Tora uśmiechał się do niej, nieco złośliwie, nieco z satysfakcją, Citlali nie miała pojęcia, co irytowało ją bardziej. Chyba po prostu oba. Miała ochotę się na niego rzucić, wygarnąć mu co nie co, wściec się w ten sam sposób, co każdy inny członek rodziny Firi.
Dopiero gdy podleciała bliżej niego zrozumiała, dlaczego się tak uśmiecha. Ona latała. O własnych siłach, była w stanie to w pełni kontrolować. Udało mu się. Łał. Serio mu się udało.
– Dobra, niech ci będzie. Wyszło ci – fuknęła, niezadowolona, że musi przyznać mu rację. – Ale mogłeś chociaż ostrzec, co zamierzasz zrobić.
– Gdybym ci powiedział, nie prowadziłyby cię emocje. A ciebie chyba często prowadzą – skomentował to mieszaniec, o wiele spokojniejszym tonem niż chciała usłyszeć.
Nie miała ochoty z nim dalej dyskutować. Podziękowała tylko zbytkowo, żeby nie wyjść na totalnego gbura (choć na bank już na takiego wyszła) i poleciała sobie w swoją stronę. Cieszyła się, że może wrócić do domu, jednak już w razie czego szykowała wymówkę, dlaczego zniknęła. Zauważyła ciekawe zwierzę i za nim podążyła. Tak, to była dość wiarygodna i o wiele mniej wstydliwa wymówka.
Gratulacje!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz