poniedziałek, 22 listopada 2021

Od Delty - "Lunatykując" cz.1

Zastanawiałeś się kiedyś jak to by było nie być sobą. Jak wygląda życie oczkiem kogoś zupełnie innego, kto nie jest tobą. Czy to byłoby poprawne w ogóle móc marzyć o takich zdarzeniach? Zajrzeć w czyjeś myśli, duszę i sumienie. Czy to ni przesadnie naruszenie cudzych wartości? Ale, czy aby na pewno cudzych? W końcu kiedy się zamieniasz to wszystko nagle staje się twoje własne, choćby na ułamki sekundy.
I czy nie to przypadkiem dzieje się we śnie. Najczęściej takim głębokim, że nie pamiętasz z niego nic poza świadomością że się odbył, zalegającą gdzieś pomiędzy wspomnieniem jakiegoś wujka i żenującego zdarzenia z przeszłości. Marzysz aby stać się kim innym i uciec od własnych problemów, więc odnosisz się do marzeń sennych, które są niczym innym jak tylko pochmurnym wymysłem naszej wyobraźni i to chyba najbardziej dołuje w świadomości budzenia się.
A jednak nieustannie czeka się na nadejście nocy aby porzucić wszystko co się robi dla tej odrobiny nieświadomości swojej beznadziejności i sytuacji swojego marnego życia. Więc dlaczego kiedy wszyscy cieszą się z oderwania od własnego życia, aby śnić się kim innym. Dlaczego więc Delta nigdy nie czekał nocy?
Ba! Nie przepadał za nią i nie miał ochoty o tym wspominać. Może to dlatego, że często jego umysł sięgał do projekcji wspomnień ,które nawet jeśli miłe wciąż były tylko bolesną raną na sercu basiora. Zostawione za sobą, a jednak wciąż go nawiedzały kiedy tylko przymykał oczy.
I właśnie jemu nieskoro było do snu, gdyż było to tylko kolejne jego własne życie. Nie mógł się stać ot tak kimś innym, nie ważne ile by tego próbował. Oczywiście, prawie jak w wielkiej księdze, był w stanie przebierać w otchłaniach pamięci dopadając do dawno zapomnianych już rysów twarzy czy imion, które przepadły w morzu liter. Jednak jaką to sprawia radość kiedy po przebudzeniu nagle dociera do ciebie świadomość, ze większość z tych kochanych osób nie żyje, bo zginęła na twoich oczach lub została pozostawiona z dala od serca, z dala od łap.
Jednak każdy potrzebuje snu i potrzebuje go też mały pomocnik medyka. Dlatego nigdy też nie narzeka na głos na swoje braki porządnego wymysłu wyobraźni. Oczywiście to się nie odnosi do jego duszy, gdzie przez ułożeniem się w posłaniu często prowadzona jest rozmowa o tym czemu on sam nie może być nieco inny. Może… zbudowany jest nie tak jak powinien? Może to wina jego umiejętności i żywiołu? Może. Ale kto zna odpowiedź na jego pytania pewnie leży już dawno w grobie, zapomniany przez setki pokoleń wraz ze swoją wiedzą. Więc co innego poradzić jak tylko żyć ze świadomością swojej inności.
Dzień jak co dzień, zaczął się normalnie dla Delty. Powstanie z łóżka po bezowocnej nocy, podczas której widział jedynie skrawek swojego dawnego życia o którym chciał czasem zapomnieć. Szkoda że nie tak działały jego moce. Jednak otrzepał się jedynie z resztek zmęczenia odkładając dołujące myśli na potem, na półeczkę w umyśle, gdzieś z tyłu, aby przypadkiem nie pamiętać o niej w trakcie spokojnego dnia. Wydreptał z norki, która była nieco duszna. Świat przywitał go jednak chłodem, na co jedynie zmarszczył nos i westchnął głośno. Było tak a nie inaczej. Do pracy w końcu należało pójść. Z tą myślą niechętnie posunął łapami po wilgotnej od deszczu lub rosy trawy, a raczej jej resztek, gdyż jesień dobierała się do niej z pełną mocą.
Jaskinia medyczna nie była wiele cieplejsza i dodatkowo jej tłoczność nikomu nie pomagała. Tylu chorych wilków Delta nie widział w życiu i szczerze, nie miał najmniejszej ochoty ich widzieć. Zajmowanie się marudzącymi starcami, idiotycznymi dorosłymi czy narzekającymi na chłód waderami nie poprawiało mu humoru po nocnej przeprawie przez śmierć bliskich, powtórzonej jak film po raz n-ty w jego głowie. Zacisnął jednak szczęki w szerokim uśmiechu, który bolał od swojej sztuczności i wkroczył w progi swojego drugiego domu. A od progu przywitała go Flora i Yir już pracujący. Ten drugi widocznie ucieszony nadal z emocji po ślubie.
—Ah Delta! — Flora miała głos cichy, jakby zdarty i zmęczony i młody wilk już wiedział o co go poprosi.
—Tak, tak. Wezmę nocną zmianę— sapnął przechodząc obok niej i sięgając po jakąś maść. Zaczyna się, użeranie z tymi „ciężko” chorymi wilkami.

—Vitale do jasnej … —powstrzymał swoje słowa w sobie mało nie rzucając w czarnego wilka miseczką z maścią. Ten tylko zrobił minę niewiniątka, z lekka przerażoną bo z oczu Delty biły najprawdziwsze pioruny —Po raz N-ty ci mówię. Że. To. Tylko. KATAR! NIE UMIERASZ IDIOTO! — wydarł się na niego wciskając do pyska syrop i odchodząc wzburzony. Noc zapadła i objęła świat swoją ciszą i tylko ten nieszczęsny psycholog od siedmiu boleści nawiedzał spokój młodego basiora, który nie marzył o niczym innym jak odrobina snu, nawet jeśli miałby patrzeć się na własną śmierć.
Dlatego kiedy ułożył się w małym posłanku w głębi jaskini i zamknął oczy poczuł się jak raz beztrosko.

Długo jednak tej beztroski nie było gdyż Delta miał wrażenie że jego sen snem nie był. Jednak kiedy uchylał oko nie czuł zmęczenia. Jednak tak bliskie wspomnienia dotąd mu się nie śniły, dlatego świadomość, że tkwił w tych samych ścianach medycznej jaskini swojej watahy była…. Zwyczajnie dziwna. Zamrugał parę razy i podniósł się z ziemi. Z ziemi? Przecież leżał na posłaniu. I czemu wszystko było takie puste. Bez półek, słoików, miseczek i wilków. Właśnie, teraz Delta wiedział, że śni, gdyż wilki, te wszystkie chore wilki, które wieczorem tak ciężko umierały, nagle znikły. Jego łapy jednak stwierdziły, że należy to zbadać więc powolnym krokiem wystąpił z progów „umieralni”. Wszystko było ciche, spowite mrokiem i … dobrze mu znane. To nie była odległa przeszłość, ale… czy to w ogóle było wspomnienie. Nie był pewien. Czy w końcu udało mu się wyrwać z odmętów swojej klątwy. Z niepewnością przyjrzał się swojej łapie i potem znowu otoczeniu. Czy to sen, czy rzeczywistość. I… skąd… co? Wbił swój wzrok w przedziwne zjawisko. Mały zajączek, niczym z niebieskiego dymu, delikatnie połyskującego, pomimo że niebo zasnuły chmury. Czym był? Nie obchodziło to wilka. Ciekawiło go to stworzonko więc pognał zanim. Ścigał je niczym oczarowany, nie wiedząc czemu. Czy to naprawdę kiedyś się działo. Zgubił się we własnym umyśle, więc zignorował natrętne pytania zadawane nieustannie od dobrych paru minut.
W pewnym momencie potknął się i delikatnie naciął łapę na ostrzejszym kamieniu. Nie poczuł bólu,  a jedynie jakieś mrowienie, jakby oddalone od zmysłów o granicę snu. Jednak przyglądając się rance na łapie stracił z pola widzenia zająca. Dlatego zawrócił. Zawrócił do pustej jaskini, która teraz z dala wydała mu się jakby pełniejsza. Jakby sztucznie tylko zimna i głucha. Wchodząc do niej kątem oka jeszcze dostrzegł tylko jak między poszarzałymi liśćmi krzaków przesuwa się jakaś kolorowa masa i zniknął w odmętach własnej pracy.

A rano musiał sobie zadać trzy pytania. Czemu jest obolały? Czemu jest wyspany? I skąd do diaska ranka na łapie?

 

CDN


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz