Malutka waderka kolejnej nocy leciała z trudem przez opory powietrza. Wiatr targał jej maleńkim ciałkiem i brutalnie usiłowało zmusić ją do odwrotu. Tej nocy pogada wyraźnie nie zamierzała jej pozwolić na opowiedzenie o tym, co tak ją brutalnie skrzywdziło. Serenity doskonale zdawała sobie sprawę, dlaczego tak się działo. Drugie i trzecie wydarzenie bardzo dotkliwie odbiło się na przyrodzie, która broniła się każdą formą przed ponownym przywołaniem bólu. Jednak udało jej się wylądować, wilki czekały już na nią.
-Witajcie ponownie- przywitała się, nie jak poprzednio. Przy czym wiatr cisnął jej włoskami prosto w jej pyszczek.- Jak widzicie, pogoda dziś jest jeszcze agresywniejsza niż ostatnio. Dzisiejsza historia wyjaśni wam drugie wydarzenie i dlaczego w jednej chwili wszystko momentalnie umarło...
Nie tak długo po oficjalnym przyznaniu się do tych win przeszłości przez mego ojca, mama nie wychodziła ze swojej jaskini. Nie pozwalała się nikomu do siebie zbliżyć, o wyprowadzeniu z jamy nie było mowy. Roślinność oplotła wnętrze i wejście w ten sposób, że gruntownie blokowała dostęp do wilczycy. Tylko co niektóre wilki po poproszeniu, miały dostęp do doglądu mamy. Jednym z nich była ciocia, która sporadycznie sprawdzała co z mamą. Natomiast tata nie miał żadnego dostępu. Z chwilą gdy przechodził obok jaskini, ta zaraz była pokrywana znacznie grubszą warstwą bluszczu i nie tylko. To była wystarczająca wiadomość od przyrody, żeby tata nie próbował nawet zbliżyć się do mamy. Czyżby chroniła ją jak ten skarb? Możliwe.
Jednak... Jednak nie wszystko może trwać wiecznie. I tym razem moja mama się o tym przekonała.
Tak jak wspomniałam na początku, to wydarzyło się niedługo, raptem po kilku dniach. Matka w dalszym ciągu nie opuszczała swego lokum, kiedy to ktoś zawołał ją sprzed wejścia.
-Caeldori! To pilne, wyjdź proszę!
Matka nie odpowiedziała na to wezwanie. Jedyne co to drgnęły jej uszy.
-Kwiatuszku- usłyszała głos cioci,- ktoś przybył do watahy i mówi, że cię zna. Przedstawił się jako...
Słysząc imię, Jego imię, mama natychmiast wstała i sztywnym krokiem skierowała się do wyjścia, na co roślinność z wolna ustępowała, robiąc jej przejście.
-Jak się przedstawił?- Spytała głucho mama cioci, całkiem ignorując pierwszą waderę, która przybyła pod wejście. Słysząc odpowiedź, nabrała wdechu i niemal jedno zdanie spytała jednym słowem, tak szybko przemówiła.- Gdzie on jest?
-Na granicy terenów łowieckich- odparła ciocia i ledwie się spostrzegła a po mamie nie było śladu, tylko kurz unoszący się w powietrzu. Mało kto wiedział, że mama potrafi tak szybko biegać. A jednak wówczas pruła przed siebie, jakby miała zamiar przebić się przez barierę dźwięku. Kompletnie ignorowała wszystkich wokół, On był tu, On ją znalazł... To było silniejsze od jej chęci by nie zwalniać tempa. Tak bardzo martwiła się o Niego, tęskniła za Nim każdej chwili. Praktycznie każdy widząc pędzącą waderę, natychmiast znikali z jej toru biegu. W tym tempie, na miejscu znalazła się po ledwie kilku minutach. Pierwsze co, dostrzegła samca alfa, pana Zawilca. Obrócił się na usłyszenie hamującej mamy, praktycznie mu na tyle. Miała rację, stał tam sobie przed alfą. Kiedy nieco przechylił głowę w bok, dostrzegł ją. Zaraz i jemu pysk się rozjaśnił szczęściem.
-Moja miła- odezwał się głębokim i ciepłym głosem.
-Darien Darius!- Pisnęła radośnie wadera i ku zdumieniu innych wilków, skoczyła i zawisła mu na szyi. W odpowiedzi przygarnął ją do siebie w mocnym uścisku. I nim zaczniecie pytać: nim mama poznała tatę, tylko Darienowi Dariusowi pozwalała się dotykać w formie pocieszeń czy przytuleń. To był jedyny basior, który był na tyle blisko niej, że jego dotyk nie był nigdy straszny.
-Księżniczko, nawet nie wiesz ile czasu cie szukałem- szepnął nawiązując do jej pełnego imienia, Caeldori Hime. Pozwolicie, że nie przytoczę skąd miała królewski tytuł, mam nadzieję, że pamiętacie. Na pysku mamy ujawnił się lekki rumieniec.
-Tak tęskniłam za tobą, mój miły przyjacielu- odparła mama po czym odsunęła się, by móc spojrzeć na niego całkiem.
Wyglądał zasadniczo tak, jak go mama zapamiętała. Ciemnoszara sierść z czarnymi akcentami, umięśnione ciało i te wręcz hipnotyzujące niebieskie oczy. Jedyne, co mogłoby być zmianą to nieco wydłużona sierść. Jednak ciepło jego oczu i wyrazu pyska nie uległ absolutnie żadnej zmianie. I ta miękkość... Oderwali się od siebie dopiero po dłuższej chwili, kiedy poczuli coś mokrego - oboje uronili kilka łez na to spotkanie. Usłyszeli chrząknięcie z boku i zdali sobie sprawę, że mają widownię.
-Zatem... Kim jesteś i co tu robisz?- Spytał zwykłym dla siebie tonem alfa. Towarzysz mamy skinął mu głową.
-Darien Darius panie- rzekł oficjalnym tonem.- Przybywam z dalekich terenów, właśnie za Caeldori Hime. Wiele miesięcy temu przyrzekłem być jej Strażnikiem i zamierzam dopełnić tego, co mi postanowiono.
Darien Darius nigdy nie wyjaśnił, kim tak naprawdę był, dlatego spieszę się z tym. Jak zapewne pamiętacie, moja mama była czystym Kwiatem o wielkiej rzadkości, stąd tytuł księżniczki prze fakt jej mocy. Każdy Królewski Kwiat w pewnym czasie ma przydzielanego obrońcę, właśnie Strażnika, z sąsiadującej osady. Taki wilk zobowiązuje się całym życiem bronić swego Kwiatu. Wiecie, coś na zasadzie rycerzy i takie tam. Darien Darius po długim czasie uzyskał zaufanie mamy i przez to, że doskonale go znała, czuła się przy nim bezpieczna, stąd brak lęku przed męską bliskością.
Ciężko stwierdzić, co tak naprawdę sprawiło, że Strażnik został zaakceptowany przez watahę. Być może to, w jaki sposób z ufnością patrzyła na niego moja mama? Fakt faktem, nie zamierzała opuścić swego przyjaciela, który ją odnalazł. Była tym tak ucieszona, że widok zbolałego wyrazu pyska taty stojącego znacznie dalej, nie zrobił na niej wrażenia. Prawdę mówiąc, to był moment w którym mama pierwszy raz olała tatę.
Tyle, ile czasu przegadali na poświęcenie tego, co się stało od ich rozdzielenia... Ach, tracenie poczucia czasu na takie wspaniałe rzeczy...
Czasem jednak nie umieją przestrzec przed tym, co nieuniknione.
Nie minęło wiele czasu od przybycia najbliższego powiernika mamy, kiedy stało się to... Tego wczesnego popołudnia, mama cofnęła się do swojej jaskini po drobnostkę. Ledwie ją złapała w łapę a w progu jamy z trudem wyhamował wilk.
-Cael...- skrócił imię mamy przez fakt na walczenie o powietrze.-... Szybko... Jaskinia medyka... On chce...
Mama nastawiając uszy, wybiegła i pognała za wilkiem, który chyba po zatrzymaniu wyzionąłby ducha. Tak wpadając do szukanej jaskini, zastała przerażający widok. Tata podtrzymywał Strażnika mamy, zapobiegając jego osunięciu się przy próbie ułożenia go. Pan Conquest amortyzował tyły, podczas gdy inny basior kazał się odsunąć gapiom.
-Darien Darius!- Krzyknęła mama i, ku zdumieniu wszystkich, brutalnie się przepchnęła do niego i opadła przy jego boku. W jej oczach stanęły łzy na widok najdroższego przyjaciela na którego ciele zaczęły pojawiać się pączki blado-szarych kwiatów, znaku, który w rejonach Strażników oznaczał rany szarpane na jego Kwiecie Życia. Ktoś najwyraźniej celowo niszczył jego Kwiat, jakimś cudem dostając go w swe niecne łapy.
-Wybacz, przyjaciółko- uśmiechnął się słabo po czym zaczął kaszleć, a z jego pyska wyskoczyły kolejne kwiaty, będące straszliwym pięknem.- Chciałem... Musiałem...
-Ciii- szepnęła mama biorąc jego głowę w łapy.- Nic nie mów. Wiem.
-Chciałem cię zobaczyć- wycharkał z trudem.
-Najdroższy przyjacielu... Nie rób mi tego- jęknęła mama starając się powstrzymać coraz mocniejsze drżenie głosu.-... P-pamiętasz jak się bałam? Zawsze przytykałeś swoją głowę do mojej i nuciłeś mi liczenie w kółko w naszym języku, dopóki nie wróciło wszystko do normy...
-T-tak miła...
Mama przytknęła swoje czoło do czoła Dariena Dariusa i tym razem to ona prowadziła prowadziła wyliczankę w języku Kwiatów. Sama dotarła do pięciu i basior zaczął swoje liczenie. Przytuliła się do niego mocniej po czym ponowiła od sześciu do dziesięciu, ponownie czekając na skończenie liczenia przez cennego basiora.
Jednak umilkł nie mogąc powiedzieć liczby osiem.
Mama napięła się i powtórzyła liczenie od sześciu do dziesięciu. I jeszcze raz. Dopiero wtedy dotarło do niej, że jej kochany przyjaciel nie rusza się. Nie bije mu serce. Przestało.
Wówczas mama wydała z siebie tak przerażający wrzask rozpadającego się serca, że w tej samej chwili, cała przyroda w watasze natychmiast obumarła.
(Podobny do krzyku pod sam koniec)
Ktoś chyba usiłował ją dotknąć w geście pocieszenia ale się wyrwała i mocniej przywarła do stygnącego już ciała, nie przestając wydawać z siebie dźwięków, przez które wszystkim zaczęły niemal lecieć łzy. Po dłuższym czasie nie puszczania go z jej ramion, poczuła dziwny tłumiący ruch i nagle zapadła ciemność...
-Ktoś dla dobra mamy i wszystkich, zresztą z wielkim trudem, ogłuszył mamę przez co straciła przytomność. Niestety, gdy się ocknęła, sytuacja nie uległa zmianie a natura coraz bardziej zamierała. Krzaki, wszelkie drzewa czy nawet trawa, wszystko wyglądało jak po potwornym pożarze. Zwierzyna uciekła z dala od pola rażenia... Tak, to wszystko się stało przez rozdarcie serca mamy. Przyroda była mocno związana z każdym Kwiatem, co dało się zauważyć... To właśnie było to drugie wydarzenie, przez co moja mama ucierpiała jeszcze mocniej... Słońce zaczyna wschodzić- powiedziała Serenity spoglądając w horyzont.- Następnej nocy opowiem o trzecim, ostatnim i najokrutniejszym wydarzeniu w życiu mamy. Do zobaczenia...
C. D. N.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz