niedziela, 31 marca 2019

Podsumowanie marca!

Moi kochani,
przepraszam, że podsumowanie miesiąca jest dziś wyjątkowo spóźnione, po prostu jak chyba większość nas tutaj mam zawalenie robotą, szkoła, życie, wiecie. Ale ponieważ wszystko, co trudne, kiedyś mija (i jest to poważnie prawie wszystko, a sztandarowym przykładem tego są trudy nauki), trwamy w nadziei na to, że będzie lepiej... pewnie już gdzieś koło czerwca.
Tak więc, nie będę przedłużać, aby Wasz i mój cenny czas ograniczyć do cennych rzeczy, jak nasze podsumowanie, bez zbędnego gadania o pogodzie, oto ranking marca:

Najwięcej opowiadań ma na koncie Etain, jest ich aż 5.
Zaraz po niej, na drugim miejscu plasują się Kivuli i Conquest z 4 opowiadaniami.
Trzecie miejsce zajmuje Aisu, napisawszy w marcu 3 opowiadania.

Innymi postaciami, które wystąpiły w naszych opowiadaniach, i w związku z tym również otrzymują po punkcie do umiejętności, były RaitoRysio i Mundus.

Gratulacje!

                                                                              Wasz samiec alfa,
                                                                                  Zawilec

sobota, 30 marca 2019

Od Joeny

Dzień zapowiadał się słonecznie. Osobiście uważałam, że to najwyższa pora, by zwiedzić trochę bardziej odległe tereny watahy. Sama nie byłam pewna, czy to dobre pomysł, ale nie zaszkodzi spróbować. Pomyślałam, że może odnajdę jakieś ciekawe tereny, które przykują moją uwagę. Jeśli będą wystarczająco blisko będę mogła powiedzieć o tym Alfie. Zanim jednak wyruszę, muszę poinformować alfę o moich zamiarach. Udałam się więc do Zawilce z zamiarem powiedzenia mu o wszystkim. Gdy dotarłam do jaskini alfy, stanęłam niepewnie przed nią. Gdy już chciałam spytać się, czy jest ktoś w środku zauważyłam, jak Zawilec idzie w moim kierunku. 
- Witaj Joeno. Stało się coś?- spytał. 
- Witaj. Nic się nie stało. Chciałam zadać ci tylko pytanie. 
- Pytaj śmiało.
- Mogłabym udać się na dalsze tereny niż te, które ma nasza wataha? 
- Udzielam ci zgody. Jeśli chcesz możesz wziąć kogoś do towarzystwa. Moim warunkiem będzie to, byś uważała. 
- Dziękuję ci.- odparłam z uśmiechem. Pożegnałam się z Zawilcem i udałam się do jaskini Wuwuzeli. Mimo iż już od jakiegoś czasu z nią nie mieszkam, wciąż często ją odwiedzam. To ona opiekowała się mną przez ten czas i ona jest mi najbliższą na całym świecie. Powiedziałam jej o moich zamiarach i planach. Mimo iż na początku niebyła ich do końca pewna, życzyła mi powiedzenia i kazała wrócić w jednym kawałku. Niestety nie mogła iść ze mną, gdyż miała parę spraw na głowie. Po tym jak pożegnałam się z waderą udałam się w kierunku jednej z granic. W drodze poszukam pragnienie, więc przystanęłam niedaleko rzeki. Chcąc złagodzić pragnienie podeszłam do brzegu i nachyliłam się. Nagle zauważyłam niedaleko innego wilka. Chyba jeszcze go tu nie wiedziałam. Ostatnio dużo siedziałam w jaskini lub w jej pobliżu, dlatego wiele wilków kojarzę tylko z widzenia. Postawiłam podejść i zapoznać się z wilkiem. Gdy byłam metr od niego, spojrzał w moim kierunku. 
- Witaj. Jestem Joena, a ty? - spytałam z uśmiechem.

<Ruten?>

czwartek, 28 marca 2019

Od Conquesta CD Aisu

Spojrzałem najgłębiej jak się da w oczy Aisu, próbując poskładać to co właśnie mi powiedziała. Tatą? Ja? Choć od zawsze było to jednym z moich skrytych marzeń, to nie byłem przekonany co do tego, cóż właśnie usłyszałem. Wszystkie słowa kompletnie wyleciały mi z głowy i jedynie jak zaćmiony patrzyłem na waderę, która wydała się być już delikatnie zaniepokojona tą chwilową, dziwaczną ciszą. Przełknąłem ślinę i przytuliłem się do brązowo-białej samicy.
- To byłoby wspaniałe. - odparłem jedynie krótko. Aisu podniosła wzrok na mnie, jakby żądając wyjaśnień tego, dlaczego stałem się tak spięty i niepewny tych słów.
- Coś się stało? - zapytała cicho.
- Ależ nie! Po prostu... zaskoczyło mnie to pytanie. Nigdy nie miałem styczności ze szczeniętami i naprawdę jestem ciekaw, jak się nasz los dalej się potoczy, a potomstwo doda mu na pewno pełno barw. - odparłem na jednym oddechu. Aisu zaśmiała się, a ja odczułem niesamowite zmieszanie. Uśmiechnąłem się ciepło do wadery. - Będę zaszczycony.

< Aisu? >

sobota, 23 marca 2019

Od Kivuli CD Etain


Powoli szłam za waderą, nie odzywając się. Była w widocznie nieprzyjemnym nastroju po tym, jak potraktował ją smok, a ja nie chciałam jej jeszcze bardziej irytować. Słuchałam więc jak nuci coś pod nosem, ostrożnie stawiając łapy. 
Przyglądałam się jej cieniu. Zawsze mnie to interesowało — jak światło zatrzymuje się na jakimś obiekcie, a czarna plama obok odzwierciedla każdy ruch. 
Nagle jednak zamiast jednego cienia, na horyzoncie pojawił się jeszcze jeden, a korytarz rozbrzmiał dźwiękiem nie jednego zestawu łap, ale dwóch. Wadera obróciła lekko głowę do tyłu, zaledwie na tyle, żeby zerknąć okiem, i przyśpieszyła kroku. Podreptałam za nią, nawet nie śmiąc się odwrócić. Teraz jak się nad tym zastanawiam, to było to skrajnie nieodpowiedzialne, ale nie czułam wtedy żadnego zagrożenia. Mój instynkt, który zawsze ostrzegał mnie przed niebezpieczeństwem, był w tamtym czasie nieaktywny, a ja zwykłam była mu ufać. Tak więc kątem oka śledziłam dodatkowy cień i zorientowałam się, że należy do szczupłego basiora średniego wzrostu. 
Nie chciałam ostrzec Etain. Byłam pewna, że w razie czego poradziłaby sobie, a o siebie się nie martwiłam. 
W pewnym momencie znalazłyśmy (czy raczej znaleźliśmy) się w ślepej uliczce i nie byłoby w niej niczego wyjątkowego, gdyby tylko nie znajdowała się tam mała sadzawka wypełniona po brzegi wodą. W powietrzu unosił się dyskretny zapach soli.
Wadera już miała zanurzyć łapę w zbiorniku wodnym, gdy przerwał jej niski, cichy głos:
— Na twoim miejscu bym tego nie robił.
Odwróciłam się szybko.
Owszem, był to basior, zgadłam więc. Jednak wyglądał dosyć nietypowo, ponieważ jego sierść miała najjaśniejszy odcień bieli, jaki kiedykolwiek widziałam. Kolor oczu nieznajomego podchodził pod bardzo jaskrawy błękit, a nos miał dziwaczny, bo z lekka różowawy. Basior nie zrobił na mnie dobrego wrażenia - może to przez to, że trzymał się trochę sztywno, wyprostowany był jak struna, a grymas na jego pysku miał być chyba uśmiechem, ale wyszedł trochę nieudany.
Czy tutaj wszystko, co żyje, musi być białe?, pomyślałam, ale nie powiedziałam tego na głos.
— Niby dlaczego? — spytała Etain. 
— To kwas — odparł basior, a uśmiech na jego pysku nieco zbladł. — Wyżre ci łapę aż do kości.
Przez chwilę zapanowała cisza, którą przerwał nie kto inny, jak moja towarzyszka podróży.
— Od jak dawna nas śledzisz? — Wadera zmierzyła wilka spojrzeniem.
— Od paru minut — wyznał bez skrępowania. — Nieczęsto mam tu towarzystwo.
— Kim jesteś? — dorzuciłam swoje trzy grosze.
— Wilkiem, którego dusza trochę za bardzo wingerowała w ciało — odpowiedział nieco tajemniczo. — A na imię mi Łapa.
— Czego od nas chcesz? — Etain uniosła jedną brew.
— Towarzystwa. Jestem nieco samotny. — Wilk uśmiechnął się przepraszająco.

< Etain? >

piątek, 22 marca 2019

Ruten dorasta!


Ruten - strateg

Od Rutena CD Serenity

- C... co?  - Ruten sam nie wiedział, czy w tym słowie było ukryte więcej zdziwienia, czy podniecenia - chcesz?
Mała duszyczka niczego jednak nie odpowiedziała, a siedziała cicho, z gałęzią przyłożoną do krtani. Przez pewien czas Ruten miał wielką ochotę pójść za prośbą siostry. Wiedział oczywiście, że nie wchodzi to w rachubę, ale opcja wbicia w to małe, białe ciałko czegokolwiek ostrego była nader kusząca. Mógłby potem zrobić sekcję. Od dawna planował zrobić coś takiego, ale brakowało mu odpowiednich osób. A tu miałby młodzieńczy organizm i organizm w ogóle. Takie dwa w jednym.
Od pewnego czasu strasznie kusiło go też, aby uzbierać własną kolekcję szkieletów. Z jednej strony ich doskonałość, z drugiej pewne wady budowy, które mógłby zaobserwować i spisać były wystarczającym powodem, aby poświęcić nieco ze swojego coraz bardziej cennego czasu i pogrzebać trochę we wnętrznościach innych wilków. Nawet kosztem późniejszego długiego mycia łap. Myślał też nad zleceniem tego komuś, gdy już znajdą się odpowiednie go oczyszczenia zwłoki, ale nie miał na oku nikogo odpowiedniego. Tutejsze społeczeństwo nie praktykowało tego typu rozrywek. To też zatrzymywało jego rozwój. W imię czego? Jakichś wymyślonych, choć nigdy nie spisanych i nie mających tak naprawdę żadnego porządnego uzasadnienia praw?
Rozmarzył się na chwilę, po czym myślami wrócił do siostry, cały czas czekającej na jego wyrok.
- Nie wygłupiaj się - wreszcie energicznym ruchem odrzucił wycelowane w siostrę narzędzie, równocześnie odpychając jej małe, delikatne łapki.
Ona w ogóle się nie zmieniła, zauważył. Nie przybrała kobiecych kształtów, przez cały czas była malutka, choć on wyrósł już trochę i nie wyglądał jak zupełny szczeniak.
- Nie chcesz tego? - teraz z kolei Serenity odezwała się cichym, dziecięcym głosem. Jej brat nie wiedział, czy było nim szczęście, czy też żal. Choć mógłby przysiąc, że pod narzutką szeptu kryły się jakieś emocje.
- Nie jesteś chyba nienormalna, choć wybacz, właśnie sprawiasz takie wrażenie - zmieszał się. Przyszło mu do głowy, że zachowanie siostrzyczki, choć bez dwóch zdań niecodzienne, nie mogło świadczyć o żadnym jej zaburzeniu. Wyglądało to bardziej na to, jakby... to ona przejrzała jego myśli.

< Serenity? Siostro? >

Od Etain CD Aisu

Do walki stanęłam z oczyszczonym umysłem i uśmiechem na pysku, całkowicie spokojna. Nie czułam strachu przed porażką ani otrzymaniem zbytnich obrażeń, być może przez fakt, że Aisu walczyła przed momentem z basiorem i obie byłyśmy teraz podobnie zmęczone, a ponadto podczas obserwacji zmagań tej dwójki odniosłam wrażenie, że władająca lodem polega bardziej na swojej zwinności, a jej zęby rzadko idą w ruch. 
Stanęłam mocno na ubitym już śniegu. Wypełniania mnie ekscytacja i radość ze staczanego pojedynku, dlatego, kiedy stojący na uboczu samiec dał nam sygnał do startu, pierwsza rzuciłam się do walki. Skoczyłam na waderę, ta jednak zgrabnie zniżyła się do ziemi i odskoczyła, nim zdążyłam ją dotknąć. Skoczyłam na równe łapy i, nie tracąc czasu, ponownie wykonałam atak. Uderzyłam łapami w jej klatkę piersiową, pozbawiając ją równowagi i sprawiając, że upadła niezgrabnie. Moje zęby klapnęły tuż nad jej szyją, bardziej by zmusić ją do oddania zwycięstwa, niż by ją rzeczywiście zranić. Wadera musiała się chwilę poszarpać, jednak koniec końców udało jej się wstać. Nie tracąc czasu, ruszyła do ataku, pod wpływem którego zachwiałam się, jednak udało mi się utrzymać na łapach. Przez myśl przemknęło mi, że wadera jest mniejsza ode mnie i choć nie można było odmówić jej mięśni, była ode mnie słabsza. Uśmiechnęłam się triumfalnie, wiedząc, że walka zmierza ku końcowi i wykorzystując moment, w którym wadera była blisko, wgryzłam się jej w kark. Pisnęła, wbijając pazury w moje łapy i klatkę piersiową. Pchnęłam ją na ziemię, z której momentalnie się podniosła, choć widziałam już w jej oczach ból. Mój kolejny atak przeprowadzony z tak dobrej pozycji okazał się decydujący, wadera upadła i już nie wstała. Dysząc, spojrzałam na chwilę w niebo, przyjmując do wiadomości swój tryumf i nieco się nim napawając, po czym, by być honorowa, pomogłam waderze wstać.
- Wybacz mi tę ranę na karku - rzuciłam, sama nie wiedząc po co.
Zdawałam sobie sprawę, że takie jest ryzyko prowadzenia pojedynków, jednak krwawiące obrażenie wydawało mi się być dość bolesne, zwłaszcza w porównaniu z zadrapaniami, które ja otrzymałam.
- W porządku - rzekła.
Co jak co, ale w stosunku do wadery odniosłam pozytywne wrażenie. Była naprawdę sympatyczna, z pewnością bardziej niż ja, wcale nie tak oschła i ponura, jak mogłoby się wydawać. Dobra dusza, co więcej mówić.
- Może kiedyś spróbujemy jeszcze raz, inny styl, zasady albo na same moce. Moje pnącza kontra twój lód. Zrobiłby się bałagan - powiedziałam w zamyśleniu.
Skinęła głową.
- Miła propozycja, ale teraz już muszę...
- Iść - dokończyłam za nią - No wiem. Wracam razem z tobą, w porządku?
Nie czekając na odpowiedź, rzuciłam do Kryzysa:
- To na razie, wracaj lepiej do swoich.
- Cześć - odrzekł nieco zdziwiony, po czym zniknął za krzakiem.
Upewniwszy się jeszcze raz, że nasze rany pozwalają nam na ruszenie w dalszą drogę, ja i Aisu zaczęłyśmy kroczyć przez ośnieżony las. Wcale nie planowałam być natrętna i iść z nią aż do samego Alfy, bo i po co mi to, ale kawałek można było pokonać w towarzystwie. Może uda mi się poznać tego przyjaciela, którego brązowo-biała wspomniała przed walką.

<Aisu?>

Od Etain CD Kivuli

Zwierzę definitywnie odmówiło odpowiedzi na pytanie i, pomimo że stałam tam nieruchomo i prosto niczym struna, ze spojrzeniem wbitym głęboko w oczy jaszczura, niby rzucając mu tym samym wyzwanie, krew w moich żyłach bliska była wrzenia. Nie podobała mi się ta odmowa. Nie byłam szczeniakiem i na ogół potrafiłam pogodzić się z tym, że nie dostałam czegoś, czego pragnęłam, jednak zadałam mu jedynie proste pytanie, tak na pożegnanie, kiedy już miałyśmy odejść i nigdy więcej nie spotkać łuskowatego mieszkańca groty. Nie była to jakaś mistyczna tajemnica, pradawna wiedza, której byłabym niegodna. Zdawało mi się, że każdy normalny odpowiedziałby na pytanie, lecz ta nikczemna kreatura spojrzała na mnie z góry i stwierdziła, że wcale nie musiałam tego wiedzieć. Mało tego, dotychczas nie poznałam nawet jego imienia, a on ze swej strony już zdążył się mną wysłużyć. Moja godność ucierpiała, cierpliwość się wyczerpała, a jej miejsce zajął teraz skrajny nierozsądek, bo przez chwilę byłam pewna, że zaraz powietrze wypełni się drzazgami i ogniem. Opuściłam wzrok tylko o kilka centymetrów, patrząc na szyję zwierzęcia i zastanawiając się, ile zaostrzonych korzeni potrzeba, by ją przebić, oraz jak zrobić skuteczny unik przed falą ognia.
- Etain, po prostu już chodźmy - głos czarnowłosej nadszedł niespodziewanie niczym nagłe uderzenie.
Spojrzałam na nią z niedowierzaniem. Szybko wróciłam do smoka, potem znowu skupiłam uwagę na Kivuli. Przez chwilę zastanawiałam się, co jest słuszne, a co jest szaleństwem, po czym wzięłam głęboki oddech. Ta walka byłaby zbyt ryzykowna, a jej powód błahy. Przeżywałam już większe upokorzenia. Moje życie będzie cudowne także bez tej wiedzy. Zmrużyłam oczy, zerkając na smoka z rodzajem pogardy. Gdzieś sobie wsadź te swoje jaja.
Wyszłam z pomieszczenia niedbałym krokiem, zastanawiając się, co jest w życiu ważne, a raczej czy istnieje w ogóle jakaś taka rzecz. Nihilistyczny nastrój nie zdążył mnie jeszcze opuścić, kiedy dotarłyśmy do rozwidlenia ścieżek. Nie odpowiedziawszy wprost na pytanie wadery, ruszyłam prawym korytarzem, gdyż akurat ten wydawał mi się prowadzić do wyjścia. Szłyśmy ciemnym korytarzem, nie wymieniając zdania, choć ja nuciłam sobie pod nosem jakieś piosenki akurat pod mój nastrój. Poczułam ulgę, kiedy dotarłyśmy do końca drogi i znalazłyśmy się ponownie na rozwidleniu z trzema ścieżkami. Jedna prowadziła do komnaty z kryształami górskimi, drugą właśnie opuściliśmy... pozostawała trzecia. Rzuciłam czarnej krótkie spojrzenie, po czym wkroczyłam w korytarz. Mogła równie dobrze już za mną nie iść, pewnie nie poczułabym różnicy, jednak po chwili usłyszałam jej kroki i kątem oka ujrzałam jej cień na ścianie. To przejście było szerokie i przez to komfortowe, jednak bardzo ciemne - brakowało tu otworów w ścianach i zadaszeniu. Nieliczne wstążeczki białego światła nadawały miejscu tajemniczy nastrój, miałam wrażenie, że tuż nad moją głową znajduje się nocne niebo. Było chłodno, czego należało się spodziewać, wchodząc w kamienny korytarz, jednak w powietrzu dało się wyczuć teraz wilgoć oraz charakterystyczny zapach soli, której nieduże ilości być może osadzone były na ścianach. Spacer skończył się nad wyraz szybko. Okazało się, że weszłyśmy w ślepą uliczkę, jednak wyprawa nie okazała się całkiem bezcelowa, bowiem droga kończyła się sporawym zagłębieniem wypełnionym wodą. Podeszłam na brzeg sadzawki, mruknęłam coś, trwając chwilę w zamyśleniu, a po chwili moja stała potrzeba czynu kazała mi zanurzyć łapy w zimnej wodzie. Powoli ruszyłam w głąb okrągłego zbiornika.

<Kivuli?>

wtorek, 19 marca 2019

Od Aisu CD Conquesta

Byłam naprawdę szczęśliwa. Wiedziałam, że Conquest zgodziłby się na pozostawienie małych, słodkich kuleczek po nas na tym świecie. Gdy wróciliśmy do jaskini, położyłam się, a Conquest tuż obok mnie. Wyglądał na padniętego. Sama również miałam już dość i pragnęłam odpoczynku. Conquest położył się, a ja, tak jak on wcześniej położyłam swoją głowę na jego. Byłam lekko zdziwiona tym, że było mi wygodnie. W takiej pozycji zasnęliśmy. 

Minęło już trochę czasu, odkąd rozmawiałam z Conquestem na temat naszego potomstwa. Z każdym dniem pragnęłam go coraz mocniej. Często miewałam sny, które ukazywały kilka puchatych kulek, wesoło bawiących się wśród natury lub leżących przy mnie i moim ukochanym. Serce na samą myśl przyspieszało mi. Tak bardzo pragnęłam spoglądać na swoje pociechy i czuć obowiązek wobec nich. Jako ich mama musiałabym się nimi opiekować i przygotowywać je do dalszej drogi. Cóż za wspaniałe obowiązki. Dziś miałam zamiar spytać Conquesta o to, czy jest gotowy zostać tatą. Sama czułam lekki lęk, ale szybko o nim zapominałam. Chęć wychowywania szczeniaków był silniejszy. Wiedziałam, że razem z Conquestem damy radę. Tak więc postawiłam odnaleźć basiora i zadać mu to bardzo ważne pytanie. Na początek udałam się do lasu, lecz po dosyć długim czasie zrezygnowałam z przeszukiwań lasu, gdyż nie mogłam go znaleźć. Następnie wróciłam do naszej jaskini i położyłam się. Może lepiej będzie, jak na niego poczekam. W tym momencie usłyszałam radosny głos Rysia. 
- Aisu! - krzyknął kociak. 
- Witaj Rysiu. Co cię do mnie sprowadza?- spytałam z uśmiechem. Gdy kociak dobiegł do mnie wskoczył w moje łapki. 
- Tęskniłem Aisu. - zawołała tuląc się do mnie. 
- Też tęskniłam. - odparłam i polizałam kocurka po noski, na co ten zaśmiał się słodko. 
- Nawet nie wiesz, jak bez ciebie jest nudno. Kou zaczęła spotykać się z Roan'em, a Raito coraz rzadziej jest w domu. Zazwyczaj siedzę sam i bawię się ze swoim cieniem. Nawet nie wiesz jak to dobija.- zaśmiał się. 
- Och Rysiu. - zaśmiałam się i wstałam. 
- Gdzie idziesz? - spytał. Uśmiechnęłam się i pochyliłam tak, by kot dobrze mnie usłyszał. 
- Chce zadać Conquestowi bardzo ważne pytanie. 
- Jakie?
- Wiesz, czuję się gotowa, by pozostawić na tym świecie ślad po sobie.
- Chcesz coś stworzyć? 
- Nie dokońca. Chciałabym zostać mamą. - odparła. Rysiu zrobił ogromne oczka. Po chwili zaczął skakać wokół mnie radośnie. 
- Aisu będzie mamą! Aisu będzie mamą!
- Spokojnie. Jeszcze nic nie wiadomo kochany. - zaśmiałam się. 
- Leć szybki się go zapytać! Będę tu czekał na ciebie!- powiedział radośnie. Uśmiechnęłam się. Pożegnałam się z Rysiem i udałam się znów do lasu. Cóż miałam czekać na ukochanego w jaskini, ale można powiedzieć, że Rysio był tak radosny, że postanowił przyspieszyć zadanie mojego pytania. Tym razem zauważyłam Conquesta przy niewielkim strumyku. Podeszłam do niego cicho i zakryłam mu oczy. 
- Aisu wiem, że to ty.- zaśmiał się, a ja razem z nim. 
- Zawsze zgadujesz. 
- Ponieważ znam cię kochana, jak mało kto.- uśmiechnął się. Usiadłam obok basiora, a następnie położyłam się na plecy. Conquest spojrzał na mnie z uśmiechem. 
- Jest coś o co chcę cię zapytać. 
- Pytaj śmiało Aisu. 
- Dużo ostatnio myślałam i  uznałam, że to chyba najwyższa pora.
- Pora na co? 
- Conquest? Jesteś gotowy stać się tatą? -spytałam. 

<Conqueś?>

Od Kou CD Roana

Zdziwiłam się odpowiedzią Roan'a. Nie słyszałam jeszcze o watasze, która znakuje członków. 
- Naprawdę? - spytałam, aby się upewnić. 
- Tak. - odparł basior. Stanęłam na chwilę. Roan zaskoczony również przystanął. Spojrzał w moim kierunku, a ja wpatrywałam się w niego. 
- Coś się stało Kou? - spytał. 
- Ja.... Nic. To nic. - odparłam podchodząc do niego. 
- Jesteś pewna? - spytał. 
- Porostu to dla mnie mały szok. Nie słyszałam o takim zwyczaju. 
- Cóż. Każda wataha ma swoje zwyczaje. O wielu z nich nie słyszeliśmy, a niektóre są nam znane. 
- Dobrze powiedziane. - odparłam.  Ponownie ruszyliśmy w drogę. - Dlaczego opuściłeś swoją watahę?- spytałam zaciekawiona. Miałam nadzieję, że nie urażę basiora swoim pytaniem. Byłam ciekawa jego osoby i chciałam go lepiej poznać. 
- Cóż. Nie nazwałbym tego opuszczeniem. - odparł. Wyczułam, że wilk nie zabardzo chciał o tym mówić, więc postanowiłam, że może teraz ja coś powiem o sobie. 
- Rozumiem. Ja natomiast odeszłam po śmierci mamy. Chciałam zacząć wszystko od nowa. Nie licząc jej nie miałam tam nikogo bliskiego. Bynajmniej nikogo innego nie pamiętam. - odparłam uśmiechając się. Nagle poczułam, że lecę do przodu. Tak, jak to ja zagadałam się i zamiast patrzeć na drogę skupiam się na rozmowie na tyle, że nie zauważyłam odstającego korzenia. Upadłam na ziemię. 
- A niech to. - odparłam wstając i otrzepując się. 
- Jesteś cała?- spytał. 
- Tak, tak. Tylko głupio mi, że wywaliłam się przez korzeń. - zaśmiałam się. - Nie ma to, jak zrobić dobre wrażenie. Może i nie pierwsze, ale już któreś z kolei. - zaśmiałam się. Zauważyłam, że w mojej grzywce tkwi gałązka. 
- Nie wiedziałam, że natura aż tak mnie kocha. Podarowała mi ozdobę do grzywki. - odparłam radośnie. 

< Roan? >

sobota, 16 marca 2019

Od Rutena CD Haruhiko - "Motyl Nocny"

- Taaak - Ruten uśmiechnął się przebiegle, za co sam w duchu miał później do siebie pretensje. Zbyt wymowny wyraz pyska mógł tylko zniweczyć wszystkie jego plany. A przecież nie planował teraz niczego konkretnego w stosunku do Haruhiko. On po prostu był tutaj, jako przyjaciel i opiekun. Wrogami trzeba było zająć się później.
- Widzę, że humor też masz już trochę lepszy - czarny wilk zamachał ogonem na znak wesołości, choć szczeniak był prawie pewny, że była to wesołość udawana. Z grzeczności pokiwał jednak głową, mając nadzieję na szybkie odpowiedzenie na wszystkie kłopotliwe dla niego pytania. Trudno zbierało mu się słowa na sprawną odpowiedź, gdy myślał zupełnie o czymś innym. A przed oczyma miał w tamtej chwili już zupełnie coś innego, myślał już nad swoim nowym celem na najbliższe dni. Kości, wilcze kości, bardzo był ciekaw, jak mocne są wilcze kości. Tego dnia na spacerze w lesie znalazł już kilka różnych zwierząt, które chciał wykorzystać do swoich pierwszych badań. będzie wynalazcą, postanowił. Odkrywcą nowych rozwiązań, na które, choć będą proste, nie wpadł jeszcze nikt przed nim.
Tak więc kości, które zwierzęta z lasu mają najsilniejsze kości? Wilki, które żywią się mięsem i często przemierzają w ciągu dnia ogromne odległości są obiektem, który, jak można przypuszczać, będzie silną konkurencją dla innych leśnych. Psowatych na pewno. Kilka razy widział w lesie jakiegoś zabłąkanego psa, jakie toto chude i słabe, niemoc aż spływa z położonych po sobie uszu i wklęsłego kręgosłupa, przypominającego raczej kręgosłup konia, rzecz jasna, tym razem w negatywnym tego słowa znaczeniu.
Może łosie lub jelenie? Ich nogi też muszą być silne, jednak jak wypadłyby, gdyby zmniejszyć je do rozmiarów jego pobratymców? Nad tym trudniej będzie na razie pracować. Jednak trzeba będzie pozbierać kilka ładnych egzemplarzy piszczeli, czy ramion różnych gatunków. Potem porównać ich twardość i wytrzymałość. A potem...
Ruten wyrwał się z rozpędzonego ciągu swoich myśli i potoczył trochę nieobecnym wzrokiem wokół. Stały przed nim dwie postacie, które przecież dobrze znał. Przynajmniej tak mu się wydawało. Dopóki jednak żadna z nich nie odezwała się, nie miał pewności, kim są ani o czym wcześniej rozmawiały. Postanowił nie panikować, udał tylko, że czeka na ich kolejne słowa...
- No cóż - czarny wilk, który, jak zdążył zorientować się Ruten, nie wyglądał na osobnika, z którego strony miałby nadejść atak - jeśli niczego nie potrzebujesz, może już pójdziemy. Wyglądasz na zmęczonego. Szczeniak mruknął tylko coś pod nosem, ale zostało to chyba potraktowane jako przyzwolenie.
Dopiero, gdy basior i czapla oddalili się, wilczek patrząc za nimi zaczął odzyskiwać pełną świadomość. To Haruhiko. Przecież to Haruhiko, którego dobrze zna! A ten drugi to Mundus, z którym nieraz już rozmawiał. Co zatem sprawiło, że chwilę wcześniej zapomniał ich imion?
Rozejrzał się. Był przed jaskinią, w której przecież mieszkał. A jednak przed kilkoma sekundami stojąc w tym samym miejscu i gniotąc łapą tą samą kępkę trawy, nie byłby w stanie powiedzieć, gdzie się znajdował.
Wilk otrząsnął się i wszedł do środka. Wyglądało na to, że rzeczywiście był bardzo zmęczony.

   *   *   *
Ruten czuł się coraz doroślejszy, wyglądał coraz lepiej, jego mięśnie z każdym tygodniem nabierały wyczekiwanej siły. Najbardziej jednak podniecająca była dla niego myśl o początku realizacji jego wielkiego planu, który już nastąpił. Zyskał pewnego rodzaju towarzysza, którego obecność w życiu małego wilka sprawiała, że nie czuł się on zupełnie odosobniony, pogrążony w swoim wewnętrznym świecie. W najbliższym czasie, o czym jednak jeszcze nie wiedział, miał również poznać swojego nowego nauczyciela.

- Masz chyba sporą trudność w odczytywaniu emocji - zauważył kiedyś Mundus.
- Nie wiem, o czym mówisz - uciął krótko basiorek, postanawiając równocześnie nie zaszczycić swojego znajomego nawet spojrzeniem.
- Nie czujesz, aby było ci to potrzebne - dodał cicho ptak - bo nie interesują cię uczucia innych wilków. A może od nich uciekasz.
- Przestań - warknął Ruten - nie mów tego, czego nie chcę słyszeć.
- Dlaczego? Obrażam cię?
- Nie podobają mi się twoje próby interpretacji mojego charakteru. Wiesz, że to może być niebezpieczne, prawda?
- Tak mówisz? - uśmiechnął się Mundus. Rutenowi nie podobał się ten uśmiech. Choć z drugiej strony szary ptak nie musiał nawet się uśmiechać, samym swoim przenikliwym spojrzeniem sprawiał, że wilka coś skręcało w przełyku.
- Niepotrzebnie proponowałeś mi spotkanie się dziś z Cymonią - mruknął w końcu, wypuszczając powietrze z płuc. Tym razem mu odpuści.
- To twoja siostra, nie jest winna niczemu, co uważasz za część swojego nieszczęścia. Jeśli nie możesz patrzeć z przyjaźnią na Serenity, może przynajmniej tą zaakceptujesz jako rodzinę. Nie masz nikogo poza nimi dwiema.
- Podobno mam jeszcze ciotkę - odezwał się niechętnie Ruten.
- A utrzymujesz z nią jakikolwiek kontakt?
- Nie...
- Więc pomyślimy o niej później, a na razie pora chyba zbierać się do wyjścia.
- Gdzie ona będzie?
- Na południu, na stepach - westchnął z wyrazem jakiegoś smętnego wspomnienia Mundus - tam, gdzie kiedyś miało siedzibę stowarzyszenie twojego ojca.
- Mało o nim wiem. Ale myślałem, że nikt już tam nie mieszka.
- Po rozwiązaniu go zostały tam tylko dwie osoby. Ardyt, najbliższy współpracownik twojego ojca i Cymonia. Oboje nie bardzo mieli dokąd wrócić.

- Ardycik! - zawołał pogodnie towarzysz Rutena - gdzie znajdziemy Cymonię? To braciszek, szuka jej - tu ruchem głowy wskazał na wilka.
- Jest u siebie - odpowiedział płowy basior stojący naprzeciw nich - chciałem, aby zamieszkała w naszej głównej siedzibie, ale wolała wybrać jedną z jaskiń, które wykopaliśmy dla rodzin.
- Są tam - Mundus wskazał szczeniakowi kierunek - pozwolisz, że zostanę tutaj i chwilę porozmawiamy.
Ruten w milczeniu skinął głową.
- Ładnie tu sobie żyjesz. - ptak rozejrzał się po tym miejscu, które w oczach jego towarzysza mogło zostać nazwane co najwyżej ruiną. Połamane gałęzie rosnących wokół, nielicznych bezlistnych drzew nadających scenerii nieco mroczny charakter, walały się po ubitym piasku, z którego wyrastały pojedyncze kępy ostrej trawy. Nieopodal leżało kilka stert sporych kamieni, będących pewnie pozostałością po jakimś nieskończonym remoncie, a które jak na ironię były chyba najładniejszym elementem tego osobliwego miejsca. Na niektórych skałkach widać było ślady przypominające bordowe zacieki, które z jakiegoś powodu przywodziły na myśl krew.
- Uprzątamy powoli to pobojowisko - mówił Ardyt - minął już ponad rok... odkąd tak wiele się zmieniło. Od wczesnej młodości właściwie całe moje życie było związane z ligą - wzruszył ramionami - co miałbym teraz robić... niczego już nie ma, a ja mogę zacząć żyć w spokoju. To trochę jak przedwczesna emerytura. Siedzimy tu sami z córką Wrotycza... cieszę się, że przynajmniej ty o nas nie zapomniałeś.
- Staram się odwiedzać was jak najczęściej, to miejsce stało się też trochę i moim domem. Jak twoja noga? Medyk z WWN obawiał się łamać kość. Chciał amputować całą.
- Już dawno się zagoiła - basior popatrzył na to, co zostało z jednej z jego tylnych łap i sięgało niedaleko za kolano. - lepiej zresztą żyć bez stopy i kawałka piszczela, niż z wiecznymi wyrzutami sumienia. Prawda?
- Ech, Ardyt, gdybym ja cię nie znał, zdziwiłyby mnie takie słowa w twoim wykonaniu - zaśmiał się cicho ptak.
- W każdym razie nie żałuję tego, co zrobiliśmy. Te wilczyce i ich szczenięta, które wtedy uratowaliśmy... i cała WSJ ma w końcu raz na zawsze spokój z Arcunem.
Ruten nie słuchał dalej. Szedł przed siebie. Cymonia. Cymonia, w której płynie ta sama krew, co w nim. Ciekawiła go również i ta postać.
- Halo? - zajrzał do jednej z czterech położonych niemal obok siebie jaskiń wykopanych w ziemi. Ta wyglądała na najbardziej zadbaną. Lub raczej na najmniej opuszczoną. Ze środka wyjrzała szara wadera.
- Ruten? - zapytała - to ty? Miło cię poznać, braciszku! - z entuzjazmem, który w pierwszej chwili sparaliżował wilka, skoczyła w jego kierunku.
- Ta, ciebie też... siostro - usiadł na ziemi, kładąc uszy po sobie.
Nie rozmawiali długo, bo o czym? Oprócz wspólnego ojca nic ich nie łączyło. Przeciętny obserwator nie mógłby też pewnie zauważyć żadnych podobieństw świadczących o przynależności tych wilków nie tylko do jednego rodziciela, ale nawet do jednej rodziny. Cymonia była jak ma waderę wysoka, szczupła, a jej oczy miały specyficzny, morski kolor. Ruten pomyślał, że było to pewnie wynikiem jakiejś dziwnej mieszanki genów, gdyż barwa ta przywodziła na myśl wyobrażenie szczeniaka o oczach jego ojca, jasnych i równie spokojnych. On sam natomiast miał złote ślepia, z wiekiem przybierające coraz bardziej gadzi wyraz.
- A więc interesujesz się biologią? - zapytała siostra z ciekawością -  jeśli chcesz, mogę pokazać ci jutro kogoś, kto też się tym zajmuje - dodała wesoło - na pewno się dogadacie.
- Jeśli tylko będzie w stanie wyjaśnić mi, na czym polega świat - niemal szepnął, jakby nie był zdecydowany, czy wypowiedzieć te słowa głośno. Ostatecznie wilczyca nie kontynuując tematu, obiecała zabrać brata ze sobą na jutrzejsze ćwiczenia.
Następnego dnia razem udali się na Polanę Życia, na której już czekał Achpil, przyjaciel i nauczyciel Cymonii. Zdaje się, że mały wilk i ten uczony basior od początku przypadli sobie do gustu. Młodemu Rutenowi nowy znajomy wydał się na tyle wartościowy, by być w stanie pomóc mu osiągnąć poziom wiedzy, na jakim mu zależało, a że świat ciekawił go bardzo, postanowił bez zbędnych wstępów opowiedzieć swojemu nowemu guru o swojej pasji. Także Achpil odnalazł w bracie swojej przyjaciółki cennego ucznia. Coraz częściej rodzeństwo przychodziło do basiora razem, a on powoli ukierunkowywał ich młode umysły na to, do czego w jego mniemaniu zostali stworzeni.
Coraz częściej również zdawał się dziwnie zapominać o Cymonii i traktować ją coraz bardziej przedmiotowo. Kilkukrotnie wreszcie posłużyła za obiekt, z pomocą którego Ruten uczył się wilczej budowy ciała.
- Popatrz, Ruten - mówił Achpil, ustawiwszy wcześniej Cymonię w pięknej, wystawowej pozycji - doskonale zbudowane ciało, linia prosta poprowadzona od ziemi przez stopę przechodzi przez koniec kości kulszowej... silne mięśnie i równoległe względem siebie pięty. Nad tym pracowałem przez całe życie. Znaleźć odpowiednie wilki było niezwykle trudno. Brak widocznych wad i niezwykła wydolność organizmu jej matki, a także ponadprzeciętna siła ojca. Waszego.
- A więc ja również mam w sobie coś z ideału - młody wilk wyprostował się z zastanowieniem.
- Ty, Ruten, jesteś wyjątkowo typowy - oznajmił Achpil, choć jego uczeń nie by pewien, czy lepiej poczytać to a wyraz uznania, czy też zaprzeczenie. Basior tymczasem mówił dalej - masz proste, silne łapy, muskularny grzbiet i długi ogon. Wyglądasz jak prawdziwy wilk.
Ruten zastrzygł uszami, dosłyszawszy w tych słowach coś więcej, niż chciał dosłyszeć.
- Twój ojciec - Achpil popatrzył na ucznia i kiwnął głową, mówiąc cicho - miał piękne, wilcze oczy. Jego kły były duże i bardzo silne, a on sam cechował się odwagą, jaką posiadać mógł, wydawać by się mogło, tylko prawdziwy wilk.
- Prawdziwy? - Ruten znów wyłapał jedno ze słów, z dreszczem na grzbiecie coraz wyraźniej czując, że kryje się za nim wiadomość inna, niż ta, której wcześniej się spodziewał.
- Ale w jego żyłach płynęła podwójna krew. Tak, jak w żyłach Cymonii, tak jak w twoich.
Pomimo kilku nieśmiałych pytań, które zadał jeszcze szczeniak i kilku wymownych spojrzeń jego siostry, która również chciała dowiedzieć się czegoś więcej, Achpil niczego już nie wyjaśnił.
Młody wilk codziennie wracał do swej jaskini przejęty kolejnymi intrygującymi wiadomościami, a z każdym dniem był bliżej naciśnięcia guzika, który uruchomiłby praktyczny wymiar tej wiedzy. Tak upływały dni i tygodnie, które sprawiały, że Ruten pogrążał się coraz bardziej w swoim wewnętrznym, ciemnym świecie, który wciągał go i powoli pochłaniał. Cymonia tymczasem z coraz mniejszym zapałem chodziła do Achpila, już zresztą nie po to, by wysłuchiwać jego nauk, ale by być przedmiotem nauki swojego brata. On sam usłyszał nawet raz rozmowę wadery z ich nauczycielem.
- Inaczej teraz odnosisz się do mnie - mówiła z żalem, myśląc, że oddalony o kilkanaście metrów braciszek nie zdoła niczego nie usłyszeć.
- Co ci się nie podoba? - odrzekł jej szorstko - jesteś moim największym dziełem, Cymonio. Wiesz o tym, nie ma tu nikogo oprócz ciebie, z kogo byłbym równie dumny.
- A jednak to mojego brata wtajemniczasz w swoje plany. W plany, które niepokoją mnie coraz bardziej.
- Dziewczynko - basior spojrzał jej w oczy - Jesteś cudem, jesteś etapem końcowym tego, do czego dążyłem przez całe życie, w twoim umyśle i twoim ciele zapisane jest wszystko, co udało mi się osiągnąć. Ale to Ruten jest moim następcą.
"Po co jej to mówisz?" - zapytał w myślach mały wilk - "ona i tak tego nie zrozumie... to tylko obiekt, który musimy odpowiednio pokierować. To tak, jakbyś tłumaczył chartowi dlaczego szybko biega", zamiast przez trening rozwijać jego możliwości.

   C. D. N.

czwartek, 14 marca 2019

Od Zawilca CD Etain

- To co robimy? - zapytałem nie będąc pewnym, jak najlepiej byłoby spędzić nadchodzący dzień. Etain idąc przed siebie odpowiedziała lekkim wzruszeniem ramion, co zresztą zadowoliło mnie biorąc pod uwagę, że wreszcie wyglądała na zainteresowaną otaczającą ją rzeczywistością.
- No chyba mieliśmy rozejrzeć się po tych terenach? - zapytała w końcu. Teraz ja pokiwałem głową.
- Proponuję udać się na pola uprawne, jeśli tak interesują cię ludzie, to może kogoś spotkamy? - niema skuliłem się w sobie, zgłaszając tą propozycję w nad wyraz pewny siebie sposób.
- Tak tak, idziemy - odpowiedziały mi plecy wadery, truchtającej przed siebie. Odetchnąłem w duchu.

Na polach przywitał nas jednak tylko szum wiatru lecącego przez pustkowie. Miałem ochotę uderzyć się w czoło, na co jednak nie pozwalał mi pewien rodzaj dumy przywódcy. Naprawdę? Spodziewałem się zastać tłumy uprawiających ziemię rolników tu, w zimie?
Gdzieś w oddali dało się słyszeć ciężkie kroki. Pod przeciwległym skrajem lasu biegła mała piaskowa dróżka, a po dróżce wolno stąpał koń z przyczepionymi do grzbietu paskami i drewnianymi belkami po bokach, za którymi ciągnął się drewniany, niezadaszony, niski pojazd na szerokich kołach. Na górze siedział człowiek w czapce i przydużej kurtce, a z tyłu jechała starsza kobieta w chusteczce i jakieś ludzkie szczenię. Popatrzyłem na nich przez chwilę, nieznacznie przekręcając głowę w bok. W stanie trochę przypominającym hipnozę, a trochę zwykłe skupienie powiodłem za nimi wzrokiem i dopiero gdy zniknęli wśród drzew zorientowałem się, że Etain zadała mi chyba jakieś pytanie. Spojrzałem na nią szybko, wyczekując kolejnych słów. Domyśliła się najwyraźniej, że nie zrozumiałem ani słowa, więc po krótkim westchnieniu powtórzyła:
- Zawilec, nie powinniśmy chyba stać tu tak na widoku? Ci ludzie mogą być groźni?
- Nieee... - zawahałem się - spokojnie tędy przejechali, to nie jest typ groźnego człowieka. Niebezpieczni są myśliwi z rażącymi piorunami-kamieniami.
- Co? - tym słowem wadera dała do zrozumienia, że nie przemówiło do niej moje obrazowe wytłumaczenie.
- Huczy jak piorun, boli podobno bardziej niż kamień. Strzela z czarnego kija. Nie wiem niestety, jak się nazywa, jeżeli w ogóle ma jakąś nazwę.
- Może po prostu strzelba? - uzupełnił mój przyjaciel, stojący nieco z tyłu. Popatrzyłem na niego z zastanowieniem i na chwilę się zawiesiłem.
- Tak, może to prawda - pokiwałem w końcu głową, choć czułem, że mój wzrok zaczyna się rozjeżdżać. To znowu się działo. Jeszcze chwila a zupełnie zgaśnie mi świadomość.
Zdarzało się to często, więc byłem w stanie rozpoznawać momenty, w których zbliżał się napad mojej smutnej przypadłości. Potrząsnąłem głową, chcąc uciec od narastającego, nieprzyjemnego uczucia zagubienia.
- Wszystko dobrze, Zawilec? - zapytała troskliwie Etain - słabo wyglądasz. Może powinieneś się przespać...?
- Tak - odpowiedziałem bez namysłu - położę się na chwilę.
- Może - tu przeciągnęła się leniwie - wszyscy powinniśmy. W końcu nieprzespana noc... - miała rację, zeszłej nocy żadne z nas nie spało, praktycznie przez cały czas byliśmy w drodze. Dopiero w tamtym momencie zorientowałem się, jak bardzo kleiły mi się oczy.
- Tu niedaleko jest dobre miejsce, ładny pagórek w lesie, na którym można się wygodnie ułożyć - nie czekając na dalszy bieg wydarzeń, ruszyłem przed siebie, by jak najszybciej dotrzeć do celu. Z ciągu dalszego rozmowy zresztą niewiele zapamiętałem, oprócz tego, że Etain była ogromną, nieco nawet niepokojącą entuzjastką chwili przerwy, a Mundurek postanowił przy okazji bycia na terenach WWN załatwić jakąś sprawę z tamtejszymi mieszkańcami.
W pierwszej chwili, gdy obudziłem się leżąc samotnie w wykopanym w ściółce leśnej, trochę wilgotnym od ziemi dołku, nie zastanawiałem się, co stało się z moimi towarzyszami, mając nadzieję zaraz ich zobaczyć. Widocznie Etain obudziła się wcześniej, znudziło jej się czekanie na mnie i wybrała się na przechadzkę, a Mundus nie zdążył jeszcze wrócić skądś tam.
Dopiero po chwili, gdy wróciło tylko jedno z nich i zapytało, gdzie jest to drugie, zacząłem trochę się martwić.
- Gdzie Etain? - zapytał szary ptak widząc, że już nie śpię.
- Pewnie za długo spałem i trochę się znudziła... - postanowiłem podzielić się swoimi błyskotliwymi ustaleniami - i poszła na spacer. Eeee, po co ci ten kwiatek? - dodałem z lekkim zdziwieniem.
- Nie podoba ci się? Magnolia, nie znalazłem niczego kwitnącego o tej porze.
- Jest... - popatrzyłem na białe jak śnieg płatki, od których chyba musiałem trochę zmrużyć oczy. Ale to prawda, był ładny. Dłuższą chwilę szukając jakiejś błyskotliwej odpowiedzi, wyrzekłem w końcu - śliczna, ale od kiedy interesujesz się roślinkami?
- Aaa... ten... - zawahał się - dzisiaj Dzień Kobiet, Zawisiu.
- Ach - podrapałem się po głowie - co?
- Mamy w naszym kalendarzu bardzo bogaty spis świąt, nie rozumiem, dlaczego nie chcemy ich wykorzystywać.
- To dla Etain! - załapałem wreszcie, na co ptak westchnął cicho.
- Mam nadzieję, że zaraz wróci, a na razie, chyba poczekasz tutaj, nie? - zapytał.
- Ja sam? - popatrzyłem na niego ze zdziwieniem.
- Nie mów, od kogo ten kwiatek - położył przede mną białą magnolię i otrząsnąwszy pióra z kurzu zaczął zbierać się do odejścia - albo powiedz, że to od ciebie. Wszystko jedno. Muszę znikać i coś jeszcze załatwić, potem pewnie wrócę.
W milczeniu pokiwałem głową. Dobrze, poczekam sam. W końcu nie jestem aż taką sierotą... prawda? Leniwie przeciągnąłem się i usiadłem na swoim miejscu. Dalsza część dnia, chociaż pochmurna, zapowiadała się przyjemnie.
Dopiero gdy zaczęło robić się ciemno, zaniepokoiłem się. To nie mógł być spacer, Etain dawno by wróciła. A co, jeśli coś się niebodze stało?
Siedziałem cały czas w tym samym miejscu, ale miałem coraz większą ochotę wstać i pójść szukać wadery. Spojrzałem na kwiatek, przyniesiony przez Mundusa. Zaczął już szarzeć i nędznieć. Co prawda wody mu nie brakowało, bo w powietrzu było wyjątkowo wilgotno, ale ile mała roślinka może leżeć i czekać?
Tak samo ja, pomyślałem. Nie mogę czekać bezczynnie tak długo, nie wiadomo, czy ona w ogóle jeszcze wróci.

< Etain? >

środa, 13 marca 2019

Od Kivuli CD Etain

Smoki zawsze mnie fascynowały. Ich majestatyczna postura, ogromne skrzydła i potęga sprawiały, że przy każdej informacji chciałam wiedzieć więcej i więcej. Pamiętam, jak mój brat opowiadał mi historie o nich, kiedy jeszcze byłam małym szczeniakiem. Zwykliśmy byli wtedy siadać w rogu jaskini i podczas gdy on snuł opowieści o smoczych przygodach, ja słuchałam go z zapartym tchem.
Dlatego też teraz praktycznie pożerałam wzrokiem wielką bestię. Analizowałam każdy mięsień w jego potężnych nogach, obserwowałam jak układają się skrzydła i przyglądałam się odbłyskom światła na łuskach. W niemym zachwycie i z pyskiem bez wyrazu przenosiłam wzrok z jednego punktu do drugiego.
Wtem Etain spytała smoka, jak kamień się tam znalazł. Ze wstydem muszę przyznać, że nawet się nad tym nie zastanowiłam. Wykonałam po prostu rozkaz jak posłuszna wadera i przez myśl mi nie przeszły głębsze przemyślenia. Spuściłam wzrok, zasępiona.
— Wyglądasz mi na taką, której nie można zbyć wymijającą odpowiedzią — stwierdził smok, zniżając łeb, aby bliżej przyjrzeć się Etain. — To dobrze.
— Nie odpowiedziałeś na moje pytanie — odparła.
— A i owszem, nie mam również takiego zamiaru. — Przeniósł wzrok na kamień.
— To może inaczej. Czy to jajo? — drążyła dalej wadera.
— Nie. To nie jest jajo — odmruknęła bestia, teraz bardziej zaabsorbowana zdobyczą niż rozmową z dwójką wilczycz. Zadziwiające, jak szybko zmieniał obiekt zainteresowania.
— Więc co takiego?
— Nie odpowiem na to pytanie — odparł smok. — Przyszedłem na świat nie po to, żebym odpowiadał, ale żebym zadawał pytania.
— Etain, po prostu już chodźmy — zwróciłam się do wadery. Mój zachrypnięty głos poniósł się echem. Słysząc to, lekko się wzdrygnęłam.
Ona zmierzyła mnie krótkim spojrzeniem i wzruszyła ramionami.
Popchnęłyśmy razem ogromne wrota. Tuż przed odejściem obróciłam się jeszcze, żeby ostatni raz rzucić okiem na smoka. On zdawał się nawet nie zauważać, że wychodzimy. Wbił wzrok w kamień i chyba mruczał coś pod nosem.
Gdy drzwi zamknęły się za nami z hukiem, ruszyłyśmy pierwszą lepszą drogą, która prowadziła przez długi korytarz.
Nie szłyśmy nawet przez pięć minut, gdy przed nami wyrosło rozwidlenie, prowadzące do trzech innych korytarzy.
— Którędy teraz? — spytałam.

< Etain? >

Od Kivuli CD Vitale

Moża uznać, że pomysł basiora lekko mnie zadziwił. Nie miałam bynajmniej zamiaru skakać po kamieniach, więc tylko wykrzywiłam pysk (mam nadzieję, że basior odebrał to jako uśmiech; starałam się, naprawdę...).
— Jestem niestety zmuszona odmówić — odparłam. Kiwnęłam głową w jego stronę, odwróciłam się i zaczęłam odchodzić. Vitale jednak w paru sekundach znalazł się obok mnie. 
— Hola, hola. Nie chcesz zostać oprowadzona po terenach przez najlepszego i najprzystojniejszego psychologa w tej watasze? — zapytał, zerkając na mnie kątem oka. 
— Myślę, że poradzę sobie sama — odpowiedziałam.
— Oh, daj już spokój — mruknął. — Od jakiego miejsca chcesz zacząć?
Wyczuwając, że szybko się go nie pozbędę, powiedziałam, że chętnie zobaczyłabym jakiś wodospad. Nie była to do końca nieprawda; bardzo lubiłam wodospady. Zwłaszcza, że zbliżała się moja ulubiona pora roku. 
Ruszyliśmy więc ramię w ramię. Vitale zabawiał mnie rozmową, ja w miarę możliwości starałam się odpowiadać. Przez dziesięć minut z nim zdołałam wydusić z siebie więcej słów, niż przez ostatnie parę dni, więc można to chyba uznać za mój osobisty sukces w dziedzinie konwersacji. 
— Jesteśmy prawie na miejscu — oznajmił Vitale po dłuższym czasie. 
I rzeczywiście, nie minęło parę minut, a przed naszymi oczami wyrósł piękny wodogrzmot. Szumiał dosyć głośno, ale jednocześnie na tyle cicho, żebyśmy byli w stanie słyszeć własne oddechy. Nie potrafiłam tego wyjaśnić. Tak po prostu było.
— Więc jak nazywa się to miejsce? — zagadnęłam, przyglądając się odbiciu drzew w wodzie.

< Vitale? >

Od Serenity

Nienawidzę cię

Serenity słyszała te milczące dwa słowa coraz częściej. Za każdym razem dostrzegając sfrustrowane spojrzenie oczu jej brata. Kiedy to się zaczęło? Chyba tamtej nocy, gdy pierwszy raz nie czekał na nią i odmówił jej ciepła, nie pozwalając się przytulić. Coraz bardziej się odseparowywał od niej. Coraz częściej widziała jego gniew w oczach.

Nienawidzę cię

Z pewną blokadą własną, Serenity "odwiedzała" za dnia myśli i marzenia Rutena. Widziała tam nieme ale ostre oskarżenia w jej kierunku. Ona sobie gdzieś mile znika a on zostaje sam. Każdego pieprzonego dnia. Oskarżenia z dnia na dzień przybierały na sile.

Nienawidzę cię

Te dwa słowa, jakże łatwo wymówić w akcie wściekłości...
-Nienawidzę cię!- Ryknął w którymś momencie Ruten na siostrę. On, z wyglądu bliżej okresu nastoletniego, ona, szczeniak gdzieś po świeżym nauczeniu się poruszania. Nic nie odpowiedziała, milczała. Milczała doskonale rozumiejąc, że to ona jest powodem jego agresji. Z bólem serca patrzyła na swego starszego brata, martwiąc się o niego ale w dalszym ciągu mocno go kochając...

Pozwól mi cię kochać

Kolejnej nocy, po kolejnym sprawdzeniu serca Rutena, była jeszcze bardziej upewniona w tym, co zamierzała zrobić. Skoro ona była powodem i głównym odbiorcą jego nienawiści, chciała mu jakoś pomóc. Altruizm? Gdyby tak pomyśleć nad tym, może to byłoby to. Mała Serek jednak bardzo kochała swego brata, nawet jeśli on jej nie chciał.
Nawet gdyby to oznaczało pozbycie się jej.
Znalazła go na spacerze o północy, co praktykował sporadycznie. Z dala od innych ciekawskich spojrzeń. Z dala od innych istnień. To byłoby bardzo pomocne.
Wylądowała kilka metrów od niego, zaraz posłał w jej kierunku jadowite spojrzenie.
-Patrzcie kogo tu przywiało. Łaskawie się zjawiłaś tej nocy?- Szydził z niej, jednak ta nie mówiła nic, jedynie wpatrywała się smutno w brata. Tak naprawdę to decyzję podjęła tego południa, kiedy przemknęła jej przed oczyma myśl brata "nie potrzebuje jej". To dało jej ostateczną pewność. Jednak nim przystąpiła do tego kroku, winna była mu wyjaśnienia. Nawet jeśli nie zamierzał jej słuchać.
-Myślisz, że celowo nie pojawiam się za dnia a jedynie nocą?- Ją samo zaskoczył jej cichy i spokojny głosik.- Nie mam na to wpływu. Siła wyższa porywa mnie przed świtem, nie pozwala mi zostać... Ja mogę jedynie wracać nocą. Chociaż może "wracać" nie pasuje tu... Bracie- spojrzała mu w oczy,- ja być może jednak faktycznie nie należę do tego świata. Może mama popełniła błąd przy rodzeniu mnie.
-Niewykluczone- warknął.
-Ale też wiem, że... że... że to ja jestem powodem twojego gniewu. Całego gniewu. Gniewu życia. Ja chciałabym tylko, żebyś chociaż raz się uśmiechnął z mojego powodu- spojrzała na niego smutno.- Dlatego...
Serenity na chwile umilkła, podczas której chwili spojrzała w bok i sięgnęła po metrową i ostrą gałąź, dodatkowo skutą lodem, co podkreślało jej ostry koniec. Bardziej poręczny koniec podała Rutenowi a sama chwyciła i nakierowała złowróżbne ostrze na swoją delikatną szyję. Lekkim ruchem oparła się o to.
-Dlatego, jeśli tak bardzo mnie nienawidzisz i uśmiechnął byś się po moim zniknięciu... Nie krępuj się, zabij mnie- uśmiechnęła się do niego.
-Co ty...
-To przeze mnie cierpisz, prawda? Za to, że nie mogę być przy tobie jak siostra powinna. Jesteś zły. Nie będziesz musiał się obwiniać za to, to mój wybór.
-Co ty do licha wygadujesz?!
-Jeśli uśmiechniesz się po moim zniknięciu na dobre, to nie krępuj się. Za bardzo cie kocham, braciszku- zamknęła oczy i puściła łapkami gałąź po doskonałym nakierowaniu.
Decyzja o jej życiu należała do niego.

< Ruten? >

wtorek, 12 marca 2019

Od Vitale CD Kivuli

Lubiłem czasami pozachowywać się trochę jak szczeniak, nawet jeśli według niektórych powinienem już wyrosnąć z takich infantylnych zabaw. Na szczęście, nikogo takiego w moim pobliżu nie było (a Kivuli rozmawiała właśnie z Zawilcem), więc aby umilić sobie czekanie, zacząłem skakać z jednego kamienia na drugi. Na początku, ześlizgiwałem się z śliskich powierzchni, co kończyło się warkliwymi przekleństwami, a raz nawet wylądowaniem w błocie, ale z czasem zdobyłem na tyle "wprawy", że mogłem nawet kilka razy z rzędu przebywać tę samą trasę i to całkiem bezbłędnie. Cieszyłem się z tego jak głupi, mówiąc szczerze. Nie zauważyłem przez swoje rozbawienie nawet, że wadera powróciła. Dopiero kiedy zatrzymałem się na kamyku przed nią, podniosłem pysk znad swojego celu i uśmiechnąłem się.
— A więc, żyjesz! — Oznajmiłem ze śmiechem. Kivuli chyba chciała coś powiedzieć, ale szybko wciąłem się z dalszą częścią swojej wypowiedzi — Miło mi więc cię powitać w Watasze! Zanudziłbym cię formułką, jaką powinienem powiedzieć, wiesz, tą w stylu niech ci los sprzyja i pomyślnych łowów, ara, ara, ale nie mamy na to czasu, prawda? No nie mamy. Chodź lepiej. Coś ci pokażę. A dokładniej zrobię test — Mrugnąłem porozumiewawczo do wilczycy, a następnie przeskoczyłem na kolejny kamień.
— Jeśli przejdziesz przez tę trasę, to będziesz pełnoprawną członkinią Watahy! A potem zastanowię się, czy cię oprowadzić po terenach.

<Kivuli?>
<Wyszło żałośnie, ale nie mam siły na cokolwiek więcej>

Od Vitale CD Notte

Powiodłem wzrokiem za spojrzeniem wilczycy. Moja kolekcja, ah tak. Z jednej strony, chciałem opowiedzieć co nieco o swoich wierzeniach Notte, bowiem bogowie na pewno ucieszyliby się z kolejnego wyznawcy. Czy jednak chcieliby oni, aby niestabilna dusza jak ta wadera była ich czicielem? Wątpiłem w to nieco. Dlatego postanowiłem przygotować możliwą wyznawczynię w sposób spokojny, powolny, a tym samym, pomóc jej z samą sobą. Jak to powinienem w sumie zrobić z racji swojej profesji, ale kto będzie mnie rozliczał z własnych pobudek moralnych, zwłaszcza, że te dla mnie są całkiem światłe?
— Osobiście lubię zbierać różne pamiątki z miejsc, w jakich byłem. Bądź obiekty, jakie należały do person, z jakimi miałem do czynienia w swoim życiu. Są jednak specjalne zbiory.. — Skinąłem pyskiem na otoczone metalem kępki sierści w różnych kolorach — Ten na przykład należy do wilków, które postanowiły kiedyś mnie zaatakować. Ten natomiast zbiera w sobie sierść z ogona osobników, którym pomogłem... Ależ nie o mnie mowa, prawda, Notte? Powiedz mi proszę, czy doświadczasz ostatnio halucynacji? Dziwnych wizji? Realnych koszmarów? Budzisz się w dziwnych miejscach, w jakich być nie powinnaś?
Przechyliłem lekko łeb, tym samym starając się zachęcić waderę do mówienia. W końcu, terapia nie będzie skuteczna, jeśli obie strony nie będą współpracować, prawda?

<Notte?>

Od Haruhiko CD Cymonii

Ładny link, aby było nastrojowo na te i następne odpisy.

Nie zareagowałem, kiedy Cymonia odchodziła z wilkiem, którego nie znałem. Nawet nie zdążyłem jej odpowiedzieć, kim dla mnie był jej ojciec, wyjaśnić chociaż część pytań i przynajmniej trochę sprawić, że zaufa mojej osobie. Odprowadziłem wilczycę wzrokiem, dopiero kiedy ci zniknęli w oddali, kiwając lekko łbem.
— Do zobaczenia... Do zobaczenia — szepnąłem prawie bezgłośnie, po czym zmusiłem się do odwrócenia od lasu i powolnego skierowania ktokolwiek wie gdzie. Cel podróży nie obchodził mnie zbytnio. Ważne, abym szedł przed siebie. Nie zatrzymywał się, nawet jeśli spotykałem przed sobą znane oblicza. Chciałem po prostu odejść, zasnuć się w jakimś miejscu, tam, gdzie nikt mnie nie odnajdzie. Może i było to zachowanie szczeniackie, takie uciekanie od problemów, zamiast stawienie im czoła.  Lecz nie miałem sił, aby walczyć w tej chwili o cokolwiek. Złapałem się nawet na myśleniu, że wieczny sen nie jest taką złą opcją. Nie miałem po co żyć, wszystko, co było mi drogie, przepadło. A ja nie potrafiłem poskładać swojego rozbitego serca.
Zatrzymałem się w połowie kroku, kiedy rozpoznałem ten układ drzew. Nie musiałem się rozglądać, aby się upewnić, że jestem w tym miejscu. Tym, którego określenia mój umysł zręcznie wypiera, byleby tylko nie dać się pochłonąć wszechobecnej żałości. Mimo, że chciałem iść dalej i złożyć się obok kopczyka, nie ruszyłem się z miejsca. Zacisnąłem powieki, aby ukryć przed światem fakt, że pojawiły się w nich drobne łzy. Czułem, jak mój oddech przyspiesza, aby ostatecznie stać się spazmatyczną parodią życiodajnego procesu. Opadłem na ziemię, drżąc na całym ciele, nie mając siły chociaż poruszyć ogonem. Wszystko to mnie przytłaczało. Pozostało mi tylko czekać na to, co nadejdzie.

Minęło kilka dni, z tego, co zdołałem pojąć, nim powróciłem do społeczeństwa. Daleko mi było od dobrego samopoczucia, ale wykrzesałem w sobie tyle energii, aby wyruszyć ponownie na poszukiwania Cymonii. Liczyłem na to, że ten tajemniczy basior, którego było mi dane dostrzec wcześniej, nie będzie już w pobliżu, tym samym dając mi wolną rękę przy rozmowie z waderą. Aby jakoś ułatwić sobie poszukiwania, rozesłałem po okolicy samotne duchy, przez co pewnym czasie udało mi się ją odnaleźć.
— Pytałaś, skąd będziesz wiedzieć, że to prawda — Pominąłem rzeczy tak trywialne jak przywitanie. Chyba rzeczywiście żyłem we własnej sferze, w której czas i przestrzeń była jednolitą całością — Na to pytanie nie jestem w stanie ci odpowiedzieć. Nie wiem, czy ktokolwiek byłby w stanie to zrobić. Pozwolę sobie jednak zauważyć, że jestem jednym z niewielu osobników, którzy przyszli do ciebie po tamtej nocy, czyż nie?

<Cymonia?>

Od Haruhiko CD Rutena - "Motyl Nocny"

Przygotowanie się było najtrudniejsze. Nigdy nie było mi dane być opiekunem czegoś, co jeszcze żyło i miało wszystkie części ciała na miejscu, nie mówiąc o byciu ojcem. Z tego powodu, z cieniem ulgi w sercu opuściłem okolicę, pozostawiając szczenię Wrotycza pod opieką Mundusa. Miałem wątpliwości, czy postępuję dobrze. Czy będę dobrą osobą na stanowisku nauczyciela Rutena? Czy poradzę sobie z takim wyzwaniem, jakim było wychowanie szczeniąt? 
Usiadłem na skraju jeziora, wpatrując się w swoje odbicie na migotliwej tafli. Nadal nie byłem w stanie spojrzeć sobie w oczy. Mogłem przecież jakoś zapobiec temu wszystkiemu. Mogłem zrobić coś więcej, chociaż trochę bardziej się postarać, aby uratować tego, komu oddałem swoje serce. Byłem po prostu beznadziejny. Przez głowę przeszła mi myśl, że to dobrze, że cierpię. Że tacy jak ja powinni cierpieć z powodu utraty tych, na których nie zasługiwali. Byłem przecież mordercą, kimś, kogo dusza już dawno została rozerwana na drobne kawałki, aby później nasiąknąć krwią niewinnych istnień. Jakby wbrew sobie przeciągnąłem łapą po wodzie, warcząc głucho i podnosząc się z piasku. Musiałem przestać o tym myśleć. Musiałem się zebrać. Czas na spotkanie z Mundusem.

— Coś złego? Jak bardzo złego? Co masz na myśli? — dopytałem ptaka, podnosząc uszy, aby lepiej go słyszeć. Mundus odwrócił wzrok na bok, jakby zbierał myśli, lecz nim zdążył wyjaśnić, co miał na myśli, oboje usłyszeliśmy szelest krzewów. Zerknąłem w ich stronę, a kiedy dojrzałem już wcześniej widziane, ciemne futerko, skinąłem łbem na towarzysza.
— Porozmawiamy potem — mruknąłem, mając na myśli konwersację poprzez nieco bardziej skłonne do współpracy duchy. Następnie zwróciłem się do Rutena i nawet wymusiłem słaby uśmiech.— Witaj, widzę, że już powróciłeś ze spaceru.

<Ruten?>

Od Etain CD Kivuli

Nie znosiłam wykonywania zadań powierzonych mi wbrew mojej woli, więc wlokąc za sobą jajo, rozmyślałam w milczeniu nad opcją zabrania go ze sobą i prostej ucieczce z jaskini. Smok sam powiedział, że przez swoje rozmiary nie zmieści się we wszystkich korytarzach, jakie więc były szanse, że ruszy za nami w pogoń? Zresztą, nim by się zorientował, że go wykiwałyśmy, już byłybyśmy z powrotem wśród swoich. Połączone moce całej watahy kontra jeden głupi smok - gadzisko pozostałoby bez szans. Pewnie w tym całym zamieszaniu ktoś dowiedziałby się, że to ja i Kivuli odpowiadamy za atak, bo zabrałyśmy własność stworzenia. Nawet jeśli, to co. Śmierć to za duża kara, wygnaniem bym się nie przejęła, kara pozbawienia wolności to też nic takiego, chociaż w sumie nie słyszałam, żeby Zawilec prowadził system penitencjarny. Zresztą kara to nic pewnego, jeśli odwróciłoby się sytuację na własną korzyść. Albo po prostu od razu zwiałabym z przedmiotem gdzieś daleko i próbowała go przehandlować tak, by dobrze się ustawić. Smok stwierdził co prawda, że to zwykły kamień, jednak jaką miałam pewność, że nie kłamał? Ten głaz całkiem przypominał prawdziwe smocze jajo, a takie z pewnością było wiele warte. Brakowało mi jednak pewności co do prawdziwości tego faktu, a co najważniejsze, Kivuli wydawała mi się fatalnym kompanem do kradzieży, grzecznie odniosłam więc jajo czy tam kamień do zleceniodawcy. Ten przyjrzał się podejrzliwie przedmiotowi, a potem nam, jednak po chwili na jego pysku pojawił się uśmiech. Nie byłam pewna, czy chytrość, którą w nim ujrzałam, była prawdziwa, czy to złudzenie spowodowane przez wąski, zębaty i niekoniecznie przecież piękny pysk stworzenia oraz jego małe, gadzie oczka.
- Zadowolony? - spytałam, machając z wolna ogonem.
- Owszem - rzucił krótko, koncentrując teraz całą uwagę na nowo pozyskanym jaju.
- Cieszę się. To chyba cenny kamień.
Wbił we mnie wzrok, jakby próbując wyczytać, do czego zmierzałam.
- Zapewne możemy już odejść? - spytałam.
- Możecie.
- To świetnie, naprawdę, ale zanim to zrobimy, może pozwolisz mi zadać jedno małe pytanko? - zdecydowałam się ciągnąć wypowiedź, wyczułam bowiem, że w przeciwnym razie otrzymam szybką, niemal automatyczną odmowę - Skąd to się wzięło w tamtych korytarzach? Znaczy jesteś za duży, żeby go tam wcześniej zgubić. Czy... czekałeś lata, aż ktoś cię odwiedzi i będziesz mógł go po to wysłać?
Zadawanie takich pytań to akurat u mnie nic nowego. Akt ten mógł oznaczać jedynie, że przestałam się już jakkolwiek bać bestii, o ile rzeczywiście wcześniej tak było. Skoro wykonałam zadanie, to chyba była mi ona w jakiś sposób dłużna. Nawet jeśli sama tego nie czuła, o mnie nie można by było powiedzieć tego samego. Moja natura nie pozwalała mi o tym zapomnieć.

<Kivuli?>

Od Conquesta CD Aisu

Pytanie Aisu delikatnie mnie zaskoczyło. Ze szczeniętami nie miałem żadnego doświadczenia, kojarzyłem je jedynie jako małe, nieco nieudolne istoty, które ciągle trzeba pilnować, bo sobie zrobią krzywdę. Skierowałem uszy do tyłu i starałem się nie wyglądać na zmieszanego. Widziałem po ukochanej, że to jest jej marzenie i naprawdę zależało mi na jej szczęściu, ale... czy damy radę? Westchnąłem, po czym uśmiechnąłem się. Życie ma się przecież tylko jedno.
- Wspaniały pomysł. - odparłem krótko, lecz spokojnie, choć to właśnie niepokój władał teraz moim sercem. Aisu uśmiechnęła się, po czym wtuliła we mnie. Zrobiłem to samo. Przecież nie jestem sam, ani ja ani Aisu. Jesteśmy razem i we dwoje damy radę, bo przecież co może się stać? Rodzina to wspaniała rzecz i należy o nią dbać. Wiadomo, że może nie być łatwo, ale mamy siebie i wierzę, że będziemy szczęśliwi.

Wieczorem wróciliśmy spacerem do jaskini najedzeni, bowiem udaliśmy się wcześniej na polowanie. Spojrzałem na uśmiechniętą Aisu. Muszę się o nią troszczyć, a gdy niedługo będzie pod swym sercem nosić cudze serduszka, to tym bardziej. Położyłem się zmęczony całym dniem i rozmyśleniami obok wadery.

< Aisu? >

poniedziałek, 11 marca 2019

Od Etain CD Zawilca

Ujrzawszy nadchodzącego basiora, umilkłam, skupiając na nim całą swoją uwagę i pozwalając, by mój ogon tańczył radośnie, zdradzając entuzjazm. Głód stawał się coraz bardziej dokuczliwy, ale i bez tego uznałabym zbliżający się posiłek za wspaniałą alternatywę dla dyskusji z nudnym ptaszyskiem. Po tych paru, chcąc nie chcąc wymienionych zdaniach, mogłam stwierdzić prawie pewnie, że uważał się on za jakiegoś wspaniałego polityka, choć ja myślałam, że bardziej żałośnie się już nie da. Nie, żeby mnie to coś obchodziło. Dostawszy od Zawilca spory kawałek najpewniej sarniny, wgryzłam się w niego, niemalże warcząc pod nosem. Żując mięso, kontemplowałam chwilę słony smak krwi, który czułam w ustach, po czym wróciłam do tematów bardziej przyziemnych, rozważając słowa Zawilca. Tak, trzeba było stwierdzić, że cieszyłam się jakoś z odwołanego spotkania. Słysząc o tym całym sekretarzu, wyobrażałam sobie go jako jakiegoś staruszka, który z pewnością nie powiedziałby, ani nie zdziałał niczego interesującego. Nie wiedziałam, kto z nas usnąłby podczas zaaranżowanej rozmowy: czy ja z nudów, czy on z racji wieku, byłam jednak pewna, że ktoś by to uczynił. Ponoć dobrze dogadywał się z Mundusem i Zawilcem, czego więc można było się spodziewać?
- Mhm... - mruknęłam, zastanawiając się chwilę, jak dobrać słowa. Może to mięso w ustach mnie tak rozpraszało. - To... szkoda. Dokąd wybył?
- Na wyprawę dyplomatyczną.
Kiwnęłam głową w geście zrozumienia, po czym zaczęłam zastanawiać się, co robi wataha, kiedy jej głowa jest nieobecna. W głębi duszy zazdrościłam mieszkańcom tych terenów, mieli teraz dobrą okazję, by porządnie się zabawić i złamać parę reguł. Jeśli to zgrana społeczność, sekretarz nigdy się nie dowie, a zabawa będzie niesamowita. Zerkając spode łba na Zawilca, uświadomiłam sobie, że taka sama sytuacja jest teraz w WSC. Gdyby tak namówić białego i koniecznie jego czaplę, żeby zostali tu jeszcze chwilę, a samemu pod jakimś pretekstem czmychnąć do domu? Ta myśl wywołała na mojej twarzy niewielki, buntowniczy uśmiech.
- Rozumiem, kiedy wraca? - uznałam, że należy pociągnąć jeszcze Zawilca za język.
- Najpewniej jutro.
- E - machnęłam łapą - To bardzo szybko. Moglibyśmy tu nawet na niego poczekać.
- Chciałabyś tego?
Zawahałam się. Podniosłam wzrok wysoko do rannego nieba, myśląc nad odpowiedzią. Nie, nie wydawało mi się to interesujące, ale odpowiedź przecząca byłaby kłamstwem, bo już od początku wyprawy coś mi mówiło, że z tej sytuacji może wyniknąć coś pozytywnego. Obym miała rację i nie kierowała się w żadne bagno. I oby to nie trwało zbyt długo.
- Tak. Tak, owszem. - coś wywołało mój chichot, gdy wypowiadałam te słowa.
Zawilec podniósł uszy, jednak nie skomentował mojego zachowania. Trzymał się ściśle tematu.
- Mmmyślę, że możemy tak zrobić.
- A do tego czasu? - rzuciłam szybko, nim on zdążył zadać takie pytanie. Niech ćwiczy chłop decyzyjność, jak już miałam mieć przywódcę, to zależało mi, żeby był dobry.
- Dobrze by było odpocząć trochę po podróży, dokończyć śniadanie. Później może... pokażę ci tutejsze tereny i ich mieszkańców.
Skinęłam głową.
- Tak chyba będzie najlepiej.
Wróciliśmy do posiłku. Teraz większość uwagi skupiłam na czapli, która swym długim dziobem urywała fragmenty mięsa, znikające po chwili w czeluściach jej równie pokaźnego gardła. Więc jednak. Większość ptaków, jakie znałam, żywiła się roślinami, lecz ten jeden w istocie miał taki niepokojący wygląd, sprawiał wrażenie rasowego krwiopijcy. Kiedy skończyliśmy, zapytałam basiora, czy jest w okolicy jakiś strumyk, a po uzyskaniu odpowiedzi twierdzącej, ruszyliśmy w jego kierunku przez senne łąki. Dotarłszy na miejsce, napiliśmy się wody i obmyliśmy po podróży i posiłku. Nie protestowałam odnośnie chwili odpoczynku w tym miejscu, wydawało mi się bowiem bardzo malownicze. Niebo ubrane w różne odcienie granatu, małe, srebrne gwiazdy odbijające się w strumyku, kilka krzaków kryjących nas przed światem i obdarta z trawy ziemia przykryta cienką warstwą śniegu - wszystko miało takie mroczne, chłodne kolory. Siedzieliśmy, obserwując postępujący świt, a kiedy stało się już jasno, ruszyliśmy przed siebie, by na dobre rozpocząć kolejny dzień.

< Zawilec? >

piątek, 8 marca 2019

Od Notte CD Agaresa

Ruszyliśmy powoli przed siebie, wybierając ścieżkę na chybił-trafił. Temperatura wciąż nie była raczej dodatnia, ale słońce świeciło mocno na bezchmurnym niebie, tworząc na na ziemi mozaikę plam światła i cieni gałęzi drzew. Dość często gdzieś w pobliżu odzywał się jakiś utalentowany śpiewak, zapodawał parę nut i znów znikał, ustępując miejsca zimowej ciszy. Wciąż zalegała wokół gruba warstwa śniegu, aczkolwiek stara, zmatowiała i ubrudzona, zmieszana z gruntem. Subtelne oznaki, jednak czuło się już powiew świeżości; wiosny.
— Zapamiętam... - odpowiedział powoli wilk. - Ogólnie, miewałaś może ostatnio jakieś koszmary? - spytał nagle. Zaskoczyło mnie to trochę, ale nie mógł zrobić tego z premedytacją. Ostatnio... - uśmiechnęłam się lekko na samą ironiczną myśl. Gdybym miała być szczera....no, nieważne.
— Jeżeli koszmarem nazwać przymusową wycieczkę trzy metry pod ziemię do labiryntu zamieszkanego przez komatoperzałki i gwałtowne podtopienie, to tak. - odparłam spokojnie, układając wygodniej skrzydło przy boku.
— Komato...? Znasz to coś? - basior przekrzywił nieco głowę.
— Nie. Ale nadanie nazwy to już jakiś początek. - odrzekłam. Nieoczekiwanie coś fioletowego mignęło mi w polu widzenia. Zatrzymałam się i rzuciłam okiem w tamtą stronę. Spod bieli puchu wysuwała się nieśmiało soczyście zielona łodyżka, a na jej końcu wspaniały, purpurowy kwiat. Sześć płatków otulało wnętrze konstrukcji z żółtymi, pylącymi słupkami. Krokusów było jeszcze kilka, rozrzuconych po okolicy.
— Piękne. - skwitował po chwili Agares, trącając nosem jeden z nich. - Zima może już zacząć pakować manatki. - pokiwałam łbem na potwierdzenie. Wtem rozpostarł skrzydła, podbiegł trochę i wzniósł się niemal pionowo w powietrze, by przejść dokładnie przez wąską lukę między koronami drzew.
— Hej! - mruknęłam z oburzeniem, dołączając prędko do niego, aczkolwiek nie wydawał się zbyt przejęty tym faktem.
— Ścigamy się do tamtej skały. - samiec wskazał wystający nieco ponad las głaz w oddali. - Trzy, cztery! - nie dając mi wiele czasu na zastanowienie, wystrzelił przed siebie. Rzecz jasna ruszyłam za nim w pogoń i dość szybko wyprzedziłam, czując napływającą euforię. Właściwie, to przecież pierwszy raz od tamtych czasów... Przez niemal całą trasę górowałam nad towarzyszem - z naszej dwójki byłam w tej kwestii sprawniejsza. Dopiero pod koniec, gdy adrenalina uderzyła mi do głowy...popsuło się, jeżeli mogę tak to nazwać. Zwolniłam dla uspokojenia, i skutkiem tego był remis.
— Huh. - Agares wziął głęboki wdech, przysiadając na czubku naszego celu. Przymknęłam na moment oczy, by powstrzymać tak dobrze mi znane uczucie, lecz wnet wróciłam do rzeczywistości. - Miłym jest mi bardzo, że mogłem przebywać w twoim towarzystwie, jednak chyba muszę już wracać do obowiązków. - wstał powoli, machając delikatnie ogonem. Również wyrównałam ostatecznie oddech i odwróciłam się w swoją stronę. Aczkolwiek jak to ja, nie mogłam rozstać się ot tak, zwyczajnie, pokojowo.
— Zamierzamy zostawić to zmaganie rangi światowej nierozstrzygnięte? - mruknęłam zaczepnie na pożegnanie.
— Jeżeli mi pomożesz i przeprowadzisz patrol na północnej granicy, to pójdzie szybciej i będziemy mieli na to jeszcze trochę czasu. Oczywiście, jeżeli nie masz innych zajęć... - uśmiechnął się, przenosząc wzrok na leśny horyzont.
— Jako szpieg, wątpię. Zgoda. - nie czekając na odpowiedź, oddaliłam się wreszcie, po pewnym czasie przyspieszając do biegu, w kierunku swojej warty. Zwolniłam dopiero przy granicy. Zaczęłam spacerować umiarkowanym, ale równym tempem wzdłuż niej, czujnie obserwując otoczenie, wytężając wszystkie zmysły. Wokół panowała typowa leśna cisza, wypełniona odgłosami przyrody, tak miła i niewzruszona. Westchnęłam cicho, czując, jak chaotyczne plątaniny myśli rozwiązują się i wracając na swoje miejsca. Miałam już zdecydowanie dość wszelkiego towarzystwa na dziś. Włączyło mi się w końcu ponownie racjonalne myślenie i biło na alarm. Zdecydowanie zachowywałam się do tego momentu dziwnie. Może to uderzenie w labiryncie trochę mi zaszkodziło. Najgorszy był fakt, że nie mogłam zagłuszyć intuicji, która temu przeczyła.
Spędzanie czasu z innymi, a zwłaszcza z osobnikiem jego pokroju, sprawiało mi jaką taką przyjemność. Równolegle, nie chciałam tego. Nienawidziłam tych spotkań, rozmów, nienawidziłam Notte przystającej na propozycję spaceru z czystej chęci. Kompletnie nielogiczne, czyli w moim stylu. Nic już w tej istocie nie zmienię. Mogę tylko zapobiegać skutkom. Zachowujesz się nieodpowiedzialnie, Notte. Straciłaś czujność. Pozwoliłaś mu podejść zbyt blisko. Wciąż był dla mnie jedynie kolejnym dobrym znajomym, aczkolwiek. Sam fakt, że o nim myślisz, najlepiej świadczy o tym, że jest inaczej. Przystanęłam nagle. Ta myśl, świadomość, niczym cios z liścia, przypieczętowała moje wcześniejsze rozmyślania i obróciła wniwecz ich puentę. Zamknęłam na moment oczy. Ciemność jak zwykle buzowała w moim wnętrzu niczym gotująca się woda. Pokręciłam głową z lekkim, mało radosnym uśmiechem. Tak. Skupiłam się na obserwacji otoczenia, urozmaicając ją sobie czasem rozdzieraniem skóry w różnych miejscach o ostrzejsze przedmioty po drodze.
Przyroda budziła się do życia. W niektórych miejscach ziemia była już odsłonięta. Wśród zeszłorocznych zarośli wiły się świeże, szmaragdowe łodyżki trawy i bliżej nieokreślonych gatunków. Gałązki drzew zazieleniły się nieco od oliwkowych pąków, ciasno upakowanych zawiązków liści. Ptaki rozśpiewały się o tej porze dnia niezmiernie, pieszcząc uszy ariami prosto z niebios. Sam patrol nie wyróżniał się niczym szczególnym. Zero szpiegów, zero zagrożeń. Ot, rutyna do odwalenia. Tuż przed nosem mignęła mi beżowo-pomarańczowa plama z odcieniami szarości. Zięba przysiadła całkiem blisko na gałązce, prezentując swoją niebieskawą czapeczkę, jaskrawy brzuch i znaczenia na skrzydłach w pełnej okazałości. Również usiadłam na ścieżce, mierząc ptaka wzrokiem. Zwierzę podchodziło powoli coraz bliżej, po czym poderwało się z ziemi i wylądowało na moim grzbiecie z dumą. Odwróciłam głowę i patrzyłam na na nie przez chwilę z paranoidalnym uśmiechem. W końcu wstałam i otrzepałam się.
— Dosyć tego, mały. - warknęłam, ruszając przed siebie. Nie mam całego dnia na włóczenie się po granicach. Spokój lasu był wciąż niewzruszony. Korony drzew trzeszczały lekko pod naporem 
wiatru.

Hello, Hello...?

Postawiłam kolejny krok. 

Can you hear me, as I scream your name?

Puszczę wypełnił głos, swobodny już, któremu równocześnie się przysłuchiwała. Zatopiłam się w śpiewie.

Hello, Hello
Do you need me, before I fade away?

Is this a place that I call home...?
To find what I've become
Walk along the path unknown
We live, we love, we die

Deep in the dark I don't need the light
There's a ghost inside me
It all belongs to the other side
We live, we love, we die

Hello, Hello
Nice to meet you, voice inside my head
Hello, Hello
I believe you, how can I forget?

Is this a place that I call home...?
To find what I've become
Walk along the path unknown
We live, we love, we die

Deep in the dark I don't need the light
There's a ghost inside me
It all belongs to the other side
We live, we love, we die

We live, we love, we die...

<Agares? Koncert filozoficzny, a co tam u ciebie?>

wtorek, 5 marca 2019

Od Aisu CD Conquesta

Po słowach Conquesta uśmiechnęłam się i również wtuliłam w basiora. Leżeliśmy tak przez chwilę. Nagle usłyszałam jak krople wody uderzają w podłoże, liście i skały. 
- Zaczęło padać.- odparłam.
- Mówiłem, że będzie padać.- zaśmiał się Conquest. 
- Miałeś rację mówiąc to.- odparłam z uśmiechem. Spojrzałam w górę. Na niebie były ogromne chmury burzowe. - Oby nie zebrało się na śnieżycę.- dodałam po chwili. 
- Masz rację, choć wątpię, by nastała śnieżyca. - odparł.
- Conqueś?- spytałam z ciepłym uśmiechem.
- Tak? - spytał lekko rozbawiony. Cóż chyba pierwszy raz zdrobniłam jego imię. Nie jestem do końca pewna. 
- Może jak przestanie padać, to przyjdziemy się do wioski? 
- Dobry pomysł Aisu. Ruszymy gdy tylko przestanie padać. 
- To cudownie.- odparłam radośnie. Gdy ponownie wtuliłam się w basiora, zamknęłam oczy. Nim się obejrzałam zasnęłam. 

Kręta droga. Pozbawiona końca i początku. Po środku znajduję się ja. Wokoło nie ma nikogo. Żadnej żywej duszy. Niepokój, cisza. Nagle usłyszałam dziwne piski. Jakby szczeniaka. Ruszyłam przed siebie. Biegłam, a droga nie ukazywała swojego końca. W pewnym momencie znalazłam wrota. Ale dokąd o e prowadzą. Podeszłam do nich i położyłam na nich łapę. Uchyliły się. Były otwarte. Weszła nimi do środka. Jaskinia. Ciemna mroczna jaskinia. Nie końcu tunelu światełko. Małe i pozorne. Brnęłam ku niemu. Nagle zaczęło ono się powiększać. Świeciło znacznie jaśniej. Przymknęła oczy. Gdy je otworzyłam zauważyłam siebie. Leżałam na ziemi, a tuż obok mnie leżał Conquest. Przyjrzałam się sobie. Zakrywałam coś ogonem. To coś piszczało. Miało taki delikatny głosik. Gdy druga ja zabrała ogon zauważyłam, że jest to gromadka szczeniaków. Wtedy się obudziłam....

Otworzyłam oczy. Leżałam dalej wtulona w basiora. 
- Wyspałaś się? - spytał z uśmiechem.
- Można tak powiedzieć.- zaśmiałam się.
- Gotowa, by ruszyć w drogę? 
- Ja urodziłam się gotowa.- odparłam z uśmiechem. Wstałam wraz z basiorem. Otrzepaliśmy się i wyszliśmy z jaskini. Skierowaliśmy się w stornę wsi. Podczas naszej drogi rozmawialiśmy sobie swobodnie w międzyczasie żartując siebie. Gdy dotarliśmy na miejsce, zatrzymałam się w miejscu, z którego wszystko było idealnie widać. Nagle drzwi pewnej chaty się otworzyły. Wyszła z nich kobieta z małym dzieckiem na rękach. Podeszła ona do mężczyzny, który z uśmiechem przytulił ją. Musiała to być rodzina. Przyglądałam się im z zaciekawieniem. 
- Aisu? - spytał rozbawiony Conquest. 
- Wiesz... Oni wyglądają na takich szczęśliwych.- powiedziałam z lekko zacinającym się głosem. - Myślisz, że my też będziemy tak szczęśliwą rodziną? 
- Oczywiście Aisu.- odparł Conquest kładąc swoją głowę na moją, co było dziwnie miłe. 
- A Conqueś? Czy ty.....- urwałam zdanie, gdyż nie mogłam wypowiedzieć tego co chciałam. Czułam, że coś mnie blokuje. 
- Tak?- spytał Conquest.
- Chciałbyś, abyśmy byli tak szczęśliwi? 
- Ależ oczywiście, że tak.- odparł basior. Westchnęłam. Wzięłam głęboki wdech i zebrałam w sobie całą pewność siebie. 
- A chciałbyś... byśmy zostawili na tym świecie nasze pociechy? - spytałam cała zarumieniona. Czułam jak temperatura mojego ciała wzrasta. Nie mogłam uwierzyć w to, że udało mi się wypowiedzieć te słowa. Co prawda miały one brzmieć trochę inaczej, ale miały mieć ten sam sens. Spojrzałam niepewnie na Conquesta. Cierpliwie czekałam na jego odpowiedź.  

<Conqueś? Mam nadzieję, że ci się spodoba^^>

Od Serenity - "Wspomnienia matczynego kwiatu", cz. 4

Malutka waderka kolejnej nocy leciała z trudem przez opory powietrza. Wiatr targał jej maleńkim ciałkiem i brutalnie usiłowało zmusić ją do odwrotu. Tej nocy pogada wyraźnie nie zamierzała jej pozwolić na opowiedzenie o tym, co tak ją brutalnie skrzywdziło. Serenity doskonale zdawała sobie sprawę, dlaczego tak się działo. Drugie i trzecie wydarzenie bardzo dotkliwie odbiło się na przyrodzie, która broniła się każdą formą przed ponownym przywołaniem bólu. Jednak udało jej się wylądować, wilki czekały już na nią.
-Witajcie ponownie- przywitała się, nie jak poprzednio. Przy czym wiatr cisnął jej włoskami prosto w jej pyszczek.- Jak widzicie, pogoda dziś jest jeszcze agresywniejsza niż ostatnio. Dzisiejsza historia wyjaśni wam drugie wydarzenie i dlaczego w jednej chwili wszystko momentalnie umarło...

Nie tak długo po oficjalnym przyznaniu się do tych win przeszłości przez mego ojca, mama nie wychodziła ze swojej jaskini. Nie pozwalała się nikomu do siebie zbliżyć, o wyprowadzeniu z jamy nie było mowy. Roślinność oplotła wnętrze i wejście w ten sposób, że gruntownie blokowała dostęp do wilczycy. Tylko co niektóre wilki po poproszeniu, miały dostęp do doglądu mamy. Jednym z nich była ciocia, która sporadycznie sprawdzała co z mamą. Natomiast tata nie miał żadnego dostępu. Z chwilą gdy przechodził obok jaskini, ta zaraz była pokrywana znacznie grubszą warstwą bluszczu i nie tylko. To była wystarczająca wiadomość od przyrody, żeby tata nie próbował nawet zbliżyć się do mamy. Czyżby chroniła ją jak ten skarb? Możliwe.
Jednak... Jednak nie wszystko może trwać wiecznie. I tym razem moja mama się o tym przekonała.
Tak jak wspomniałam na początku, to wydarzyło się niedługo, raptem po kilku dniach. Matka w dalszym ciągu nie opuszczała swego lokum, kiedy to ktoś zawołał ją sprzed wejścia.
-Caeldori! To pilne, wyjdź proszę!
Matka nie odpowiedziała na to wezwanie. Jedyne co to drgnęły jej uszy.
-Kwiatuszku- usłyszała głos cioci,- ktoś przybył do watahy i mówi, że cię zna. Przedstawił się jako...
Słysząc imię, Jego imię, mama natychmiast wstała i sztywnym krokiem skierowała się do wyjścia, na co roślinność z wolna ustępowała, robiąc jej przejście.
-Jak się przedstawił?- Spytała głucho mama cioci, całkiem ignorując pierwszą waderę, która przybyła pod wejście. Słysząc odpowiedź, nabrała wdechu i niemal jedno zdanie spytała jednym słowem, tak szybko przemówiła.- Gdzie on jest?
-Na granicy terenów łowieckich- odparła ciocia i ledwie się spostrzegła a po mamie nie było śladu, tylko kurz unoszący się w powietrzu. Mało kto wiedział, że mama potrafi tak szybko biegać. A jednak wówczas pruła przed siebie, jakby miała zamiar przebić się przez barierę dźwięku. Kompletnie ignorowała wszystkich wokół, On był tu, On ją znalazł... To było silniejsze od jej chęci by nie zwalniać tempa. Tak bardzo martwiła się o Niego, tęskniła za Nim każdej chwili. Praktycznie każdy widząc pędzącą waderę, natychmiast znikali z jej toru biegu. W tym tempie, na miejscu znalazła się po ledwie kilku minutach. Pierwsze co, dostrzegła samca alfa, pana Zawilca. Obrócił się na usłyszenie hamującej mamy, praktycznie mu na tyle. Miała rację, stał tam sobie przed alfą. Kiedy nieco przechylił głowę w bok, dostrzegł ją. Zaraz i jemu pysk się rozjaśnił szczęściem.
-Moja miła- odezwał się głębokim i ciepłym głosem.
-Darien Darius!- Pisnęła radośnie wadera i ku zdumieniu innych wilków, skoczyła i zawisła mu na szyi. W odpowiedzi przygarnął ją do siebie w mocnym uścisku. I nim zaczniecie pytać: nim mama poznała tatę, tylko Darienowi Dariusowi pozwalała się dotykać w formie pocieszeń czy przytuleń. To był jedyny basior, który był na tyle blisko niej, że jego dotyk nie był nigdy straszny.
-Księżniczko, nawet nie wiesz ile czasu cie szukałem- szepnął nawiązując do jej pełnego imienia, Caeldori Hime. Pozwolicie, że nie przytoczę skąd miała królewski tytuł, mam nadzieję, że pamiętacie. Na pysku mamy ujawnił się lekki rumieniec.
-Tak tęskniłam za tobą, mój miły przyjacielu- odparła mama po czym odsunęła się, by móc spojrzeć na niego całkiem.
Wyglądał zasadniczo tak, jak go mama zapamiętała. Ciemnoszara sierść z czarnymi akcentami, umięśnione ciało i te wręcz hipnotyzujące niebieskie oczy. Jedyne, co mogłoby być zmianą to nieco wydłużona sierść. Jednak ciepło jego oczu i wyrazu pyska nie uległ absolutnie żadnej zmianie. I ta miękkość... Oderwali się od siebie dopiero po dłuższej chwili, kiedy poczuli coś mokrego - oboje uronili kilka łez na to spotkanie. Usłyszeli chrząknięcie z boku i zdali sobie sprawę, że mają widownię.
-Zatem... Kim jesteś i co tu robisz?- Spytał zwykłym dla siebie tonem alfa. Towarzysz mamy skinął mu głową.
-Darien Darius panie- rzekł oficjalnym tonem.- Przybywam z dalekich terenów, właśnie za Caeldori Hime. Wiele miesięcy temu przyrzekłem być jej Strażnikiem i zamierzam dopełnić tego, co mi postanowiono.
Darien Darius nigdy nie wyjaśnił, kim tak naprawdę był, dlatego spieszę się z tym. Jak zapewne pamiętacie, moja mama była czystym Kwiatem o wielkiej rzadkości, stąd tytuł księżniczki prze fakt jej mocy. Każdy Królewski Kwiat w pewnym czasie ma przydzielanego obrońcę, właśnie Strażnika, z sąsiadującej osady. Taki wilk zobowiązuje się całym życiem bronić swego Kwiatu. Wiecie, coś na zasadzie rycerzy i takie tam. Darien Darius po długim czasie uzyskał zaufanie mamy i przez to, że doskonale go znała, czuła się przy nim bezpieczna, stąd brak lęku przed męską bliskością.
Ciężko stwierdzić, co tak naprawdę sprawiło, że Strażnik został zaakceptowany przez watahę. Być może to, w jaki sposób z ufnością patrzyła na niego moja mama? Fakt faktem, nie zamierzała opuścić swego przyjaciela, który ją odnalazł. Była tym tak ucieszona, że widok zbolałego wyrazu pyska taty stojącego znacznie dalej, nie zrobił na niej wrażenia. Prawdę mówiąc, to był moment w którym mama pierwszy raz olała tatę.
Tyle, ile czasu przegadali na poświęcenie tego, co się stało od ich rozdzielenia... Ach, tracenie poczucia czasu na takie wspaniałe rzeczy...
Czasem jednak nie umieją przestrzec przed tym, co nieuniknione.
Nie minęło wiele czasu od przybycia najbliższego powiernika mamy, kiedy stało się to... Tego wczesnego popołudnia, mama cofnęła się do swojej jaskini po drobnostkę. Ledwie ją złapała w łapę a w progu jamy z trudem wyhamował wilk.
-Cael...- skrócił imię mamy przez fakt na walczenie o powietrze.-... Szybko... Jaskinia medyka... On chce...
Mama nastawiając uszy, wybiegła i pognała za wilkiem, który chyba po zatrzymaniu wyzionąłby ducha. Tak wpadając do szukanej jaskini, zastała przerażający widok. Tata podtrzymywał Strażnika mamy, zapobiegając jego osunięciu się przy próbie ułożenia go. Pan Conquest amortyzował tyły, podczas gdy inny basior kazał się odsunąć gapiom.
-Darien Darius!- Krzyknęła mama i, ku zdumieniu wszystkich, brutalnie się przepchnęła do niego i opadła przy jego boku. W jej oczach stanęły łzy na widok najdroższego przyjaciela na którego ciele zaczęły pojawiać się pączki blado-szarych kwiatów, znaku, który w rejonach Strażników oznaczał rany szarpane na jego Kwiecie Życia. Ktoś najwyraźniej celowo niszczył jego Kwiat, jakimś cudem dostając go w swe niecne łapy.
-Wybacz, przyjaciółko- uśmiechnął się słabo po czym zaczął kaszleć, a z jego pyska wyskoczyły kolejne kwiaty, będące straszliwym pięknem.- Chciałem... Musiałem...
-Ciii- szepnęła mama biorąc jego głowę w łapy.- Nic nie mów. Wiem.
-Chciałem cię zobaczyć- wycharkał z trudem.
-Najdroższy przyjacielu... Nie rób mi tego- jęknęła mama starając się powstrzymać coraz mocniejsze drżenie głosu.-... P-pamiętasz jak się bałam? Zawsze przytykałeś swoją głowę do mojej i nuciłeś mi liczenie w kółko w naszym języku, dopóki nie wróciło wszystko do normy...
-T-tak miła...
Mama przytknęła swoje czoło do czoła Dariena Dariusa i tym razem to ona prowadziła prowadziła wyliczankę w języku Kwiatów. Sama dotarła do pięciu i basior zaczął swoje liczenie. Przytuliła się do niego mocniej po czym ponowiła od sześciu do dziesięciu, ponownie czekając na skończenie liczenia przez cennego basiora.
Jednak umilkł nie mogąc powiedzieć liczby osiem.
Mama napięła się i powtórzyła liczenie od sześciu do dziesięciu. I jeszcze raz. Dopiero wtedy dotarło do niej, że jej kochany przyjaciel nie rusza się. Nie bije mu serce. Przestało.
Wówczas mama wydała z siebie tak przerażający wrzask rozpadającego się serca, że w tej samej chwili, cała przyroda w watasze natychmiast obumarła.

(Podobny do krzyku pod sam koniec)

Ktoś chyba usiłował ją dotknąć w geście pocieszenia ale się wyrwała i mocniej przywarła do stygnącego już ciała, nie przestając wydawać z siebie dźwięków, przez które wszystkim zaczęły niemal lecieć łzy. Po dłuższym czasie nie puszczania go z jej ramion, poczuła dziwny tłumiący ruch i nagle zapadła ciemność...

-Ktoś dla dobra mamy i wszystkich, zresztą z wielkim trudem, ogłuszył mamę przez co straciła przytomność. Niestety, gdy się ocknęła, sytuacja nie uległa zmianie a natura coraz bardziej zamierała. Krzaki, wszelkie drzewa czy nawet trawa, wszystko wyglądało jak po potwornym pożarze. Zwierzyna uciekła z dala od pola rażenia... Tak, to wszystko się stało przez rozdarcie serca mamy. Przyroda była mocno związana z każdym Kwiatem, co dało się zauważyć... To właśnie było to drugie wydarzenie, przez co moja mama ucierpiała jeszcze mocniej... Słońce zaczyna wschodzić- powiedziała Serenity spoglądając w horyzont.- Następnej nocy opowiem o trzecim, ostatnim i najokrutniejszym wydarzeniu w życiu mamy. Do zobaczenia...

   C. D. N.