środa, 7 maja 2025

Od Szpaka - "Ciche szepty nieba" cz. 2

Szpak odbił się od ziemi jak mała piłeczka. Jego krok był pewny, jego bied szybki. Okiem zerkał na bok gdzie w panice biegła sarna, dotrzymując mu kroku, a jednak to  on panował na sytuacją. Zgrabnie manewrował pomiędzy drzewami, trzymając ofiarę tylko na brzegu swojego spojrzenia. To była pogoń. Pogoń, która dla niego była codziennością, dla sarny natomiast – skończeniem życia. Szpak jej nie zazdrościł. Nie chciałby być na jej miejscu. Spanikowany, bez drogi ucieczki z przekonaniem, że może jednak się uda. Jednak Myszka – ta zgrabna błękitna wilczyca o niebieskich oczach pełnych ognia siedziała jej zaraz pod kopytami, kłapiąc na nie zębami. Jeśli sarna nie chciała stracić życia musiała biec. Więc biegła. A wilki razem z nią. Szpak wyskoczył ze swojej ustalonej trasy na znak od Irysa. Basior właśnie rozpędzał się w kierunku ofiary, a czarnemu basiorowi zostało tylko jedno. Wypadł przed sarnę nadal biegnąc przed siebie, jakby uciekał. Wypadł na polanę pierwszy, jego skrzydła rozłożone momentalnie jak ściana przed sarną. Ta zawahała się, zęby Myszki wbijając się w jej kopyto i przewalając ją na bok w panice. I potem była już tylko krew, kiedy Irys dopadł się do jej gardła sekundy później. Szpak nie odwrócił głowy. Krew pachniała mu dziwnie obco, jakby nie była częścią jego diety. Jakby pod jego skórą wisiała zapomniana obietnica aby jej już nigdy nie wąchać. A jednak tylko zamykał się na te uczucia. Praca była pracą, jedzenie jedzeniem i niczym więcej. Dlaczego więc dreszcz przechodził mu po karku kiedy się kaleczył? Kto wie.
Rozciągnął się. Jego skrzydła wielkie ponad jego posturą. Bardzo przydatna narzędzie dla jego stanowiska. Kiedy blokuje się ucieczkę zajmowanie jak największej ilości miejsca na takową jest bardzo użyteczne. Jednak w lesie, pomiędzy korami i chaszczami, które wkrótce powrócą do gleby, wszystko będzie trudniejsze. Zawsze jest trudniejsze. Latem nie widać nieba w lesie. Drzewa zamykają się na nim jak klatka. Złota, bo może z niej wyjść, a jednak nie chce. Duszące uczucie zamknięcia trzymało go przy ziemi gdzie jego zmęczone ciało mogło ukryć się przed rześkimi deszczami i burzami. Ale jednak niebo – ta wolność. Ta tęsknota. Gdzieś nad nim zakrakał kruk, jego czarne skrzydła bijąc powietrze z potęgą jaka tylko to zwierze może mieć. Szpak zadarł pysk, cień uśmiechu pojawił się na jego pysku. Czasem chciałby móc pomówić ze zwierzętami zamiast drzewami.
Zmęczenie dopadło jego mięśnie, jak codziennie. Ten zgrzyt w kościach, to ciągniecie w nogach, swędzenie w skrzydłach, które chciałyby trochę więcej.
—Na dziś starczy. Złapaliśmy wystarczająco. Jutro wolne.— Irys oświadczył, kiedy spotami się wszyscy. Wszyscy, którzy polują na rzecz watahy. Szpak był jednym z nich. Powinien być dumny. Karmi w końcu medyków, szeregowych i polityków. A jednak w jego sercu pusta. Nie było to jego ulubione zajęcie, ale było to zajęcie. Z pewnością.
—Kolejny dzień wolnego? — Miguel uniósł oczy. Jego drużyna złapała dwie sarny i parę zajęcy.
—Tak. Nie możemy forsować za mocno. To starczy na parę dni, a jeśli będziemy polować za dużo skończy się na co polować.— Myszka przemówiła od boku Irysa. Niby to Irys nieoficjalnie im wszystkim przewodził, ale Myszka często miała większą władze słowa niż on. Nie przeszkadzało to nikomu. Oboje byli w tej pracy dłużej od nich, Myszka trenując polowania jeszcze za szczeniaka. Irys ze stażem ponad dziewięciu lat  był jeszcze bardziej imponujący. Więc kiedy oboje dzielili ich na grupy i wysyłali to tu, to tam, Szpak nie protestował. Nikt nie protestował.
—Spotkamy się potem i określimy czy to nie będą dwa dni wolnego. Trzy sarny to sporo jedzenia, nawet dla tak dużej watahy. Te zające też. Sporo ich wygrzebaliście. Musimy się trochę powstrzymać z nimi, żeby miały się jak rozmnożyć kiedy zrobi się jeszcze cieplej. Nie ma co przedobrzać! —
I tak zostało. Jego słowa jasne jak słońce. Szpak tylko uchylił głowę i obrócił się aby odejść. Czas było mu znaleźć sobie przyjemne miejsce do spania. W powietrzu wisiała burza, pierwsza z wielu, które przyjdzie mu znieść, schowanym pod jakimś kamieniem albo w jakiejś wyrwie skalnej. Może jeszcze zdąży dolecieć do gór zanim go ta zawierucha złapie.
—Hej Szpak! Zaczekaj! — Dana podbiegła za nim, jej krok nieco zbyt wesoły jak na jego dzisiejszy humor. Ale mimo to uśmiechnął się, jego oczy najcieplejsze jakie był w stanie przybrać.
—Tak? — obrócił się. Jej oczy jak zwykle były zupełnie inne od nieba. Czemu błękit tak chwiał się i znikał w oczach takich wilków jak ona. Mieć oczy koloru pięknego świata, tego który lotem wisiał nad nimi to był traf, szczęśliwy i niezwykły. A jednak nie było w nich często żadnej wolności. Nie tej samej co w górze.
—Pójdziemy znowu na spacer? Wczoraj było tak fajnie! — uśmiechnęła się do niego całą sobą. Jej oczy mało nie zniknęły w dwóch księżycach tak szeroki uśmiech mu podała na tacy. A on mógł tylko przejść z łapy na łapę.
—Nie dzisiaj. Idzie burza. — odpowiedział jakby to było dla niej jasne wytłumaczenie odrzucenia. Dana spojrzała na niego, jej głowa przechylona nieco na bok, nieme pytanie wypisane w jej zmarszczonych brwiach. Szpak odetchnął, jego oddech jeszcze chmurka na wietrze. Już niedługo. Ciepło wręcz wisiało w powietrzu, ale noce i wieczory raczyły jeszcze siarczystym zimnem. —Muszę znaleźć miejsce na spanie z dachem.— wiedział też, że może mu się nie udać. Czasem spał w deszczu, schowany pod swoimi zdrętwiałymi skrzydłami. To też działało. W końcu woda spływała po nich jak rzeka, prosto do spragnionej ziemi.
—Nadal nie znalazłeś stałego miejsca? — Dana spojrzała na niego jakby z dezaprobatą, ale co mu jej niezadowoleniu? Wolności nie dało się po prostu usidlić i nie dawała mu ona spokoju. Dwa dni w jednym miejscu męczyły jego umysł jak duchy szepczące za uchem.
—Nie. Jakoś nic mi się nie podoba. — przyznał. To było zgodne z prawdą. Nie podobało mu się nic. Wszędzie swędziały go łapy i wołało niebo. Ale tam nie dało się spać.
—Musisz w końcu coś znaleźć. — wadera wręcz to wyszeptała, a jednak jej głos był jak grzmot. Przekaz jej wypowiedzi był też bardzo niewygodny. Co ją to obchodziło? Jemu dobrze na razie było w ruchu.  —Ta burza ma być paskudna. — dodała po chwili. — Chodź dzisiaj do nas. Nie masz wystarczająco czasu, żeby coś znaleźć. Niezamieszkałego oczywiście. — powiedziała. Cóż to była za propozycja. Sierść Szpaka miała już się zjeżyć, ale ten uspokoił ją. Miała rację, jednak wstąpienie w jej progi było myślą przerażającą.
—Okej. Dziękuję. — oczywiście, że się zgodził. Czasem nie umiał  odmówić. Jej to aż za często.
—Czyli jednak spacer! Chodźmy! — rzuciła i zaraz szła w innym kierunku niż góry. Szpak odetchnął zaglądając w kierunku wspinających się do nieba szczytów. Czy tam może w końcu zaznałby wolności i domu, którego tak szukał, siedząc jak orzeł w gnieździe ponad światem? Może. Ale to nie było na dzisiaj. Dzisiaj zaczęło padać szybciej niż się spodziewał. —Połowa drogi! — Dana miała rację, nie miał wystarczająco czasu. Źle policzył, jego myśli zbyt zajęte niebem , które teraz płakało jak wdowa za ukochanym.

Wchodząc do jaskini był już nieco mokry. Z racji że był wilkiem miłym Dana weszła do środka pod jego rozłożonym skrzydłem, praktycznie sucha. Jaskinia była mała. W rogu leżał skulony Dally, w jego łapie pióro, przed nim  kartka papieru i świeca rzucająca długie cienie na kamienne, nierówne ściany. Dana przywitała się z nim bardzo siarczyście, na co ten tylko odetchnął ciężko i jej pozwolił. Prawdziwe rodzeństwo.
—O Szpak. Dawno cię nie widziałem. — Dally wydoroślał. Teraz już nie był tym samym wygadanym dzieckiem. Wyższy, dłuższy, piękniejszy niż wcześniej. Jak wszyscy. Czy Szpak też wypiękniał?
—No. — przytaknął.
—Zostanie dzisiaj z nami na noc. Złapała nas burza, a on dalej nie ma stałego domu.— Dana rzuciła te słowa jakby jeszcze niedawno nie były dla niej oznaką nieodpowiedzialności. Ale Szpakowi dobrze było w ruchu.
—Okej. — Dally nie kwestionował. — Czuj się jak u siebie. — ale Szpak nigdzie nie czuł się jak u siebie.
—Dzięki. —

Danny wkroczył do jaskini niedługo potem jak Dana ułożyła się na Dallym, któremu nie przeszkadzało to w dalszym pisaniu. Szpak ułożył się na ścianie przeciwnej, jego skrzydło przyległe do ściany. Samiec zatrzymał się w pół kroku, jego zabójczy wzrok wbijając się w zaproszonego gościa. Szpak zerknął na niego. Dlaczego ten błękit w jego oczach był tak różny od nieba? Jego siostra paliła się ogniem od środka, on … on palił się płomieniem tak zimnym, że jego oko mogłoby zamrozić świat. To nie był błękit nieba, nie. To był błękit śniegu, lodu. Coś tak obcego, przyziemnego. To nie było niebo. Danny był przemoknięty i wściekły. Czy Szpak zajął jego miejsce.
—Już się tak nie spinaj. Dana go zaprosiła na noc. — Dally był pierwszym, który przebił ciszę, ledwie sekundy po wejściu jego brata do środka.
—Po co?— jego głos był ochrypły. I wtedy do Szpaka dotarł zapach krwi. Nie zwierzęcej, nie takiej jak na polowaniu, nie. To była krew wilcza. Po boku Dannego spływała kropelka za kropelką, a on stał nieprzejęty.
—Złapała ich burza. —
—A co? On nie ma własnego domu? — warknął samiec.
—Jego dom jest bardzo daleko Danny. To niebezpieczne aby do niego szedł. — Szpak był mu wdzięczny, że nie powtórzył słów o braku domu. Bo Szpak miał dom. Na niebie. Ale tam… nie da się spać. I teraz nie widział go. Zasłonięte chmurami, rozświetlane przez błyskawice wisiało nad nimi jak kołdra, z dala od jego wzroku. Aż żal ścisnął jego serce. Danny prychnął tylko w odpowiedzi, ale już nie kwestionował. To było zaskakujące. Jak bardzo te trojaczki różniły się od siebie, a z jaką łatwością się dopełniały. Trzy różne energie, trzy różne wilki. Złość, spokój i radość. I Szpak, obok, patrząc na to jak na obrazek. Wszyscy ułożyli się obok siebie i wkrótce blask świecy zgasł. Szpak zamknął oczy, jego sierść jeżąc się na zimno i chłód wpadające do środka. Tej nocy ciepło drugiego wilka nie zjawiło się w jego snach.

Wstając przywitały go zdrętwiałe kości i chłód na skórze. Deszcz ustał i słońce wyszło, ale tylko ledwo. Jeszcze nawet nie wstało ponad drzewa. Tylko pomarańczowa poświata oświetlała niebo, stare burzowe chmury odchodziły już w niepamięć, ale zapach deszczu jeszcze nosił się w powietrzu. Szpak rozciągnął się, jego zmęczone mięśnie łapiąc pierwsze chwile rozbudzenia. Bardzo powoli podniósł się. W  rogu swojej jaskini, Dana i Dally jeszcze spali skuleni w swoje futra. Bardzo spokojny i miły widok. Szpak uśmiechnął się pod nosem i przeskoczył z łapy na łapę aby jeszcze trochę rozluźnić zaspane kości. W końcu wyszedł. Było miło, ale wzywał go otwarty świat. Trawa była morka, nie od rosy a od siarczystej ulewy, które jeszcze gdzieś daleko pewnie lała na ten świat.
—Wyspany? — nieprzyjemny ton jaki go powitał sprawił, że humor Szpaka zepsuł się odrobinę. A tak przyjemnie wdychało się zapach mokrego poranka.
—Tak. Dziękuję za gościnę. Zmókłbym do skóry gdyby nie wasza gościnność. — odbił słowa Dannego z wyrafinowaną uprzejmością. Wiatr zawiał niespokojnie, pozostałość po burzy.
—To zjeżdżaj. Nie wiem co moja siostra w tobie widzi. — Szpak odetchnął. Większy wilk zdawał się zapomnieć ich młodzieńcze lata. Trojaczki były nierozdzielne, ale on i Szpak dogadywali się jak dwa diabły. Psotnicy z ogniem w żyłach.  A teraz… co się zmieniło?

Wydorośleli – byłoby doskonałą odpowiedzią. Ogień w żyłach Dannego nigdy nie zgasł, kiedy Szpak nieco się uspokoił. Danny walczył, nielegalnie i legalnie, agresywny. A Szpak? On chciał tylko znaleźć wolność, gdzieś tutaj. Może nawet w sobie, bo w końcu tam musiał szukać najpierw. Nie znajdzie spokoju, jeśli nie będzie wiedział czego szukać. Rozłożył skrzydła i wkrótce zimne powietrze przywitało go z otwartymi ramionami. Zostawił wściekłego dorosłego i jaskinię Dany w tyle. Jednak w jego głowie była pewna myśl. Że on ciągle był w ruchu…

 

<CDN>


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz