruszyć ponownie na poszukiwania Cymonii. Liczyłem na to, że ten tajemniczy basior, którego było mi dane dostrzec wcześniej, nie będzie już w pobliżu, tym samym dając mi wolną rękę przy rozmowie z waderą. Aby jakoś ułatwić sobie poszukiwania, rozesłałem po okolicy samotne duchy, przez co pewnym czasie udało mi się ją odnaleźć.
— Pytałaś, skąd będziesz wiedzieć, że to prawda — Pominąłem rzeczy tak trywialne jak przywitanie. Chyba rzeczywiście żyłem we własnej sferze, w której czas i przestrzeń była jednolitą całością — Na to pytanie nie jestem w stanie ci odpowiedzieć. Nie wiem, czy ktokolwiek byłby w stanie to zrobić. Pozwolę sobie jednak zauważyć, że jestem jednym z niewielu osobników, którzy przyszli do ciebie po tamtej nocy, czyż nie?
<Cymonia?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz