Prawie dwuroczna Ciri
- Chce wracać do domu, w którym są róże. I drobne sprośne liściki na
karteczkach. I gdy moje włosy zaczną siwieć, on powie, że jestem jak dobre
wino, coraz lepsza z wiekiem.
- Co tam śpiewasz, córeczko? – spytała
małej szarej kuleczki… właściwie już nie tak małej. Ciri była już prawie
dorosła, a ona nawet nie wiedziała, że umie tak pięknie śpiewać.
- Myślę, że nauczyłam się tego od moich rodziców, że prawdziwa miłość
zaczyna się od przyjaźni. Pocałunek w czoło, randka, udawane przeprosiny po
kłótni…
Uśmiechnęła się lekko. Może
nauczyła się tego od nich. Przez jakiś czas z nią w końcu byli, chciała wierzyć,
że przez ten ważniejszy i bardziej kształtujący. Bała się jednak, że nie zna swojego
własnego dziecka.
- … zestarzeć się z kimś kto sprawia, że czuje się młoda…
- Mamo, mamo! Maaamoo! –
usłyszała za sobą i mała torpeda emocji wbiegła we nią z impetem. Zaśmiała się
do akompaniamentu śmiechu Almette. Ta mała była tak rozkoszna. Jej mały wulkan
energii.
- Choć mamo, pokaże Ci co
zrobiliśmy z tatą! – spojrzała na śpiewającą Ciri. Nawet nie zwracała na nią
uwagi, może nie powinna jej przeszkadzać. Odeszła z nową młodszą córką ze
śmiechem na pysku.
- …Potrzebuje mężczyzny, który kocha mnie tak, jak mój tata kocha moją
mamę. – Dokończyła śpiew Ciri. Nikt tego nie zobaczył, ale pojedyncza łza
wchłaniała się właśnie w jej futro na policzku. Jej wzrok skierował się na tą
idealną rodzinę, do której czuła, że już nie należała. Została wymieniona.
Obserwowała jak matka z radością bawiła się z Almette, a z boku patrzył na nich
Szkło. Też się uśmiechał. Patrzył tylko na swoją żonę, a w jego oczach odbijała
się wielka miłość. Dla niego najważniejsza była ona. Pomimo jej złych decyzji,
wybuchowości, ciągłego stawiania granic i częstych wahań nastrojów. Kiedy Ciri
usłyszała śpiewaną przez siebie piosenkę będąc niedaleko wioski, czuła, że
pasuje do nich niesamowicie. To miłość Szkła ich trzymała i mała Ciri zaczęła
wierzyć, że jeżeli ona także będzie kogoś tak kochać, to wszystko się uda.
Wystarczy oddać komuś wszystko, każdy swój kawałek, a on nie będzie miał
wyjścia i to wszystko przyjmie. Mimo wszystko była także córką swojej matki,
nie tylko ojca. Dzierżyła więc też cechy, których sama w sobie nienawidziła.
Wybuchowość, zmiany nastrojów… możliwe choroby psychiczne. Kara była dobra w ich
ukrywaniu. Od lat się w tym wprawiała. A może po prostu sama nie zwracała na
nie uwagi? A Ciri? Ciri nie wiedziała, że powinna coś ukrywać. A teraz było już
za późno.
Kilku miesięczna Kara
- Malfoy. Zajmij się nim proszę,
stracił rodziców przez ostatnią suszę. – Nieznany jej wilk przyszedł do nich
tego ranka. Jej brat myślał, że śpi, ale ona dokładnie wszystkiego słuchała.
- Tylko co ja mam z nim zrobić?
Już i tak muszę się teraz zająć Kara, bo matka nie czuje się najlepiej, a
Magnus.. no wiesz co Magnus.
- Nie obchodzi mnie to. Przykro
mi ale opiekun szczeniąt także odszedł, więc nigdzie indziej go nie oddam. –
wilk westchnął ciężko i zniżył lekko głos. – Umówmy się, ty masz najlepsze
podejście do młodych i już masz doświadczenie. Nikogo lepszego nie znajdę.
Malfoy nie odpowiedział, ale
poczuła, że w jaskini pojawił się nowy zapach. Nadal miała zamknięte oczy, ale
kusiło ją by je otworzyć. Na razie jednak słuchała dalej.
- Jak się nazywasz?
- Levi. – słaby, krótki dźwięk
doszedł do jej uszu. Wadera uśmiechnęła się lekko na myśl, że w końcu pozna
kogoś w podobnym wieku. Wszystkie inne szczeniaki miały już przynajmniej rok i
nie chciały za bardzo się z nią bawić. Zwłaszcza, że matka pozwalała to robić
tylko w asyście dorosłego. Kto by chciał się bawić przy dorosłych… W jej małej
główce zakiełkowała myśl: Moje dzieci
będą mogły się bawić wszędzie! I same, będą mogły robić co chcą!
- Wrócimy teraz do spania, z rana
pomyśle czym mógłbyś się zająć i co z Tobą zrobić.
Nowy szczeniak nie odpowiedział.
Zamknął szybko oczy i starał się zasnąć mając nadzieję, że tym razem będzie to
sen spokojny i bez koszmarów.
Półroczna Ciri
Jej ciało wierzgało w
niekontrolowanych spazmach, oczy miała zaciśnięte jakby nie chciała by jej
wspomnienie uleciało i ponownie zostało jej odebrane. Sny zaczęły ją nawiedzać
już niewiele ponad miesiąc temu. Strzępki wspomnień lub marzeń. Nie była w
stanie tego rozpoznać. Jej pamięć była poplątana, nie wiedziała, co z jej
dzieciństwa było prawdą, a co tylko wymyśloną przez jej umysł ułudą. We śnie
spotykała tych którzy odeszli. Braci. Matkę, przynajmniej tą, która ją
wychowała. Przyjaciół. Miłość. Teraz już wiedziała, że to była miłość. Wiedziała
kim był dla niej Levi, piaskowy basior wołający jej imię w chorobowej gorączce.
Przyjaciel i ukochany. Jedyny wilk, któremu mówiła wszystko i ufała mu
bezgranicznie. Gdyby tylko o tym wiedziała w momencie gdy poznali się po raz
drugi. Gdy pamięć, tak samo jak teraz, płatała jej figle i nie pozwalała ułożyć
wspomnień w odpowiednim porządku. Teraz też nie wiedziała co z tego co
pamiętała było prawdą, ale wiedziała, że coś jest na pewno. Były to uczucia.
Oddanie, szczęście, miłość i obezwładniający ją smutek gdy orientowała się, że
to wszystko tylko sen. Gdy się budziła była roztrzęsiona, zrozpaczona, a
wyrzuty sumienia, gdy patrzyła na swojego męża zjadały ją doszczętnie. Każdy
wiedział, że nie byli dla siebie pierwszymi. Kara na pewno nie była. Gdyby nie
śmierć Talazy, Szkło nigdy by tak na nią nie spojrzał. Ona jednak teraz czuła,
jakby nigdy go nie kochała. On kochał, czuła to. Nawet jeśli nie tak samo jak
jego zmarłą ukochaną. A Ona? Odkąd pojawiły się sny i pamięć o Levim zaczęła
wracać, czuła się rozdarta pomiędzy przeszłością i teraźniejszością. Jakby
dopiero teraz miała okazje przeżyć śmierć dawnej miłości i spróbować sobie z
nią poradzić, a teraźniejszość i rodzina nijak w tym nie pomagały.
- Kara. Kara… - spokojny i
delikatny głos męża wybudził ją z, jak on sam myślał, koszmaru. Jego łapa
delikatnie masowała jej grzbiet w celu ukojenia szamocących nią emocji.
Wadera spojrzała na niego i łzy
momentalnie pojawiły się w jej oczach. Był dla niej dobry, wyrozumiały,
pomocny, zawsze przy niej gdy go potrzebowała. A ona? Czuła się jakby zdradzała
go w snach. Każdego wieczoru wiedziała co ją czeka i… chciała tego. Czekała na
noc, żeby tylko wrócić do lepszego dla niej świata.
- Mamo… - jęknęła mała szara
kulka, która poczuła nagły ruch leżąc pomiędzy swoimi rodzicami.
- Wszystko dobrze Skarbie. Śpimy
dalej, już wszystko dobrze. – powiedziała łamiącym się głosem, jednocześnie
zmazując spod oczu wilgoć. Szkło patrzył na nią uważnie nic nie mówiąc, o nic
nie pytając. Dobrze wiedział czego potrzebowała i właśnie to jej dawał. Czy to
nie był wystarczający powód by go kochać?
Prawie roczny Levi
Obudził się tak jak zwykle, wraz
ze wschodem słońca. W jego objęciach leżała ta, która prawdopodobnie odmieniła
jego życie, choć sama nie zdawała sobie z tego sprawy. Jemu też dużo czas
zajęło zanim poukładał sobie wszystko w głowie. Oboje dorastali, a czas wydawał
się uciekać przez łapy coraz szybciej. Levi wiedział, że nie zostało mu dużo
czasu, czuł to z każdym mijającym dniem, godziną a nawet minutą. Dlatego każdą
chwile spędzał z nią. Chciał dać jej choć odrobinę szczęścia, które będzie w
stanie zapamiętać, w tym pełnym zła świecie. Jedna cecha różniła go od innych
żyjących na tej wyspie wilków. Było to coś co wiedział, że niedługo go zabije i
niestety nie mógł nic na to poradzić. Tego dnia, gdy Alfa przyprowadził go do
jaskini Malfoya, gdy wszyscy inni myśleli, że jego rodzice zmarli przez suszę…
on zobaczył coś czego nie powinien. Jego młode oczy nie rozumiały tego wtedy.
Nie rozumiały tych istot, które zabrały ciała jego rodziców, podkładając inne,
martwe. Choć ciała w niczym nie przypominały jego rodziców, wszystkie wilki,
jak tylko się obudziły, mówiły, że to oni. Levi nie potrafił zaprzeczyć. Nie
wiedział jak, nie miał odwagi, a może po prostu sam sobie nie ufał. Wiedział
wtedy tylko jedno, stracił tamtej nocy rodziców, nawet jeśli nie tak jak
myśleli wszyscy inni.
Z czasem zaczął rozumieć więcej.
Odkrył też swoją moc, która mocno wiązała się z powietrzem i dzięki której,
tamtej nocy, nie został uśpiony tak jak cała reszta. Gdy istoty ponownie
przychodziły, zabierały lub wymieniały jego przyjaciół, on ich obserwował. Słuchał.
Węszył ich zapach i starał się go zapamiętać. Jednak niewiele zapamiętać mu się
udało, ponieważ co jakiś czas, pewne momenty z ich pamięci były wymazywane. Na
to nie miał lekarstwa, ale skrzętnie zaznaczał na ścianie, dni w których
przychodzili. Jeśli jakiegoś dnia nie pamiętał, oznaczało to, że zrobili to
znowu. Kiedyś schował się w środku lasu, mając nadzieję, że go nie znajdą i
ominie go wymazywanie. Mylił się. Gdy nadeszli, udawał że śpi, tak jak cała
reszta. Nigdy nikogo nie pominęli.
Teraz był spokojny, jednak
wiedział, że ten spokój zaraz zniknie. Patrzył na Karę, gdy cicho pochrapywała
w jego ramionach. Była jego zbawieniem. A on bał się, że jest dla niej zagładą.
Trzyletnia Ciri
Szkło oznajmił jej dzisiaj, że będą
mieli wnuki. Basior nie komentował jej niechęci do własnej córki, nawet nie
powiedział nic na temat próby jej porwania. Dla niego związek z bliskim kuzynem
nie był obrażający, a może po prostu kochał Ciri miłością bezwarunkową jaką
powinien dawać rodzic. Jednak ona nie potrafiła. Była zła, zawiedziona i nie
mogła sobie przypomnieć gdzie dokładnie popełniła błąd. Czy było to jak ją
zostawiła? A może jak starała się nie zauważać jej krzyczących dysfunkcji? A
może po prostu było dać jej umrzeć wtedy, w odmętach zimnej, morskiej wody.
Czy dzieci z tego związku będą
normalne? Czy którekolwiek wykaże się choć odrobiną inteligencji, albo chociaż
chęcią zmiany? Ciri była genialna z początku. Ze wszystkim ostatecznie dawała
sobie radę, nawet jeśli coś nie do końca jej wychodziło, to parła do przodu nie
zważając na obelgi i śmiech. W ten sposób zaskarbiła sobie wszystkich, i
młodych, i starych. Tego jej zazdrościła, jej córka nawet jej nie potrzebowała
by dorosnąć. To chyba kolejny dowód, że nie była dobrym rodzicem. Jednak teraz
widziała efekty jej nie obecności. Od jakiegoś czasy też nasuwało jej się pytanie,
na które trudno było jej znaleźć odpowiedź… Dlaczego to Ciri wygrała walkę o
życie w jej własnej macicy? Czy byłoby lepiej gdyby to jej brat zwyciężył i
pojawił się na tym świecie?
No dobrze, ale te dzieci. Geny Admirała
stworzonego z kazirodczego związku, zmieszane dodatkowo z genami jego bliskiej
kuzynki czy nawet ciotki, której stopień psychicznego zniewolenia już teraz był
zbyt wysoki. Nie, to nie może się dobrze skończyć.
Roczna Kara
- Idę do Korteza. Idziesz ze mną?
– zapytała jednego poranka, swojego przyjaciela.
- Oczywiście. Zjemy coś po
drodze? – odpowiedział jej Levi. Była za młoda by uważać go za kogoś więcej. Jednak
w środku czuła to, co inni nazywali miłością. Tak jej się przynajmniej zdawało.
Spędzali ze sobą każdą chwile. Czasem miała wrażenie, że on nie odstępował jej
na krok. Cieszyła się z tego i miała nadzieję, że oznaczało to, że czuł do niej
to samo.
- Na miejscu będzie dużo
jedzenia. Pomagając mu, na pewno coś nam skapnie.
- No weeeź… - jęknął podchodząc
do niej i biorąc jej łapę, w swoje łapy. – Tak dawno nie polowaliśmy razem.
- Wiesz, że matka mi nie pozwala.
A nie chce brać ze sobą Malfoya. – imię brata wypowiedziała jakby było obelgą.
Nie było wątpliwości, kto nył najmniej lubianym przez nią bratem. No cóż… oa
uwielbiała zadawać pytania, a on nigdy na nie, nie odpowiadał.
- Jak ktoś nas przyłapie, to
zwale winę na siebie. Nie martw się o to, Skarbie. – jej oczy lekko się
zeszkliły na ostatnie słowo. Gdyby je rude futro, mogło się zarumienić, na
pewno Lei by to już zauważył.
- No dobra! – wykrzyknęła Kara
udając lekko urażoną swoją własną kapitulacją.
Skierowali się w głąb lasu, na
teren, na który mało wilków się zapuszczało, żeby mieć pewność, że nikt ich nie
zauważy. Levi był szybki i silny, więc polowanie było dla niego niezwykle
proste. Pomimo młodego wieku, już było wiadome czym się będzie zajmował w
przyszłości. Kara pomagała przy odcięci zwierzynie drogi, razem pracowali jak
dobrze dobrany zespół, który współpracuje ze sobą od lat. Można było wręcz
powiedzieć, że porozumiewali się bez słów.
Po polowaniu przysiedli przy strumieniu
i napawali się świeżym posiłkiem. Kara wolała dobrze oprawione mięso, ale Levi
był z tych, którzy lubili wgryźć się, w jeszcze ciepłe od pulsującej krwi mięso.
Nie miała jednak zamiaru narzekać. Gdy widziała szczęście w jego oczach, sama
też była szczęśliwa. Były momenty, że widziała w nich tylko smutek i głębokie
zamyślenie. Dlatego starannie chowała te szczęśliwe chwile w pamięci i
pielęgnowała je niczym skarb.
Właśnie kończyła przeżuwać swój
ostatni kęs jelonka, gdy Levi zestrzygł nerwowo uszami i spiął całe swoje
ciało.
- Co się dzieje? – zapytała.
- Cicho. – szepnął krótko. Kara nasłuchiwała
i nawet podniosła pysk do góry, próbując złapać górny wiatr, jednak bez skutku.
Nie udało jej się znaleźć niczego dziwnego czy odbiegającego od normy.
- Musisz iść. – wilk wstał nagle
i zaczął popychać ją do tyłu, w stronę wioski. Kara nie rozumiejąc o co chodzi,
zrównała się z basiorem i spojrzała mu w oczy.
- Nigdzie nie idę. Zostaje tu z
Tobą.
- Dogonię cię. Obiecuje. – w jego
oczach był strach i błaganie. – Tylko, proszę Cię idź już.
Wadera nie rozumiała sytuacji,
ale zachowanie Levi’ego wręcz zmusiło ją do posłuszeństwa. Skierowała się w
stronę jaskini Korteza, co chwila się odwracając i patrząc na czekającego na
coś pustynnego basiora. Z początku nie widziała nic dziwnego, później jednak
Levi opadł na ziemie, choć nie było ku temu wyraźnego powodu. Kara stanęła jak
wryta, pośród drzew i patrzyła jak wokół zaczyna pojawiać się gęsta mgła.
Chciała pobiec do Levi’ego i mu pomóc, ale nogi odmówiły jej posłuszeństwa.
Patrzyła więc jak świat otacza nieznana jej substancja, o dziwny zapachu, a
później jak wysokie istoty zabierają gdzieś ciało je ukochanego. Więcej nie
udało jej się zobaczyć. Nogi się pod nia ugięły, a powieki zamknęły się,
utulone do głębokiego snu. Wiedziała jednak, że Levi skłamał. Nigdy nie zdoła
spełnić swojej obietnicy.
---
Następnego dnia Kara wstała
spokojnie. Tak jak każdego poprzedniego dnia. Przeciągnęła wszystkie zastałe
mięśnie i skierowała swoje kroki do jaskini swojego brata, Korteza, żeby jak
zawsze, uczyć się u jego boku.
- Czas na kolejny nudny i samotny
dzień. – szepnęła do siebie wychodząc z jaskini. Czy czuła, że czegoś jej
brakowało? Codziennie i o każdej porze.
Czas teraźniejszy
Czy jej życie mogło wyglądać inaczej? Czy inne wybory, byłyby dla niej łaskawsze?
Dlaczego zabrakło w niej bezwarunkowej miłości? Czy była złą matką? Czy
odczuwała skruchę?
Żadne z tych pytań nie będzie
zaraz miało znaczenia. Wilcze życie było kruche, tak jak każde inne. Niewiele
więc było potrzeba by je zakończyć. Bądźcie jednak cierpliwi. Niedługo wszystko
się rozwiąże.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz