czwartek, 25 listopada 2021

Od Pinezki - "Różowe Słońce i Milczący Księżyc" cz.6

Pinia obudziła się w, hej, niespodzianka, kryjówce Zuvy i Ealasaid, z głową dokładnie owiniętą bandażem. Gdy próbowała się obrócić poczuła tępy ból, który przywołał przed jej oczami mroczki i zagłuszył wszelkie inne bodźce. Znieruchomiała zrezygnowana. Ciężko było nie mieć pod sobą oparcia, które można wykorzystać, a ona sama nie umiała sobą obracać jak astronauci w kosmosie. Była, ironicznie mówiąc, uziemiona w powietrzu. Mogła tkwić w zupełnym bezruchu, by nie powodować niepotrzebnego bólu własnej głowy. Zdołała jednak dojrzeć czerwoną plamę pod sobą, która powoli zasychała. Oho, ktoś doczekał się urazu głowy. Szkoda, że ani Zuva, ani Ealasaid nie pomyśleli o regularnym zmienianiu bandażu. Czekała na jakiś znak, że ktoś o niej pamięta. Jakieś kroki, może wołanie, może myśli różowego kota wwiercające się w jej świadomość. Nic takiego się jednak nie pojawiło. Była sama. 

Zatrważająco sama.

Pod wpływem emocji zdołała się obrócić, nie zwracając uwagi na ból. Dopiero teraz dotarło do niej, że coś tu jest nie halo. Kryjówka była zakurzona, zimna, po ścianach pełzały pająki i jakieś glizdy. Zupełnie jakby nikogo tu od dawna nie było. Plama krwi nie była po prostu zaschnięta. Ciecz zaczęła już gnić, wyjadana powoli, acz skutecznie przez wijące się dookoła robaki, zupełnie jakby miały one powód się tu kręcić. Z podłogi poznikały dywany, ujawniając dziury wypełnione rozkładającymi się trupami, z których w sumie nie zostało nic poza kośćmi i oślizgłą, czarną masą, będącą kiedyś mięśniami i wnętrznościami. Na dobrą sprawę wszystkie dywany zniknęły, było tu pusto i szaro. I ciemno. Cholernie ciemno. No i śmierdziało tymi wszystkimi trupami, tą krwią, zapach powodował zbieranie się łez w oczach wadery. Dusiła się smrodem, czując, jak wdziera się jej do nosa, do ust, drażni oczy, byleby dostać się do jej środka i stamtąd ją zatruć. W sumie tak jak każda trucizna, w końcu wszystkie działają od środka. Ta jednak była wyjątkowo paskudna.

Citlali starała się wydostać z tego miejsca. Próbowała odlecieć, jednak coś trzymało ją w miejscu. Czuła zaciskającą się na jej brzuchu pętlę, która z każdym szarpnięciem zaciskała się bardziej, powodując coraz to silniejszy ból. Wadera pod wpływem instynktu starała się ją przegryźć. Zatrzymały ją zimne jak śmierć łapy chwytające ją za pysk. To starczyło, by przerazić ją do reszty. Szarpała się, wyrywała, gryzła, nie pozwalając nawet tknąć się Mrocznemu Kosiarzowi, który coraz bardziej próbował ją pochwycić. Raz nawet go ugryzła. Smakował paskudnie.

Choć walczyła z całych sił, zimne ręce wreszcie zacisnęły się na ciele strażniczki i unieruchomiły, przyciskając do ściany. Wtedy Zendayafiri usłyszała w głowie wwiercający się głos. Na siłę przebijał się do jej świadomości, pokonując wszelki opór bez najmniejszego problemu. Wtedy usłyszała krzyk tysiąca głosów brzmiących jak jeden, które przekazały jej tylko jedno zdanie.

– Zendayafiri, uspokój się!

<CDN>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz