Tego ranka wykąpałem się w rzece i starannie ułożyłem sierść. Udałem się do jaskini Luny, by sprawdzić, jak się czuje.
- Witaj, Luno! - krzyknąłem uradowany widząc waderę. Zatrzymałem się jednak przed jaskinią, widząc malutką złotą i puszystą istotkę leżącą obok Luny.
- Przepraszam - powiedziałem ciszej - nie przeszkadzam? Mogę przyjść później. A może dzisiaj nie przychodzić? Wiesz, Luno... widziałem już w życiu wiele szczeniąt. Chyba potrzebują spokoju - uśmiechnąłem się lekko.
- Nie... chyba - wadera obejrzała się, spoglądając na szczeniątko. Stworzonko podniosło łebek, i kichnęło cicho.
- Może powinnyście przenieść się do cieplejszej jaskini? Może u Strzygi, albo... - nie skończyłem. Luna przerwała:
- Nie! Nie trzeba. Poradzimy obie. Może lepiej... pobędziemy same.
- Ja tylko staram się pomóc - zmieszałem się - ale... może zostałbym dzisiaj z wami? Będzie bezpieczniej, jeśli zajmiesz się teraz opieką nad dzieckiem. To dla niej najważniejsze. Myślę, że dla ciebie też... zajął bym się polowaniem i mogłabyś... przynajmniej dzisiaj. Luno! - spojrzałem na waderę błagalnie.
- Nie wiem, Lenku. Jestem bardzo zmęczona.
- Tak! Wiem. Rozumiem - sprostowałem - może już póję.
< Luno? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz