Słońce wisiało jeszcze dość nisko nad horyzontem. Wznosiło się powoli, jak każdego poranka. Powietrze, już nieco wiosenne, otaczało cały świat jak miły uścisk od mamy. Oddechy nadal uciekały z wiatrem w postaci chmurek, podobnych do tych które przewracały się po niebie. Piękny zapach świeżych liści i kory roznosił się nad polanką, na której Szpak ułożył się poprzedniego wieczoru do snu. Jego łapy były wyciągnięte na przemokłej roztopami trawie. On sam rozłożył skrzydła szeroko, aby nie kłaść się na nich po raz kolejny. Wiedział, że kiedy wstanie słońce wstanie i on. Wstanie i z pewnością chciałby znowu zasmakować w przestworzach. Od paru dni robił nic tylko biegał, czy to za zwierzyną czy to do spichlerza ze zdobyczą. Dawno już nie miał szansy przelecieć się porządny kawałek, zażyć zimnego powietrza jakie władało w górze.
Ale jak to bywa, a zwłaszcza w przypadku Szpaka, wstał on
później niżby sobie tego życzył. Słońce wstało ponad czubkami drzew i zaglądało
w jego oko. I to właśnie obudziło go z jego leniwego snu. Bardzo przyjemnego
swoją drogą. Śniła mu się ciepła sierść i przyjemne ciepło u jego boku. Jednak
kiedy resztki jego nocy odeszły w niepamięć Szpak rozejrzał się. Gorzko musiał
przyznać, że u jego boku nie było nikogo. Nawet zapach drugiego wilka nie
unosił się wokoło. Polanka milczała, w ciszy. Przynajmniej takiej, którą
zapewniały poranki na brzegu lasu. Ptaki śpiewały, liście rozkładały się
powoli, a drzewa kołysały w delikatnym wietrze. Dzień dla Szpaka zaczynał się jak
każdy inny, bez dzień dobry do drugiej duszy.
—Dzień dobry. — więc przywitał się z wiewiórką, która przeleciała na skraju
drzew. Ktoś mógłby powiedzieć, że to już szaleństwo, ale dla Szpaka to był
normalny poranek. W końcu zawsze budził się sam. Zawsze w innym miejscu, jakby
świat nie pozwalał mu zasiedlić się na
stałe. Nigdzie nie było mu dobrze. Polanki, jaskinie. Wszystko zawsze wydawało
się nieprzyjazne i niewygodne. Spanie na trawie sprawiało, że Szpak wstawał
mokry i zdrętwiały. Spanie w jaskini powodowało w nim poczucie silnej
klaustrofobii. Kiedy nie widział nieba było mu niezwykle nieswojo. Może to było
niezdrowe – być tak zależnym od czegoś tak wysoko. Ale to było właściwie wszystko
co teraz miał. Każdy wilk w jego wieku dorósł. Ich więzi rozluźniły się.
Wszyscy się zmienili.
Szpak tez się zmienił. Wydoroślał. Zrobił się spokojniejszy,
z pozoru. W jego głowie nadal było bardzo dużo myśli i pomysłów, jednak nie
miały one żadnego upustu. Szpak nie widział w nich większego sensu, kiedy nie
sprawiały mu przyjemności albo były zwyczajnie niemożliwe do wykonania. Ale
fajnie było tak sobie pomarzyć, leżąc plecami na trawie i wpatrując się w swoje
ulubione niebo. Kiedyś Szpak nawet by nie pomyślał o bezczynnym leżeniu. Teraz
przynosiło mu to pewien spokój, którego nic innego nie zapewniało. Kiedy nie było
drugiego wilka do rozmowy bywało mu ciężko. Czasem odszukiwał Danę po sesjach
polowania i zamieniał z nią jedno słowo lub dwa. Jednak Dana nie była już wilkiem, którego
towarzystwo znosił dobrze. Jej obecność i te niebieskie oczy wpatrzone niego jak
w słodki obrazek sprawiały, że w Szpaku mielił się niepokój.
—Szpak! — Dana zawsze wołała jego imię zanim zdążył odejść. Czasem mu to nie
przeszkadzało. — Co powiesz na mały spacer? — I nigdy nie potrafił jej też
odmówić. Może to jej podejście i zawód w oczach kiedy mówił „nie”, a może to po
prostu jego słabe serce. Więc zgadzał się o ile nie miał już wcześniej
ustalonych planów. A nie miał praktycznie zawsze.
—Na chwilę. — odpowiadał. I tak szli kawałek w tą lub w tamtą i Dana mówiła do
niego. Oboje wychowali się w jednym sierocińcu i w teorii byli rodzeństwem, ale
jednak nie. Jej jedyne rodzeństwo to Dany i Dally. Dwa przeciwieństwa. Dally –
nieśmiały i porządny i Dany – zawadiaka z nożem w zamiast serca. Oboje martwili
się o siostrę i Szpak często widywał nienawiść w oczach Danego. Bo właściwie
szło się domyślić, że Dana – pomimo tej dziwnej rodzinnej sytuacji, zakochała
się w Szpaku po uszy. Jednak Szpak nie potrafił znaleźć w sobie tego samego
uczucia. Coś wewnątrz mówiło mu, że nie może. Spoglądał na Danę i widział tylko
wilka. Wilka i nic więcej. Znajomą. Ale nie miał serca jej jeszcze tego
powiedzieć. Nie naprowadzał jej też nigdy za mocno. Tylko rozmawiali, dwa
zające odległości od siebie, idąc gdzieś. I tam gdzie doszli Szpak zazwyczaj
zostawał na noc.
Kiedyś jej powie, że jej nie kocha. Może jak ona powie mu, że chciałaby czegoś
więcej. Kiedyś.
Ten dzień był piękny, pomimo przemokniętego brzucha. Jego skrzydła łapały wiatr pomiędzy pióra z wielką przyjemnością, kiedy rozpędzał się do wzlotu. Jego łapy odbiły się od ziemi, potem od drzewa. Skrzydła rozprostowały się po czym zabiły w powietrze. Chłód i wiatr wdarły się w sierść Szpaka, kiedy nabierał wysokości. Czasem cieszył się za swoje grubsze futro, czarne jak u Szpaka. Ciekawe kto mu nadał to imię? Szpak nie do końca pamiętał. Jego łapy złapały powietrze przebierając w nim, skrzydła wyrównały lot, wiele długości lisów ponad drzewami. Świat wyglądał tak spokojnie i bezczynnie z tej wysokości. Błogo wręcz. Szpak szybował niczym swój imiennik, wiatr niósł go tam gdzie chciał, a on się nie stawiał. Jego myśli wciąż wracały do jego imienia, teraz kiedy sobie o nim przypomniały. Ile on miał miesięcy kiedy jego mama zniknęła z jego życia? Miał w głowie parę wspomnień po niej, ale potem była tylko rodzina pełna małych łap i ciepłych futer. Pamiętał za to zapachy, które towarzyszyły jego najmłodszym dniom. Wszystko pachniało zimnem i wilgocią. Wszystko poza jego mamą. Jej miękkie, ciemne futro nadal odbijało się w jego snach. Tęsknił czasami. Nie wiedział w końcu co się z nią stało, ale tęsknił. Życie jako dziecko lasu nie było złe. Miał dużo łap do psot. Dużo pysków, do których mógł otworzyć swój. Rozmowy, ciepłe futra i przytulne miejsce do spania zaraz pod zagubionym ogonem, z czyjąś łapą włożoną pod jego żebro. Te czasu przynosiły mu wiele uśmiechu na pysk. Potem było tylko lepiej. W WSC odnalazł się jak aniołek w niebie. Tutaj znalazł pomoc w lataniu, miejsce gdzie przynależy, pracę, w której czuje się dobrze. Niebo, które wita go z otwartymi ramionami. Jednak potem dorośli. Zmienili się. Ilu ich zostało w granicach tej watahy? Trojaczki. Dally zadecydował się zostać, a że zawsze przewodził swojemu rodzeństwu jak gwiazda na niebie, to i oni zostali. Moss, został bo tu znalazł wilki, które go słyszą i słuchają – co bywało ciężkie w tym wielkim świecie. Szalka została bo znalazła tu swoje powołanie, jej dobre serce w dobrym miejscu. I Brzoza, która została bo mogła. Bo chciała stabilności dla swojego brata, który i tak uciekł. Tak przynajmniej mówi Brzoza, z taką zawiścią, że Szpak czasem żałuje że się do niej odezwał. A Szpak… Szpak został bo się bał. Niebo niby wszędzie było tak samo niebieskie, jednak tutaj pewna przewidywalność tego co już znał zapewniała mu odrobinę komfortu.
Jego lot był płynny, spokojny. Pędzące myśli zostały ukojone przez wiatr w futrze. Gdzieś niedaleko pod nim przeleciało parę ptaków, ścigając się o lepsze miejsce na drzewie. Nad nim chmura za chmurą płynęły po błękicie nieba niczym po rzece, a on razem z nimi. Pomimo, że w taki chłód nie miał odwagi podlecieć aby być na ich wysokości to starał się im dorównać w ich spokoju. Kiedy lato nadejdzie i słońce będzie cieplejsze, może wleci między te drobinki wody pędzące nad światem. Białe owieczki setki lisów ponad ziemią. Tam było zimno, wilgotno i ciężej trzymało się poziom lotu, a jednak było to niezwykle przyjemne. Dawało pewną namiastkę wolności. Może to była iluzja tej wolości? W końcu kto tak prawdziwie jest wolny kiedykolwiek. Do ziemi zamyka nas ciało, do ciała dusza, a do duszy pewne powiązanie ze światem, a świat? Świat jest ziemią i koło się zamyka. Niektórzy mówią o tym jak o błogosławieństwie, dla niektórych jest to przekleństwo. Pozostaje tylko zastanowić się każdemu, czym jest życie w rzeczywistości. Dla Szpaka było ono lotem, było nocą spędzoną pod otwartym niebem, było wolością w rutynie i wolnością pośród zasad. Jego skrzydła – jego życie.
Lądując zaczepił o jakąś gałąź, jego potężne skrzydła łamiąc
ją ze sobą. Szpak nie zawahał się, nie zachwiał nawet. Jego łapy płynnie
wylądowały na ziemi, a jednak wilk musiał przywrzeć do niej z zamkniętymi
oczami. W jego głowie rozległ się krzyk.
Przeszywający i puszczający ciarki po jego plecach. Wiele wilków oddałoby swoje
nowonarodzone dziecko za moce, jednak Szpak często żałował, że je posiada. Całe
dnie i noce w jego głowie pojawiały się szepty. Przez tyle lat, tak właściwie
odkąd pamiętał rozmowy drzew odbywały się wokół niego, a on je słyszał i rozumiał.
Te szepty nigdy mu nie przeszkadzały. Szybko nauczył się ignorować ich
obecność. Zimą zawsze były cichsze, narastając wiosną i latem. Jesienią
szemrały, niektóre krzyczały gdzieś w oddali, ale wszystko to dało się ignorować,
wyciszyć. Jednak w sytuacjach jak ta, kiedy Szpak bezpośrednio wpadł w
nieszczęśnika na swojej drodze i jego głos narastał w głowie wilka jak krzyk nadany przez megafon, ciężko było
ignorować jakiekolwiek słowa. Tym bardziej kiedy był to krzyk złamania. Te
zawsze były najgorsze. Przerażające, że coś co normalnym wilkom zdaje się być
tylko codziennością, ma tyle uczuć. Tyle myśli. Dlaczego? Chwilę zajęło mu
pozbieranie się po tym zdarzeniu, jego oczy nadal trochę rozproszone, obraz
przed jego łapami rozmyty.
—Wszystko okej? — nad jego głową zawył głos, ale Szpak musiał chwilę pomyśleć
kto i co do niego mówił.
—Tak. Jest okej. — przyznał, z pamięci recytując te słowa po raz n-ty. W
młodości tak wymykał się od kłopotów. Teraz była to tylko ominięcie prawdy. Dana
podała mu łapę, którą przyjął trzepiąc głową na boki, pozbywając się resztek
ogłuszającego krzyku z głowy. On nadal gdzieś tam był, zamieniając się powoli w
płacz. Ale już było dobrze, już było okej. — Dziękuję. —
—Nie ma sprawy. — wadera uśmiechnęła się do niego. Jej oczy były tak
niebieskie, prawie jak letnie niebo. Przyjemne do wpatrywania się, jednak to
palące się uczucie nie pasowało do nich zupełnie. Szpak kojarzył niebo z
chłodem, przyjemnym wiatrem i wolnością. W jej oczach był ogień, ciepło i miłość. A miłość – Szpak miał
wrażenie – że uziemi go w sposób w jaki bał się zostać uziemionym. Czy to
dlatego, kiedy szukał, nie mógł znaleźć nic co mogłoby wskazywać na jakieś
uczucia w jej stronę? Inne niż znajomość. Taka ciepła i powierzchowna, ale
jednak tylko znajomość. Tyle razy już mielił ten temat, że szkoda mu było teraz
spędzać nad nim czas ponownie. W końcu myślał już o tym codziennie. Czy to już
nie męczące? Może. Ale myśli nie pokonasz.
—Na pewno? Wydajesz się być trochę blady. — Dana przeszła z łapy na łapę, mrugając
trochę za szybko jak na normalną interakcję.
—Blady? — Szpak uśmiechnął się z rozbawieniem. — Ja w życiu nie byłem blady! —
wilk zaśmiał się. Dana dołączyła do niego. — Po prostu wpadłem w drzewo. —
przyznał Szpak. Ale Dana nie rozumiała. Ona słyszała drzewa tylko kiedy chciała.
Słyszała zwierzęta kiedy to było dla niej komfortowe. A on, słyszał je zawsze.
I inne dzieci się czasem z niego śmiały, bo był inny. Ale to było w dobrej
wierze. Chyba.
—Ah. Nic sobie nie zrobiłeś prawda? — zmartwienie w jej oczach było
nieprzyjemne. To Szpak zazwyczaj dbał o innych. Był miły dla innych.
Niekomfortowo…
—Nie. Jestem okej! Jestem dobrym lotnikiem. Po prostu… drzewo krzyczało. Wiesz…
moje moce, niestabilne i te sprawy. — wilk odetchnął. Dana mogła tylko pokiwać
głową, rozchmurzając się odrobinę.
—Co powiedz na mały spacer? — zaproponowała po chwili stania naprzeciwko siebie.
—Pewnie. Ale tylko chwilę. Zmęczyłem się lotem. — Szpak chciałby się wyrwać,
ale… nie umie powiedzieć nie.
I tak tej nocy spał na kamieniu na polanie, nad paroma przebiśniegami wystającymi spod roztopionego śniegu. Ciemniejące niebo zaglądało na niego, kiedy jadł kolację. Małego zająca, mizernego, ale wystarczającego dla niego. Krew spływała po jego łapach i brodzie, brudząc go. Poranek przywita go rosą, wymyje się wtedy. Teraz rozłożył skrzydła, ułożył się wygodnie i zamknął oczy. Szepty drzew ukołysały go do snu, gdzie ciepło drugiego ciała i zapach jego narodzin odwiedziły go po raz kolejny.
<CDN>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz