Nie chciałem tego niepotrzebnie przedłużać. Rzuciłem mu krótkie spojrzenie z czymś w rodzaju współczucia, po czym odwróciłem się na pięcie i ze wzrokiem wbitym w ziemię ruszyłem przed siebie, otoczony dwoma warstwami obcych z każdej strony. Konwój poruszał się tempem zbliżonym do truchtu. Nikt nie śmiał się odezwać, toteż zyskałem trochę czasu na przemyślenia.
W sumie było mi go nawet żal. Wyglądał na naprawdę spoko gościa. Kogoś, na kim można polegać, kto ma wiedzę większą, niż cała reszta Alf razem wziętych. Może mi nie sprzyjał, ale byłaby wielka szkoda, gdyby okazał się patriotą zbyt wielkim, by ścierpieć zrzucenie ze stanowiska. Może nie jest tak źle. Przed rewoltą wolałem pozostawać w cieniu, ale kto wie, może potem byłaby okazja się zakolegować? Choćby i z jego litości...
Ocknąłem się, gdy tuż za granicą WWN opuścili nas strażnicy. Rzucili krótkie słowo pożegnania i ruszyli z powrotem do obozu, a chwilę potem doleciał do nich pierwszy wilk z tym samym celem. Będąc już niecały kilometr od jaskiń WSC napotkaliśmy kolejne nieodwzajemnione spojrzenie. Druga, ufniejsza wadera dopytywała się, czy to prawdziwy sygnał. Kazałem jej spadać, jednak w centrum nie sposób się już było ogonić od pytań, co takiego stało się w WWN. Z marszu odpowiadałem, że powinni o to spytać swojego ,,Alfę". Nie miałem jeszcze ustalonego wytłumaczenia. Społeczeństwo już je sobie dorobi, i to o wiele szybciej, niż jesteście sobie w stanie wyobrazić. Wydałem jeszcze parę poleceń, jak się pożegnać z imigrantami; tudzież dodałem jak najwięcej papierkowej roboty. To ich trochę przytrzyma i dopełni czarę goryczy. Swoją ,,świtę" zostawiłem w jaskini wojskowej. I wtedy po wyjściu z tłumu o moje futro zaczepiło się coś innego. Mianowicie - pióro.
— Tu jesteś! - wyrzekł z czymś w rodzaju ulgi i zdenerwowania jednocześnie.
— Jestem, ale nie wiem, czy zauważyłeś, dość zajęty. - odparłem, machając szybko ze zniecierpliwieniem ogonem.
— Zaczekaj. Wyjaśnij mi chociaż, co tu się dzieje, to będę w stanie ci pomóc. - odpowiedział ptak ze spokojem godnym świętego.
— Jeśli naprawdę chcesz mi pomóc, to odczep się i rusz tyłek do jaskini wojskowej ogarnąć tę tępą ferajnę. To nie czas na plotki. - zrobiłem już krok do przodu, kiedy zatrzymało mnie ciężkie westchnienie Mundusa:
— Właściwie... nie po to tu przyszedłem. Przed chwilą znalazłem coś dziwnego w krzakach koło twojej jaskini. Lepiej, żebyś to zobaczył. - z dzioba wylał się potok napiętych słów. Zatrzymałem się w pół ruchu, mimowolnie otwierając szeroko oczy. Nie chcąc kaleczyć drogocennych gałek czytelników i naszego pięknego języka nie będę przytaczać przekleństw, które w liczbie mnogiej przewinęły się przez moją głowę, ale były to z pewnością nie najlżejsze wyzwiska, jakie w wilczym języku istnieją. Teraz jednak tym bardziej zależało mi na spławieniu towarzysza.
— Pokażesz mi później. A teraz weź się wreszcie do roboty. - fuknąłem wrogo, odwracając głowę w jego stronę. Wodziłem wzrokiem za ptasią sylwetką, dopóki nie zniknęła za skalnym rogiem, po czym sprintem udałem się w stronę jaskini Alfy. Strach szybko ustąpił miejsca złości, która wbijała moje pazury głębiej w ziemię i dodawała pół metra do każdego skoku. Byłem na siebie wściekły. Jak mogłem być tak naiwny?! O tyle dobrze, że z wypowiedzi ptaka wynikało, iż nie domyślił się, czym jest niewidzialny kształt. W zamian za skrzydła matka natura odebrała również pierzastym cudowny zmysł węchu, zresztą eliksir już robił w tej kwestii kawał roboty; jednak na bank wzbudzi to pewne podejrzenia. Żeby rozszyfrować moją osobę to stanowczo za mało, ale i tak o jedna poszlaka za dużo. Będę musiał się pilnować bardziej, niż kiedykolwiek, ale w tej chwili nie to było moim największym problemem. Należało sprawić, żeby ta przyszłość w ogóle nie skończyła się na tym jednym błędzie.
Westchnąłem z poirytowaniem, kładąc łapę bodajże na swoim brzuchu. Mikstura niewidzialności na szczęście wciąż świetnie się trzymała. Stukając ze zdenerwowania pazurem w skałę, rozglądałem się po najbliższym otoczeniu. I wtedy powoli mój pysk rozjaśnił uśmiech ulgi.
~~~
Szybko wróciłem do centrum. Poudawałem jeszcze Wielkiego Najjaśniejszego Nam Panującego Naczelnego Wodza Reżimu, głównie przyglądając się ze zmrużonymi oczami pracy strażników, frustracji członków WWN i biegając po całej watasze bez celu. Prędzej czy później musiałem się natknąć na Mundusa. A raczej podejrzewam, że cały czas mnie obserwował. Tylko w tym momencie, kiedy wypytywałem stróża, jak idzie ewakuacja i emocje opadły, stwierdził, że to dobry moment na powrót do gry.
— Chodź, mam ci coś do powiedzenia. - mruknąłem na stronie. Ptak kiwnął tylko lekko głową i w ciszy udaliśmy się w stronę jaskini Alf. Szedłem jak najszybciej, nie chcąc tracić cennego czasu.
— Więc co takiego chciałeś mi przekazać? Może masz ochotę mi wyjaśnić, jaki sens ma przepisywanie teraz każdej karty członkowskiej z osobna? Nie lepiej by było jeszcze zrobić dwie kopie? - odezwał się towarzysz, gdy tylko oddaliliśmy się wystarczająco od zgiełku.
— Dobry pomysł. Cieszę się, że tak myślisz. - odparłem całkiem spokojnie, pół żartem, pół serio. - A poza tym, nie odwiedzaj więcej WWN. - dodałem twardo.
— Dlaczego? Co tam się stało, do cholery?
— Powiedzmy, że nie chciałbym zepsuć tego, co między nami jest. - ściany.
— A myślałeś, żeby samemu przestać się o to starać? - westchnął Mundus, przyglądając mi się badawczo.
— Masz jakiś problem? Nie wytrzymasz dnia bez konszachtów ze swoimi kolegami spod Nadziei? A zresztą. Miałeś mi coś pokazać. - uciąłem, zanim ptak zdążył jakkolwiek pociągnąć rozmowę lub zacząć się tłumaczyć.
— Tak... - mruknął cicho, wychodząc nieco na prowadzenie. Doszliśmy do krzaków, które towarzysz ostrożnie rozgarnął skrzydłem. Jeszcze chwilę ze zdziwieniem przeczesywał piórami pustą przestrzeń, zanim wyrzekł:
— Ciekawe. Jeszcze niedawno tu było... - ptak zaczął rozglądać się po okolicy ze zmarszczonymi brwiami.
— Ale co? - mruknąłem z nutką zniecierpliwienia, drapiąc się za uchem. Również chodziłem leniwie w tę i we wtę przed legowiskiem Alfy.
— Nigdy jeszcze czegoś takiego nie widziałem. - Mundus wzruszył ramionami, stając w miejscu.
— No raczej ciężko by było, jeśli jest to niewidzialne. Zostawiło jakieś ślady? - przestąpiłem z nogi na nogę, udając choć trochę zaangażowanego w śledztwo.
— Nie. - odparł towarzysz z lekkim wahaniem. Zapadła chwila milczenia.
— Więc myślę sobie, że nie ma co się nad tym rozczulać. Teraz nic z tym nie zrobimy, a w tych lasach dzieje się wiele dziwnych rzeczy... - zniżyłem nieco głos, wstając z miejsca. - My tu gadu-gadu, a w centrum zaraz zaczną tłuc butelki. Aczkolwiek, myślisz, że to może mieć jakiś związek z tym, co się ostatnio wyprawia? - spytałem delikatnie, odchodząc już od groty. Nauka z ostatniej rozmowy nie poszła w las.
— Nie mam pojęcia, ale wątpię, żeby dobry duszek z ciasteczkami czekał tylko w krzakach na nasze przybycie.
~~~
Nieprzytomna wadera kołysała się irytująco z boku na bok na moim grzbiecie. Gdyby nie fakt, że jeszcze świadoma ważyła niewiele, pewnie bym jej nie uniósł w takim stanie. Więcej ważyła chyba sama sierść. Nazywała się Toph, Tofi, czy jakoś tak, a z tego, co udało mi się ustalić podczas krótkiej rozmowy, była medyczką. Dość miłą, spokojną, ale naiwną medyczką. Pomimo mojej jakże wybitnej gry aktorskiej, naprawdę uwierzyła w bajeczkę o dodatkowych papierach w jaskini Alf. Walka trochę się przeciągnęła w porównaniu do moich oczekiwań - gdyby nie ten wystający korzeń, o który się potknęła, byłbym już spalony... potem na szczęście poszło jak z płatka i szedłem teraz w stronę łańcucha górskiego, kiwając się trochę nienaturalnie na boki. Poza tym nic nie zdradzało obecności niewidzialnego ciężaru, przywiązanego niewidzialną liną do szarych pleców. Mimo to za każdym razem, gdy spotykałem na swojej drodze jakiegoś wilka, wstrzymywałem oddech. Może zachowywałem się trochę dziwnie, ale bądźmy fair, czy pierwsze, co przyszłoby wam do głowy po spotkaniu z Agrestem, to że właśnie na oczach wszystkich porywa waderę z wrogiej watahy? Osobiście obstawiałbym, że dobrał się do zapasów spirytusu w medycznej. Zrobiłbym to sam, ale uniesienie wilczycy pozostawało poza zasięgiem moich możliwości.
Pod górę zrobiło się pustawo, ale i ciężko. Wytężając wszystkie siły, dotarłem gdzieś głęboko w górskie chaszcze, gdzie sam już nie miałem pojęcia, gdzie jestem. Związałem jeszcze pysk wadery i zostawiłem ją na ziemi, by obejrzeć okoliczne jaskinie. Upatrzyłem sobie grotę z najwęższym wejściem. Kiedy wróciłem, moja ofiara niestety odzyskała już przytomność. Na chwilę zamarłem w bezruchu, przyglądając się uważnie kamieniowi obok. Ostatecznie, spoglądając w do szczętu przerażone ślepia wilczycy, westchnąłem tylko i przeniosłem ją do jaskini. Musiałem trochę odpocząć, zanim wyjście z niemałym mozołem zablokowałem większym głazem, zostawiając niewielką szczelinę u góry. Po tym wszystkim jako Agrest nie byłem w stanie zrobić nic więcej, jak położyć się obok. Wadera nie kwapiła się aby rozwiać opary nudy, więc zacząłem pleść jakieś brednie, co by urozmaicić odpoczynek:
— Pamiętam ten dzień, jakby to było wczoraj; kiedy sfałszowaliśmy wybory w NIKL-u i wróciłem tu jako Alfa. Piękne czasy... Aż się dziwię, jak byli w stanie tak długo tego nie zauważyć! To trzeba mieć talent. A Dergud, ta szuja ma tak mocne plecy, że gdyby wbił komuś nóż w kark na oczach całej watahy, puściliby go wolno i dali dwie skrzynki spirytusu zadośćuczynienia... Zabawne, co się dzieje tu na górze, prawda? A zastanawiałaś się kiedyś, jak to się stało, że w WSC pojawiła się wścieklizna? Chociaż nie, oszczędzę ci tej świadomości na tę resztkę życia.
Moja wyobraźnia pracowała na pełnych obrotach. Miałem w końcu niepowtarzalną okazję pisać karty historii na żywo. Naopowiadałem jej jeszcze trochę bzdur o tym, jak to NIKL zamierza zrobić z tych ziem jedną wielką niewolniczą republikę, a WSJ to dobre ziomki som i muszą współpracować z WSC przeciwko WWN, której władze nie widzą w tym problemu. O tym, jak za tydzień zaatakuje ich banda żandarmerii z południa i o tym, co ptaszki ćwierkają o nieczystych, irytujących zagraniach Mundusa. Jakiego to podłego lenia i niewdzięcznika mam za brata, no jak ja mam w takich warunkach starać się o dalszy przemyt dokumentów z WWN? Nie można było też nie pominąć faktu, jak Kwazar bezczelnie oszukuje w karty.
Wadera przez cały czas milczała, z pętlą strachu zaciśniętą mocno na gardle. Wreszcie, gdy zaczęło się ściemniać, upolowałem naprędce i wrzuciłem do środka zająca, choć w sumie nie musiałem. W zależności od refleksu znajdą ją najpóźniej za kilka dni. Udzieliłem jej ponownie paru wskazówek na temat niepotrzebnych krzyków i zbędnych prób uwolnienia, po czym zapewniłem, że... wszystko będzie dobrze, i odszedłem. Nie wiem, co mi odbiło, może za dużo ostatnio przebywam w towarzystwie...
W połowie stoku, gdzie roślinność rosła nieco bujniej, wytarzałem się raz jeszcze w trawie, aby zmyć gdzieniegdzie kropelki niewidzialności, i wróciłem okrężną drogą do jaskini Alfy. Po dzisiejszym rajdzie czułem, że najchętniej padłbym na glebę tu i teraz, jednak widok nieznanej mi wilczycy w środku znowu postawił mnie na nogi. Miała sierść koloru świeżego capuccino, z małym, srebrnym chabrem zatkniętym za ucho. Przeglądała jakieś dokumenty. Jako że przywitała się ze mną zupełnie swobodnie, ja również jej obecność w tej grocie uznałem za normalną. Może to jakaś poseł? Upewniwszy się, że nikogo w pobliżu nie ma, wszedłem do środka. I mówię sobie - w sumie czemu nie?
Po krótkim wstępie o pogodzie zacząłem z nią zwyczajnie flirtować, z satysfakcją obserwując jej reakcję. Ale kiedy nazwała mnie wujkiem, zrobiło się tak jakoś niezręcznie... nie muszę chyba dodawać, że zostałem w grocie sam. Tym większą miałem ochotę zasnąć, gdy łapą szukałem sporego zagłębienia w skale. Od porzucenia tego stanu dzieliło mnie już przecież tak niewiele! Podciągnąłem się tylko na tyle, by dotknąć pazurem niewidzialnej czaszki, leżącej na szczycie stropu, i już po chwili byłem wypoczęty i rześki, jak skowronek, i jeszcze bardziej posiniaczony. Choć Agrestowi, którego ciało zgodnie z siłą grawitacji opadło na dół, też pewnie dostało się po tyłku. Kości były całe, nic, z czego nie mógłby się wylizać. Wciągnąłem nieprzytomne ciało nieco w głąb jaskini. Poukładałem kończyny wilka w bardziej naturalny sposób, jak gdyby spał tu od dawna. Po zamianie w mojej głowie znów zrobiło się pstro od najbardziej odjechanych pomysłów, jak jeszcze mógłbym w pełni wykorzystać ten pobyt, tyle pięknych scenariuszy, projektów piramid z butelek... ale czas gonił. I nie tylko on - na zewnątrz widać było kolejnego zbliżającego się wilka. Torba rozpruła się trochę na górze; poprawiłem ją sobie na łopatce i chycnąłem lekko ku zaroślom, w kierunku zachodniej granicy.
1944 słowa
<Agrest? No pokaż, jakie tam masz asy w rękawie *)>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz