piątek, 9 maja 2025

Od Rany - "Wątpliwości" cz.23

Rana odetchnęła ciężko. Jej łapy przesunęły się po zdrętwiałej ziemi, która dawno rozmokła po śnie jakim była zima. Słońce już pięknie wstawało w miarę wcześnie, razem z nią. W końcu poranki były porankami, pełnymi zimnych promieni słońca i słodkich pisków ptaków.
—Leż jeszcze. Dzisiaj na późno. — Mezularia sapnęła u jej boku, przekładając głowę na jej pierś. Rana leżała plecami w swojej małej, miękkiej i ciepłej dziurce, oddychając głęboko porankiem.
—Wiem, ale nie wyjmiesz ze mnie porannego ptaszka. —
—Zdaję sobie z tego sprawę. — Mezularia zdawało się, że ponownie zapadała w błogi sen, nawet jeśli miałby być zakłócony już niedługo. I co jej z tego będzie niż tylko większe zmęczenie. Rana jednak nie kwestionowała, obejmując tylko ptaka jedną łapą i samej przymykając oczka. Nie usnęłaby nawet gdyby chciała. Jej ojciec jednak wychował ich aby wstawały kiedy słońce wstaje, może niechcący, ale jednak. Ten poranek był wyjątkowy. Dlaczego? Bo Rana tego dnia, wieczorem, miała swój debiutowy występ. Wielka scena, alkohol i zabawy, a pośród nich ich krótkie przedstawienie. Jedno z wielu, które Rana miała nadzieję przedstawiać. Już zaczepiano ją z WWN na kolejne, aczkolwiek w WSJ traktowano ją nieco lepiej. Chociaż czy to traktowanie? W WSC nie było miejsca i chęci na aktorów. Nie było co przedstawiać i z kim organizować. Więc wybór pomiędzy WSJ, która znacznie prężniej grała i bawiła się kiedy mogła w ten sposób, oraz WWN, które było mniejsze, ale z wilkami normalniejszymi od WSJ.  Ale czy normalność to kwestia wyglądu? Rana nie powiedziałaby. Jej trupa była doskonała taka jaka była, ze wszystkimi swoimi wybrykami losu, które nie znalazły miejsca nigdzie indziej niż w aktorstwie. Biezdar, Jarogniewna, Izbor, Lestek, Mięcisław, Tomiła i Unisława. I ona, po środku tego zgiełku.
—Myślę, że to już. — Ran odetchnęła. Odpowiedziało jej tylko ciężkie odetchnięcie.  Mezularia podniosła głowę i przewróciła oczyma niezadowolona z pobudki. Ale podniosła się z łóżka, rozkładając skrzydła i przeciągając swoje szczudłowate nogi. Rana postąpiła podobnie wytaczając się z dołka na zimną jeszcze ziemię. Poranki były piękne, ale nie piękniejsze od długich wieczorów spędzonych w ramionach morskiej bryzy i łagodnego światła księżyca. Słodki i drobny piasek wdzierający się pomiędzy poduszki łap i zimne fale sięgające sierści pozostawiając za sobą delikatną woń soli. Niedługo, kiedy zrobi się jeszcze cieplej, Rana pewnie pozwoli aby morze objęło ją w całości, kiedy fale już będą spokojne a powietrze rześkie i może odrobinę duszne, takie letnie.
—Nigdy się już nie oduczysz, żeby odpoczywać aż nie musisz wstać koniecznie, co? — Mezularia zerknęła na nią spode łba, jej oczy nieco męczone przez sen, jakby ten chciał jeszcze powrócić do jej  łaski, a ona broniła się trochę za słabo.
—Nie wiem czy potrzebuję. Ty to za to byś spała w nieskończoność, a sama masz pracę, zanim wieczorem przyjdziesz na przedstawienie. — Rana odpowiedziała jej bez wahania, a w rezultacie uzyskała tylko żałobne westchnienie. —Nie narzekaj tak. Sama się tego podjęłaś. —
—Podjęłam? No wiesz… Jak Nymeria pytała to ciężko odmówić waderze, która jest tyle większa od ciebie. No… i jeszcze by mnie wyprosili i co wtedy?! —
—Wyprosili? Proszę cię. Ziemia wilcza to nie zamknięta przestrzeń. Ty jesteś ptakiem, gatunek nie identyczny, więc niewiele mamy o tym do powiedzenia. —
—Niby tak. Ale jednak. Ptak. Słabsze. —
—I w powietrzu. —
—I w .. powietrzu. Ha! Praca nawet w rozmowie mnie wzywa co? —
—No dokładnie. Odprowadzę cię. — Rana uśmiechnęła się do swojej partnerki, która tylko poprawiła skrzydła i parsknęła ciężko, szykując się mentalnie na kolejne spotkanie z tymi małymi potworami.
—Przynajmniej szpak już dorósł. —
—Co nie znaczy, że nie przyjdzie. To że ma już rok nie znaczy, że dalej nie musi się uczyć. —
—Nie poprawiasz mi humoru! —

Dzień był piękny. Światło słońca o dwunastej rzucało ciepłe promienie przebijając się rześko przez pozostałości wiosennego chłodu. Lato zbliżało się tak pięknie i dynamicznie. Z dnia na dzień siła ciepła rosła i rosła, niczym wszystko wokoło. Dźwięki natury otaczały świat, kiedy Rana przekładała łapy pomiędzy świeżym runem, jeszcze mokrym od porannej zimnej rosy. Mimo ciepłej pory nadciągającej nieuchronnie, zieleniejące się korony drzew i iglaste baldachimy trzymały wilgoć w lesie. Nie żeby był to jakiś problem. Rana uważała, że to najlepsza pora. Nie było sucho i duszno, ale już nie na tyle zimno żeby odmrażało płuca. Pogoda była… idealna. Słońce wysoko, a przy ziemi przyjemny chłodek. Jej bluza została we wgłębieniu, w którym spała, a jej szyję ozdobiła bandanka. A szeroki uśmiech zawitał na jej pysku. Czekało na nią wielkie przedstawienie, jej debiut, a mimo to nie stresowała się. Było w niej odrobinę nerwów, ale ilość prób i pewność siebie jaką włożyła w nią trupa, nie bała się, nie stresowała. Jej życie otwierało się na nowe możliwości.
—Rana! — Biezdar zaśmiał się wesoło na jej widok.
—Witaj przyjacielu! Jak dzień? —
—Dzień dobre. A jak tam? Stresik? — Rana uśmiechnęła się.
—Może odrobinę tremy! Ale to zdrowo, prawda? —
—A zdrowo, zdrowo. — dodała Tomiła. Jej łapy trzymały kawałek kartki, a sama wadera wpatrzona była w nią jak w człowiek w Biblię.
—Rana! Umiesz czytać? — Lestek podbiegła do niej, jak szybko tylko był w stanie. Jego łapy mało nie poplątały się pod nim, kiedy zatrzymywał się z impetem.
—Umiem! — oświadczyła mu zaintrygowana. Aczkolwiek atmosfera nagle nieco zgęstniała.
—To dobrze. Masz. Ja nie czytam dobrze. — Tomiła podała jej kartkę. Kartka była biała. Bielusia jak śnieg, świeża jak nowo narodzone dzieciątko. Rana miała wrażenie, że patrzy się na dzieło zesłane z niebios prosto w jej łapy. A podpis był dla niej nieznanej osoby. Na kartce była wiadomość i pozdrowienia napisane przepiękną kursywą, starannym drobnym pismem godnym człowieka.
—Do kogo to? —
—Przyszło rano pocztą gołębią. Do Lestka. — powiedziała Jarogniewna.
—No to będzie miał miły niezłą niespodziankę. — Rana zaśmiała się nerwowo. —Dobre lub złe wieści to ciężko stwierdzić! —
—Ciężko? — Lestek stawił się obok niej, jego oczy nieco szerokie.
—No cóż przyjacielu . Niech ci dobrze wiatry wieją drogi Lestku. Piszę ten list w pośpiechu acz z wielką radością. Nasze spotkanie przebiegło pomyślnie i bardzo cieszyłam się twoją osobą w moim towarzystwie. Tak jak przypuszczałam moja matka nie była szczęśliwa i uniosła się wielce na wieści o naszym związku. Bardzo dobrze odegrałeś swoją rolę za co wielce ci dziękuję. Aczkolwiek na tym me dobre wieści się kończą, gdyż noc którą razem spędziliśmy po udanym przedstawieniu zaowocowała w nowym owocu życia, który kwitnie w mym łonie. Drogi Lestku, ma nadzieję że ta wiadomość dotrze do ciebie jeszcze przed czasem mego porodu i stawisz się na miejscu, nawet jeśli już po narodzinach. Planuję zachować te drobne maluchy, nawet jeśli sama, ale według tradycji dalekiej i z nalegania mej matki to ojciec musi nadać każdemu szczenięciu jego imię i poświęcić je aby im szczęście przeświecało na świetlistą przyszłość. — Rana zacmokała posyłając Lestkowi zaskoczone, ale pełne rozbawienia.
—DZIECI?!— Lestkowi opadła szczęka.
—DZIECI! — Tomiła aż sobie przysiadła.
—LESTEK MA DZIEWCZYNĘ?! — Unisława wyprostowała się jak struna. Jej postawa i zubożenia cielesne sprawiły, że górowała nad nimi spoglądając na nich wielkimi oczyma.
—O nie. Nie dziewczyna. Parę miesięcy temu, ja.. no brakowało mi trochę pieniądza, ludzkiego. Nie powiem na co! — żachnął się od razu, chociaż każdy wiedział po co. — I wadera, z watahy kawałek stąd. Parę dni podróży bez ustanku. Wadera, poprosiła mnie o zakatarzenie jako jej narzeczony to żem poszedł. No… i potem do jaskini. Ona mnje powiedziała że po ciemku to możemy. To sie z nią przespałem, tak?! — Lestek zaśmiał się zażenowany, po czym skulił się kiedy łapa jego siostry ledwo minęła jego głowę. Śmiech Biezdara odbił się od drzew.
—To ci niespodzianka zaraz przed przedstawieniem! — zawył Izbor, jego język wypadając z pyska na krótką chwilę i brudząc jego brodę śliną.

Noc nadeszła, atmosfera zaskoczenia nieco opadła, a wzrosło napięcie. Humory nieco wahały się od zadowolenia, stresu, ekscytacji po złość czy zawiść. Ale Rana była spokojna. W jej umyśle powtarzały się słowa jej roli, a w sercu panowało opanowanie. Jej głos nie drżał jak ten Tomiły, która nerwowo przechodziła z łapy na łapę.
—To nie nasz pierwszy występ, ale pierwszy gdzie mamy tyle wilków na widowni. — Unisława wyjrzała na zgromadzony tłum.
—Musimy powoli zaczynać, zanim słońce zacznie zachodzić na dobre. Dni dłuższe, ale noc i tak przyjdzie, a my mamy przedstawienie do wykonania! —Jarogniewa zawyła szeptem do nich, jej oczy pełne zapału i ekscytacji. Unisława tylko westchnęła ciężko, jej serce skalane nie tylko stresem, ale i żalem.

Wyszli na scenę. Rana poczuła chłód strachu na swojej szyi i ekscytację. Jej łapy zgrabnie wysunęły się na kawałek kamienia ozdobiony szmatką i niestabilnym rusztem, na którym przewieszona była ich kurtyna udająca tło. Kłaniając się nisko jej ozy pobiegły po tłumie przed nią. Nie był to imponujący tłum, prawda. Ale był. A w pierwszym rzędzie jej tato, z uśmiechem tak szerokim, że oczy mu się prawie zamykały i Myszka z Irysem, ich ogony splecione w słodki obrazek czułości. Biorąc głęboki wdech zaczęła. Jej słowa piękne i głos dźwięczny, niosąc się ponad polanką i odbijając od drzew.

I tak po skończeniu nadszedł krótki wiwat. To przedstawienie nie było najlepsze. Biezdar ciągle mylił swoje linie, Unisława z trudem utrzymywała swoje ciało w pozycji często potykając się o własny ogon, a sama Rana czasem myliła swoje słowa i mieszała się. Trema na dnie jej brzucha stresowała ją do niewyobrażalnych poziomów.
—To jedno z naszych najlepszych przedstawień. — Lestek uśmiechnął się jak już zeszli ze sceny.
—Mogło być lepiej. — Rana przyznała. Jej łapy nieco się trzęsły.
—Było dobrze. Świetna robota! — Biezdar tylko poklepał ja po plecach. — Każde pierwsze przedstawienie sezonu nie jest perfekcyjne. Potem się rozkręcamy. Zwłaszcza że dramaty Lestka nam trochę głowę zajmują… Idź do rodziny, powiedzą Ci że świetnie ci poszło. —

Więc Rana poszła. Pierwsze co ją przywitało to wielki przytulas od jej taty. Bleu wziął ją w swoje ramiona i zaczął chwalić.
—Jestem dumny, wiesz? — zmoknął ja w czoło, a ona mogą tylko uśmiechnąć się przez łzy szczęścia. Jej siostry klepały ja po plecach, a Mezularia uśmiechała się szeroko zaraz obok niej. To było coś. Pierwsze przedstawienie. Debiut na scenie. I może rzeczywiście pierwsze razy są niedoskonałe…

Tej nocy spacer po plaży był wyjątkowo przyjemny. Cichy, jak zawsze, ale Rana czuła się pełna zadowolenia.
—Mezu… — w końcu spytała stając w miejscu. Jej sierść błyszczała srebrem w świetle księżyca. — Powiedz mi… Kochasz mnie? —
—Skąd nagle to pytanie? — Mezularia przystanęła nad nią, jej oczy wielkie, pióra nieco napuszone z zaskoczenia.
—Tak dzisiaj myślałam, wiesz. I mi się może zdaje, może nie, ale ja chyba cię kocham. — przyznała Rana. — Tak bardziej niż przyjaciółkę, niż współlokatorkę. I nigdy Ci tego nie powiedziałam. Więc… Mezulario chcesz zostać moją dziewczyną? —
—Cóż… Z wielką chęcią. — ptak schylił się. Tej nocy obie zaległy pod berberysem, ich liście liczone przed snem z dokładnością.

<CDN>

 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz