poniedziałek, 29 listopada 2021

Od Kary – „Gdy przychodzą zmiany”

Prawie dwuroczna Ciri

- Chce wracać do domu, w którym są róże. I drobne sprośne liściki na karteczkach. I gdy moje włosy zaczną siwieć, on powie, że jestem jak dobre wino, coraz lepsza z wiekiem.

- Co tam śpiewasz, córeczko? – spytała małej szarej kuleczki… właściwie już nie tak małej. Ciri była już prawie dorosła, a ona nawet nie wiedziała, że umie tak pięknie śpiewać.

- Myślę, że nauczyłam się tego od moich rodziców, że prawdziwa miłość zaczyna się od przyjaźni. Pocałunek w czoło, randka, udawane przeprosiny po kłótni…

Uśmiechnęła się lekko. Może nauczyła się tego od nich. Przez jakiś czas z nią w końcu byli, chciała wierzyć, że przez ten ważniejszy i bardziej kształtujący. Bała się jednak, że nie zna swojego własnego dziecka.  

- … zestarzeć się z kimś kto sprawia, że czuje się młoda…

- Mamo, mamo! Maaamoo! – usłyszała za sobą i mała torpeda emocji wbiegła we nią z impetem. Zaśmiała się do akompaniamentu śmiechu Almette. Ta mała była tak rozkoszna. Jej mały wulkan energii.

- Choć mamo, pokaże Ci co zrobiliśmy z tatą! – spojrzała na śpiewającą Ciri. Nawet nie zwracała na nią uwagi, może nie powinna jej przeszkadzać. Odeszła z nową młodszą córką ze śmiechem na pysku.

- …Potrzebuje mężczyzny, który kocha mnie tak, jak mój tata kocha moją mamę. – Dokończyła śpiew Ciri. Nikt tego nie zobaczył, ale pojedyncza łza wchłaniała się właśnie w jej futro na policzku. Jej wzrok skierował się na tą idealną rodzinę, do której czuła, że już nie należała. Została wymieniona. Obserwowała jak matka z radością bawiła się z Almette, a z boku patrzył na nich Szkło. Też się uśmiechał. Patrzył tylko na swoją żonę, a w jego oczach odbijała się wielka miłość. Dla niego najważniejsza była ona. Pomimo jej złych decyzji, wybuchowości, ciągłego stawiania granic i częstych wahań nastrojów. Kiedy Ciri usłyszała śpiewaną przez siebie piosenkę będąc niedaleko wioski, czuła, że pasuje do nich niesamowicie. To miłość Szkła ich trzymała i mała Ciri zaczęła wierzyć, że jeżeli ona także będzie kogoś tak kochać, to wszystko się uda. Wystarczy oddać komuś wszystko, każdy swój kawałek, a on nie będzie miał wyjścia i to wszystko przyjmie. Mimo wszystko była także córką swojej matki, nie tylko ojca. Dzierżyła więc też cechy, których sama w sobie nienawidziła. Wybuchowość, zmiany nastrojów… możliwe choroby psychiczne. Kara była dobra w ich ukrywaniu. Od lat się w tym wprawiała. A może po prostu sama nie zwracała na nie uwagi? A Ciri? Ciri nie wiedziała, że powinna coś ukrywać. A teraz było już za późno.

Kilku miesięczna Kara

- Malfoy. Zajmij się nim proszę, stracił rodziców przez ostatnią suszę. – Nieznany jej wilk przyszedł do nich tego ranka. Jej brat myślał, że śpi, ale ona dokładnie wszystkiego słuchała.

- Tylko co ja mam z nim zrobić? Już i tak muszę się teraz zająć Kara, bo matka nie czuje się najlepiej, a Magnus.. no wiesz co Magnus.

- Nie obchodzi mnie to. Przykro mi ale opiekun szczeniąt także odszedł, więc nigdzie indziej go nie oddam. – wilk westchnął ciężko i zniżył lekko głos. – Umówmy się, ty masz najlepsze podejście do młodych i już masz doświadczenie. Nikogo lepszego nie znajdę.

Malfoy nie odpowiedział, ale poczuła, że w jaskini pojawił się nowy zapach. Nadal miała zamknięte oczy, ale kusiło ją by je otworzyć. Na razie jednak słuchała dalej.

- Jak się nazywasz?

- Levi. – słaby, krótki dźwięk doszedł do jej uszu. Wadera uśmiechnęła się lekko na myśl, że w końcu pozna kogoś w podobnym wieku. Wszystkie inne szczeniaki miały już przynajmniej rok i nie chciały za bardzo się z nią bawić. Zwłaszcza, że matka pozwalała to robić tylko w asyście dorosłego. Kto by chciał się bawić przy dorosłych… W jej małej główce zakiełkowała myśl: Moje dzieci będą mogły się bawić wszędzie! I same, będą mogły robić co chcą!

- Wrócimy teraz do spania, z rana pomyśle czym mógłbyś się zająć i co z Tobą zrobić.

Nowy szczeniak nie odpowiedział. Zamknął szybko oczy i starał się zasnąć mając nadzieję, że tym razem będzie to sen spokojny i bez koszmarów.

Półroczna Ciri   

Jej ciało wierzgało w niekontrolowanych spazmach, oczy miała zaciśnięte jakby nie chciała by jej wspomnienie uleciało i ponownie zostało jej odebrane. Sny zaczęły ją nawiedzać już niewiele ponad miesiąc temu. Strzępki wspomnień lub marzeń. Nie była w stanie tego rozpoznać. Jej pamięć była poplątana, nie wiedziała, co z jej dzieciństwa było prawdą, a co tylko wymyśloną przez jej umysł ułudą. We śnie spotykała tych którzy odeszli. Braci. Matkę, przynajmniej tą, która ją wychowała. Przyjaciół. Miłość. Teraz już wiedziała, że to była miłość. Wiedziała kim był dla niej Levi, piaskowy basior wołający jej imię w chorobowej gorączce. Przyjaciel i ukochany. Jedyny wilk, któremu mówiła wszystko i ufała mu bezgranicznie. Gdyby tylko o tym wiedziała w momencie gdy poznali się po raz drugi. Gdy pamięć, tak samo jak teraz, płatała jej figle i nie pozwalała ułożyć wspomnień w odpowiednim porządku. Teraz też nie wiedziała co z tego co pamiętała było prawdą, ale wiedziała, że coś jest na pewno. Były to uczucia. Oddanie, szczęście, miłość i obezwładniający ją smutek gdy orientowała się, że to wszystko tylko sen. Gdy się budziła była roztrzęsiona, zrozpaczona, a wyrzuty sumienia, gdy patrzyła na swojego męża zjadały ją doszczętnie. Każdy wiedział, że nie byli dla siebie pierwszymi. Kara na pewno nie była. Gdyby nie śmierć Talazy, Szkło nigdy by tak na nią nie spojrzał. Ona jednak teraz czuła, jakby nigdy go nie kochała. On kochał, czuła to. Nawet jeśli nie tak samo jak jego zmarłą ukochaną. A Ona? Odkąd pojawiły się sny i pamięć o Levim zaczęła wracać, czuła się rozdarta pomiędzy przeszłością i teraźniejszością. Jakby dopiero teraz miała okazje przeżyć śmierć dawnej miłości i spróbować sobie z nią poradzić, a teraźniejszość i rodzina nijak w tym nie pomagały.

- Kara. Kara… - spokojny i delikatny głos męża wybudził ją z, jak on sam myślał, koszmaru. Jego łapa delikatnie masowała jej grzbiet w celu ukojenia szamocących nią emocji.

Wadera spojrzała na niego i łzy momentalnie pojawiły się w jej oczach. Był dla niej dobry, wyrozumiały, pomocny, zawsze przy niej gdy go potrzebowała. A ona? Czuła się jakby zdradzała go w snach. Każdego wieczoru wiedziała co ją czeka i… chciała tego. Czekała na noc, żeby tylko wrócić do lepszego dla niej świata.

- Mamo… - jęknęła mała szara kulka, która poczuła nagły ruch leżąc pomiędzy swoimi rodzicami.

- Wszystko dobrze Skarbie. Śpimy dalej, już wszystko dobrze. – powiedziała łamiącym się głosem, jednocześnie zmazując spod oczu wilgoć. Szkło patrzył na nią uważnie nic nie mówiąc, o nic nie pytając. Dobrze wiedział czego potrzebowała i właśnie to jej dawał. Czy to nie był wystarczający powód by go kochać?

Prawie roczny Levi

Obudził się tak jak zwykle, wraz ze wschodem słońca. W jego objęciach leżała ta, która prawdopodobnie odmieniła jego życie, choć sama nie zdawała sobie z tego sprawy. Jemu też dużo czas zajęło zanim poukładał sobie wszystko w głowie. Oboje dorastali, a czas wydawał się uciekać przez łapy coraz szybciej. Levi wiedział, że nie zostało mu dużo czasu, czuł to z każdym mijającym dniem, godziną a nawet minutą. Dlatego każdą chwile spędzał z nią. Chciał dać jej choć odrobinę szczęścia, które będzie w stanie zapamiętać, w tym pełnym zła świecie. Jedna cecha różniła go od innych żyjących na tej wyspie wilków. Było to coś co wiedział, że niedługo go zabije i niestety nie mógł nic na to poradzić. Tego dnia, gdy Alfa przyprowadził go do jaskini Malfoya, gdy wszyscy inni myśleli, że jego rodzice zmarli przez suszę… on zobaczył coś czego nie powinien. Jego młode oczy nie rozumiały tego wtedy. Nie rozumiały tych istot, które zabrały ciała jego rodziców, podkładając inne, martwe. Choć ciała w niczym nie przypominały jego rodziców, wszystkie wilki, jak tylko się obudziły, mówiły, że to oni. Levi nie potrafił zaprzeczyć. Nie wiedział jak, nie miał odwagi, a może po prostu sam sobie nie ufał. Wiedział wtedy tylko jedno, stracił tamtej nocy rodziców, nawet jeśli nie tak jak myśleli wszyscy inni.

Z czasem zaczął rozumieć więcej. Odkrył też swoją moc, która mocno wiązała się z powietrzem i dzięki której, tamtej nocy, nie został uśpiony tak jak cała reszta. Gdy istoty ponownie przychodziły, zabierały lub wymieniały jego przyjaciół, on ich obserwował. Słuchał. Węszył ich zapach i starał się go zapamiętać. Jednak niewiele zapamiętać mu się udało, ponieważ co jakiś czas, pewne momenty z ich pamięci były wymazywane. Na to nie miał lekarstwa, ale skrzętnie zaznaczał na ścianie, dni w których przychodzili. Jeśli jakiegoś dnia nie pamiętał, oznaczało to, że zrobili to znowu. Kiedyś schował się w środku lasu, mając nadzieję, że go nie znajdą i ominie go wymazywanie. Mylił się. Gdy nadeszli, udawał że śpi, tak jak cała reszta. Nigdy nikogo nie pominęli.

Teraz był spokojny, jednak wiedział, że ten spokój zaraz zniknie. Patrzył na Karę, gdy cicho pochrapywała w jego ramionach. Była jego zbawieniem. A on bał się, że jest dla niej zagładą.

Trzyletnia Ciri

Szkło oznajmił jej dzisiaj, że będą mieli wnuki. Basior nie komentował jej niechęci do własnej córki, nawet nie powiedział nic na temat próby jej porwania. Dla niego związek z bliskim kuzynem nie był obrażający, a może po prostu kochał Ciri miłością bezwarunkową jaką powinien dawać rodzic. Jednak ona nie potrafiła. Była zła, zawiedziona i nie mogła sobie przypomnieć gdzie dokładnie popełniła błąd. Czy było to jak ją zostawiła? A może jak starała się nie zauważać jej krzyczących dysfunkcji? A może po prostu było dać jej umrzeć wtedy, w odmętach zimnej, morskiej wody.

Czy dzieci z tego związku będą normalne? Czy którekolwiek wykaże się choć odrobiną inteligencji, albo chociaż chęcią zmiany? Ciri była genialna z początku. Ze wszystkim ostatecznie dawała sobie radę, nawet jeśli coś nie do końca jej wychodziło, to parła do przodu nie zważając na obelgi i śmiech. W ten sposób zaskarbiła sobie wszystkich, i młodych, i starych. Tego jej zazdrościła, jej córka nawet jej nie potrzebowała by dorosnąć. To chyba kolejny dowód, że nie była dobrym rodzicem. Jednak teraz widziała efekty jej nie obecności. Od jakiegoś czasy też nasuwało jej się pytanie, na które trudno było jej znaleźć odpowiedź… Dlaczego to Ciri wygrała walkę o życie w jej własnej macicy? Czy byłoby lepiej gdyby to jej brat zwyciężył i pojawił się na tym świecie?

No dobrze, ale te dzieci. Geny Admirała stworzonego z kazirodczego związku, zmieszane dodatkowo z genami jego bliskiej kuzynki czy nawet ciotki, której stopień psychicznego zniewolenia już teraz był zbyt wysoki. Nie, to nie może się dobrze skończyć.

Roczna Kara

- Idę do Korteza. Idziesz ze mną? – zapytała jednego poranka, swojego przyjaciela.

- Oczywiście. Zjemy coś po drodze? – odpowiedział jej Levi. Była za młoda by uważać go za kogoś więcej. Jednak w środku czuła to, co inni nazywali miłością. Tak jej się przynajmniej zdawało. Spędzali ze sobą każdą chwile. Czasem miała wrażenie, że on nie odstępował jej na krok. Cieszyła się z tego i miała nadzieję, że oznaczało to, że czuł do niej to samo.

- Na miejscu będzie dużo jedzenia. Pomagając mu, na pewno coś nam skapnie.

- No weeeź… - jęknął podchodząc do niej i biorąc jej łapę, w swoje łapy. – Tak dawno nie polowaliśmy razem.

- Wiesz, że matka mi nie pozwala. A nie chce brać ze sobą Malfoya. – imię brata wypowiedziała jakby było obelgą. Nie było wątpliwości, kto nył najmniej lubianym przez nią bratem. No cóż… oa uwielbiała zadawać pytania, a on nigdy na nie, nie odpowiadał.

- Jak ktoś nas przyłapie, to zwale winę na siebie. Nie martw się o to, Skarbie. – jej oczy lekko się zeszkliły na ostatnie słowo. Gdyby je rude futro, mogło się zarumienić, na pewno Lei by to już zauważył.

- No dobra! – wykrzyknęła Kara udając lekko urażoną swoją własną kapitulacją.

Skierowali się w głąb lasu, na teren, na który mało wilków się zapuszczało, żeby mieć pewność, że nikt ich nie zauważy. Levi był szybki i silny, więc polowanie było dla niego niezwykle proste. Pomimo młodego wieku, już było wiadome czym się będzie zajmował w przyszłości. Kara pomagała przy odcięci zwierzynie drogi, razem pracowali jak dobrze dobrany zespół, który współpracuje ze sobą od lat. Można było wręcz powiedzieć, że porozumiewali się bez słów.

Po polowaniu przysiedli przy strumieniu i napawali się świeżym posiłkiem. Kara wolała dobrze oprawione mięso, ale Levi był z tych, którzy lubili wgryźć się, w jeszcze ciepłe od pulsującej krwi mięso. Nie miała jednak zamiaru narzekać. Gdy widziała szczęście w jego oczach, sama też była szczęśliwa. Były momenty, że widziała w nich tylko smutek i głębokie zamyślenie. Dlatego starannie chowała te szczęśliwe chwile w pamięci i pielęgnowała je niczym skarb.

Właśnie kończyła przeżuwać swój ostatni kęs jelonka, gdy Levi zestrzygł nerwowo uszami i spiął całe swoje ciało.

- Co się dzieje? – zapytała.

- Cicho. – szepnął krótko. Kara nasłuchiwała i nawet podniosła pysk do góry, próbując złapać górny wiatr, jednak bez skutku. Nie udało jej się znaleźć niczego dziwnego czy odbiegającego od normy.

- Musisz iść. – wilk wstał nagle i zaczął popychać ją do tyłu, w stronę wioski. Kara nie rozumiejąc o co chodzi, zrównała się z basiorem i spojrzała mu w oczy.

- Nigdzie nie idę. Zostaje tu z Tobą.

- Dogonię cię. Obiecuje. – w jego oczach był strach i błaganie. – Tylko, proszę Cię idź już.

Wadera nie rozumiała sytuacji, ale zachowanie Levi’ego wręcz zmusiło ją do posłuszeństwa. Skierowała się w stronę jaskini Korteza, co chwila się odwracając i patrząc na czekającego na coś pustynnego basiora. Z początku nie widziała nic dziwnego, później jednak Levi opadł na ziemie, choć nie było ku temu wyraźnego powodu. Kara stanęła jak wryta, pośród drzew i patrzyła jak wokół zaczyna pojawiać się gęsta mgła. Chciała pobiec do Levi’ego i mu pomóc, ale nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Patrzyła więc jak świat otacza nieznana jej substancja, o dziwny zapachu, a później jak wysokie istoty zabierają gdzieś ciało je ukochanego. Więcej nie udało jej się zobaczyć. Nogi się pod nia ugięły, a powieki zamknęły się, utulone do głębokiego snu. Wiedziała jednak, że Levi skłamał. Nigdy nie zdoła spełnić swojej obietnicy.

---

Następnego dnia Kara wstała spokojnie. Tak jak każdego poprzedniego dnia. Przeciągnęła wszystkie zastałe mięśnie i skierowała swoje kroki do jaskini swojego brata, Korteza, żeby jak zawsze, uczyć się u jego boku.

- Czas na kolejny nudny i samotny dzień. – szepnęła do siebie wychodząc z jaskini. Czy czuła, że czegoś jej brakowało? Codziennie i o każdej porze.

Czas teraźniejszy

Czy jej życie mogło wyglądać inaczej?  Czy inne wybory, byłyby dla niej łaskawsze? Dlaczego zabrakło w niej bezwarunkowej miłości? Czy była złą matką? Czy odczuwała skruchę?

Żadne z tych pytań nie będzie zaraz miało znaczenia. Wilcze życie było kruche, tak jak każde inne. Niewiele więc było potrzeba by je zakończyć. Bądźcie jednak cierpliwi. Niedługo wszystko się rozwiąże.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz