Rana odetchnęła ciężko. Jej łapy przesunęły się po
zdrętwiałej ziemi, która dawno rozmokła po śnie jakim była zima. Słońce już
pięknie wstawało w miarę wcześnie, razem z nią. W końcu poranki były porankami,
pełnymi zimnych promieni słońca i słodkich pisków ptaków.
—Leż jeszcze. Dzisiaj na późno. — Mezularia sapnęła u jej boku, przekładając
głowę na jej pierś. Rana leżała plecami w swojej małej, miękkiej i ciepłej
dziurce, oddychając głęboko porankiem.
—Wiem, ale nie wyjmiesz ze mnie porannego ptaszka. —
—Zdaję sobie z tego sprawę. — Mezularia zdawało się, że ponownie zapadała w
błogi sen, nawet jeśli miałby być zakłócony już niedługo. I co jej z tego
będzie niż tylko większe zmęczenie. Rana jednak nie kwestionowała, obejmując
tylko ptaka jedną łapą i samej przymykając oczka. Nie usnęłaby nawet gdyby
chciała. Jej ojciec jednak wychował ich aby wstawały kiedy słońce wstaje, może
niechcący, ale jednak. Ten poranek był wyjątkowy. Dlaczego? Bo Rana tego dnia,
wieczorem, miała swój debiutowy występ. Wielka scena, alkohol i zabawy, a
pośród nich ich krótkie przedstawienie. Jedno z wielu, które Rana miała
nadzieję przedstawiać. Już zaczepiano ją z WWN na kolejne, aczkolwiek w WSJ
traktowano ją nieco lepiej. Chociaż czy to traktowanie? W WSC nie było miejsca
i chęci na aktorów. Nie było co przedstawiać i z kim organizować. Więc wybór
pomiędzy WSJ, która znacznie prężniej grała i bawiła się kiedy mogła w ten
sposób, oraz WWN, które było mniejsze, ale z wilkami normalniejszymi od
WSJ. Ale czy normalność to kwestia
wyglądu? Rana nie powiedziałaby. Jej trupa była doskonała taka jaka była, ze
wszystkimi swoimi wybrykami losu, które nie znalazły miejsca nigdzie indziej
niż w aktorstwie. Biezdar, Jarogniewna, Izbor, Lestek, Mięcisław, Tomiła i
Unisława. I ona, po środku tego zgiełku.
—Myślę, że to już. — Ran odetchnęła. Odpowiedziało jej tylko ciężkie
odetchnięcie. Mezularia podniosła głowę
i przewróciła oczyma niezadowolona z pobudki. Ale podniosła się z łóżka,
rozkładając skrzydła i przeciągając swoje szczudłowate nogi. Rana postąpiła
podobnie wytaczając się z dołka na zimną jeszcze ziemię. Poranki były piękne,
ale nie piękniejsze od długich wieczorów spędzonych w ramionach morskiej bryzy
i łagodnego światła księżyca. Słodki i drobny piasek wdzierający się pomiędzy
poduszki łap i zimne fale sięgające sierści pozostawiając za sobą delikatną woń
soli. Niedługo, kiedy zrobi się jeszcze cieplej, Rana pewnie pozwoli aby morze
objęło ją w całości, kiedy fale już będą spokojne a powietrze rześkie i może
odrobinę duszne, takie letnie.
—Nigdy się już nie oduczysz, żeby odpoczywać aż nie musisz wstać koniecznie,
co? — Mezularia zerknęła na nią spode łba, jej oczy nieco męczone przez sen,
jakby ten chciał jeszcze powrócić do jej
łaski, a ona broniła się trochę za słabo.
—Nie wiem czy potrzebuję. Ty to za to byś spała w nieskończoność, a sama masz
pracę, zanim wieczorem przyjdziesz na przedstawienie. — Rana odpowiedziała jej
bez wahania, a w rezultacie uzyskała tylko żałobne westchnienie. —Nie narzekaj
tak. Sama się tego podjęłaś. —
—Podjęłam? No wiesz… Jak Nymeria pytała to ciężko odmówić waderze, która jest
tyle większa od ciebie. No… i jeszcze by mnie wyprosili i co wtedy?! —
—Wyprosili? Proszę cię. Ziemia wilcza to nie zamknięta przestrzeń. Ty jesteś
ptakiem, gatunek nie identyczny, więc niewiele mamy o tym do powiedzenia. —
—Niby tak. Ale jednak. Ptak. Słabsze. —
—I w powietrzu. —
—I w .. powietrzu. Ha! Praca nawet w rozmowie mnie wzywa co? —
—No dokładnie. Odprowadzę cię. — Rana uśmiechnęła się do swojej partnerki,
która tylko poprawiła skrzydła i parsknęła ciężko, szykując się mentalnie na
kolejne spotkanie z tymi małymi potworami.
—Przynajmniej szpak już dorósł. —
—Co nie znaczy, że nie przyjdzie. To że ma już rok nie znaczy, że dalej nie
musi się uczyć. —
—Nie poprawiasz mi humoru! —
Dzień był piękny. Światło słońca o dwunastej rzucało ciepłe
promienie przebijając się rześko przez pozostałości wiosennego chłodu. Lato
zbliżało się tak pięknie i dynamicznie. Z dnia na dzień siła ciepła rosła i
rosła, niczym wszystko wokoło. Dźwięki natury otaczały świat, kiedy Rana
przekładała łapy pomiędzy świeżym runem, jeszcze mokrym od porannej zimnej
rosy. Mimo ciepłej pory nadciągającej nieuchronnie, zieleniejące się korony
drzew i iglaste baldachimy trzymały wilgoć w lesie. Nie żeby był to jakiś
problem. Rana uważała, że to najlepsza pora. Nie było sucho i duszno, ale już
nie na tyle zimno żeby odmrażało płuca. Pogoda była… idealna. Słońce wysoko, a
przy ziemi przyjemny chłodek. Jej bluza została we wgłębieniu, w którym spała,
a jej szyję ozdobiła bandanka. A szeroki uśmiech zawitał na jej pysku. Czekało
na nią wielkie przedstawienie, jej debiut, a mimo to nie stresowała się. Było w
niej odrobinę nerwów, ale ilość prób i pewność siebie jaką włożyła w nią trupa,
nie bała się, nie stresowała. Jej życie otwierało się na nowe możliwości.
—Rana! — Biezdar zaśmiał się wesoło na jej widok.
—Witaj przyjacielu! Jak dzień? —
—Dzień dobre. A jak tam? Stresik? — Rana uśmiechnęła się.
—Może odrobinę tremy! Ale to zdrowo, prawda? —
—A zdrowo, zdrowo. — dodała Tomiła. Jej łapy trzymały kawałek kartki, a sama
wadera wpatrzona była w nią jak w człowiek w Biblię.
—Rana! Umiesz czytać? — Lestek podbiegła do niej, jak szybko tylko był w
stanie. Jego łapy mało nie poplątały się pod nim, kiedy zatrzymywał się z
impetem.
—Umiem! — oświadczyła mu zaintrygowana. Aczkolwiek atmosfera nagle nieco
zgęstniała.
—To dobrze. Masz. Ja nie czytam dobrze. — Tomiła podała jej kartkę. Kartka była
biała. Bielusia jak śnieg, świeża jak nowo narodzone dzieciątko. Rana miała
wrażenie, że patrzy się na dzieło zesłane z niebios prosto w jej łapy. A podpis
był dla niej nieznanej osoby. Na kartce była wiadomość i pozdrowienia napisane
przepiękną kursywą, starannym drobnym pismem godnym człowieka.
—Do kogo to? —
—Przyszło rano pocztą gołębią. Do Lestka. — powiedziała Jarogniewna.
—No to będzie miał miły niezłą niespodziankę. — Rana zaśmiała się nerwowo.
—Dobre lub złe wieści to ciężko stwierdzić! —
—Ciężko? — Lestek stawił się obok niej, jego oczy nieco szerokie.
—No cóż przyjacielu . Niech ci dobrze
wiatry wieją drogi Lestku. Piszę ten list w pośpiechu acz z wielką radością.
Nasze spotkanie przebiegło pomyślnie i bardzo cieszyłam się twoją osobą w moim
towarzystwie. Tak jak przypuszczałam moja matka nie była szczęśliwa i uniosła
się wielce na wieści o naszym związku. Bardzo dobrze odegrałeś swoją rolę za co
wielce ci dziękuję. Aczkolwiek na tym me dobre wieści się kończą, gdyż noc
którą razem spędziliśmy po udanym przedstawieniu zaowocowała w nowym owocu
życia, który kwitnie w mym łonie. Drogi Lestku, ma nadzieję że ta wiadomość
dotrze do ciebie jeszcze przed czasem mego porodu i stawisz się na miejscu,
nawet jeśli już po narodzinach. Planuję zachować te drobne maluchy, nawet jeśli
sama, ale według tradycji dalekiej i z nalegania mej matki to ojciec musi nadać
każdemu szczenięciu jego imię i poświęcić je aby im szczęście przeświecało na
świetlistą przyszłość. — Rana zacmokała posyłając Lestkowi zaskoczone, ale
pełne rozbawienia.
—DZIECI?!— Lestkowi opadła szczęka.
—DZIECI! — Tomiła aż sobie przysiadła.
—LESTEK MA DZIEWCZYNĘ?! — Unisława wyprostowała się jak struna. Jej postawa i
zubożenia cielesne sprawiły, że górowała nad nimi spoglądając na nich wielkimi
oczyma.
—O nie. Nie dziewczyna. Parę miesięcy temu, ja.. no brakowało mi trochę
pieniądza, ludzkiego. Nie powiem na co! — żachnął się od razu, chociaż każdy
wiedział po co. — I wadera, z watahy kawałek stąd. Parę dni podróży bez
ustanku. Wadera, poprosiła mnie o zakatarzenie jako jej narzeczony to żem
poszedł. No… i potem do jaskini. Ona mnje powiedziała że po ciemku to możemy.
To sie z nią przespałem, tak?! — Lestek zaśmiał się zażenowany, po czym skulił
się kiedy łapa jego siostry ledwo minęła jego głowę. Śmiech Biezdara odbił się
od drzew.
—To ci niespodzianka zaraz przed przedstawieniem! — zawył Izbor, jego język
wypadając z pyska na krótką chwilę i brudząc jego brodę śliną.
Noc nadeszła, atmosfera zaskoczenia nieco opadła, a wzrosło
napięcie. Humory nieco wahały się od zadowolenia, stresu, ekscytacji po złość
czy zawiść. Ale Rana była spokojna. W jej umyśle powtarzały się słowa jej roli,
a w sercu panowało opanowanie. Jej głos nie drżał jak ten Tomiły, która nerwowo
przechodziła z łapy na łapę.
—To nie nasz pierwszy występ, ale pierwszy gdzie mamy tyle wilków na widowni. —
Unisława wyjrzała na zgromadzony tłum.
—Musimy powoli zaczynać, zanim słońce zacznie zachodzić na dobre. Dni dłuższe,
ale noc i tak przyjdzie, a my mamy przedstawienie do wykonania! —Jarogniewa
zawyła szeptem do nich, jej oczy pełne zapału i ekscytacji. Unisława tylko
westchnęła ciężko, jej serce skalane nie tylko stresem, ale i żalem.
Wyszli na scenę. Rana poczuła chłód strachu na swojej szyi i ekscytację. Jej łapy zgrabnie wysunęły się na kawałek kamienia ozdobiony szmatką i niestabilnym rusztem, na którym przewieszona była ich kurtyna udająca tło. Kłaniając się nisko jej ozy pobiegły po tłumie przed nią. Nie był to imponujący tłum, prawda. Ale był. A w pierwszym rzędzie jej tato, z uśmiechem tak szerokim, że oczy mu się prawie zamykały i Myszka z Irysem, ich ogony splecione w słodki obrazek czułości. Biorąc głęboki wdech zaczęła. Jej słowa piękne i głos dźwięczny, niosąc się ponad polanką i odbijając od drzew.
I tak po skończeniu nadszedł krótki wiwat. To przedstawienie
nie było najlepsze. Biezdar ciągle mylił swoje linie, Unisława z trudem
utrzymywała swoje ciało w pozycji często potykając się o własny ogon, a sama
Rana czasem myliła swoje słowa i mieszała się. Trema na dnie jej brzucha
stresowała ją do niewyobrażalnych poziomów.
—To jedno z naszych najlepszych przedstawień. — Lestek uśmiechnął się jak już
zeszli ze sceny.
—Mogło być lepiej. — Rana przyznała. Jej łapy nieco się trzęsły.
—Było dobrze. Świetna robota! — Biezdar tylko poklepał ja po plecach. — Każde
pierwsze przedstawienie sezonu nie jest perfekcyjne. Potem się rozkręcamy.
Zwłaszcza że dramaty Lestka nam trochę głowę zajmują… Idź do rodziny, powiedzą
Ci że świetnie ci poszło. —
Więc Rana poszła. Pierwsze co ją przywitało to wielki
przytulas od jej taty. Bleu wziął ją w swoje ramiona i zaczął chwalić.
—Jestem dumny, wiesz? — zmoknął ja w czoło, a ona mogą tylko uśmiechnąć się
przez łzy szczęścia. Jej siostry klepały ja po plecach, a Mezularia uśmiechała się
szeroko zaraz obok niej. To było coś. Pierwsze przedstawienie. Debiut na
scenie. I może rzeczywiście pierwsze razy są niedoskonałe…
Tej nocy spacer po plaży był wyjątkowo przyjemny. Cichy, jak
zawsze, ale Rana czuła się pełna zadowolenia.
—Mezu… — w końcu spytała stając w miejscu. Jej sierść błyszczała srebrem w
świetle księżyca. — Powiedz mi… Kochasz mnie? —
—Skąd nagle to pytanie? — Mezularia przystanęła nad nią, jej oczy wielkie,
pióra nieco napuszone z zaskoczenia.
—Tak dzisiaj myślałam, wiesz. I mi się może zdaje, może nie, ale ja chyba cię
kocham. — przyznała Rana. — Tak bardziej niż przyjaciółkę, niż współlokatorkę.
I nigdy Ci tego nie powiedziałam. Więc… Mezulario chcesz zostać moją dziewczyną?
—
—Cóż… Z wielką chęcią. — ptak schylił się. Tej nocy obie zaległy pod
berberysem, ich liście liczone przed snem z dokładnością.
<CDN>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz