sobota, 20 listopada 2021

Od Paketenshiki CD. Delty - "Powód, żeby się zgodzić" cz.6 (+16)

Nerwy, nerwy, jebane nerwy, ja pierdolę, kurwa mać, pierdolona chujnia - w skrócie tak brzmiały myśli Pakiego, który właśnie prowadził Yira na tą wyjątkową polanę, przygotowaną przez Deltę. Oby przygotowaną. Szczerze to rudzielec tak bardzo chodził w nerwach, że ledwo był w stanie nawiązać jakąś sensowną rozmowę z towarzyszącym mu basiorem. Coś tam próbowali powiedzieć, wymienić zdania, jednak nic się nie kleiło, aż wreszcie zaniechali marnych prób. Po prostu szli w ciszy, Yir milcząco podążając za Paketenshiką. To była bardzo, ale to bardzo kłopotliwa cisza, taka, którą każdy wolałby zmienić na chociażby hałas piły mechanicznej, żeby istniała wymówka "Bo cię nie słyszę". Ale nie było żadnego hałasu, tylko odgłosy ich kroków na opadłych liściach. No świetnie. Zaczynało się chujowo.

Wreszcie należało zdobyć się na odwagę i powiedzieć cokolwiek, co miałoby sens. Zrobił to Paks, pomimo że krwiożercze motyle zżerały go od środka.

– Ładna pogoda, co nie? – Paketen, kurwa, co ty pierdolisz. Co to za zjebany temat.

– Ta... – Yir spojrzał w górę, w stronę niemal pełnego księżyca, który rzucał delikatny, blady blask na drzewa dookoła nich. – Zaskakująco bezchmurne niebo. Chwila... co to za światło? – Wskazał na widniejącą wśród drzew pomarańczowo-żółtą łunę, właśnie tą nieszczęsną polanę.

Paki westchnął z ulgą, widząc cel podróży. Powiedział tylko, że to po prostu miejsce, gdzie mają iść. Za chwilę tam dotrą. Za chwilę będzie lżej. Nie, za chwilę to kurwa kula gwoździ zagwoździ się mu w przełyku i z całych oświadczyn wyjdzie jedno wielkie gówno. Nie, nie, nie wolno tak myśleć. Będzie dobrze, wszystko jest przygotowane, wystarczy ładnie się przygotować, Delta wszystkim się zajął. Właśnie, ciekawe, co robi Delta? Chyba jeszcze nie skończył, bo Paki czuł przez glebę kroki małego basiora. Ale kończył. Krzątał się żwawo, na pewno zdąży, zanim wejdą na polanę. To szybki wilk.

I dokładnie tak było, gdy para basiorów wkroczyła na polanę, była ona całkowicie pusta. Pusta, idealnie uprzątnięta i ozdobiona całą masą lampionów. Choć było zimno, po wejściu w ten krąg nagle robiło się jakoś ciepło. W duszy. W środeczku. Nie był to ideał, ale było w tym wszystkim coś wyjątkowego.

Wychowanek lisów widział to w oczach swojego partnera. Kolorowe kręgi błyszczały zachwytem i zainteresowaniem. Yir już wiedział, że szykuje się coś wyjątkowego, teraz przyszło mu czekać. To czekał. Ze zniecierpliwieniem, młócąc łapami ziemię pod nim. Był tak samo nerwowy jak Paks, ale rudzielec jeszcze musiał wygłosić swoją przemowę, a nie było to takie łatwe. Nawet, jeśli się przygotowywał. Nawet jeśli przez te dwa dni powtarzał ją uparcie jak mantrę, żeby nie zapomnieć jej w tak ważnym momencie. Bał się jak jasny chuj, pomimo swojej nieustannej pracy. To było za dużo, ale musiał to przetrwać. Nie mógł teraz wszystkiego zjebać. Kurwaaaaaaa.

Usiadł na przeciwko granatowego basiora. Misa schowana była w torbie, jaką Paki przyniósł ze sobą. Był zniesmaczony tym, jak wygląda, ale cóż, na nic lepszego go nie stać, w końcu jest tylko wilkiem. Spojrzał w te tęczowe oczy, które na samym początku go tak uwiodły. Barwy w nich zmieniały się z każdym biciem serca, z każdą iskrą światła wpadającą do środka. Hipnotyzowały. To było przerażające i cudowne jednocześnie.

Nagle Paketenshika przypomniał sobie, co sprawiło, że tak bardzo pokochał tego pomieszanego wilka. Dlaczego ten wiecznie zagubiony basior był jego obiektem uczuć. Opoką spokoju. Dlaczego nie potrafił gniewać się na niego wiecznie za paskudną bliznę na ramieniu. I tak samo nagle rudy po prostu przestał się bać. Już nie wymawiał w głowie na okrągło "Jebana kurwa", był spokojny. Poczuł w głowie spokój, który nie zawitał do tego domostwa od czasów podróży między wymiarami. Dziwne uczucie dla kogoś, kto zdążył przyzwyczaić się do absolutnego chaosu. Ale nie nieprzyjemne. O nie, Paketenshika czuł się świetnie. Był gotowy i doskonale o tym wiedział. To była pora się odezwać.

– Yir, spędziliśmy ze sobą wiele niesamowitych chwil – zaczął głosem, który przypominał aksamit. To on tak potrafił? – Poznaliśmy się w nietypowy sposób, musieliśmy razem przetrwać śmierć, która teoretycznie powinna dzielić. Nas jednak złączyła, zrobiła z nas coś wyjątkowego. Przeżyliśmy u swojego boku przygody, o których wielu nawet się nie śniło. Wychowywaliśmy nawet szczeniaka, który jest w pełni nasz, a nie przygarnięty pod sufit nory z czystego serca. Jednakże jest pewna kwestia, której się w żaden sposób nie chwyciliśmy. Chciałbym to naprawić. – Wyjął kanciastą miskę pokrytą ozdobnymi wzorami i nawet znajdowały się na niej ich podobizny. Przynajmniej takie kształty, po których można było powiedzieć, że to Paki i Yir. – Drogi Yirze z Watahy Rubinowego Drzewa, czy zapragniesz uczynić mi ten zaszczyt i przeżyć nadchodzące lata u mojego boku, nie jako zwykły partner, a mój mąż?

Pomocnik medyka wpatrywał się w rudzielca z okrągłymi niczym księżyc wiszący nad nimi oczami oraz szczęką wiszącą luźno w powietrzu. Dość szybko w tęczowych kręgach pojawiły się błyszczące w bladym blasku łzy, zbierające się z szybkością ulewy podczas burzy. Nie potrwało długo, zanim spłynęły strumieniem po policzkach. Basiorowi trudno było złapać oddech, łapą przysłonioł wciąż otwarte usta. Powstrzymywany szloch wydobywał się przez nie z przerwami, wychodząc z zaciśniętego gardła w formie nietypowych dla wilków pisków. Cecha charakterystyczna płaczącego Yira, jeszcze jedna rzecz, z powodu której Paks był tak wdzięczny za ten dar od losu. Jego kjæreste było chodzącym cudem na ziemi i wcale nie dlatego, że był ożywionym trupem. Przecież obaj byli.

– Tak... TAK! – wydusił wreszcie z siebie rozpłakany Yir, po czym rzucił się Pakiemu na szyję.

⫷⫸

Ślub był zdecydowanie czymś. Pomijając niechętne spojrzenia niektórych członków, którzy mieli nieprzychylne zdanie o związku basiora z basiorem, wszyscy bawili się świetnie. Było mnóstwo mięsa i wódki, a lisy, również zaproszone, przyniosły swoje zapasy pitnego miodu. Raczej żadna inna wataha nie widziała imprezy, w której uczestniczyły zarówno wilki, jak i lisy, jednak tutaj, w Watasze Srebrnego Chabra, nikomu to nie przeszkadzało. Lisy tańczyły z wilkami, wilki tańczyły z lisami, albo nie mieszali się, tworząc taneczne pary jednogatunkowe. Skinterifiri w szczególności była gwiazdą, wyciągając kogo popadnie na parkiet i zmuszając do tańca. Wayfarer przygrywał na gitarze skoczne piosenki, Hermiona i Ciri wysilały swoje struny głosowe, starając się śpiewać tekst. Pinezka latała nad wszystkimi, serwując kolejne butelki z procentami i jedzenie, a przynajmniej robiła to dopóki alkohol za bardzo nie uderzył jej do głowy i zaczęła ciągać różne basiory do tańca. Paki tylko poprosił Deltę, który nie upił się tak bardzo, żeby trzymał na nią oko. Soda unikał z początku parkietu, ale wreszcie się przekonał, a raczej żona go przekonała. Wesele niemal idealne. Wiadomo, nie ma rzeczy idealnych, ale to wesele akurat było bardzo blisko.

Przez kilka dni było dobrze. Miesiąc miodowy bardzo udany, Yir z Pakim żyli spokojnie i wesoło, jeszcze czasem niektórzy im gratulowali sporego posunięcia w związku.

Aż któregoś popołudnia, kiedy Paketenshika spotkał się ze swoim przyjacielem Deltą na herbatę ziołową, gdzieś w oddali wychowanek lisów usłyszał piszczenie. Było ono słabe i ciche, zdecydowanie odległe, ale rudzielec nie miał wątpliwości. Było to popiskiwanie szczeniaka.

<Delta?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz