wtorek, 31 sierpnia 2021
Podsumowanie sierpnia!
Od Espoir CD Delty - "Wyblakłe Słońce" cz.2.7
Emocje
wyrywały się z mojej piersi i wystarczyła chwila, abym stała się ich
bezbronną kukiełką. Pognałam za Deltą, będąc pewna, iż to siła wyższa z
nieskrywaną satysfakcją zabawia moim losem oraz kruchymi kończynami.
Basior zatrzymał się pod ścianą, a gdy zauważył, iż w tym pomieszczeniu
jesteśmy sami, skurczył się w małą kulkę drżącej sierści. Widząc jego
przerażenie, poczułam, iż odzyskuję utraconą już tak dawno odwagę. Tak
jakbym niczym potwór wysysała całą jego witalność, pozostawiając tylko
bezradną kupkę kości. Przybliżyłam się kawałeczek... i jeszcze jeden
kawalątek, wiedziona tym niezwykłym stanem. Zachłysnęłam się pewnością
siebie i przez chwilę mogłam poczuć, iż mogę wszystko. Dopadła mnie
niebywała żądza, która zbliżyła nasze ciała. Tak nieokiełzana i nieznana
mi jeszcze siła, sprawiła, że wtuliłam głowę w jego jeszcze przed
momentem skrywaną klatkę piersiową.
— C-co
ty robisz? — zapytał zszokowany, zamierając w bezruchu. Czułam jego
spięte mięśnie, które sprawiały, iż wyglądał nieco dumniej niż jeszcze
przed paroma chwilami.
— Rozluźnij się — wyszeptałam, przesuwając pysk w kierunku jego uszu, a na końcu delikatnie chwytając jedno z nich w zęby.
— Przecież... nic... nie wiem — pisnął, próbując zebrać resztki swojej odwagi, które w odpowiedzi zakopałam pod ziemię, zaczynając ocierać się o jego ciało.
— Ale... wiesz o gęsiach... jaką mam pewność, iż nic więcej? — mruknęłam cicho — Z pewnością wiesz, jak sprawić przyjemność damie, a tylko na tym mi zależy.
— Potrzebuję
medyka!!! — wysoki głosik którejś z pacjentek wyrwał mnie z transu.
Poczułam zalewającą mnie falę obrzydzenia zmieszanego ze wstydem. Jesteś
dręczycielką. Dziwką. Natychmiastowo odskoczyłam od Delty i byłam w stanie wykrztusić jedynie kilka żałosnych słów.
— Idź...
bardzo przepraszam... ja nie wiem... porozmawiamy później... nie mów — wyjąkałam, usuwając się z jaskini medycznej. Cała drżałam, wciąż nie
odzyskawszy do końca kontroli nad swoim ciałem. Nie byłam gotowa nawet
na przeprosiny i wyjaśnienia, choć doskonale wiedziałam, że ciężar nie
został ze mnie ściągnięty. Teraz stałam w kryzysie tożsamości i
obezwładniającym strachu, że dowie się ktoś z WSC albo z WSJ.
Jako dziecko bardzo chciałam kiedyś zawalczyć z potworami, o których
słyszałam w legendach opowiadanych przez moją rodzicielkę. Nie zdając
sobie sprawy... że nie pokonam nawet jedynego, z jakim przyjdzie mi
walczyć. Nie dam sobie rady z samą sobą. Nigdy nie byłam lepsza od Verduma. Nie miałam jednak zbyt wiele czasu na przemyślenia.
Wciąż z tyłu głowy kotłowały mi się słowa Vitale.
Bałam się odpowiedzialności, zimnego pyska Szkła i gorzkich słów. Kary
wymierzonej za to, czego się nie dopuściłam. Nie wiedziałam jednak, że
podejrzenie, iż maczałam łapy w podejrzanym zniknięciu Ry'a
bardzo szybko obróciłoby się przeciwko wilkom z jaskini medycznej.
Strach przed podjęciem śledztwa przez inne wilki, skutecznie zostawił
mnie w tej sytuacji samą jak palec. Czułam, że nie mogę już nikomu ufać.
Miłym uśmiechom, pięknym oczom i cicho wypowiadanym obietnicom oraz
groźbom. Nie targnęłam się jednak na swoją psychikę, brnąc w to dalej
dla jakiegoś górnolotnego celu - pragnęłam
po prostu oczyścić się ze wszystkich zarzutów. Żałuję jednak, jakie wrażenie zrobiłam na Delcie, ponieważ gdybym zachowała wobec niego choć
trochę taktu - być może przyszłe wydarzenia potoczyłyby się nieco inaczej.
Flora okazała się nie być daleko. Znalazła się niedługo po...
zdarzeniu w jaskini medycznej. Jąkając się, stwierdziła, iż tak naprawdę
zawsze marzyła o chwili wolnego i po prostu musiała opuścić jaskinię.
Czasem jednak trzeba umieć słuchać się w szept, zagłuszany przez krzyk.
Ujrzeć drobne rany na jej ciele. Puste spojrzenie. W pewien sposób czułam się lepiej, patrząc na jej nędzną sylwetkę i zwieszone spojrzenie. Bo przecież każdy popełnia błędy,
prawda? Być może dała się wciągnąć w jakiś nieczysty układ? A może błędem jest nawet moja ocena sytuacji? Może wydaje mi
się, że wiem tak wiele, tak naprawdę nie wiedząc nic. Flora przecież
miała mnóstwo pracy i nie dało się całkiem odrzucić jej wersji wydarzeń.
Jaki ze mnie śledczy, jeżeli zaprzeczam jedynym poszlakom, jakie mam,
aby móc zamknąć całą sprawę w takiej wersji, w jakiej ją sobie od
początku wyobrażałam?
— Floro... Opisz mi, proszę, jak teraz wyglądam.
Co jest do poprawy? — zapytała następnego wieczoru Kali. Czułam do niej
sympatię, którą odruchowo przejawiałam przez serię wyuczonych uśmiechów,
zapominając, iż nie może ujrzeć nawet tak żałosnego gestu z mojej
strony. Wyszła tutaj moja nieudolność w relacjach, gdzie trzeba wykazać
się czymś więcej niż „poważny wygląd”, czy nerwowe kiwanie głową, kiedy
nie jestem w stanie otworzyć pyska bez ukazania prawdy. Miałam w swoim
życiu kilka treningów naturalności jako szpieg... nie mam pojęcia, jakim
cymbałem trzeba być, aby przepuścić taką wilczycę jak ja. Sylwetka
idealnej obywatelki chociaż
niego zalatuje sztucznością, ma niezwykle, iż bardziej budowana jest na
kłamstwach, tym łatwiej będzie przygarnąć nieco wpływów. Bo
społeczeństwo w większości przypadków wybierze tę „najbardziej
opłacalną, idealną opcję”, by nakarmić się korzyściami przy zerowym
koszcie. Może to właśnie ono zmusza polityków do tych
charakterystycznych już kłamstw i kłamstewek. A może to właśnie te
wpływowe wilki są winne, przedstawiając nieistniejące ideały, blednące w
obliczu poczciwej konkurencji, po to, aby to w ich łapach znalazło się
najwięcej władzy. Jak pogodzić te dwa sprzeczne interesy szukające
dobra? Któreś zawsze musi stracić... w tym wypadku są to nieświadome
wilki wykrzykujące imiona swoich idoli tak, jakby były świętymi słowami
przynoszącymi ratunek. Żyjące w niewiedzy, że miłość polityka kończy się
tam, gdzie zysk.
Zdążyliście zapomnieć, o co pytała Kali?
Ja też. Flora długo milczała, zanim udało jej się coś z siebie wykrztusić.
-Jesteś...
piękna, Kali...przecież o tym wiesz...utrata wzroku tego nie
zmieniła...- wyszeptała, a jej oczy zrobiły się szkliste- Dziękuję, że
jesteś moją przyjaciółką.
A co było u Ry'a, zapytacie? Odkąd otrzymałam informację, że jest pod opieką psychologa, nie udało mi się go więcej ujrzeć.
<Ry? Wybacz, że taki gniot ;-;>
Od Apollo Anubisa Aina "Rewia Dusz" cz.4
-Nie-
Szorstkie zaokrąglenia kamieni drażniły jego łapy
Ślizgał się na suchym piachu
Leciał w dół na łeb na szyję
Prosto w odmęty głębin nieba
-Chociaż...może?-
Anubis nienawidził jesieni, pomimo że ją kochał. Trochę przedziwna relacja czyż nie?
Jednak zupełnie zrozumiała kiedy wchodzi się w skórę osoby bez domu. Chłodne
noce i szalejące deszcze moczące świat wokół włącznie z śpiącym pod gołym
niebem AInem. Zbliżające się więc wielkimi krokami miesiące stanowiły dla wilka
przeprawę przez mękę. W dodatku coraz więcej ptaków, które tak kochał i których
śpiew umilał mu samotne dni, odlatywało z dala, w miejsca cieplejsze i milsze.
Anubis zastanawiał się czy nie poczynić tego razem z nimi. Nie zaszyć się z
dala od tej watahy, w miejscu gdzie jest znacznie mniej wilgotno i nie
przeczekać do zimy, kiedy wszystko ucichnie. Zimno nie przeszkadzało mu bowiem
tak jak upiornie przemoknięte futro. Jednak odrzucał tą myśl od siebie gdyż
jesień stanowiła także moment wypoczynku dla jego zmysłów. Wszystko zaczynało
bowiem cichnąć. Wilki kryły się od deszczu w swoich norach i jaskiniach, ptaki,
których zostało niewiele już tak nie szumiały głośnie i śpiewnie. Mógł
odsapnąć. Jednak kawał drogi do tego czasu pozostał jeszcze. Liście wciąż
twardo trzymały się drzew zbite w rodzinne kupki i chociaż wiatr próbował
uparcie odwieść je od domu, tylko niektóre godziły się na taką śmiertelną
podróż.
Apollo skierował więc swoje łapy do miejsca, którego od wieków wręcz nie
odwiedzał. Granicy. Przysiadając sobie na tej niewidzialnej linii zajmował
sobie czas rozmyśleniami. O tym co było, co przeszedł i jakim cudem zaszedł aż
tutaj. Wtedy też jego oczy wodziły ślepo oglądając przyrodę wokoło, kiedy umysł
odlatywał w pamięć. Czując wiatr wiejący mu w pysk przypominał sobie lasy
deszczowe, które przyszło mu przejść aby uciec od pustyń. Sawanna, ah ta sawanna pełna niskiej trawy i wysokich baobabów, których liści nie był w stanie
usłyszeć, a w których wnętrzu buczały wichry. Te same, które rozdmuchały jego
żagle. Teraz siedział tutaj, na granicy tego co stało się mu równie bliskie co
dalekie. Na granicy terenów, ale także i społeczeństwa. Nie wiedział czasem czy
podoba mu się ta przynależność, a jednocześnie napawała go dozą
dowartościowania, jakiej brakowało mu w podróży. Chociaż i ta odrobina podróży
pozostała w nim jak w dorosłym szczątki dziecięcej niewinności. Wszakże ponownie wspomniał, że nie ma domu w
tym miejscu. Że jego jedyny dom przepadł kiedy tylko z niego wystąpił i zatopił
się w piachy pustyni. Że nie ma miejsca na tym świecie, który byłby w stanie
otwarcie nazwać domem. I nawet jeśli tu czuł się na miejscu, przysłuchując się
wszystkiemu z boku, to jednak gorzkawy posmak tęsknoty gdzieś nadal kłuł jadem
od lat. I tak jak te baobaby buczały wiatrami, tak on napawał się złudną
nadzieją, żer kiedyś zazna ciepłą domu.
-Jednak nie-
CDN
Od Pinezki - "Różowe Słońce i Milczący Księżyc" cz.3
Przebywanie w towarzystwie tych dwóch dziwadeł nadawało Citlali poczucie przynależenia. Ona też była dziwna, kolorowa i zawsze lewitująca, ale przy niemej Ealasaid i zmutowanym kotowatym Zuvie czuła się jak wśród swoich. Jakby tutaj nikt nigdy jej nie oceniał, bo niby na jakiej podstawie? Oni sami mieli swoje wyjątkowe cechy, przez które nie mogli wpasować się w społeczeństwo. I dlatego Pinezka wiedziała, że tutaj, w obcych górach, w obcym otoczeniu, wcale nie była taka obca.
Rozmowy, wspólne spacery, posiłki. Strażniczka szybko wracała do siebie pod opieką dwójki przyjaciół, na jakich, jak się szybko okazało, spokojnie mogła liczyć w każdej sytuacji. Sama starała się nie być dłużna i ilekroć Ealasaid prosiła ją o pomoc w zbieraniu ziół - powoli wadery coraz lepiej potrafiły się dogadać bez słów - albo Zuva chciał, by dołączyła do niego podczas powietrznego patrolu - bo okazało się, że kot umiał latać, czy raczej lewitować, dokładnie tak jak ona - Zendayafiri zawsze była do ich usług. Stali się przyjaciółmi, skutecznym w wielu wymiarach trio, któremu naprawdę ciężko było wejść w drogę.
Ale jak to powiedział ktoś mądry, wszystko, co dobre, musi się kiedyś kończyć.
Nawet jeśli Pinezka cieszyła się, że nie jest już jedynym dziwadłem w swoim małym, ograniczonym przez naturalne granice świadku, musiała przecież ostatecznie wrócić do domu. To nie była rzecz dyskusyjna. Przecież nie jest jak swój brat, ten cały Wayfrajej, żeby opuszczać tych, których kocha, kompletnie bez słowa. A poza tym zaczynała tęsknić. Odezwała się w niej ewidentna tęsknota za domem, której nie umiała stłumić.
Gdy przyjaciele przesiadywali sobie pewnego ciepłego wieczoru pod gołym niebem, Citlali postanowiła wreszcie powiedzieć im o wszystkim. Pewnie zepsuje to nastrój, ale co tam, lepiej, żeby miała to za sobą.
– Będę musiała wracać do domu.
Ealasaid poderwała się na równe nogi i zaczęła stroić miny, jakby skomlała. "Jak to wracać do domu?" wołała tym swoim niemym głosem. "Nie podoba ci się u nas? Przecież bawiłyśmy się tak fajnie!"
Zuva na szczęście podchodził do tego z większym dystansem.
– Wiesz, jak tam trafić?
– Bladego pojęcia nie mam! – Pinia uśmiechnęła się, jakby opowiedziała świetny żart. Nadało jej to wyglądu wariatki. – Ale jak tu zostanę to nie trafię nigdzie. Kto wie, może gdzieś tam zimą akurat trafię na swojego brata, który mnie potem na wiosnę sprowadzi na miejsce. Ale dostanę reprymendę od ciotki Skinki, łuu huu...
Niebieskie oczy Myuu.2 przeszyły Zendayafiri.
– Skinka? Skinterifiri?
– E... Tak?
– Skinka to twoja ciotka??
– Tak?
– Jesteś córką Pakiego?!
Pinezka dostała okrągłych spodków w miejscu swoich narządów wzroku. No proszę. Nawet Zuva, wiecznie opanowany i zdolny przewidzieć wszystko zdawał się być zszokowany faktem, jaki ten świat jest w rzeczywistości mały.
– Znasz mojego tatę?!
– Czy znam?! – teraz to kot poderwał się na równe nogi. Nagle był pełen życia, podekscytowany, zupełnie inny, niż widziały dotychczas wadery. Ealasaid z przestrachu schowała się za lewitującą wilczycę. – To on mnie wyciągnął z mojego kryzysu egzystencjalnego. Dzięki niemu jestem tym, kim jestem. Cóż, dzięki niemu i jego przyjacielowi, Yirowi. Obaj tu byli. Spotkaliśmy się na tej samej polanie, na której ja cię znalazłem.
Strażniczka nie wierzyła własnym uszom. Nagle potrzeba powrotu do domu przestała być taka ważna, stała się zaledwie łatwą do zbicia chętką. Wadera po prostu musiała usłyszeć, jakie historie przeżyli jej ojcowie z Zuvą, kiedy się spotkali.
<CDN>
Od Kali CD Hyarina - ''Szkarłatny Tulipan''
poniedziałek, 30 sierpnia 2021
Od Szkła - „Rdzeń. Historia Błędnym Kołem się toczy”, cz. 1
Warknąwszy niespokojnie, ułożył się na boku. Agrest, na wierzchu wyniosły wzrok i pobłażliwy uśmieszek, a w głębi serca wrażliwość szczenięcia, które przed laty, za wcześnie opuściło rodzinny dom.
Ciri.
niedziela, 29 sierpnia 2021
Od Apollo Anubisa Aina "Rewia Dusz" cz.3
-Cicho-
Ale on nie chciał być cicho.
Mówił głośno, krzyczał!
Pomocy! Pomocy!Ale głos nie uciekał z jego gardła.
-Milczenie jest złotem-
Anubis znudzony spacerował w ten piękny słoneczny dzień pośród lasu i szumu drzew. Zapadał wieczór i pogoda sprzyjała takim przechadzkom. Nieprzejęty zupełnie coraz to bardziej ciemniejącym otoczeniem brnął dalej w głąb. Dokąd dokładnie? Sam nie był pewien. Nogi prowadziły go po prostu, prosto. Przed siebie. Oczy miał zamknięte, a słuch nastawiony na otoczenie. Wszystko śpiewało i pomimo że jednocześnie układało się do snu, pozostawało głośne i tłoczne. Życie na drzewach zamieniało się swoimi zmianami i wróble oddawały dowództwo sowom. Huki i pomrukiwania okolic uspokajały nerwy Anubisa, który miał je zaskakująco zszargane. A czym? Zwyczajną i płową nudą jakiej doświadczał i jakiej nie mógł przełknąć. I pomimo , że narzekał na nią każdego dnia, nie był w stanie zrobić niczego co zmieniłoby stan rzeczy na nieco ciekawszy. Dusze nie były rozmowne, wilki raczej od niego stroniły usuwając się z jego drogi, w końcu stanowił taki margines wilczego społeczeństwa i dumnie się na nim usadowił. Nie przeszkadzało mu to właściwie nigdy, a przynajmniej nie do teraz. Milczenie, bo nie cisza, użerało jego gardło i dławiło duszę. Jego serce nieco tęskniło do starych czasów, kiedy biegał z lisimi Fenkami po piaskach pustyni za wężami. Syki spłoszonych gadów i żar skwierczący w uszach. To wszystko co pamiętał z dzieciństwa, które, pomimo bycia samemu na świecie, było udane i spędzone w szczęściu i beztrosce. Tyle dobrych dusz spotkał w swoim życiu, a jednak teraz miał problem nawiązać zwykłą rozmowę. I doskonale zdawał sobie sprawę, że to on jest tutaj tym parszywym elementem z problemami społecznymi, ale co miał poradzić. Ciężko temu kto nie widzi świata wejść w buty tego kto patrzy wyłącznie oczami. Dobrze widzi się tylko sercem. To też właściwie stek bzdur. Ani oczy ani serce nie patrzą czasami poprawnie. Bo ile to razy każdy sparzył się na swoim osądzaniu po okładce. A ile więcej jest złamanych serc, które głupio i prawie na ślepo zaufały temu kto rozerwał je na strzępy. Więc jaka była właściwa odpowiedź? Umysł? Ten wadliwie i bezuczuciowo kalkujący narząd? Komu ufać i wierzyć, jak nawet ty sam jesteś pełen niewiarygodności. Anubis odrzucił od siebie te myśli przechodząc tuż obok samego centrum. To pełne życia za dnia miejsce teraz milczało prawie, ze głuchą ciszą. Jedynie sporadyczne świerszcze świszczały swoimi skokami nad lekko wysokawą już trawą.
-A Kogo moje oczy WIDZĄ? - Ain odetchnął świeżym powietrzem, głęboko i spokojnie słysząc ten obcy, ale znajomy głos. - Czyżby nasz nieudacznik? Ślepota próbowała szukać znajomych?
-A jedyne co znalazłem to śmiecia. - odpowiedział bezbarwnie. Jego głos stopił się z przelatującą obok sową, która pochwyciła z wrzaskiem zwycięstwa mysz. Stojący parę kroków za nim Admirał najeżył się i zawarczał ewidentnie niezadowolony z odpowiedzi starszego basiora.
-Jedynym śmieciem jaki tu jest jesteś ty. - mruknął. Anubis nie wiedział czy szczerzy się ze złości czy może jest bliski płaczu. De facto nie widział ale wrogość w powietrzu wystarczyła mu na potrzebę wycofania się z tego miejsca. Dlatego powstał. - Oho. Uciekasz jak największy tchórz co? Boimy się ślepoto? Uważaj bo się jeszcze zgubisz w tym wielkim i strasznym lesie w drodze do domu... - słodko dogryzający ton powrócił do jego głosu. - A nie przepraszam... ty jesteś BEZDOMNY! - szyderczy śmiech obiegł polanę, a zaraz przy nim mniejszy, nieśmiały i nieco niepewny. Anubis odetchnął głęboko.
- Hymm... Noce spędzone pod gołym niebem. Te wszystkie lata podróży po świecie i poznawanie innych kultur raz na dobre nauczyły mnie ,że tacy jak ty na świecie zawsze będą istnieć i pozostaną zakałą dla każdego społeczeństwa. Więc Kanno kochana... lepiej nie ucz się od swojego ojca bo stoczysz się na dno jak on. Knując i tracąc wszystko co kocha przez własne niedomówienia i zapominalstwo. - i skończywszy zdanie, które zaboleć miało w samo serce skoczył przed siebie i zniknął w lesie. Drzewa i krzaki otuliły go miłym cieniem zapomnienia i nawet jeśli niemiłe słowa bodły w skórę to odbiły się od niego jak od ściany. Znał swoją wartość i nie przejmowały go słowa osób niedowartościowanych.
-Słyszysz? Cisza...-
CDN
Od Kawki - „Złoty Środek”, cz. 8
piątek, 27 sierpnia 2021
Od Delty - "Niespokojne Ścieżki Losu - Drapieżnik" cz. 8
Noc zdawała się gonić jego kościany ogon, zasnuwając jego pamięć jeszcze głębszą niepamięcią. I ten obraz małego szczenięcia i uczucia, jakie w nim powodował doprowadzały go do płaczu. Chciał go już odnaleźć, dowiedzieć się, kim jest i co się z nim stało. Jak umarł? Gdzie umarł? Może, kim był? Szczenię znało odpowiedzi. Musiało. W końcu nie bez powodu znalazło się w jego głowie, jako jedyna rzecz. Jedyny szczegół poprzedniego życia. Jego kościste łapy zamiotły na swojej drodze popiół. Odszedł kawał drogi skąd powstał, a połacie spalonych lasów dalej leżały z zasięgu jego wzroku. Miał ochotę krzyczeć, jednak żadne słowa nie były w stanie uciec z czaszki, więc pozostawał milczący i zmierzał wytrwale w kierunku gór. Nie męcząc się, obrał je sobie za cel, a coś podpowiadało mu, że znajdzie tam to, czego najbardziej pragnie.
Delta rozchmurzył się odrobinę, wraz z niebem, które do
reszty rozjaśniło się słońcem. Wszystko wokół do południa było suchutkie i
pachnące, włącznie z maluchem. Po szalejącej po niebie i w sercu burzy nie było
już śladu. Podobnie jak po strachu. Delta jakby wraz z pogodą rozweselił się i
jak na szczenię przystało znalazł sobie małe umilenie podróży. Z rozkoszą
przeskakiwał z kamyczka na kamyczek, gdyż tych było wszędzie mnóstwo. I nie
dziwo, gdyż niedaleko płynęła rzeka, która wyrzucała je na brzeg. Duże, małe,
średnie, szpiczaste, płaskie, granitowe, węglowe, wapniowe czy ze zwykłej
skały. Były wszystkie i mały szczeniak wykorzystywał to pełnią swojej małej
duszyczki. Skakał radośnie śmiejąc się w głos. Już nie przejmował się
zagrożeniami, które jeszcze niedawno wyliczał idąc pośród mokrej trawy, która
teraz zmalała i znacznie przyjemniejsza miziała go delikatnie po łapkach, kiedy
zsuwał się z głazów. Rozglądając się wokoło podróżował dalej z uśmiechem na
pysku. Czymś, co tak dawno nie zawitało do niego. Te wszystkie przejścia i
smutki na chwilę zniknęły pomiędzy falami w rzece, które szumnie płynęły w
kierunku przeciwnym niż szedł. Jego celem były góry, jednak te pozostawały w
dali i jedynie ich szczyty pięły się ponad korony drzew. Śnieg jaki je pokrywał
na razie nie przeszkadzał Delcie gdyż daleko mu było do niego. A teraz
korzystając z ocieplającego się lata brnął w nieznane, myśląc o przygodach, a
nie rodzinie. Mijał kolejne krzaczki z owocami i napełniał swój brzuszek, przez
co jego granatowa sierść nieco poróżowiała, a ząbki przebarwiły się na
fioletowo. Jagody, porzeczki, maliny, same słodycze i pomimo, że nie było to
najdoskonalsze jedzenie cieszył się, że jest, czym napełnić żołądek.
Przeszkadzała mu jednak myśl, że w końcu będzie musiał nauczyć się polować.
Sam, gdyż nie było nikogo, kogo by znał. Odrzucił od siebie jednak an ten
moment wszystkie zmartwienia. Zbyt dobrze się bawił skacząc pomiędzy kamieniami
i wymijając krzaczki.
Popołudnie zawitało do szczenięcych oczu zmęczeniem i śpiącym ziewaniem.
Skacząc i bawiąc się bez opamiętania zużył niezwykle wiele energii. Jednak jego
łapki, pomimo że powoli, przesuwały się dalej. Rzeka nie przestawała płynąc,
jednak Delta zauważył w oddali cos dużo większego i ciekawszego. Im bardziej
się zbliżał, tym więcej zwierząt majaczyło mu przed oczami. Jego zmęczony umysł
zanotował parę zajączków umykających gdzieś w zarośla. Wiedział że przeszedł
pomiędzy szczupłymi nogami łani i mało nie wpadł na lochę z młodymi, które
kręciły się wokół niej. Okrążył to widowisko rozglądając się w delikatnym
podziwie. Nigdy nie widział tylu gatunków pasywnych stworzeń w jedynym miejscu.
Z wszystko to wokół malowniczego jeziora, do którego wpadała właśnie rzeka i
wypadała z drugiej strony. Przysiadł sobie przy brzegu przeglądając w
delikatnie falującej wodzie. Jego odbicie zdawało się być zupełnie inne od
tego, które widział poprzedniego dnia. Zmęczone oczy, ale błyszczące
szczęśliwym błyskiem patrzyły na niego z dzikością i szczenięcą niewinnością. I
takiego siebie chciał widzieć już zawsze, jednak zdawał sobie sprawę, że nic
nie trwa wiecznie. Jednak ten moment chciał przeciągać jak najdłużej, pomimo że
jego oczka kleiły się coraz to mocniej. Dlatego też taki zaspany i zagubiony
nie zauważył jak jego obraz zaciera się w drobnych falach a jego nos styka się
z zupełnie innym, mniejszym, ale za to znacznie bardziej mokrym od tego jego
wilczego. Pisnął spostrzegając przed sobą zwierzę, jakiego do tej pory w życiu
nie widział na oczy. Niewielkie, długawe ciałko z różnie niewielkimi uszkami,
delikatnie okrągłymi jak niedźwiadki, na łapkach z maleńkimi pazurkami i błonkami
między kolejnymi palcami. W dodatku stworzenie to oprócz przyjaznego uśmiechu
miało zaskakująco długi ogon, koloru swojej króciutkiej sierści.
-Czym jesteś?- spytała, gdyż jej głos był za wysoki nawet jak na szczenię, aby mogła być tej "brzydkiej" płci.
-O to samo mógłbym spytać ciebie!- Delta czuł się zagubiony. Nie wiedział gdzie jest, a teraz jeszcze spotykał coś mu nieznanego. Uwalniająca się w nim adrenalina i ekscytacja pozbyły się szybko jego senności. Teraz jego oczka błyszcząc delikatnym poblaskiem mierzyły się z tymi zielonymi nieznanej mu gatunkowo dziewczyny.
-Oh! Ja jestem wydrą. Ale czym ty jesteś? Nie wyglądasz jak łanie! Ba nawet jak te brzydkie dziki! - zaśmiała się. - Toja moje imię tak przy okazji. A to jest Koja - małą wyderka wskazała na nowo przybyłego samca, który śmiało pomachał szczeniakowi.
-Oh. Ja nie jestem ani łanią ani dzikiem! Ja jestem...
-WILK! - popłoch i krzyki przerwały wypowiedź małego Delty. Właśnie. On był wilkiem, jednak był stanowczo za mały aby stwarzać realne zagrożenie, w dodatku nie umiał jeszcze polować. Dwie wydry od razu uciekły do wody, pozostawiając Deltę na brzegu, samego. Zwierzęta wokół uciekały, przez co mały basior mało nie został zmiażdżony przez przebiegającą łanię z dziećmi. Odskakiwał coraz bardziej w kierunku linii drzew, a tam znalazłszy większy kamień skrył się pod nim przestraszony. I rzeczywiście. Po chwili po niewielkiej plaży przebiegły dwie postacie, szara i nieco rudawa w szybkim tempie. A potem w powietrzu zawisł zapach świeżej krwi. Delta nie wiedział co one upolowały, ale nagle zapaliła się w nim nadzieja, ze w końcu zje coś porządnego. Zajrzał na wilki jednym okiem wychylając sie nieco z kryjówki. Te we dwójkę jadły pierwsze gryzy jelonka, jakiego powaliły na ziemię. Szczenięciu zdało się, ze są to dwa basiory, tak jak on, głodne. Przełknął ślinę i zatrzymał w sobie prymitywne instynkty podpowiadające mu żeby podejść bliżej. W końcu strach był silniejszy. Był z dala od domu, którego nie posiadał, a wilki bywały różne. Nie każdy był gotowy podzielić się jedzeniem, przyjąć nieznane szczenię i żyć dalej spokojnie, a inni jeszcze do tego byli gotowi zagryźć własne potomstwo, a co dopiero czyjeś! Dlatego trzymał się cienia, dopóki zagrożenie nie znikło w oddali w lesie, a zapachy nieco nie opadły. Wtedy też swobodnie wypadł z ukrycia i podbiegł do jedzenia, aby szybko zawrócić. Ktoś go ubiegł. Czarne kruki i inne ptactwo pochylało się nad trupem. Nawet jeśli maluch był wilkiem, nie miał szans na dobranie się do choćby skrawków. Dlatego zrezygnowany powrócił do brzegu. Smutno spojrzał we własne odbicie. Iskry w oczach nie zniknęły i nadal patrzył na pełnego życia wilczka. Zmęczonego i nieco głodnego, ale szczęśliwego, że znalazł się żywy tu gdzie jest. Ułożony blisko trawy i pośród kamieni zamknął swoje oczy i usnął ukołysany świszczącą i grającą nocą.
-Wstawaj! - ktoś zapiszczał nad jego uchem. Nieprzyjemny dreszcz niewygody przeszedł przez jego plecy, kiedy usiadł. Poranne rozciąganie nie stanowiło też przyjemności. Ziemia mimo wszystko dalej nie była odpowiednim legowiskiem na długie nawet, jeśli ciepłe noce. Przysiadłszy sobie w końcu uchylił oczka i spojrzał na właściciela głosu. - Myślałem, że zjadły cię wilki! To dopiero drapieżcy wiesz! Zjadają sarny!
-Ymm...wiem. Też jestem wilkiem.- odpowiedział Kojowi, który siedział stanowczo za blisko. Jednak słysząc te słowa cofnął się parę kroczków.
-Nie możliwe. Nie jesteś taki duży! Ani niebezpieczny! Ha! Pokonałbym cię w parę ruchów! - wypiął pierś dumnie do przodu trzepocząc uszkami, co wydało niezwykle komiczny dźwięk, na który zaspany Delta zachichotał.
-Ah tak? Patrz! Mam takie ostre kły i pazury! I umiem wyć. - mruknął wydając cichy i dziecięcy skowyt ze swojego gardła.
-Oh! Wilk!- przestraszyła się Toja obciekająca jeszcze wodą. - Ale... ty jesteś taki mały! Jakim cudem jesteś wilkiem?- zbliżyła się zupełnie nie przerażona. Delta wiedział że nie jest groźny i tak też nie wygląda, więc nie przejął się. Nie szukał bójek, a zabawy! Nie był jeszcze wyśmienitym drapieżnikiem i jak czas pokaże nigdy nim nie zostanie. Polowanie nigdy nie będzie jego mocną stroną.
-Oh! Jestem jeszcze mały. W przyszłości będę większy...mam nadzieję.- zaśmiał się.
-Oh! My też jesteśmy jeszcze dziećmi. Znaczy... tak mówi mama! Ja uważam że jestem już duży! -Koja stanął bliżej wspinając się na swoje tylnie nogi. - Jestem największy z rodzeństwa!
-Tylko ode mnie jest większy- Toja cicho szepnęła do Delty z szerokim uśmiechem. - Nie mamy więcej rodzeństwa. Zjadły je właśnie wilki! Podłe stworzenia.
-Oh... No cóż.- Delta szepnął prawie,że do siebie.
-Ale ty się taki nie wydajesz! Nie jesteś wilkiem! - Koja dalej wierzył w swoje bzdurne słowa zapatrzony w kłamstwa.
-No dobrze. Dla was mogę być... psem. - żachnął się. Widział ten gatunek niegdyś w księgach. Neo opowiadał mu o ludziach dawno temu. Na samą myśl posmutniał na ułamek sekundy. Jednak szybko otrząsnął się kiedy został ochlapany przez Toję.
-Psem! Haha! Pies!- zapiszczała uciekając. Delta podłapał zabawę bardzo szybko ruszając za nią z radością machając ogonem.
-Ey! Zaczekajcie na mnie!- koja pobiegł zaraz za nimi.
Delta usiadł zziajany na brzegu. Biegali cały poranek ganiając się między innymi zwierzętami i wpadając w trawy i różne inne przeszkody. Koja spotkał się nawet twarzą w twarz z kamieniem. Dlatego teraz cała trójka była spragniona i zmęczona odrobinę tą bieganiną. Zabawa zabawą, ale przychodził też czas na posiłek.
-Toja! Koja! Dzieci?- niedaleko z wody wynurzyła się znacznie większa wydra. Zmartwiona i zatroskana, stając na tylnich łapkach i wystawiając głowę jak najwyżej była w stanie. - Obiad! Dzieci!? - bała się gdyż w okolicach nie brak było drapieżników.
-Mama! - dwoje pływaków wypadło w jej kierunku ciągnąc za sobą Deltę, niezbyt rozgarniętego w nowej sytuacji. Pomimo, że wydry były niewiele mniejsze od niego samego miały znacznie więcej siły, zwłaszcza będąc we dwie. Dlatego nie opierał się. Jednak im bardziej się zbliżali tym bardziej wątpił w powodzenie tej małej "misji" bliźniąt. Było tak gdyż mina ich rodzicielki zmieniała się z chwili na chwilę pogłębiając niedowierzanie i przerażenie coraz mocniej.
-WILK!- warknęła chwytając dzieci i podrzucając je na bok. Te zaryły pyszczkami w piach i przetoczyły się w kierunku wody, aby zaraz oburzone podnieść się i protestować. Jednak odpowiedzialna matka już zdążyła zamachnąć się na Deltę swoimi pazurami mało go nie trafiając. Na swoje własne szczęście szczenię przechyliło się w tył rzucając na plecy. Basior szybko odwrócił się i podskoczył kawałek dalej podkulając ogon. -Trzymaj się z dala od moich dzieci. - wycofała się. A mały nie czuł się już tu mile widziany. Radość znowu uciekła z niego jak życie z trupa.
-Mamo! To żaden wilk! TO Delta! - Toja doskoczyła do niego stając tuż obok. - Taki jest mały! Bawiliśmy się z nim caaaałe rano- samiczka przewróciła się na plecki machając łapkami.
-A ja jestem od niego silniejszy!- Koja pochwalił się mamie radośnie.
-To...dzieci.... eh- matka nie bardzo wiedziała co powiedzieć. Przetarła pyszczek łapką. Jej oddech zrobił się ciężki. - Do wody! Obiad! - rozkazała. Jak na zawołanie wszystkie trzy brzuszki zaburczały jednak tylko dwa tego południa zostały nakarmione. A Delta musiał zadowolić się jagodami, które smakowały wyjątkowo depresyjnie i gorzko. Przyszło mu znowu odchodzić, tym razem z refleksją, że zawsze będzie tylko wilkiem. Tym niebezpiecznym drapieżcą, mordercą i zabójcą.
Ostatni raz obejrzał się na jeziorko, spowite w porannej
mgiełce. Widział w oddali dwie małe wydry siedzące na kamieniu. Nie wiedział
czy patrzą w jego kierunku czy ronią łzy czy może śmieją się do siebie
zapominając już o małym wilku, którego poznały pewnego dnia. Pewnego dnia,
który zmienił w jego życiu postrzeganie przyjaciół i naruszył przypadkiem tą
szczenięcą główkę na dobre.
Idąc tak ponownie smutek spowolniał jego tempo, a góry błyszczały w jego
mętnych oczach.
CDN
Od Apollo Anubisa Aina "Rewia Dusz" cz. 2
-Żyjesz?-
Otworzył oczy, ale nie zobaczył nic.
Nie czuł się żywy. Nie czuł się martwy
Jedyne co widział to rozmazany obraz domu
A jedyne co pamiętał...
-Żyjesz. To dobrze.-
Anubis powstał powoli. Nuda doskwierała mu kolejny raz,
kolejny dzień, kolejny miesiąc bez ustanku. Szczenięta... te przeklęte kochane
kuleczki, które dorastają o niebo za szybko, stały się jego przekleństwem, z
racji ich widocznego nawet dla niego... Braku! Maił ochotę aż wskoczyć w krzaki
i zbałamucić pierwszą lepszą waderę, aby w końcu mieć, choć iluzję zajęcia.
Jednak jakby tego było mało ten dzień zaczął się fatalnie. Nocne burze budziły
go przez swoje głośne grzmoty. Przeklinał za bezsenną noc swój dobry słuch.
Rano na domiar wszystko było mokre i jak swoim ślepym okiem sięgał nie było
suchego placka w odległości jego chęci. Dlatego niezadowolony i niewyspany,
innymi słowy mocno marudny, siedział w mokrej trawie samemu moknąc bardziej niż
już mokry był. Ach, tyle powtórzeń w jednej myśli. Tyle emocji w jednym słowie,
które miał ochotę wypluć i wdeptać z impetem w ziemię. Mokrość. Przeszywająca
do suchej nici. W dodatku chłodny wiatr nie umilał tego posiedzenia. Miało byś
pięknie i spokojnie jak zawsze, ale los raczył kopać wszystkich po tyłkach.
Przeniósł się w inne miejsce, gdyż rozpadało się na nowo. Tym razem nieco
łagodniej, gdyż drzewa tego pięknego lasu dawały mu wystarczające schronienie,
żeby łzy z nieba nie moczyły jego futerka bardziej kiedy się przemieszczał w
kompletnie losowym kierunku. Im bardziej podążał w jego stronę, tym mniej
kropel zdawało się lecieć w dół z zawrotną prędkością aby zakończyć swoje życie
po zetknięciu z twardym gruntem.
Teren uniósł się delikatnie tworząc zbocza i zboczyszcza. Wtedy też Anubis
zrozumiał, ze doszedł aż w góry. Był tu wielokrotnie, jednak nie było to jego
ulubione miejsce do spędzania samotnie godzin w kontemplacji swojej
bezużyteczności w tym miejscu. Jednak jeśli był w stanie trzymać się z dala od
jaskiń i deszczu jednocześnie, gotów był leżeć na twardych i zimnych kamieniach
otoczony jedynie niskimi krzaczkami. Jak postanowił tak zrobił. Odnalazłszy
odpowiedniej wielkości głaz w połowie Górskiej Ścieżki przysiadł sobie
wsłuchując się w spokój panujący wokoło. Burza zdała się jakby przegonić wszystkie
ciekawe dźwięki precz, nawet stąd. Jednak cisza, którą znają inne wilki nie
istniała dla Anubisa. Inni często nie dostrzegali tych małych rzeczy i
dźwięków, które natura oferuje nawet po przejściu burzy. Zbytnio spieszą się do
własnych spraw i zapatrzeni w czubki swoich nosów lub tyłki innych wilków nie
przysłuchują się wystarczająca. Dlatego cisza pozostaje tylko iluzją narzucają
przez widzące oczami umysły, gdyż wzrok staje się głównym bodźcem, a noce
odpoczynkiem dla umysłu. Anubis za to słyszał jak teraz, nawet w tej pozornym
milczeniu coś skrobie się w ziemi pod nim. To prawdopodobnie myszy grzebały się
w swoich norach skryte przed niedawną ulewą. Gdzieś w oddali jastrząb wyruszył
na polowanie wydając z siebie bardzo charakterystyczne skrzeki. Kamienie powoli
staczały się nabierając prędkości i uderzając o inne, większe i wytrwalsze
głazy. Zapach świeżości też napawał Anubisa coraz to większym spokojem,
odsuwając nieprzyjemny poranek w niepamięć.
Jednak męczyła go jeszcze jedna dawna myśl.
-Żyj dalej-
CDN.
Od Loczka CD Kenaia "Nierozłączni"
Czas to pojęcie względne, czyż nie? Ciągnie się w myślach lub biegnie stanowczo za szybko jednak dalej pozostaje tym samym rytmem kierującym życiem. Słońce wschodzi i zachodzi. Wilk rodzi się i umiera. I czas ten leci dla każdego w tym samym tempie pomimo iluzji zwalniania i przyspieszania. Dlatego Loczek siedząc przed jaskinią i czekając na nowych znajomych nudził się niemiłosiernie. Te kilka minut, które były jeszcze przed nim dłużyły się i wyciągały do godzin. Tymczasem Hermi zdawała się nie zauważać tej ciszy i nudy, którą widział jej kochany "brat". Siedzieli oboje, bok przy boku, ogon na ogonie i czekali. Jedno bez wytchnienia hipnotyzując wejście do jaskini medycznej, drugie rozglądające się po otaczającym ich świecie.
-W końcu. - szepnął do siebie Loczek widząc dwie niewielkie postacie wychodzące powolnym krokiem z jamy, która zdawała się jakby wypluwać ich z nicości. Tym samym zwrócił też uwagę towarzyszącej mu wadery, która przerzuciła swoją uwagę w to samo miejsce co on. Chwilę rozmów potem przed tą zagubioną dwójką stanął basior. Górował nad Loczkiem znacznie jednak mniejszemu nie przeszkadzało to zupełnie.
-Możemy iść. - były dla niego magicznymi słowami. Albinos z radością wstał na równe łapy już nie mogąc doczekać się spotkania z alfą. Poruszając się jak na niego przystało ruszył za nowym towarzyszem w głowie już układając swoje monologi dla umilenia im tej nieznanej długości podróży. Czuł też, że jego droga przyjaciółka podąża zaraz przy jego tylniej łapie, jak zawsze trzymając się nieco z tyłu.
-No to... przyjacielu mój drogi. - nieco zrównał z nim tempo, jednak pozostawił mu dozę wyprzedzenia, w końcu to on prowadził. - Powiem ci, bardzo ładnie tu macie. Tyle drzew i roślinności. A ziółka tak ładnie pachniały. Byliśmy przed jaskinią medyczną czyż nie? Nie musisz odpowiadać, zapachy mówią same za siebie! Twoja siostrzyczka... zgaduję że tak po minie, poszła gdzieś! Pewnie pracujecie w tej jaskini. To w sumie miałoby sens zważając, że właśnie tu was spotkaliśmy hah! Głupiutki ja! A właśnie. Wasz ten cały alfa. Fajny jest? Mówiłeś, że nie zdarza się żeby kogoś nie przyjął. To miło z jego strony. A to znaczy też, że pewnie macie sporo wilków. A są jakieś szczenięta? Pewnie tak! A nawet jeśli nie to za chwilę jakieś się znajdą na nowo! Lubię szczenięta! Jak macie jakieś takie stanowiska wolne to pewnie je wezmę. Ha! Loczek nauczyciel, tak fajnie to brzmi prawda? Prawda! A właśnie. Nie spotkaliśmy po drodze żadnej wody! NA pewno tu jakaś jest! Prawda? Musi być ha! Ja głupiutki! Bez wody nie ma życia, a tu jest go przecież tyle! Wasza wataha wydaje się być też bardzo duża! Tyle czasu szliśmy i ciągle czułem wasze zapachy. No i zapachy zdobyczy. Jest tu gdzieś miejsce do polowań czy polujecie luźno? A to może spytam się o to już alfy. Nie będę cię zarzucał niepotrzebnymi pytaniami. Lato niedługo się skończy! Jesień jest taka ładna i pochmurna. Bardzo lubię jesień, bo ja nie mogę przebywać za dużo na słoneczku wiesz? Albinizm, takie moje małe przekleństwo. Łatwo jest się poparzyć, zwłaszcza na nosie, a jest taki różowy i śliczny, że szkoda mi patrzeć jak czerwienieje. No i oczy bywają też bolesne. Ale chyba nie trochę za dużo o tym mówię! Ba! Powtarzam to każdemu kogo spotkam wiesz? Pewnie wiesz. Idzie się domyślić, że ktoś kto gada tak dużo z czystej przyjemności będzie opowiadał o sobie innym. Powiem ci jeszcze jedną anegdotkę o sobie w takim razie. Moja kochana matula była kotem! Więc jestem hybrydą w pewnym sensie. Ale to nie szkodzi mi w niczym. DO tej pory jedyną moją chorobą jest właśnie albinizm, no i sporadyczne przeziębienie lub grypa zimą. Nie przepadam za zimą, wiesz. Jest chłodno i w ogóle łatwo się przeziębić, a moje łapki wiecznie odmarzają! No i...
-JESTEŚMY!- Loczek puścił dozę radości w jego głosie mimo uszu. Przecież nie był aż taki nieznośny.
-Oh! Jaka wielka! Wygląda wyśmienicie. Poczekasz na nas, czy raczej wolisz porzucić nas samym sobie żebyśmy sami znaleźli czego potrzebujemy?
<Kenai? Kanna?>