Patrzyła jak z gracją unosi się nad ziemią, jakby nic nie ważył, jak prędko szybuje nisko nad wysoką trawą i wyprzedza ich wszystkich o kilka minut spaceru. W jego wykonaniu latanie wydawało się tak łatwe i niewymagające wysiłku. Skrzydła ma bardzo duże, to pewnie dlatego. Wstyd jej się zrobiło na myśl, że tak miernie reprezentuje swoją rodzinę, która lotnictwo ma we krwi. Pomyślała o Domael, która przecież posiadała dwie pary silnych skrzydeł i chociaż była od niej dużo dużo młodsza, potrafiła ją przegonić. Jeśli Szpak jest rzeczywiście zwinnym, lekkim szpakiem to Domael byłaby sójką, jej mama sową śnieżną ze swoim bezdźwięcznym lotem, tata sokołem o sile uderzenia skrzydeł. A ona? Ona mogłaby być co najwyżej bażantem. Albo indykiem. Nielotem z głodem dotknięcia nieba. Jakież to było upokarzające.
- Będą miały przykrą niespodziankę.- Wyszeptała do niego, gdy już dotarli do skraju lasu.
- Hm?- Uniósł brwi.
- Zobaczysz.
Spacer nie trwał długo, tym bardziej że dzieci chciały jak najszybciej wrócić do swojego zajęcia. Ich jęk, gdy zobaczyły martwe rybki, rozniósł się po polanie. Płakały, posmutniały, zamilkły, w każdym razie nastroje nie były najweselsze.
-Ej ej, znajdą się nowe rybki.- Szpak próbował pocieszyć Jałonkę, która widocznie czuła się już dość zżyta z pomysłem stawu. - W tej suszy na pewno wiele sadzawek już wysycha.
- Szpak ma rację.- Widera próbowała podeprzeć jego wiarygodność.-Jak skończymy staw, będziemy mogli przeczesać jeszcze raz tereny. A ja dowiedziałam się czegoś istotnego.
Jałonka i inne dzieci przysłuchały się krótkiej historyjki o wizycie w domu Wdowy Konstancji, która nieco odwróciła ich uwagę od tej małej tragedii. Dostały nowe zadanie, które zapaliło w ich umysłach dozę nadziei i rozproszyło na tyle, że można je było ruszyć z miejsca.
- To co, glina się sama nie przeniesie.
- Ajaj!- Kilka szczeniaków nieco się rozweseliło, reszta jakoś podążyła za tłumem.
Smoła mogła odetchnąć z ulgą. Czuła się dla tych dzieci autorytetem i nawet jeśli nie starczało jej cierpliwości czy współczucia, musiała stawać na wysokości zadania. Nawet jeśli wewnętrznie sama czuła się jak szczeniak.
- Szacując dół jaki dotychczas wykopali, potrzebujemy 30-stu może 40-stu kilogramów gliny.- Wymamrotała posępnie.
- To…dużo.- Czarny basior widocznie usłyszał, jak mówi do siebie, co wytrąciło ją z namysłu.
- Tak. Może to być ich zajęcie na najbliższy tydzień. Zobaczymy czy ich zapał się nie wykończy do tego czasu.
- Może pójdzie trochę szybciej, jakbym pomógł?
Nie była pewna, czy proponuje jej to z grzeczności, czy rzeczywiście szkoda mu się zrobiło ich kręgosłupów. Niezależnie od prawdy, każda pomoc się przyda, pomyślała.
- Może rzeczywiście.- Powtórzyła.- Ale tylko trochę, kilka minut mniej.- Parsknęła z przekąsem.
- Bardzo zabawne. Teraz to już się muszę wykazać. - Pociągnął żart dalej, ale zaraz potem mina mu zrzedła.- Jutro z rana mamy polowanie.
- Ach, musisz się wyspać? Dobrze, nie będę wymagać za dużo.- Miała ton, jakby rzeczywiście minutę temu go zatrudniła, a teraz wyliczała urlopy pracownicze.- Im szybciej zaczniemy, tym szybciej pójdziesz spać.
***
Słońce kierowało się leniwie ku horyzontowi, a niebo przybrało złotawy odcień. Obok olchy ustawiona została solidnej wielkości kupka glinianych grudek, Z kilku z nich wystawały drobne rośliny bagienne i mchy, co mogło pomóc później zazielenić staw o potrzebną florę. Pracę wstrzymano, dzieci rozeszły się do swoich nor, mając rodzicom sporo do powiedzenia (a przynajmniej ci, którzy rodzinę mieli).
- Dziękuję za pomoc. Gliny powinno być aż ponad.
Wadera rozprostowała się z mruknięciem, a kilka słyszalnych kliknięć rozeszło się po jej kręgach. Spojrzała na Szpaka, już nie tak kruczo-czarnego, bo całego w szarym pyle i w wyschniętych, glinianych skorupkach, które przykleiły się do jego futra jak rzepy. Jego oczy zdradzały, jak wiele wysiłku włożył w dzisiejszy dzień.
- Nie ma za co.- Zauważył jej wzrok.- Aż tak źle? Chyba naprawdę powinienem się umyć.
Obejrzała również siebie, sama nie wyglądała lepiej.
- I ja..- westchnęła.- Ale zanim dojdziemy do polany życia nad jezioro, będzie już całkowicie ciemno.
Rozłożył skrzydła, a pył posypał się na trawę. Wadera rozumiała jego aluzję: Oboje mają skrzydła, mogą po prostu polecieć. Spojrzała poddenerwowana na słońce, które jeszcze nie dotknęło granatowych wzgórz. Jeszcze za wcześnie, nie ma nocy, ale może o zachodzie się uda? Musiała, nie ma czasu się kompromitować.
- No to chodź.- Szpak rozpoczął lot z miejsca, nawet nie brał rozpędu.
Smołę przejął chłodny dreszcz, jakby właśnie jej fasada miała roztrzaskać się na kawałki. Ma skrzydła, jest lotnikiem, powtarzała sobie w kółko, przygotowując się do startu niczym sprinter na maratonie. Basior całe szczęście nie obserwował jej na tyle bacznie, by zauważyć jej rosnący stres i niepokój. Wzięła duży rozpęd i jak kaczka startująca z jeziora próbowała niezdarnie złapać trochę wiatru pod pióra. Wymagało to sporo wysiłku i trzepotania, ale szybowała stabilnie kilka metrów nad ziemią. Basior zaraz spostrzegł, że zaraz może ją zgubić daleko w tyle, postanowił zwolnić i poczekać. Myślała, że zaraz zapadnie się pod ziemię. Na pewno porównuje jej umiejętności do jego i jego opinia o niej koziołkuje właśnie na łeb na szyję. Nie mogła pokazać ani przez sekundę, że właśnie panikuje.
- Ekhm, nie przypuszczałam, że jesteś aż tak zmęczona. - Próbowała wymyślić jakąś wymówkę, uspokoiła głos na bardziej pewny siebie.- Ta ziemia była naprawdę ciężka.
Szpak widocznie przyjął wyjaśnienie za zrozumiałe i zniżył lot, ale tym razem bardziej zwracał uwagę na jej ruchy, co tym bardziej pogorszyło jej galopujący natłok myśli. Każdy ruch lotki musiał być perfekcyjny, by nie zauważył, że coś jest nie tak.
-Agh!
Nie zauważyła jak zahaczyła łapą o koronę młodego drzewka, gałęzie połamały się z trzaskiem, a ona zaliczyła twarde lądowanie.
- Matko, wszystko w porządku?
- TAK! Tak.- Podniosła się ile sił z niewygodnej pozycji supła marynarskiego.- Wszystko w porządku!
- Pewna jesteś..?- Basior nie brzmiał na przekonanego.
Zrzuciła z siebie pelerynkę z liści i poprawiła neurotycznie futro. Pomimo tego, że wzbraniała się przed patrzeniem mu w twarz, coś podkusiło ją do szybkiego kontaktu wzrokowego. I jak się zahaczyła o ten łaknący wyjaśnień wzrok to już nie tak łatwo było się wyplątać. Rozejrzała się dookoła, byli sami.
- Nie jest to dla ciebie dziwne, że w genach można dostać skrzydła, na których nie da się latać?- mruknęła z nazbieraną głęboko w krtani goryczą.- Tym bardziej, że każdy w rodzinie ma jedną i tą samą jebaną cechę wspólną.
Kopnęła połamaną gałąź.
- To co innego niż rodzinne stanowisko, które się z pokolenia przekazuje, bo nikt nie ma na skórze wygrawerowane sekretarz, łowca, czy medyk. A tu proszę, jednak ma!- Walnęła gniewnie skrzydłami o powietrze, jakby chciała je sobie wyrwać z pleców. - I nic nie mogę na to cholerstwo poradzić.
Szpak nie wyglądał, jakby wiedział, co ma odpowiedzieć. Możliwe, że w ogóle nie brał możliwości takiego wypadku rzeczy pod uwagę, co jeszcze bardziej wpędziło waderę w poczucie bycia anomalią. Potarła skronie.
- Czasami po prostu za dużo mówię.- Przerwała ciszę, obawiając się jego odpowiedzi.- Chodźmy już, zanim stratuję więcej lasu.
(I tu naprawdę nie wiem, jak Szpak by odpowiedział, więc zostawiam *** i możesz wrócić w twoim cd do tego miejsca )
***
Do jeziora dotarli na chwilę przed zmierzchem. Atmosfera była urocza. Z okolicznych zarośli unosiły się drobne, migoczące robaczki, a niebo przybrało kolor głębokiej purpury i lawendowego fioletu poprzetykanego kuleczkami gwiazd. Sierp księżyca lśnił bladym blaskiem pomiędzy pierzastymi, rzadkimi chmurami, a jego siostra odbijała się w nienaruszonej żadnym szmerem zwierciadlanej tafli jeziora. Wyglądało na to, że naprawdę byli sami. Pociągnęła w nozdrza zapach wrzosów, glonów i jeziornego aromatu, ale coś jeszcze kryło się pośród tego wszystkiego. Znała już ten zapach, był blady i ledwo wyczuwalny. Nie była tropicielem, więc nie potrafiła określić, jak stary był ów trop, czy dopiero nadlatywał z wiatrem, ale tożsamości była pewna. Zapach tej wadery, tej brązowej, na którą wpadła dzisiaj rano, która podała jej imię Szpaka. A może po prostu nadal miała jej zapach na własnym futrze, skoro się o nią otarła?
Tak, pewnie tak.
(Szpak?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz