piątek, 23 maja 2025

Od Szpaka CD Smoły - "Ciche Szepty Nieba"

Glina była bardzo nieprzyjemnym przyjacielem na skórze. Wdzierała się pomiędzy futro i zastygała na twarde skorupy, aby tylko nie puścić i nie umrzeć zdeptana pod łapami. Pył  osadził się na Szpaku jak pelerynka, okrywając przede wszystkim jego plecy i sprawiając, że całkowicie spłowiał. Chciałby się zobaczyć w takim kolorze, niestety w okolicy nie znalazło się nic co pokazałoby mu jego odbicie. Mógł tylko zerkać na swoje popruszone szarością łapy i ciężko odetchnąć. Był zmęczony, ale czuł się usatysfakcjonowany. Zapomniał już jak to było być szczeniakiem. Jak miło spędzało się czas w obecności niewinnych oczu i jeszcze niewinniejszego myślenia. Nie żałował nic a nic, chociaż następnego dnia pewnie będzie obolały do kości. Nie szkodzi. Jest tylko blokerem, nie musi tropić ani za bardzo się wysilać. Tylko trochę pobiega. Dobrze mu to zrobi po dźwiganiu.

Ale wizyta nad jeziorem brzmiała dobrze. Na tyle dobrze, że Szpak odbił się od ziemi bez rozbiegu. Dobry rozbieg nie był zły, jednak w ten sposób prościej było nie nabawić się pyłu w oczach. Szare i brązowe drobinki zatańczyły wokół niego, a on z łatwością pozostawił je pod sobą. Jak miło było po całym dniu wzlecieć w górę. Niestety, a może stery jego nowa koleżanka nie miała za wiele szczęścia w tym zakresie. Jej rozpęd i lot zakończył się liśćmi na plecach i poobijanymi kośćmi. Szpak wylądował zaraz obok niej. Jego skrzydła niewygodnie zawisły nad nim, niezdolne wygodnie złożyć się pośród niskich zarośli.
—Matko, wszystko w porządku? — Szpak odetchnął ciężko. Sam zaliczył więcej niż jeden taki wypadek. Za szczeniaka nawet skręcił łapę w ten sposób. Ah, te czasy kiedy jego skrzydła były niczym innym jak ozdobą. Jak przypomnieniem o jego nieumiejętności. Tego czego chciałby, a nie może mieć. Wrócił do niego na chwilę wstyd i żal jaki wtedy czuł. Może dlatego niebo było mu teraz czymś tak bliskim. Może dlatego teraz tak szukał wolności i ukojenia w locie, bo za małego tak tego chciał. Chciał rodziców, chciał latać. A teraz szuka oczu, które ledwo pamięta i wolności, której nie może dotknąć.
—Wszystko w porządku! — odpowiedziała mu, wyrywając go z jego myśli.
—Pewna jesteś...?— zagadnął raz jeszcze. To wszystko wyglądało boleśnie. Wadera otrzepała się. Liście, piękne zielone, oznaka życia w naturze, posypały się z jej pleców, lądując na krzakach i ziemi dookoła.  A on tylko patrzył. Na pewno niczego nie złamała? Czemu się tak martwił? Może przypominała mu jego, kiedy był mały… bezbronny i wiecznie zły, bo rany zostawione przez niezrozumienie wszystkich dookoła były prostsze w ukryciu niż zasklepieniu. Jej niebieskie oko błysnęło na niego, ledwie na sekundę, może dwie, ale było w nim coś nagle znajomego dla niego. Wstyd… Oh jak on dobrze go znał.
— Nie jest to dla ciebie dziwne, że w genach można dostać skrzydła, na których nie da się latać? — jej słowa były pełne goryczy, pełne tej jeszcze niezaognionej wściekłości… a może bardziej żalu? — Tym bardziej, że każdy w rodzinie ma jedną i tą samą jebaną cechę wspólną. — jej łapa nagle kopnęła gałąż i Szpak miał nadzieję, że nie zauważyła jak on zjeżył się z zaskoczenia, a jego nadal nieco rozciągnięte skrzydła napuszyły się jak u sowy. — To co innego niż rodzinne stanowisko, które się z pokolenia przekazuje, bo nikt nie ma na skórze wygrawerowane sekretarz, łowca, czy medyk. A tu proszę, jednak ma! — zatrzęsła skrzydłami i Szpak poszedł w jej ślady, próbując położyć swoje oznaki nagłego zlęknienia. Bo co za wilk boi się nagłego dźwięku?! — I nic nie mogę na to cholerstwo poradzić.— i na tym skończyła. Wściekła, smutna, zawstydzona, jak nie na miejscu. Szpak trochę rozumiał, trochę już nie. Jak to było nie latać, kiedy miało się skrzydła. Na chwilę zmętniał, zamyślił się.
—Czasami po prostu za dużo mówię. Chodźmy już, zanim stratuję więcej lasu. — jej ton nie był najweselszy, pomimo żartu kryjącego się pod jej słowami.
—Czekaj, bo… Ja rozumiem wiesz? — odetchnął. Widział tylko jak jej ogon drga, a plecy zacieśniają się pod napiętymi mięśniami.
—Rozumiesz? — zaśmiałą się gorzko.
—Rozumiem… Ha. — „Ty tak wiele rozumiesz.” Przeszło mu znowu przez myśl. — Sam nie latałem. Łamałem gałęzie. Łamałem nogi. Zawsze chciałem wyżej, więcej, dalej, a nigdy nie mogłem. I Inni tylko mówili, że kiedyś mi się uda. Nie rozumieli, że to nie o to chodziło. Że chodziło o przynależenie. Chodziło o pewną wolność, którą daje świadomość, że jak latam, to zawsze znajdzie się ktoś kto mnie rozumie. Nie jestem sam. Nie jestem inny. — właściwie czemu jej o tym mówił? Raczej nie był wylewnym wilkiem. Nie odkąd wydoroślał i odciął się nieco od swojej rodziny. Chociaż czy to rodzina jeśli to tylko banda szczeniąt w jego wieku, z którą spędził cześć życia? Może. Nie wiedział już jak zdefiniować rodzinę. — Tylko, że ja… Miałem szczęście. Skrzydła urosły, zaparcie zostało i latam. Zdaje się, że twoje po prostu nigdy nie stały po twojej stronie, huh… — dołączył do jej boku. Nie patrzył na nią. To był bardzo intymny moment i obawiał się zobaczyć na jej pysku to samo współczucie, które wzbudzało w nim zawsze ogień gniewu. — Więc rozumiem. Ja zawsze mówię, że wszystko rozumiem… Może to moja wada, ale teraz… w tym momencie, na tej płaszczyźnie, rozumiem aż za dobrze. Niektóre rany we mnie samym się  jeszcze nie wygoiły… zostawione przez obcość jaką czułem dłuższą część życia. Chociaż… to trochę inna obcość. Moja była przed tym czego nie mogłem mieć. Twoja… mam wrażenie, że wyrasta z innego miejsca… Z rodziny, której ja sam nie mam  tak do końca… Ciekawe czy to dlatego tak teraz szukam samotności? Bo tylko ją znałem, cale życie. Samotny wśród tłumu, to jak miałbym znać towarzystwo. Hymm… Teraz to ja za dużo mówię. — zaśmiał się, jego bok uderzając zaczepnie w jej. Posłał jej szeroki uśmiech, najszczerszy od całkiem dawna. —Kto pierwszy? — po czym rozpędził się. Nie miał za wiele siły, ale ogólna radość i ich śmiech był tego warty.

Polana życia tętniła życiem, bo czym innym. Świetliki swawolnie latały na wietrze, który przedzierał się przez wilgotną trawę, która została właśnie zmoczona rosą. Światło słońca ledwo już rzucało cienie na niebo, zachodząc za horyzont coraz głębiej. Fiolety barwiły ciemniejące chmury, które wolnym krokiem przemierzały niebo w kierunku znanym tylko sobie. Księżyc, od dawna już na niebie, teraz zyskał na blasku, niepełny i malejący, ale pewny swojego miejsca. Wysoko ponad nimi, sprawiając że polana nakrywała się coraz mocniej pelerynką ze srebra jego światła. Jezioro milczało, niewzruszone. Szpak odetchnął. Wszystko pachniało świeżością, poza nim. Jego krok był pewny, szybki a woda zimna. Tafla zadrżała przebita jego osobą. Szpak przeskoczył nad brzegiem, jego skrzydła wspomagając go w krótkim locie i nagłym zanurkowaniu. Jak kamień – wpadł w wodę aby po chwili wynurzyć się jak belka przemokłego drewna. Jego zęby zazgrzytały, ale miło było zdjąć z siebie zapach gliny i przylegający do niego pył. I coś jeszcze. Szpak, jak na wilka Bral kąpiele zaskakująco często. Może dlatego , że niebo, loty i polowania należały do jednych z najbardziej brudzących zajęć, zaraz po kopaniu w ziemi, ale też zapachy wilków. Tyle czasu spędzał z Daną, że nocami chciał pachnieć tylko i wyłącznie sobą. Mokrym, wilgotnym, obojętne. Spał z nosem włożonym w wieczorną rosę we własne skrzydła. Zagłuszał zapachy ziół, ptaków i wilków na swoim futrze, jak mógł. Może był czasem przewrażliwiony, bo były noce kiedy mu to zupełnie nie przeszkadzało, ale ostatnio Dana drażniła go na jego skórze. Ocierała się o niego częściej, machała ogonem chętniej. Szpak zawisł w wodzie na plecach, jego oczy wbite w ciemne niebo.
—Hej… — odezwał się. Jego czy poszukały tych niebieskich swojej towarzyszki, która właśnie też przebiła się przez pierwszy chłód wody. — To był intensywny dzień. Wiem że to trochę dziwne pytanie, ale… — zagadnął. Ona tylko uniosła brew. Złożył nieco skrzydła płasko ułożone na powierzchni jeziora, wyrównując swój dryf w jej kierunku. — Pomożesz mi wydłubać glinę z lotek? Duże skrzydła mają swoje zalety, ale… eh… Ciężko się je czyści samemu. Mogę się odwdzięczyć. — uśmiechnął się i obrócił na brzuch podpływając. To było naprawdę wstydliwe pytanie. Jego skrzydła były jego opoką, bezpieczeństwem, ale naprawdę… od czasu do czasu należało im się gruntowne czyszczenie, zwłaszcza po 40-stu kilogramach gliny. A samemu.. ciężko było sięgnąć. Miał nadzieję, że osoba ze skrzydłami jak on – może niezbyt sprawnymi, ale jednak skrzydłami – zrozumie. Może będzie miała ten sam problem.  — Plecy zawsze sprawiają mi problem. —

<Smoła?> 

Ah te problemy uskrzydlonym. Sięgnąć piór na plecach. Matka natura dała im skrzydła ale nie dałą karku do obrotu XDDD


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz