(UWAGA: To opowiadanie zawiera cytaty, spoilery i bezpośrednie
nawiązania do serii opowiadań takich jak "Liga Beżowej Ziemi",
"Szkarłatny Tulipan" oraz "Wyblakłe Słońce". Nie jest jednak wierne
wydarzeniom, które zostały w nich opisane i nie należy go traktować jako
przewodnik. Odsyłam do każdej z nich :))
Jesteś kowalem swojego losu, ale czy czasami nie masz wątpliwości?
Co,
jeśli jesteśmy jedynie owocem oczekiwań innych, nawet tych nigdy
niewypowiedzianych na głos, tkwiących jedynie w ich podświadomości, lecz
mimo tego wpływających na ich zachowanie względem nas?
Prawdopodobnie nie wpływamy też na to, w jakie łapy trafimy. Czy będą ciepłe i pełne miłości czy
może obezwładniającej obojętności i nienawiści? Zostaliśmy w końcu
wrzuceni w pewien świat. Rzeczywistość, w której musimy się odnaleźć.
Rzeczywistość, która staje się definicją normalności. Codziennością.
¤¸¸.•´¯`•¸¸.•..>>
Mam na imię Mitriall. To znaczy - jest
to jedyne imię, z którym potrafię się utożsamić. Obawiam się, że
powiedzenie, iż jestem jakąkolwiek i czyjąkolwiek nadzieją nie
przeszłoby mi przez gardło. A jednak tak jest. Urodziłam się, aby zostać
politycznym pionkiem - jednym
z wielu w całej układance. Mam osobowość, pragnienia i marzenia,
ukształtowane przez środowisko, którego nie miałam prawa wybrać. Nie
wiem tylko, czy ta burza niezmiennie trwająca w mojej głowie - przynosząca ból, cierpienie i strach to coś, co jest moją cechą wrodzoną czy tylko udanym efektem całej operacji - w końcu najłatwiej manipulować przerażonymi i niepewnymi wilkami. A może miałam być szczęśliwa, a zniszczenie WSC
to prosta droga do niego? W końcu żyją tu jeszcze jednostki, w których
płynie ta... zdradziecka krew. Zdecydowanie odbiłam od tematu... Być
może i tak nigdy nie poznam odpowiedzi na przytoczone pytania - nawet nie chcę wiedzieć, czy to dobrze, czy źle.
Ale zaraz...
Czy wy też to słyszeliście?
Szum wody.
Szum wody.
Szum wody.
Do żywych przywraca mnie szum wody.
I już wiem.
Wiem.
Dobrze to wiem.
Że już nic nie będzie takie samo.
¤¸¸.•´¯`•¸¸.•..>>
Oto w ponurej krainie nastała zima. Na świat przyszła śnieżnobiała wilczyca imieniem Espoir.
Mogłaby po prostu zniknąć pośród śnieżnych zasp, zasnąć i nie obudzić
się już więcej. Widocznie jest jednak ktoś, kto przejął się faktem, iż
istnieje, dlatego dane było jej przeżyć. Minęła zima, a po niej
wyjątkowo piękna wiosna. Początkowo każda doba był dla młodej wilczycy
nowym odkryciem i niesamowitą przygodą, lecz po pewnym czasie wszystkie zaczęły się lekko rozmywać i łączyć w mniej lub bardziej logiczną całość. Był
piękny, przepełniony słońcem dzień. Zielona, mokra jeszcze od rosy trawa
kołysała się przy każdym muśnięciu wiatru, a kwiaty ukazywały szeroką
gamę żywych kolorów. Espoir
właśnie skończyła trening. Po ujrzeniu miny Zeusa nie potrzeba było
jednak zbyt zajmującej dedukcji, aby wywnioskować, że nie należał do
najbardziej udanych. Zwyczajne małe dziecko po takiej aktywności udałoby
się do matki, lecz czy ona jest zwyczajnym dzieckiem? Ja nie wiem...
-Dlaczego mamy oszczędzać wilka, który nic nie potrafi?- mruknął Rubid- Jaką masz korzyść z kolejnego darmozjada?
-Żadną- Zeus odpowiedział po chwili zastanowienia - I mam znacznie więcej powodów, aby zniknęła raz na zawsze.
Verdum
obecny przy rozmowie odwrócił wzrok. Był mordercą, ale każda śmierć
dotykała go w specyficzny sposób. Sprzeciw co do planów Zeusa mógłby
przynieść kolejnego trupa, jakim byłby on sam. Przez chwilę nawet chciał
odezwać się choćby słówkiem. Zginąć niczym bohater taniego romansu - w
imię wyższej wartości, lecz całkowicie bezsensownie. Jego pysk jednak
nie był w stanie się otworzyć. Być może to strach, być może to rozsądek.
Ale czy Zeus aby na pewno chciałby zabić wilka z takimi umiejętnościami jak on? Ja nie wiem. Z pewnością to, że Verdum wybrał milczenie wpłynęło to na dalsze losy tej historii -
jak to bywa z decyzjami w życiu. Czy to dobrze? Źle? Ja nie wiem. Nie
mi osądzać wilka, którego wrogiem był czas. Nie mi osądzać wilka, który
podejmuje decyzje, nie mając prawa znać ich konsekwencji, które teraz
jest dane mi ujrzeć. Nie wiem przecież, czy uproszczona wersja
rzeczywistości po innym wyborze, jaką przyjął mój mózg, jest prawdziwa. W
końcu zaskakująco często się mylimy.
Verdum też czuł, że właśnie się myli.
Czy tak było?
Ja nie wiem.
Nastała decyzja. Wciąż jeszcze mała i wątła Espoir
została wrzucona na pożarcie morskim siłom do pobliskiej rzeki. Jedyne
co dawało jej iluzoryczną ochronę i trzymało w swoich objęciach to
pleciony koszyk, ukradziony niegdyś z ludzkiej wioski. Był jednak także
jej przekleństwem - inaczej Espoir
mogłaby odruchowo zacząć płynąć, a teraz po prostu siedziała
zdezorientowana i przerażona, kiedy z jej oczu powoli znikały sylwetki
jej bliskich, a chwilę za nią szalał złowieszczy wodospad. Z pewnością
istnieją lepsze i logiczniejsze pomysły na zabicie wilka. Trzeba jednak
pamiętać, o tym, że żywe jednostki mogą podejmować wybory także dzięki
emocjom, impulsom i pragnieniom. Wilki są w dodatku na tyle
inteligentne, aby być w stanie wybrać głupio - w
końcu istnieje wiele dużo prostszych stworzeń, których życie toczy się w
dużo bardziej poukładany i logiczny sposób, ponieważ niezbyt mądre
możliwości nawet nie mieszczą się w ich głowach.
Czy ta decyzja była dobra? A może zła?
Ja nie wiem...
Najważniejsze, że doprowadziła do spełnienia celu. Espoir nie żyła. Nie miała prawa przeżyć.
Ale czy na pewno?
¤¸¸.•´¯`•¸¸.•..>>
Zapytacie mnie - a kto to Flora?
Zwyczajna
wilczyca. Altruistka. Bardzo miła i troszczy się o każdego. Jak każdy
medyk jest szanowana i lubiana. Ma wspaniałe życie.
Jeszcze dziś popełni samobójstwo.
Czy
ktoś mógłby jej żałować? Kontrowersyjne pytanie, co? W końcu jest kimś
ważnym. Dobrym. Od razu próbujemy przypisać jej całe grono wielbicieli, w
nieco naiwnej nadziei, że dobro zawsze wychodzi na korzyść osoby, która
posłała je w świat. To założenie ma jednak kilka podstawowych wad. Nie
wiem, czy wspomniane kółeczko adoracji i powszechne uwielbienie to
zawsze to, czego pragnie wilk. Po drugie - dobro nie wraca, kiedy spotyka się ze złem - zostaje pochłonięte i zagarnięte.
Niestety muszę Was zmartwić - nawet po tak zawiłym procesie myślowym okaże się, że jesteśmy bardzo daleko od przyczyny jej śmierci.
Wróćmy
więc do pierwszego pytania. Tak. Posiada wielu znajomych i przyjaciół, z
którymi ma dobre kontakty i którzy szczerze będą za nią rozpaczać.
Nie chcę Wam wcale utrudniać prowadzenia śledztwa, podrzucę więc imiona jej najbliższych przyjaciół.
Kali... ach, przepraszam, nie żyje od dwóch godzin
Wrotycz
Mitriall... a one czasem nie mogły się poznać?
¤¸¸.•´¯`•¸¸.•..>>
Piękny, zimowy dzień. Brak jakiegokolwiek pomysłu na ten dzień...
Malutka
kulka sierści zwana Florą przesuwała się do przodu, pomiędzy
strzelistymi sosnami. Teraz przed nią był tylko las. Nie było jej
rodziców, a nad nią nie stał obowiązek przejęcia ich obowiązków. Zamiast
dążyć do bycia potężną władczynią, mogła po prostu iść przed siebie.
Po raz pierwszy w życiu wolna. Ale czy na pewno?
Właśnie przekroczyła granicę z WSJ. Jeszcze o tym nie wiedziała, ale skąd miała?
Nagle
w krzakach zapanowało poruszenie. Flora niepewnie spojrzała w ich
kierunku, a następnie nie czekając na to, co się z nich wyłoni,
zawróciła i ruszyła najszybciej, jak potrafiła. Nie patrzyła jednak
przed siebie. Błąd czy błogosławieństwo?
-A kogóż to moje oczęta
widzą?- usłyszała i niepewnie podniosła wzrok, orientując się, że jej
przeszkodą nie okazała się zaspa śniegu ani drzewo, a postawny basior,
który prześwietlał ją spojrzeniem.
-Aaah?- zapytała, starając wyprostować się i przyjąć możliwie jak najbardziej reprezentatywną postawę.
-Czas nadrobić to, że się nie znamy, mój drogi- głos był niski i powoli wibrował w uszach małej wilczycy - Dlaczego wciąż milczysz? Nie próbuj udawać, że nie robię na Tobie żadnego wrażenia.
-Proszę
pana, chyba pan się... pan się pomylił. Nie jestem osobą, której pan
szuka- starała się zgrabnie wybrnąć z sytuacji, lecz powoli przerażenie
ustępowało dziecięcej ciekawości, która sprawiała, że dreszcze
ekscytacji powoli przeszły po jej plecach.
-Co powiesz na dołączenie do nas? Zresztą... chyba nie masz wyboru - zza jego pleców wyłoniło się kilka wilczych sylwetek, z których każda z osobna mogła ją bez trudu zabić.
-A kim wy właściwie jesteście?- zapytała, a towarzysze tego strasznego pana synchronicznie usiedli na ziemi.
-Czasem lepiej nie wiedzieć, ale dla Ciebie mogę uchylić rąbka tajemnicy, Pamiętaj tylko, że kto posiada tę wiedzę już nie może Nas zostawić...
- zaczął, a Flora miała ochotę wykrzyczeć, że wcale nie chce tego
wiedzieć, ale nie mogła z siebie wydać nawet pisku-
Niezalegalizowany...nieformalny zastęp. Bojówka, towarzystwo... mów jak
chcesz. Ale skoro już jesteś jednym z nas, cóż, musisz pokazać, że jesteś odpowiedni.
Nim
Flora zdążyła zaprzeczyć, rozpoczęła się walka, a raczej chaotyczna
bójka z flegmatyczną górą tłuszczu. Czuła, że nie walczy swoimi siłami,
nawet za siebie, swoje życie ani za kogokolwiek innego...
A mimo tego nic nie pozwalało jej na przegraną.
¤¸¸.•´¯`•¸¸.•..>>
Flora zdążyła się przyzwyczaić do dotychczasowego
stylu życia, skrajnych emocji, Każdego dnia wymykała się ze swojej nowej
norki na „spacer” do swoich towarzyszy.
Te doby zaczęły zmieniać się
także w noce spędzone wśród ciał wilków, którym nigdy tak naprawdę nie
ufała. Kilka razy zdarzyło jej się popełnić drobne błędy, za które
płaciła swoim cierpieniem podczas wielogodzinnych tortur. Zwątpiła w to,
że może cokolwiek zrobić dobrze i chciała za wszelką cenę zaimponować
swoim towarzyszom. Przyzwyczaiła się także do męskich zaimków, mimo iż
to uwłaczało jej godności.
Pewnego dnia, kiedy słońce było już wysoko
na niebie i bezwstydnie śledziło każdy ruch Ligi, spotkała ona na
swojej drodze obce wilki. Po szybkiej ocenie sytuacji okazało się, że to
stado złożone z dwóch basiorów i trzech wader.
-Czego od nas
chcecie?- zapytał najstarszy z nich, kiedy piechota podeszła
wystarczająco blisko, aby zwrócić ich uwagę. Ledwo trzymał na nogach i
był już mocno przygarbiony, ale zdawał się kompletnie nie przejmować
fizycznym aspektem swojego zdrowia. Z jego głosu biła niewyobrażalna
siła, która była gotowa, aby bronić bliskich sobie i ukochaną ziemię w
razie potrzeby.
- Zamieszkaliście na terenach, które planuje zająć
Liga Beżowej Ziemi. Nie macie do niej praw -spokojnie wyjaśnił jeden z
dowódców, Ardyt.
-
Osiedliliśmy się tutaj, bo nie było nikogo, kto wcześniej uznałby te
tereny za swoje. Teraz mieszkamy tu my i nie odstąpimy tego miejsca - odpowiedział mu starzec.
- Ostrzegamy, że nie będziemy pytać o pozwolenie. Macie opuścić ten teren do jutra. Myślę, że to wystarczająco dużo czasu
- Co, jeśli tego nie zrobimy? - zapytał drugi z odnalezionych przez nas basiorów, dużo młodszy, lecz wyraźnie ostrożniejszy.
- Jak każe prawo, będziemy walczyć - Ardyt spojrzał na niego groźnie - jest nas ponad dwadzieścia dusz. Was jedynie piątka, w tym trzy wadery - ostatnie
słowa powiedział z przekąsem, podkreślając, jak słaba jest w jego
oczach płeć piękna. Flora poczuła dziwne ukłucie w sercu, lecz milczała
sparaliżowana strachem.
- Zmuszeni jesteśmy zatem walczyć - odpowiedział mu nieulękle stary.
- Będzie was to kosztować życie - w tej chwili wtrącił się inny, mało znaczący członek Ligi- jutro zabijemy wszystkich, dzisiaj możecie odejść w spokoju.
Co czuła Flora?
Cóż.
Nienawiść.
Wcześniej
nienawidziła siebie za to, że nie może zareagować na wszystkie
okrucieństwa, które dzieją się obok niej. Teraz to uczucie, którego
jeszcze nie potrafiła nazwać, wzburzyło się w niej i urosło do takich
rozmiarów, że nie była w stanie trzymać go na własnych barkach. Cała
negatywna energia pulsująca w jej ciele przeniosła się ona na starego
basiora, tak nieugiętego, kiedy oni grzecznie nalegali. Czuła złość za
to, że przez jego głupotę będą musieli splamić swe łapy krwią po raz
kolejny, aby usunąć go ze świata. Uważała jednak, że to konieczność - kto normalny sprzeciwiał się z własnej woli wilkom, które mają więcej perspektyw i pragną zmienić świat na lepsze?
Z przemyśleń wyrwał ją Ardyt.
-Daj ogień, jeśli łaska.
Dobrze
wiedziała, o jakim ogniu mówił. Stali przy jednej z pochodni, która
dotychczas kojarzyła się jej pozytywnie, jako jedyny promyk światła,
który tlił się w pobliżu miejsca przebywania Ligi.
Przynosił jej ciepło, a zawieszenie na nim wzroku dawało jej ukojenie w trudnych chwilach.
Teraz
jednak zetknięty z ciałem starca stawał się narzędziem zbrodni i
tortur. Język ognia przebiegł po brzuchu ofiary, bezlitośnie trawiąc
skórę, jaką napotkał po drodze, a następnie skierował się wyżej. Swąd
dotarł do nosów wszystkich zgromadzonych. Zjadany przez łakome płomienie
basior wydawał z siebie dźwięki, o które wilczyca nie podejrzewałaby
dotychczas wilka, a bardziej... potwora. Potwora, którego teraz w nim
widziała.
Za to Ardyt
skupiony był na swojej robocie ani przez moment się nie wahając. Jego
obojętność w pewien sposób przerażała Florę, do której dopiero teraz
dotarło, czego jest świadkiem i w czym uczestniczy. Była jednak zbyt
oślepiona ego, które podszeptywało jej z jak dobrej i opanowanej strony
uda się jej pokazać Lidze. Wszystkie wadery obecne przy tej scenie
rzuciły się mu na pomoc, głośno lamentując i przeklinając całe nasze
stowarzyszenie. Flora poczuła się, jak po mocnym uderzeniu, kiedy do jej
głowy wtargnęła się natrętna myśl, że kiedyś przyznałaby im rację.
-Ej,
widzieliście te panienki? - zapytał jeden z członków Ligi. Jedna z
wader uporczywie wpatrywała się w starca, a raczej to, co z niego
zostało, natomiast reszta skierowała głowy w kierunku mówiącego basiora.
Flora podążyła wzrokiem za odważną członkinią stada, które właśnie
wykańczali. Dostrzegając zwęglone ciało wilka, tkwiące w bezruchu,
szybko wbiła spojrzenie w ziemię. Zdawała sobie sprawę, co groziłoby za
taki czyn w WSC. Jednak nie była teraz na jego terenach - dlaczego więc jej sercem zawładnął niepokój?
Ardyt po kilku prośbach zdecydował. Po skończonej robocie nadszedł czas na nieco zabawy z pięknymi damami.
- Ja zostaję. Nie będę mieszać się w taką nieprawość - dało się usłyszeć jeden głos sprzeciwu spośród rozentuzjazmowanego tłumu.
- O czym ty mówisz? - Ardyt wyglądał na zniecierpliwionego - Natychmiast, kretynie! Wiesz, czym się staniesz za takie chojrakowanie?
Usłyszawszy
słowa skierowane do jednego ze swoich towarzyszy, Flora spostrzegła, iż
jej możliwość wyboru jest jedynie piękną iluzją. Nie pozostało jej nic
innego jak pójście wraz z innymi, aby raz na zawsze okryć hańbą swoje
imię. Początkowo plan wydawał się jej obrzydliwy, lecz kiedy górowała
już nad jedną z wader, nagle poczuła gamę nieznanych jej dotąd uczuć,
które zagłuszały wszelkie wyrzuty sumienia. Teraz tonęła w skruszonych
oczach swojej ofiary, wciąż nie mogąc nacieszyć się jej ciepłem i
poczuciem władzy.
-Dlaczego...- pisnęła bezsilna wilczyca, lecz nie
otrzymała odpowiedzi. Wkrótce zamiast szczęśliwej i pięknej wadery na
ziemi leżało już zmasakrowane truchło, będące dziełem Flory. Tej samej,
która była wzorem do naśladowania i ideałem... jeszcze kilkaset godzin
temu, gdy spełniała się jako medyk.
¤¸¸.•´¯`•¸¸.•..>>
Warto wspomnieć, że Flora miała kogoś szczerego w swoim otoczeniu.
Był to Mundus, jej jedyny przyjaciel.
-Wszyscy byliśmy o krok od śmierci- wyszeptał kiedyś - Ty po prostu trochę dalej niż krok.
-Mm...
- wymruczała, wtulając się w jego gładkie pióra, które skrywały
oparzenia, których ptak niedawno doznał podczas tortur za sprzeciwienie
się Lidze. Niestety, nie była w stanie mu wtedy pomóc.
Inaczej.
Wcale nie chciała.
Zobojętniała do granic możliwości nawet wobec tych, których kochała.
Mawiają, że nie ma zbrodni bez kary, prawda?
Gdy nadszedł dzień sądu, słowa żurawia okazały się wyjątkowo trafne.
Przeszłość
pozwoliła Florze na popełnienie błędu i odcięcie się od ścieżki
Wrotycza. Było coś, co znacznie odróżniało te dwie dusze. Jedynie ten
drugi zdobył się na odwagę, aby przyjąć na siebie swoje zbrodnie i
okazać skruchę. Wadera postanowiła skłamać, wciąż jeszcze licząc, że
dzięki temu członkowie Ligi pochwalą jej postępowanie i dadzą obiecany
awans.
I tak oto została stracona.Jednak dobrze było mi być Florą.
¤¸¸.•´¯`•¸¸.•..>>
-Nie boisz się, że ktoś się dowie? - zapytał Hyarin, gdy wymknęli się po zmroku, mimo zakazu alfy.
–
Podejrzewam, że już wiedzą. Pewnie zwyczajnie przymykają na to oko. Co
by mieli zrobić? Zamknąć mnie? Pewnie nie dłużej niż na kilka nocy.
Pozbawić stanowiska? – zaśmiała się Kali, unosząc oczy ku niebu.
A gwiazdy tej nocy były wyjątkowo piękne.
Oboje nigdy nie byli tacy.
Cóż z tego, że z Kali dumny był tata.
Kiedy nie pasowali do tego świata.
„Czy więc powinna próbować mu przeszkodzić i ochronić nieznajome jej życie, czy też pozwolić Hyarinowi działać po swojemu?(...)
W końcu dotarła.
Za późno.
Krew
spływała po śniegu, wypełniając powietrze zapachem, który przyprawiał
ją o mdłości. Czarny nieznajomy leżał nieruchomo, zwinięty na śniegu,
jakby, kładąc się do snu, próbował uchronić się przed chłodem zimowej
nocy. Odwrócony do niej plecami, tak, że nadal nie znała jego twarzy.
Martwy.”
„- Polowaliśmy... - jej ton był tak niepewny, jakby sama siebie musiała przekonywać do tego kłamstwa. Nie wyjdziemy już z tego cało. Hyarin
otworzył pysk, ale szybko go zamknął. Lepiej się nie wtrącać, tylko
pogorszy sytuację. Nie czuł się dobrze, nie mając kontroli nad tym, co
się właśnie dzieje. Nie mieli czasu, by wymyślić wersję zdarzeń, sami
siebie wprowadzili na szafot. - Nie wolno wychodzić z domu po zmroku –
słuszna uwaga. Ta gierka wyglądała już bardziej jak kopanie leżącego. Wszyscy wiedzą, że są winni, po co się pastwić”
Wszyscy wiedzieli, że to się kiedyś wydarzy
Vitale ich czułym spojrzeniem obdarzy
I cyk! W psychiatryku swe miejsce znaleźli
Ha, ledwo tam doleźli
A już za skórę wszystkim zaleźli
Terapia jednak pozostawiała zbyt wiele do życzenia
Więc o wolności pojawiły się marzenia
„Być może pierwszy raz w życiu przestała zajmować ją troska o to, by jej zakończenie było jakkolwiek piękne.
Była
silna. Pomimo niepozornych rozmiarów, była dużo silniejsza od
grafitowego basiora. Źle postąpił, jeszcze chwilę temu pozwalając jej
ponownie napełnić żołądek. Tym gestem obudził bestię, która tylko z
odrobiną wysiłku mogłaby rzucić go na najbliższą ścianę.”
„–
Wszyscy mówią, że chcą mojego dobra. Że się o mnie martwią. Ty nie
jesteś inny, ale... ja sama chcę decydować za siebie – ciągnęła
wilczyca. – Jeśli zgadzam się na podjęcie takiego ryzyka, powinnam
dostać na to szansę. Nie mam wątpliwości, że to, co zdarzyło się
wczoraj, z pewnością się jeszcze powtórzy, nieważne jak bardzo oboje będziemy się starać. Ale
mimo to nie mogę odpuścić. Jeśli pewnego dnia nie będę mogła się
obronić, to... niech tak będzie. – Wzruszyła ramionami. – Ja się na to
zgadzam. Dlaczego ty też nie możesz?”
„Podczas ucieczki przez
ciemny las, uczucie w jej sercu zyskało odpowiednią ilość czasu, by w
pełni rozkwitnąć i wypełnić każdy skrawek jej ciała. Ból w osłabionych
bezczynnością mięśniach jednocześnie rozpalał ją i ciągnął w dół;
cierpienie mieszało się z radością do tego stopnia, że wkrótce nie
potrafiła odróżnić od siebie obu tych rzeczy. (...)
– Wyjdź za mnie – szepnęła, zerkając w złote oczy towarzysza.
–
Co? – usłyszała w odpowiedzi. Wolała myśleć, że było to efektem
niedosłyszenia, niż prawdziwego wahania, ale tak naprawdę było jej
wszystko jedno.
– Weźmy ślub. Kochasz mnie? Bo ja ciebie do
szaleństwa – powtórzyła pewnie, wyznając jak na spowiedzi jedyną prawdę,
której szczerze była pewna.
– Co przez to rozumiesz? I, nie zrozum mnie źle, ale... mam wrażenie, że to nie działa w ten sposób.
–
Skąd mam wiedzieć, jak to działa – oburzyła się, podnosząc się z
miejsca i zataczając nerwowo po polanie niewielkie kółko – nigdy tego
nie robiłam. Chcę, tylko byś wiedział, że ofiaruję ci moje serce... i przysięgam wierność'”
I upragniona wolność przybyła.
Lecz czy w dobrej sytuacji ich postawiła?
Kali
obudziła się. Nie mogła wiedzieć, gdzie się znajduje, ale była pewna,
że jeśli ona nie ma pojęcia o swoim położeniu to wilki, które mogłyby
zacząć ich poszukiwać - także.
Zresztą wypierała z głowy myśl, iż jej wolność może kiedyś się
skończyć, kiedy zdążyła już się w niej zatracić i ją ślepo pokochać. Na
horyzoncie nieśmiało pojawiała się złota tarcza, a niebo na tę
wizytę mogło jedynie rumienić się, oszołomione jej pięknem. I wtedy
Kali pojęła, że na niebie jest wymalowany obraz jej życia, gdzie Hyarin
był słońcem, a ona rozświetlonymi jego blaskiem chmurami. Jej ukochany
jeszcze spał. Wadera spojrzała w jego kierunku, zapominając przez
chwilę, jakim niebezpieczeństwem bywali dla siebie, kiedy ich demony
odżywały, zapominając, co razem przeżyli i po prostu rozkoszując się
tym, że są nieprzyzwoicie blisko siebie. Wielkość nieba zdawała jej się
nagle nieistotna przy jego smukłym, idealnym ciele i pięknie bijącym z
głębin jego duszy.
I wtedy właśnie straciła nad sobą kontrolę.
Łaknęła
go tak mocno, że wbiła w niego zęby, fundując mu brutalną pobudkę.
Basior niebędący jeszcze w stanie pełnej świadomości, odruchowo próbował
przeturlać się dalej, lecz wtedy ona przekłuła jego skórę pazurami i zyskując nową energię, naskoczyła na niego.
Dostała się do jego szyi. W pysku czuła metaliczny posmak krwi, który
wyzwalał w niej nowe, dzikie instynkty. A wtedy poczuła...
że...
właśnie straciła jedyny sens swojego życia.
Hyarin...
Hyarin znów spał.
Kali odskoczyła od niego, jak poparzona, czując, jak wszystkie jej mięśnie płoną.
Boże.
Jak bardzo pragnęła być teraz w innym ciele.
Od
zawsze zazdrościła Florze. Oczywiście cieszyła się jej szczęściem, ale
ich sytuacja była skrajnie różna. Medyczka zawsze była wychwalana i
ceniona. Miała pracę, którą kochała. Zero problemów.
Była też... idealna.
I
dlatego Kali kiedyś pokochała tę iluzję, dopóki nie okazało się, że nie
może żyć w ten sposób. Potrzebowała kogoś, kto byłby równie zwierzęcy i
namiętny.
Kogoś, kto nie miałby żadnych masek.
Kali, myśląc o niej, poleciała
Lecz nie ku lepszym perspektywom
Nie ku zmianie charakteru od podstaw
Poleciała... wprost w przepaść.
¤¸¸.•´¯`•¸¸.•..>>
Kali ze zdziwieniem otworzyła oczy, odkrywając, że przed nią stoi Wrotycz.
-To jak, Flora? Idziemy na spacer?- zapytał.
Och,
jaką nienawiść teraz poczuła. Wrotycz. Odczuwał wiele emocji, także te
złe, ale przynajmniej nie przeszywała go pustka i zawsze wychodził na
prostą. Popełnił tak wiele grzechów, ale mu wybaczono.
Gdybym tylko miała takie warunki jak on.
Znacznie lepiej bym je wykorzystała.
Zabił tyle wilków.
Gwałcił.
Gówniarz.
Na jego miejscu nigdy nie stałabym się tak okrutna
Dlaczego ja nigdy nie mogę popełnić błędu?
Dlaczego ja muszę być idealna, a on nie?
Dlaczego jemu zawsze wybaczają?
Tysiące myśli przepełniało głowę Kali, lecz żadna nie należała do niej.
Czuła mieszankę negatywnych emocji, ale nie wychodziły z jej wnętrza.
Dreszcz wstrząsnął jej ciałem.
Nigdy tak naprawdę nie byłam szczęśliwa.
Tak pragnę powiedzieć innym o swoim cierpieniu.
Tylko mnie wyśmieją!
Powinnam być silna, silna, silna.
Co mi z uwielbienia, kiedy istniało tylko po to, abym ratowała wszystkich kolejno.
Kończyło się tam, gdzie wilki stawały się zdrowe.
I raz mi się nie udało.
Nie uratowałam siebie.
Kali już wiedziała, czyj był to głos.
Lecz czy ty też już wiesz?
¤¸¸.•´¯`•¸¸.•..>>
Scena zmieniła się.
Kali miała obok siebie dwie towarzyszki.
Florę i Mitriall.
Ta
druga, która zawsze marzyła o innym miejscu do życia, była tu już od
jakiegoś czasu. W idealnym państwie. Bez zmartwień i problemów.
Idealne państwo nie istnieje? Istnieje!
Nie było tutaj przecież konfliktów.
Jeżeli watahy chciały nawzajem się podbijać nie mogły doprowadzić do wojny.
Odstępowały sobie skrawki terenu na dzień, tydzień, miesiąc.
Co
prawda były wilki, które nie mogły z identyfikować się z żadnym z nich,
z dnia na dzień traciły możliwość odwiedzania członków rodziny, kiedy
granice się zamykały i za każdym razem słyszały o innym przepisie na to,
aby ich życie było wspaniałe.
Czasami trzeba było wykluczyć wilki homoseksualne, będące zagrożeniem dla wizerunku tradycyjnej rodziny.
Innym razem trzeba było terroryzować wiarę, tak aby nie dochodziło do przestępstw na jej tle.
Ale przecież wszystkim żyło się wspaniale, prawda?
Kali, Flora, Espoir
Każda z nich zyskała nową szansę, tworząc alternatywną wersję historii.
Życie Espoir na pewno stałoby się inne ze względu na środowisko.
Ale czy byłoby lepsze?
Czy jej dobroć nie miałaby wtedy zbyt wielkiego pola do popisu?
Być może stałaby się jej przekleństwem...
Na szczęście nie musimy odpowiadać na te pytania.
Dzięki decyzjom Flory w przeszłości... prawdopodobnie rodzina Espoir nigdy nie miałaby powodu, aby żyć w takiej zawiści.
A Kali... cóż..
Wychodzi na to, że ... nie narodziłaby się nigdy.
Tak jak jej ojciec.
Dziadek.
Czy to gorzej? Lepiej?
Ja nie wiem.
3700 słów
ŁAAAAAAAAAAAAŁ
Napisałam to.
Może się wydawać dziwne, ale to moje pierwsze skojarzenie z wyzwaniem.
Dziękuję za poświęcony czas.
Smacznej kawusi czy coś.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz