Deszcz. Deszcz był tym co Delta usłyszał jako pierwsze. Jak
to w życiu jednak bywa wzrok nie powrócił do jego władania jeszcze przez
dłuższą chwilę. Czuł się jakby uderzył głową w jakiś kamień, a potem przebiegło
po nim stado łosi. Świadomość jeszcze przez chwilę także płatała mu figle.
Wspomnienia w powolnym tempie składały się w bezładną całość, mieszając
wyznaczniki czasowe i przeszłość w nieporządną linię pełną wcięć, gór i dolin. Jednak
kiedy w końcu jego stan zatrzymał się na w miarę standardowym poziomie myślenia
jego oczy rozwarły się momentalnie. Szkielet i jego obraz powróciły do niego z
e zdwojoną siłą, a jasne światło, pomimo tłumienia przez deszczowe chmury
sprawiło, że zakręciło mu się w głowie. Nie wstawał. Nie czuł się na siłach na
najmniejszy ruch, a bolesne pulsowanie nie ułatwiało mu zachowania skupienia.
Wstałeś. Echo. Długie i nieprzyjemne
szybko zastąpione w umyśle równie męczącym piszczeniem. Podniósł łapy i w
geście desperacji zakrył uszy jakby miało mu to coś dać. Zaraz ci przejdzie. Głos pochodził jakby znikąd. Tajemniczy i obcy,
ale tak znajomy ton. Chwilę potem rzeczywiście piszczenie ustało, jednak
dyskomfort w czaszce pozostawał.
Jak się czujesz? Tym razem słowa nie wywołały
tego samego efektu. Jednak nadal pozostawiały niewyraźny ból w umyśle, młodym i
nie przystosowanym do tego nowego przeżycia. Grymas na pysku szczeniaka pojawił
się i zniknął.
—Jakoś — padła cicha i szumna odpowiedź, mało co nie zagłuszona przez krople
deszczu.
To dobrze. Zmarszczył nos w bólu. Martwiłem się, że przyprawiłem cię o zawał
serca. Nieprzyjemne echo znowu powróciło. Spokojnie. Za jakiś czas zupełnie to minie. Głos jakby wiedział o
co Delcie chodzi uspokajał go, ale jedyne co się działo to pogorszanie
sytuacji. Dlatego zapadła pozorna cisza. Natura kontynuowała swoją symfonię
smutku jeszcze długie godziny. Szczeniak o oczach w różnych kolorach skulił się
przy kamiennej ścianie kiedy w końcu jego łapy raczyły powstać z otumanienia. Wsłuchiwał
się w napięciu w dźwięki świata wokoło jakby miały ucieleśnić się i uratować go
z tej niezręcznej i przerażającej sytuacji. Dziwne stworzenie za to siedziało kawałek
dalej cierpliwie wbijając w niego te dwie kuleczki o jaskrawej niebieskiej
barwie, jakby sądząc Deltę i rozważając coś w duszy.
Kiedy ruszyli się zrobili to niekontrolowanie i jednocześnie wstając i
spoglądając na wejście do jaskini. Ich ciała zastygły widząc jak natura znęca
się nad swoim własnym dzieckiem zrzucając na ziemię pioruny. Jeden z nich niekorzystnie
uderzył w bogu ducha winne drzewa, powodując że to stanęło w żywym ogniu,
którego nawet deszcz nie był w stanie okiełznać. Jedno, samotne i oddalone od
innych płonęło teraz, pośród kojącego deszczu nie mogąc zaznać tego ukojenia.
Niczym metafora kruchości rozpadało się powoli pod władaniem płomieni. Delta
spuścił po sobie uszy. W pewnym sensie bał się ognia, jednak miał do niego
respekt, milczący i zagłębiony w sercu, gdyż to właśnie ogień pozwolił mu uciec
od śmierci. Jednak w obliczu tego żywiołu przeważał strach. Ten zwyczajnie,
typowy dla szczenięcia niezrozumiały strach. Dlatego niewiele myśląc, zapewne
kierując się wyłącznie naturalnymi impulsami skrył sie za kościstym ciałem.
Przedziwne stworzenie jedynie spojrzało na ciemnego szczeniaka i jakby z
westchnięciem usiadło. Ogień ucichł po czasie pozostawiając tylko czarny i
osmolony szkielet tego co niegdyś było drzewem. Liście, kora, korzenie,
wszystko zdawało się teraz być niezwykle kruchą strukturą gotową zawalić się w
każdej sekundzie.
Spojrzeli się po sobie.
—Skądś cie znam — zamazane wspomnienia jednak niewiele mu podpowiadały.
Wiem. Musisz mnie znać. Pewność w tym
głosie była znajoma.
—Skąd taki wniosek? — Delta zamrugał dwa razy zaskoczony. Może wilk znał jego.
Ja… Nie mam pojęcia. Kiedy się obudziłem
jedyne co pamiętałem to twoje imię. Dlatego wiem że musisz mnie znać. Jeśli
mnie nie znasz…. Nikt mnie nie zna.
—To… Ty nie wiesz kim jesteś? — szczenię nie spotkało nigdy szkieletu.
Mówiącego zwłaszcza. Ale w końcu każdy miał imię i znał je. To było coś co
czyniło z wilka członka większej społeczności i nadawało mu swoistą wartość.
Nie wiem. Ale czy to ma jakieś znaczenie
skoro ty wiesz?
—Ale ja… też nie wiem. Nie mam pojęcia kim jesteś! — zapewnił chociaż w
głębi serca i pamięci coś odbijało mu się w głowie.
Jak to? Przecież powiedziałeś, że mnie
skądś znasz! Niczym przerażenie dziki błysk przeciął przez te dwie kulki
udające oczy.
—No… NO tak. Ale… to nie znaczy, że wiem kim jesteś! – bronił się. Atmosfera
nagle uderzyła o ziemię.
JA… No cóż. Nie szkodzi. Kiedyś może się
dowiesz. Cisza. Deszcz stukał jedynie o skały, a samotne spalone drzewo
uciekało z wiatrem nie pozostawiając po sobie nawet śladu.
Słońce po deszczu grzało wyjątkowo mocno. Zwłaszcza kiedy
łapy powoli przemarzały od chłodnej skały i mokrej nawierzchni.
—Czemu za mną idziesz tak właściwie? — Delta rzucił tym pytaniem za siebie,
gdzie z całą pewnością kroczył dziwny
szkielet.
A gdzie indziej miałbym iść, skoro nie
wiem kim jestem, skąd jestem ani jak mam być. Bez imienia, bez domu i bez
pamięci. Więc idę za tobą.
—Nie chcesz sobie poszukać domu? Nadać imienia? — w szczenięcej niewinności
wierzył, że potem życie mogłoby wrócić na stary tor i biec tak jak wcześniej.
Nie, ponieważ coś mówi mi, że z tobą
dowiem się co było kiedyś. Może… wtedy odzyskam pamięć o przeszłości i mojej
rodzinie!
—Ale po co tak właściwie? Nie lepiej żyć nie pamiętając o przeszłości? Ja
to bym chciał zapomnieć. —przyznał basior przeskakując z nogi na nogę i w
zabawie omijając dołki w skalnym podłożu gdzie uzbierała się deszczówka.
Kiedy ja chcę pamiętać! Poza tym…
dlaczego miałbyś chcieć zapomnieć. Z przeszłości można się wiele nauczyć, jak
nie popełniać tych samych błędów czy komu zaufać.
— Do tej pory moja przeszłość była tylko błędami innych. Śmiercią i
smutkiem. A ja jestem tylko zwykłym wilkiem. Drapieżnikiem. — mruknął zaprzestając
swojej zabawy. — Wszystko co miałem zagarnęła choroba. Bliskich, braci,
ukochanego „ojca” — załkał z żalem zatrzymując z trudem łzy — Potem przyjaciół
i na koniec zostałem tylko ja!
Straszne. Ale jeśli zapomniałbyś, kto
pamiętałby o duszach tych których kochałeś? Kto dawałby im drugie życie w
opowieściach, które zaniesiesz światu? Nikt. Zostałyby zapomniane i zanikłyby w
przeszłości jak wszyscy inni.
Ponowna cisza tym razem nieco inna zapadła. Słońce nasiliło się jakby
zapowiadając lepsze dni. Ale czy na pewno będą lepsze?
Dokąd idziemy tak
właściwie? Padło pytanie po dwóch dniach prawie nieustannej wędrówki. Moje kości chrapoczą. Chcę przerwy. A mówią
że to szczenię bywa nieznośne.
— Gdzie wiatr prowadzi — mruknął Delta przystając i słuchając. — Tam jest
rzeka. Może złapiemy jakieś ryby! — powiedział i ruszyli dalej. Monotonny
krajobraz znudził się już szkieletowi, który dalej pozostawał niezadowolony z
obrotu spraw. Miał znaleźć Deltę i go znalazł. Dlaczego więc razem z nim nie
powróciły wspomnienia i dlaczego to małe stworzonko powtarzało mu, że nie
pamięta kim był. W takim razie po co był? Czy był potrzebny? Delta zdawał sobie
radzić całkiem nieźle pomimo bycia niespełna półrocznym szczenięciem.
I po co ja ci jestem? Szepnął do
siebie w myślach, a uszy malca zadrgały. Te fascynujące oczy tak znajome, które
pobudzały jego nieistniejące serce spojrzały na niego.
—Nie wiem. Ale wydajesz się być ważny — ucieszył się na te słowa. I może
dlatego tylko nie zreflektował się, że malec słyszał coś czego nie powinien.
Złowione ryby szkielet upiekł. Delta właściwie nigdy do tej
pory nie widział ogniska w środku lasu. W końcu takie mierne szczenię jak on
niewiele mogło samo zrobić. Jednak pomoc od kościanego towarzysza sprawiła, że
w końcu zjadł coś ciepłego i smakującego znacznie lepiej niż mokra ryba. CO
prawda to dalej był smak ryby, ale pomińmy ten szczegół.
Powiedz mi. Kim tak właściwie jesteś Delto?
—Kim mam być? W jakim sensie? – odbił pytanie skonfundowany szczeniak
obracając delikatnie główkę na bok.
No. Skąd jesteś? Może od tego zacznijmy.
— Nie pamiętam już nazwy tej watahy, ale była duża. Pomiędzy wieloma
szczytami, wataha w dolinie! —
odpowiedział mrugając oczkami i biorąc kolejnego gryza ze swojej porcji.
Między górami. Oh. Ja wstałem między
górami. Właśnie w takiej dolinie. Wszystko było spalone.
— Spalone? — Delta zmarszczył nos. No tak. Jego dom rzeczywiście płonął
kiedy z niego uciekał, ale wątpił że wszystko mogłoby spłonąć. — Nie sądzę że w
moim domu wszystko spłonęło, więc na pewno to nie ta sama dolina. — chociaż
wątpił w swoje słowa. I nie za bardzo rozumiał skąd to zwątpienie się wzięło.
Oh. Ale… nie ważne! Kto był twoimi
rodzicami?
— Neo. Medyk i opiekun sierocińca, bo ja… nie miałem rodziców. — i z tą odpowiedzią
jakby coś nagle trzasnęło w oddali. Delta zląkł się nieco widząc nagle sypiące
się na ziemię kości sowjego towarzysza. Martwe bez życia.
— Y̷̛̙̌͒͊̾͋̃͂̎̓͑̾̈̒͆͊͘͘͘͠ơ̷̧̨̢̡͈̗͈̩͖̝̥̲̙̺̻̺̼̦̗̎̈̑̐̈́̓̇̀̎͐͂͠ͅr̴̡̰̮̪̫̪̞͒́̊̈́̀̀̉̋͒͂̈́͒̽͐͛̐̑͗͊̄̌̃͋̓̒͋̓̅̌͆̎͂̏͝ḑ̷̛͓̻̮̪̘͇̠͙̦͖̤̦̠͍̠̤͆̂̐͂͌̇̐́̉̑͆̈̇̅͑͠͠
podaj mi tą fiolkę. Tą która leży tam… no wiesz — jaskrawo fioletowy wilk
wpatrzony niemo w miskę miesząc coś jedynie machnął łapą. Wilk który otrzymał to
niejasne polecenie jakby od razu wiedział co ma przynieść i gdzie położyć,
dlatego fiolka nie zajęła mu za wiele czasu. Jednak kiedy rozejrzał się
wszystko zdawało się być jakby zamazane. Nic nie przypominało mu czegokolwiek,
a nawet jego własna łapa, w której trzymał szklane naczynie zdawała się nie istnieć.
Jakby to wszystko było tylko skrawkiem, puzzlem w większej, skomplikowanej
układance. Podał więc bezmyślnie ten przedmiot w ręce jakby znanego mu basiora.
—Proszę Neo! — jego głos, który nieświadomie uciekł mu z gardła zawrzał w jego
umyśle. Projekcja nagle zatrzymała się. Na sekundy.
— Y̷̛̙̌͒͊̾͋̃͂̎̓͑̾̈̒͆͊͘͘͘͠ơ̷̧̨̢̡͈̗͈̩͖̝̥̲̙̺̻̺̼̦̗̎̈̑̐̈́̓̇̀̎͐͂͠ͅr̴̡̰̮̪̫̪̞͒́̊̈́̀̀̉̋͒͂̈́͒̽͐͛̐̑͗͊̄̌̃͋̓̒͋̓̅̌͆̎͂̏͝ḑ̷̛͓̻̮̪̘͇̠͙̦͖̤̦̠͍̠̤͆̂̐͂͌̇̐́̉̑͆̈̇̅͑͠͠ popatrz. Popatrz! — mała, granatowa kuleczka
wbiłą w niego swoje dwukolorowe ślepia. Kim oni dla siebie byli, skoro maluch
trymał przed sobą zamazany kawałek papieru.
—Piękny— szepnął niekontrolowanie i wszystko jakby zapadło się w ciemność
—Ż…Żyjesz? — Delta w końcu odważył się podejść do towarzysza
i delikatnie pacnąć go w największą kość, czyli czaszkę. Ten jakby przebudził
się i ponownie poskładał w swoistą całość. Jego błękitne kuleczki pojawiły się
w oczodołach i zalśniły bladym blaskiem.
Znałem Neo. Mruknął w eter.
— Ale jak to? Nie rozumiem. —Dleta spłoszył się nieco.
Nie szkodzi. Nie musisz. … Nie istotne . Po
czym zadarł pysk do góry wpatrując się w powoli gasnące niebo. Ja w końcu sam się dowiem.
CDN
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz