Zastanawiałeś się kiedyś jak to by było nie być sobą. Jak wygląda
życie oczkiem kogoś zupełnie innego, kto nie jest tobą. Czy to byłoby poprawne
w ogóle móc marzyć o takich zdarzeniach? Zajrzeć w czyjeś myśli, duszę i
sumienie. Czy to ni przesadnie naruszenie cudzych wartości? Ale, czy aby na
pewno cudzych? W końcu kiedy się zamieniasz to wszystko nagle staje się twoje
własne, choćby na ułamki sekundy.
I czy nie to przypadkiem dzieje się we śnie. Najczęściej takim głębokim, że nie
pamiętasz z niego nic poza świadomością że się odbył, zalegającą gdzieś
pomiędzy wspomnieniem jakiegoś wujka i żenującego zdarzenia z przeszłości. Marzysz
aby stać się kim innym i uciec od własnych problemów, więc odnosisz się do
marzeń sennych, które są niczym innym jak tylko pochmurnym wymysłem naszej
wyobraźni i to chyba najbardziej dołuje w świadomości budzenia się.
A jednak nieustannie czeka się na nadejście nocy aby porzucić wszystko co się
robi dla tej odrobiny nieświadomości swojej beznadziejności i sytuacji swojego
marnego życia. Więc dlaczego kiedy wszyscy cieszą się z oderwania od własnego
życia, aby śnić się kim innym. Dlaczego więc Delta nigdy nie czekał nocy?
Ba! Nie przepadał za nią i nie miał ochoty o tym wspominać. Może to dlatego, że
często jego umysł sięgał do projekcji wspomnień ,które nawet jeśli miłe wciąż
były tylko bolesną raną na sercu basiora. Zostawione za sobą, a jednak wciąż go
nawiedzały kiedy tylko przymykał oczy.
I właśnie jemu nieskoro było do snu, gdyż było to tylko kolejne jego własne
życie. Nie mógł się stać ot tak kimś innym, nie ważne ile by tego próbował.
Oczywiście, prawie jak w wielkiej księdze, był w stanie przebierać w otchłaniach
pamięci dopadając do dawno zapomnianych już rysów twarzy czy imion, które przepadły
w morzu liter. Jednak jaką to sprawia radość kiedy po przebudzeniu nagle
dociera do ciebie świadomość, ze większość z tych kochanych osób nie żyje, bo
zginęła na twoich oczach lub została pozostawiona z dala od serca, z dala od
łap.
Jednak każdy potrzebuje snu i potrzebuje go też mały pomocnik medyka. Dlatego
nigdy też nie narzeka na głos na swoje braki porządnego wymysłu wyobraźni. Oczywiście
to się nie odnosi do jego duszy, gdzie przez ułożeniem się w posłaniu często
prowadzona jest rozmowa o tym czemu on sam nie może być nieco inny. Może…
zbudowany jest nie tak jak powinien? Może to wina jego umiejętności i żywiołu?
Może. Ale kto zna odpowiedź na jego pytania pewnie leży już dawno w grobie,
zapomniany przez setki pokoleń wraz ze swoją wiedzą. Więc co innego poradzić
jak tylko żyć ze świadomością swojej inności.
Dzień jak co dzień, zaczął się normalnie dla Delty. Powstanie z łóżka po
bezowocnej nocy, podczas której widział jedynie skrawek swojego dawnego życia o
którym chciał czasem zapomnieć. Szkoda że nie tak działały jego moce. Jednak
otrzepał się jedynie z resztek zmęczenia odkładając dołujące myśli na potem, na
półeczkę w umyśle, gdzieś z tyłu, aby przypadkiem nie pamiętać o niej w trakcie
spokojnego dnia. Wydreptał z norki, która była nieco duszna. Świat przywitał go
jednak chłodem, na co jedynie zmarszczył nos i westchnął głośno. Było tak a nie
inaczej. Do pracy w końcu należało pójść. Z tą myślą niechętnie posunął łapami
po wilgotnej od deszczu lub rosy trawy, a raczej jej resztek, gdyż jesień dobierała
się do niej z pełną mocą.
Jaskinia medyczna nie była wiele cieplejsza i dodatkowo jej tłoczność nikomu
nie pomagała. Tylu chorych wilków Delta nie widział w życiu i szczerze, nie
miał najmniejszej ochoty ich widzieć. Zajmowanie się marudzącymi starcami,
idiotycznymi dorosłymi czy narzekającymi na chłód waderami nie poprawiało mu
humoru po nocnej przeprawie przez śmierć bliskich, powtórzonej jak film po raz
n-ty w jego głowie. Zacisnął jednak szczęki w szerokim uśmiechu, który bolał od
swojej sztuczności i wkroczył w progi swojego drugiego domu. A od progu
przywitała go Flora i Yir już pracujący. Ten drugi widocznie ucieszony nadal z
emocji po ślubie.
—Ah Delta! — Flora miała głos cichy, jakby zdarty i zmęczony i młody wilk już
wiedział o co go poprosi.
—Tak, tak. Wezmę nocną zmianę— sapnął przechodząc obok niej i sięgając po jakąś
maść. Zaczyna się, użeranie z tymi „ciężko” chorymi wilkami.
—Vitale do jasnej … —powstrzymał swoje słowa w sobie mało
nie rzucając w czarnego wilka miseczką z maścią. Ten tylko zrobił minę
niewiniątka, z lekka przerażoną bo z oczu Delty biły najprawdziwsze pioruny —Po
raz N-ty ci mówię. Że. To. Tylko. KATAR! NIE UMIERASZ IDIOTO! — wydarł się na
niego wciskając do pyska syrop i odchodząc wzburzony. Noc zapadła i objęła
świat swoją ciszą i tylko ten nieszczęsny psycholog od siedmiu boleści nawiedzał
spokój młodego basiora, który nie marzył o niczym innym jak odrobina snu, nawet
jeśli miałby patrzeć się na własną śmierć.
Dlatego kiedy ułożył się w małym posłanku w głębi jaskini i zamknął oczy poczuł
się jak raz beztrosko.
Długo jednak tej beztroski nie było gdyż Delta miał wrażenie
że jego sen snem nie był. Jednak kiedy uchylał oko nie czuł zmęczenia. Jednak tak
bliskie wspomnienia dotąd mu się nie śniły, dlatego świadomość, że tkwił w tych
samych ścianach medycznej jaskini swojej watahy była…. Zwyczajnie dziwna.
Zamrugał parę razy i podniósł się z ziemi. Z ziemi? Przecież leżał na posłaniu.
I czemu wszystko było takie puste. Bez półek, słoików, miseczek i wilków.
Właśnie, teraz Delta wiedział, że śni, gdyż wilki, te wszystkie chore wilki,
które wieczorem tak ciężko umierały, nagle znikły. Jego łapy jednak stwierdziły,
że należy to zbadać więc powolnym krokiem wystąpił z progów „umieralni”.
Wszystko było ciche, spowite mrokiem i … dobrze mu znane. To nie była odległa
przeszłość, ale… czy to w ogóle było wspomnienie. Nie był pewien. Czy w końcu
udało mu się wyrwać z odmętów swojej klątwy. Z niepewnością przyjrzał się
swojej łapie i potem znowu otoczeniu. Czy to sen, czy rzeczywistość. I… skąd…
co? Wbił swój wzrok w przedziwne zjawisko. Mały zajączek, niczym z niebieskiego
dymu, delikatnie połyskującego, pomimo że niebo zasnuły chmury. Czym był? Nie
obchodziło to wilka. Ciekawiło go to stworzonko więc pognał zanim. Ścigał je
niczym oczarowany, nie wiedząc czemu. Czy to naprawdę kiedyś się działo. Zgubił
się we własnym umyśle, więc zignorował natrętne pytania zadawane nieustannie od
dobrych paru minut.
W pewnym momencie potknął się i delikatnie naciął łapę na ostrzejszym kamieniu.
Nie poczuł bólu, a jedynie jakieś
mrowienie, jakby oddalone od zmysłów o granicę snu. Jednak przyglądając się
rance na łapie stracił z pola widzenia zająca. Dlatego zawrócił. Zawrócił do
pustej jaskini, która teraz z dala wydała mu się jakby pełniejsza. Jakby
sztucznie tylko zimna i głucha. Wchodząc do niej kątem oka jeszcze dostrzegł tylko
jak między poszarzałymi liśćmi krzaków przesuwa się jakaś kolorowa masa i
zniknął w odmętach własnej pracy.
A rano musiał sobie zadać trzy pytania. Czemu jest obolały? Czemu jest wyspany? I skąd do diaska ranka na łapie?
CDN
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz