niedziela, 4 maja 2025

Od Saturna CD. Opalita - "Sinusoida" cz. 4

  Saturn zeskoczył z półki skalnej z wprawą, jakby robił to setki razy. No, bo robił. Prawie codziennie, odkąd sięgnął pamięcią. Mimo, że ta nora należała do jego brata, to przecież byli oni niemal nierozłączni. Jak to bliźniacy. Kamienie pod jego łapami były nagrzane przez ciepłą, letnią pogodę. Przeciągnął się i zszedł w dół, w stronę wejścia do jaskini rodziców. Cicho miał nadzieję, że ojciec po prostu chce mu pokazać coś ciekawego — może kolejną z tych dziwnych, zapomnianych rzeczy z czasów Bractwa, które czasem wykopywał z pamięci jak skarby. Ale kiedy zbliżył się do wejścia, usłyszał znajome brzęknięcie pazurów o kamień i ten ton — niski, spokojny, ale zawsze z nutą czegoś... podejrzanego.

    — Spóźniony o siedem minut — rzucił Aiden, nie odwracając się. — Ale nie szkodzi.
    Saturn stanął w miejscu jak wryty, marszcząc brwi.
    — Co... to miało być tylko pokazanie czegoś.
    Aiden w końcu się odwrócił. Uśmiech, który rzucił synowi, nie zwiastował nic dobrego.
    — I pokażę ci coś. Na przykład, jak unikać ciosów, kiedy jesteś przekonany, że to tylko pogadanka.       — Serio...? — jęknął Saturn, choć już wiedział, że nie ma odwrotu.
    — Serio – odparł basior, kręcąc karkiem. — Chodź.
    Saturn spojrzał jeszcze raz na drogę w górę, do nory, gdzie został Opalit. A potem westchnął.
    — A Opalit?
    Aiden uniósł głowę.
    — Co z nim?
    — Może chciałby iść z nami — rzucił ostrożnie. — Wiesz… spróbować.
    Ojciec przez chwilę wyglądał, jakby Saturn zaproponował zabranie kurczaka na polowanie.
    — On nie jest gotowy — stwierdził. — Jeszcze nie wie, czego chce. A w walce to problem.
    — Może właśnie dlatego powinien pójść — odpowiedział Saturn spokojnie. — Żeby się dowiedzieć.
    Aiden zawahał się, przez moment obracając coś w głowie. W końcu westchnął z rezygnacją, jakby już widział przyszłe komplikacje.
    — W porządku. Ale to ty się nim zajmujesz. I jak zacznie filozofować w środku ćwiczeń, to ja wychodzę.
    Saturn jedynie uśmiechnął się pod nosem.
    — Spokojnie. Zrobię mu wykład o milczeniu.
    Aiden parsknął cicho.
    — Powodzenia.
    Szczeniak wspiął się z powrotem pod norę brata i stanął na jednym z płaskich kamieni. Zadarł głowę w stronę wejścia.
    — Opalit! Chodź z nami!
    Z wnętrza jaskini wyjrzała łaciata głowa, z rozwianą grzywką i spojrzeniem spod przymrużonych powiek, jako, że słońce dawało popalić po źrenicach. Opal przez chwilę tylko patrzył, jakby oceniając, czy na pewni chce gdzieś iść.
    — Gdzie? — zapytał z marszu, ale nie ruszył się z miejsca.
    — Po prostu chodź — rzucił Saturn z lekkim uśmiechem. — Przekonasz się.

    Opalit zniknął na moment w środku. W mroku jaskini przesunął się cicho, aż dotarł do legowiska, gdzie Rudzik – ich kot – przeciągał się leniwie.
    — Niedługo wrócę — mruknął cicho do futrzaka, dotykając jego nosa swoim. — Nie wstawaj. Odpoczywaj.
    Rudzik otworzył jedno oko, zamrugał i znowu je zamknął z westchnięciem. Młody basior wrócił do wejścia, rzucił ostatnie spojrzenie w głąb nory i w końcu zeskoczył na niższy poziom, lądując miękko obok brata.
    — No dobra. A gdzie idziemy?
    Saturn wzruszył ramionami, ruszając w stronę zejścia.
    — Nie wiem. Ale tata wyglądał, jakby planował coś bolesnego.
    — Świetnie – mruknął Opalit, ruszając za nim. — Idealny dzień, żeby umrzeć.

    Szli za Aidenem w milczeniu, ścieżką wijącą się między skałami i porośniętymi mchem półkami. Ojciec poruszał się cicho. Gdyby nie fakt, że był wielki i nie sposób go nie zauważyć, możnaby go uznać za podmuch wiatru. Saturn przyspieszył, żeby iść równo z nim, choć musiał wydłużyć krok. Nie chciał zostać z tyłu, zwłaszcza dziś. Czuł, że to nie będzie zwykła przechadzka. Z tyłu, kilka łap dalej, podążał Opalit. Wyglądał, jakby jego łapy jeszcze nie podjęły ostatecznej decyzji co do tej wyprawy – stawiał je ostrożnie, z lekkim wahaniem, jakby każde odciśnięcie w ziemi pytało: czy to na pewno dobry pomysł? Ale szedł. Mimo wszystkiego – mimo niepewności, mimo tego, że nie miał pojęcia, czego się spodziewać – szedł.

    — Ładna pogoda — mruknął w końcu, bardziej do siebie niż do brata czy ojca. — Szkoda tylko, że atmosfera jak przed egzekucją.
    Saturn obejrzał się przez ramię i uśmiechnął lekko, jakby chciał powiedzieć witamy na froncie. Aiden natomiast się nie obejrzał, ale jego ucho poruszyło się lekko. Usłyszał. Jak zawsze.
    Szli dalej w ciszy, przerywanej tylko odgłosami łap na skalnym podłożu. I chociaż nikt nic nie mówił, powietrze było gęste od oczekiwania – i może, choć nikt się do tego nie przyznał, też od lekkiego niepokoju. Opalit raz jeszcze spojrzał za siebie. Jaskinia znikała już w oddali.

    Za późno na zawrócenie, pomyślał. Ale może właśnie o to chodzi.

    Dotarli na polanę – cichą, lekko wilgotną od porannej rosy. Trawa uginała się pod łapami, a z oddali słychać było tylko szum liści i skrzypienie starych gałęzi. Aiden zatrzymał się i spojrzał na synów. Przez krótką chwilę nic nie mówił, jakby oceniał, czy na pewno chce ich w to wciągać. W końcu westchnął cicho.

    — Skoro jednak mam was dwóch… — rzucił, zerkając najpierw na Saturna, potem na Opalita — to będziecie ćwiczyć razem. Ja będę was instruował.
    Opalit niemal odruchowo przejechał wzrokiem od ojca do brata. Coś w jego oczach pociemniało. Niepokój, wahanie. Nie chciał się bić. Nie z Saturnem. Nie po to, żeby komuś zrobić krzywdę. Po co w ogóle ta walka? Przecież można rozmawiać… prawda? Ale nie zaprotestował. Milczenie wisiało nad polaną, więc po prostu przesunął się na wyznaczone miejsce. Z cichym westchnieniem stanął naprzeciw brata, choć jego ciało wyraźnie mówiło, że wolałby być gdziekolwiek indziej. Saturn zrobił to samo – pewniejszy, z prostą sylwetką i lekkim napięciem w mięśniach. Nie czuł lęku, raczej koncentrację. To był trening. Nauka. A skoro ojciec ich prowadził, to znaczy, że mieli z tego coś wynieść.

    Zapanowała cisza. Powietrze jakby zgęstniało.
    Ojciec podszedł bliżej, splótł łapy i mówił spokojnie, ale wyraźnie:

    — Nie chcę, żebyście się rozszarpali. To nie sparing na śmierć i życie. To nauka. Ruch, reakcja, przewidywanie. Patrzcie na siebie, czytajcie się nawzajem. Tu nie chodzi o to, żeby wygrać. Tu chodzi o to, żeby zrozumieć przeciwnika.

    Przeciwnika. Nawet jeśli to brat.

    Saturn ustawił się naprzeciw Opalita, z lekkim napięciem w łapach. Przez chwilę myślał tylko jedno:

    To tylko trening. Nic mu nie zrobię.

    Zniżył pysk do ziemi, przednie łapy wysunął do przodu. Pozycja była prawidłowa… prawie. Bo w całej tej gotowości było coś innego — coś bardziej przypominającego zaproszenie do zabawy niż realną walkę.
    Aiden zmrużył oczy.
    — Saturn. — rzucił twardo. — To nie ganianie się po wzgórzach. Zmień postawę. Masz być gotów, nie rozbawiony.

    Siwy basior poprawił się szybko, spuszczając wzrok tylko na ułamek sekundy. Kiwnął lekko głową, zbierając się do pełnego skupienia. Opal wciąż stał cicho, jakby czekał na jakikolwiek znak, że może to nie jest dobry pomysł. Ale nic takiego nie przyszło. Zaczęli powoli krążyć wokół siebie, każdy ich krok był miękki, ostrożny. Ich spojrzenia się spotykały i lecz ani jeden, ani drugi nie spuszczał wzroku.
    Saturn był skoncentrowany, jego ruchy płynne, niemal instynktowne. Wzrokiem śledził każdy drobny gest brata, każdą zmianę w postawie. Szukał punktu zaczepienia, czegokolwiek, co zdradzi, co Opalit planuje. Ten natomiast… wyglądał, jakby próbował czytać niewidzialną książkę w obcym języku. Poruszał się ostrożnie, czasem zerkał kątem oka na Aidena, jakby chciał się upewnić, że to wciąż tylko ćwiczenie. W jego ciele była sztywność, brak pewności.
    — Nie patrz mu tylko w oczy — rzucił Aiden z boku. — Obserwuj łapy, barki. Oczy prawie zawsze kłamią pierwsze, jeśli chodzi o walkę.
    Saturn przytaknął nieznacznie, nie odrywając wzroku od brata. Opalit zdążył tylko mruknąć w odpowiedzi, dalej próbując zapanować nad własnym napięciem. Jego ogon lekko drżał, łapy stąpały po ziemi z przesadną ostrożnością.
    — Saturn, nie naciskaj za szybko. Daj mu odczytać twoje tempo. A ty, Opal, nie czekaj aż ktoś ci powie, co zrobić. Myśl. Reaguj.

    Krąg się zacieśniał.
    W powietrzu wisiało pierwsze spięcie.

    Saturn ruszył pierwszy – nie gwałtownie, nie jak napastnik, ale jak ktoś, kto testuje grunt. Rzucił się lekko w bok, jakby chciał zajść Opalita od flanki. Nie zaatakował od razu. Chciał zobaczyć, czy brat zareaguje. Młodszy drgnął, zrobił krok w tył, a potem w bok, jakby chciał uniknąć kontaktu. Serce waliło mu jak szalone. Nie zranisz go. To tylko trening. Powtarzał sobie, ale w ruchach jego łap dalej widać było wątpliwości.
    — Nie cofaj się, Opal! — warknął Aiden. — Jeśli oddasz grunt, przegrasz, zanim się zacznie!
    To zadziałało jak impuls. Zielonooki basior zacisnął zęby, obniżył się i w końcu ruszył. Spróbował wykonać szybki ruch w stronę Saturna – nieudolny, ale szczery. Saturn uskoczył zręcznie, bez wysiłku, jednocześnie obracając się bokiem, gotów na kontrę.
    — Dobrze, Saturn. Ale nie tańcz wokół niego w nieskończoność. Zmusić do decyzji. Złamać rytm. — głos Aidena był spokojny, ale ostry.
    Saturn wykonał krótki sus, próbując skłonić brata do reakcji. Opalit zareagował zbyt późno – przesunął się, ale zbyt sztywno. Saturn zahaczył łapą o jego bark i lekko wytrącił go z równowagi.
    — I masz. To nie siła cię przewraca. To brak decyzji, brak reakcji w odpowiednim momencie — podsumował Aiden sucho.
    Opalit otrząsnął się, nie padł, ale jego uszy były lekko położone. To bolało – nie fizycznie. Ale podniósł głowę i ustawił się z powrotem.

    Jeszcze raz. Tym razem nie ucieknie.

    Opalit ruszył z nową determinacją. Starał się nie myśleć, nie analizować, tylko słuchać ciała. Podszedł niżej, barkiem zwrócony do przeciwnika, mięśnie w jego łapach były napięte. Spróbował feintu – jeden krok w lewo, potem szybki zwrot i próba uderzenia z prawej. Saturn wyczuł to niemal od razu. Uniknął go z gracją, jakby przewidział każdy ruch. Odbił się w bok i już po chwili jego łapa znów dotknęła boku Opala – lekko, ale Opalit zrozumiał, że przegrał tę wymianę.
    — Za wolno — rzucił Aiden. — Myślisz za długo. A w walce nie można marnować tyle czasu.

    Zielonooki aż zgrzytnął zębami, sfrustrowany. Wrócił na miejsce. Jego futro było nieco potargane, oddech przyspieszony, a serce waliło jak oszalałe. Spojrzał na Saturna – ten był spokojny, skupiony, jak zawsze. Jakby to wszystko było dla niego naturalne.

    I to bolało.

    Spróbował znów, tym razem szybciej. Zaatakował z niskiego kąta, próbując wybić brata z równowagi łapą. Saturn zbił ruch barkiem, po czym odbił się i prześlizgnął bokiem, niemal instynktownie. Znowu był lepszy. Aiden pokręcił głową, z nieskrywanym zawodem.
    — Walczysz, jakbyś miał nadzieję, że przeciwnik się rozmyśli — powiedział chłodno. — A co, jeśli nie? Co, jeśli będzie chciał cię zabić?

    Te słowa zatrzymały Opalita na moment. Zamarł w miejscu, szeroko otwartymi oczami wpatrzony w ojca. Saturn też się zatrzymał, jakby coś w tonie ojca go zaniepokoiło. Ale nie powiedział nic. Tylko obserwował brata, który teraz stał w miejscu, jakby jego łapy wrosły w ziemię.

    Cisza była gęsta. Nawet liście przestały szeleścić, jakby natura wstrzymała oddech razem z nimi. Saturn spojrzał kątem oka na ojca, potem znów na brata. Coś w słowach Aidena zapiekło go w środku. Co, jeśli będzie chciał cię zabić? To nie była zabawa. To był test. Może też… próba uznania. Bez ostrzeżenia ruszył. Nie dał Opalitowi czasu na złapanie tchu, ani na odzyskanie równowagi. W kilku błyskawicznych krokach zbliżył się i zaatakował – nisko, sprytnie, z precyzją, której nawet Aiden mógłby pozazdrościć.
    Opalit, zaskoczony, cofnął się gwałtownie, ale za późno. Pazur Saturna zahaczył o jego bok – nie głęboko, bardziej draśnięcie niż rana, ale wystarczyło, by Opalit syknął i odskoczył jak oparzony.

    Zamarli.

    Saturn wstrzymał oddech, spojrzał na ślad na futrze brata. Oczy Opalita były rozszerzone, mieszanina bólu i... zawodu?
    — Opal... ja nie chciałem... — zaczął, cofając się pół kroku, z wyraźnym niepokojem.
    Aiden tylko patrzył. Bezwzględny w ocenie.
    — W końcu coś poczułeś — rzucił do Saturna. — W końcu zawalczyłeś naprawdę.
    Ale Saturn nie wyglądał na zadowolonego. W jego spojrzeniu nie było dumy. Tylko pytanie. 

    Czy było warto?

    Młodszy spuścił wzrok. Nie odpowiedział. Po prostu cofnął się jeszcze krok, wbijając pazury w ziemię, jakby tylko to go trzymało w miejscu. Spojrzał na swój bok. Ślad po pazurach był ledwie zauważalny, kilka zbłąkanych kropel krwi na białym futrze. Ale to nie ból fizyczny sprawił, że jego ciało zesztywniało.

    To był Saturn. To był brat.

    Jego klatka piersiowa unosiła się w nierównym rytmie. Oczy, dotąd błyszczące zielenią, pokryła cienka, szklana tafla. Nie mrugnął. Tylko powoli zniżył się do ziemi, jakby cały świat nagle stał się zbyt ciężki do zniesienia.

    I wtedy... ruszył.

    Nie powiedział nic. Nie spojrzał ani na ojca, ani na brata. Po prostu obrócił się i uciekł – cicho, prawie bezszelestnie, znikając między drzewami w stronę jaskini, z której wyszedł jeszcze pół godziny temu. Saturn zrobił krok, jakby chciał za nim pobiec, zawołać go, ale zawahał się. Zamarł w pół ruchu. Aiden westchnął. Nie sfrustrowany. Nie rozczarowany. Po prostu... zmęczony.
    — I tyle z tego — rzucił cicho, jakby do siebie.
    Saturn napiął mięśnie, gotów rzucić się za bratem, ale zanim zdążył zrobić krok – Aiden wyciągnął łapę i zastąpił mu drogę.

    — Nie — powiedział stanowczo.
    Saturn spojrzał na niego z zaskoczeniem, niemal oburzeniem.
    — Ale on...
    Aiden potrząsnął głową, nieco łagodniej, choć wciąż twardo.
    — Nie przejmuj się. Przejdzie mu. Jeszcze nie jest gotowy.

    Brzmiało to jak fakt, nie ocena. Jakby Opalit był po prostu narzędziem, które trzeba jeszcze naostrzyć, zanim stanie się użyteczne. Saturn zmrużył oczy, ale nie powiedział nic. Tylko stał, oddychając głęboko, próbując zepchnąć z siebie poczucie winy, które właśnie zakotwiczyło się gdzieś w jego wnętrzu. Aiden cofnął łapę.
    — Chodź. Skoro już się rozgrzałeś, pokażę ci coś więcej.
    Ale Saturn nie ruszył od razu. Jego wzrok wciąż wbity był w miejsce, gdzie zniknął brat.

    W końcu skinął głową, choć bez entuzjazmu. Przełknął ciężko ślinę i podszedł z powrotem na środek polany. Jego postawa zmieniła się – mniej było w niej młodzieńczej energii, a więcej napięcia. Cień brata wciąż ciążył mu na barkach, ale nie odważył się go gonić. Nie teraz.
    Aiden nie stracił ani chwili.
    — Skoro już zrozumiałeś, że prawdziwy atak to nie tylko technika, ale i decyzja — powiedział, stając naprzeciw syna — teraz skupimy się na obronie.
    Saturn zajął pozycję. Spuścił pysk niżej, uszy ułożyły się bardziej płasko, ale nie z lęku – z koncentracji. Wiedział, że teraz wszystko będzie bardziej serio.

    — Spróbuję cię zaatakować. Twoim celem nie jest wygrać, tylko wyczuć moment. Obserwuj. Patrz, jak się poruszam. Czytaj mnie, zanim ruszę. I nie daj się złapać na pierwszy ruch — ostrzegł Aiden, a w jego oczach pojawił się ten znajomy błysk – jakby nie był już tylko ojcem, ale przeciwnikiem, który nie będzie się patyczkował. Saturn przytaknął. Nie zamierzał dać się złapać na byle co. Zwłaszcza teraz.

    Aiden najpierw ruszył powoli, jakby badał grunt, testował czujność syna. Jego kroki były ciche, sprężyste, krążył wokół Saturna z niespieszną pewnością siebie. W jego ruchach nie było chaosu – tylko precyzja. Saturn wstrzymał oddech. Skupił się. Wzrok wbił w ojca, mięśnie miał gotowe do reakcji. Wiedział, że to nie będzie pokazówka. Aiden nie zamierzał go oszczędzać tylko dlatego, że nosił jego krew.

    Nagle – zryw.

    Aiden ruszył do przodu jak cień, błyskawicznie skracając dystans. Pierwszy ruch był markowany, uderzenie łapą w bok – zbyt oczywiste. Saturn to wyczuł. Odsunął się, krok w lewo, zgrabny unik.
    Ale wtedy Aiden zmienił kierunek.
    Drugi atak był niemal niezauważalny – pazury pociągnęły po ziemi, a bark uderzył z boku. Saturn zdołał się cofnąć, ale czuł na futrze podmuch ruchu. Milimetry. Sekundy.
    — Dobrze — mruknął Aiden. — Czujesz to, prawda? Ruch przed intencją. Gdy ktoś chce uderzyć, ciało zawsze zdradza to wcześniej.

    Znowu krążyli.

    Tym razem Aiden zrobił szybki unik w bok, a potem błyskawiczny zwód, jakby chciał wciągnąć Saturna do ofensywy. Syn nie dał się sprowokować. Jego ogon delikatnie drżał, ale poruszał się pewnie.

    — Mądrze — rzucił Aiden, odskakując o krok. — Ale to nie wystarczy. Zmieniamy tempo. Gotów?

    Nie czekał na odpowiedź. Ruszył z pełną prędkością, a Saturn natychmiast poczuł, jak powietrze staje się cięższe, jakby cała przestrzeń wokół niego nagle zgęstniała. Wiedział, że to nie będzie zwykły atak. Zamiast cofnąć się jak ostatnio, Saturn stłumił odruch paniki. Zamiast tego, w ostatniej chwili zareagował, skracając odległość, odwrócił się w stronę nadchodzącego ciosu i wcisnął się nisko, wbijając pazury w ziemię, by ustabilizować się w trudnej pozycji. Cios Aidena przeszedł nad nim, tuż nad jego grzbietem, niemal łaskocząc skórę, ale Saturn zdążył uchwycić moment i zblokował atak łapą, wbijając pazur w nadgarstek ojca.

    Aiden nie spodziewał się tego.

    — Hm. Ciekawie — mruknął z aprobatą, ale bez oznak rozluźnienia. — To już coś.

    Saturn zadrżał. W chwilę po blokadzie, czuł, jak strumień adrenaliny przebija przez jego ciało. Poczuł się... silniejszy? Jednak od razu rozluźnił napięcie w łapach. To nie była jeszcze prawdziwa walka, ale poczuł, jak szybko jego umysł się adaptuje.

    Aiden cofnął się o krok, patrząc na syna z mieszanką szacunku i chłodnej analizy.

    — To był dobry ruch. Pamiętaj, Saturn, że blokada to tylko połowa sukcesu. Musisz wykorzystać otwarte przestrzenie. Ale wiesz już, jak to zrobić.

    Saturn uniósł lekko łeb, nie mogąc powstrzymać uśmiechu, który mimowolnie wkradł się na jego pysk. Czuł, jak w nim rośnie pewność. To nie było tylko branie ciosów. To była gra, która miała sens.

    Aiden zbliżał się ponownie, tym razem z wolniejszym, bardziej wyważonym krokiem. Chciał sprawdzić, jak Saturn zareaguje na zmianę tempa. Miał wrażenie, że syn już się rozgrzał, że zaczyna rozumieć, jak działa walka. I choć ten byłby wciąż w defensywie, Aiden spodziewał się, że zaraz ponownie będzie musiał przejąć inicjatywę. Jednak Saturn, zamiast czekać na kolejny atak, zrobił coś zupełnie innego. W momencie, gdy Aiden wysunął łapę do przodu, syn nie cofnął się ani nie blokował. Zamiast tego, wbił pazury w ziemię, zwinął ciało w jednym płynnym ruchu i... przeskoczył nad jego głową, lądując za jego plecami. Starszy zatrzymał się w pół kroku, zaskoczony, gdy Saturn błyskawicznie, niemal na jednym oddechu, zablokował jego ruch, wykorzystując swoją nową pozycję. Był teraz w pełni z tyłu, z obydwoma łapami gotowymi do kolejnego działania.

    Aiden od razu spojrzał na syna, zdumiony i lekko zaskoczony.

 — Hm... — uśmiechnął się, choć jego oczy błyszczały wciąż zimnym, analitycznym spojrzeniem. — To... to już nie było złe. Naprawdę szybki manewr. Widziałem, że w końcu się skupiłeś. Ale pamiętaj, że to nie wystarczy. Może teraz dobrze się trzymasz, ale prawdziwa walka to... —  znowu ruszył do przodu, tym razem z jeszcze większą intensywnością. — To stała gra, której nie da się wygrać jednym ruchem.

    Saturn, trzymając się swojej pozycji, uśmiechnął się lekko. To był moment, w którym poczuł, że z każdą sekundą staje się lepszy. I może nie wygra tej rundy... ale przynajmniej zaskoczył ojca. Stał w gotowości, wyczekując następnego ruchu. Czuł, jak w jego żyłach buzują resztki energii po udanym manewrze, ale wiedział, że to nie wystarczy. Aiden był doświadczony, nie dał się tak łatwo złapać w pułapkę. 

    Na moment zapanowała cisza. Próbował ocenić, co zrobi ojciec – Aiden stał w miejscu, prawie jakby nie zwracał uwagi na to, co dzieje się wokół. Jego oczy były zamglone, skupione. Saturn znał ten wzrok. To był moment, w którym Aiden mógł przejść na wyższy poziom.

    Zanim zdążył zareagować, przeciwnik zniknął.

    Zniknął w dosłownym sensie – w mgnieniu oka zrobił krok w bok, a potem... zniknął w powietrzu. Jakby po prostu rozpuścił się w przestrzeni. Saturn zadrżał, natychmiast analizując, gdzie mógł zniknąć, ale to było zbyt szybkie. Zbyt nagłe.

    Dopiero po chwili go usłyszał.

    Cisza – a potem ostry dźwięk pędzącego ciała. Aiden wyłonił się z cienia z niesamowitą szybkością, uderzając Saturna tuż przed nim, zmuszając go do wykonania gwałtownego uniku. Zareagował odruchowo, próbując skoczyć w bok, ale nie zdążył. Ojciec, z perfekcyjnie wyważoną siłą, chwycił go za nogę i odwrócił, zmuszając Saturna do przewrócenia się na ziemię. Zanim młody zdążył odzyskać równowagę, poczuł ciężar ciała ojca na swoich plecach, a jego łapy były unieruchomione.

    Saturn nie był w stanie wyjść z tej sytuacji. 

    — Zawsze musisz być gotowy na każdą zmianę — powiedział Aiden, lekko ściskając Saturna w tej chwili, by podkreślić swoją dominację. — W tej grze nie chodzi o przewidywanie, ale o reakcję na zmiany. Dobrze ci poszło, ale nie zapomnij: kiedy twój przeciwnik zmienia tempo, musisz umieć się dopasować. Zaskoczenie to najważniejsza broń.

    Saturn nie mógł powstrzymać oddechu. Zamiast poczuć się pokonany, poczuł... szacunek. Aiden nie tylko go pokonał, ale nauczył czegoś zupełnie nowego. I chociaż z trudem unikał złości, podniósł się powoli, gotów wrócić do walki.

    — Jasne... — mruknął, wstając. — Kiedyś mi się uda.

    Aiden uśmiechnął się lekko, jakby dostrzegł potencjał w synu.

    — Nie musisz wygrywać za każdym razem, synu. Musisz tylko... umieć się nauczyć.

    Aiden pozwolił Saturnowi wstać, obserwując go z wyważoną uwagą. Widząc, że syn stara się kontrolować oddech, jego postura była nieco napięta, ale nie zrezygnował.

    — Patrz, mogłeś się obronić w tym momencie — zaczął Aiden, wskazując na miejsce, gdzie Saturn został przewrócony. — Gdybyś zrobił to inaczej, mogłeś wyjść z tej sytuacji w mgnieniu oka. Widzisz, kiedy chwyciłem cię za nogę, nie powinieneś próbować się wykręcać na siłę. Zamiast tego, mógłbyś użyć drugiej nogi do odepchnięcia mojej łapy, żeby zyskać przestrzeń. Wiesz, że nie jestem niepokonany, ale to ty musisz wyczuć, gdzie i jak możesz wykorzytsać moje słabe punkty. Musisz nauczyć się to czytać, szukać w mgnieniu oka. Reagować.

    Saturn, choć wciąż lekko roztrzęsiony, słuchał. Zaczynał rozumieć, że w tej grze nie chodzi tylko o siłę, ale o precyzję reakcji.

— Mówię to, bo po prostu nie mogłeś dać mi tej przewagi. Każdy ruch ma swój kontratak — kontynuował, powoli stając naprzeciw niego, jakby czekał na odpowiedź. — Spróbuj jeszcze raz, tym razem daj z siebie więcej. Pamiętaj, że w walce nie chodzi o to, żeby pokonać przeciwnika siłą, ale o to, by zmusić go do zrobienia błędu.

    Saturn wciągnął głęboki oddech, zbliżając się do ojca, który wyczekiwał na jego reakcję.

    Każdy ruch ma swój kontratak.

    — Wiem, co miałeś na myśli — odpowiedział cicho, nie patrząc na niego. — Zrobię to lepiej.

    Aiden spojrzał na niego przez chwilę, a potem skinął głową.

    — Zrób to teraz.

    Saturn uśmiechnął się lekko, przygotowując się do kolejnej próby. Zbliżył się do Aidena, jego ciało było napięte, ale teraz bardziej pewne. W głowie powtarzał sobie słowa ojca, próbując zrozumieć, co powinien zrobić inaczej. Aiden ruszył z impetem, starając się wykonać szybki, decydujący ruch, który raz jeszcze obaliłby Saturna. 

    Jednak tym razem był gotowy.

  W momencie, gdy Aiden chwycił go za nogę, Saturn nie próbował się wyrwać, jak poprzednio. Zamiast tego, skoncentrował się na drugiej nodze, używając jej do odepchnięcia łapy, tak jak wskazał mu ojciec. Równocześnie, jego zmysły były maksymalnie wyostrzone, by przewidzieć jego ruchy. Zdołał wyciągnąć łapy w jego stronę, i chociaż poczuł wstrząs, udało mu się wyswobodzić nogę. Wykorzystał moment, w którym Aiden na chwilę tracił równowagę, by zaskoczyć go własnym atakiem. Jego ruchy były błyskawiczne, chociaż oparte bardziej na wyczuciu niż czystej sile. Saturn przycisnął ojca do ziemi, zaskakując go tym, że w końcu to on przejął inicjatywę. Aiden spojrzał na niego z uznaniem, nie spodziewając się, że jego syn rzeczywiście zareaguje tak szybko i precyzyjnie. Mimo to, nie zamierzał łatwo odpuścić.
    — Dobrze, Saturn — powiedział Aiden, lekko się uśmiechając, gdy Saturn go przytrzymywał. — Użyłeś moich wskazówek. To była dobra reakcja. Pamiętaj tylko, że w prawdziwej walce nigdy nie będziesz miał takich samych warunków i podpowiedzi. Musisz być gotowy na zmiany.
    Saturn odetchnął głęboko, choć wciąż czuł, jak serce bije mu szybciej. W tej chwili poczuł, że naprawdę się czegoś nauczył. To nie była tylko walka z ojcem. To była walka z samym sobą, w której wygrał.
    Uśmiechnął się lekko. Czuł, że te lekcje miały głębszy sens. Aiden był wymagający, ale teraz wiedział, że potrafił się bronić.

    W tym momencie usłyszeli cichy szelest w krzakach, a chwilę później w powietrzu rozbrzmiał ostry głos Oxide. Jej fioletowe oczy lśniły, a cała jej postura mówiła jedno – była wściekła.
    — Dlaczego Opal miał łzy w oczach?! — jej głos przeszył powietrze, pełen niepokoju i gniewu.
    Aiden natychmiast opuścił uszy, jego postura stała się bardziej napięta, ale zachował powagę. Choć widział, że jego partnerka była zła, starał się nie dać ponieść emocjom. Zamiast tego spojrzał na nią spokojnie, wiedząc, że teraz nie jest czas na unikanie odpowiedzi.
    Saturn patrzył na to wszystko, wciąż nie do końca rozumiejąc, co się dzieje. Czuł się, jakby był świadkiem czegoś, czego nie powinien widzieć.
    — Oxide… — zaczął Aiden, jego ton był łagodny, ale stanowczy. — To, co się stało, to tylko część treningu. Opalit nie chciał walczyć, a ja nie zmuszałem go do tego.
    Wadera zbliżyła się do niego, nie spuszczając wzroku. Jej ruchy były ostrożne, jakby czekała na każde jego słowo.
    — On jest naszym synem, Aiden! — jej głos był pełen napięcia. — Dlaczego miałby płakać po tym, co się stało?
    Basior wziął głęboki oddech, zastanawiając się przez chwilę, zanim odpowiedział.
    — Ponieważ nie jest gotowy. To nie był atak, tylko próba nauczenia go obrony — powiedział spokojnie, choć jego głos nieco przycichł, jakby starał się złagodzić cały ciężar sytuacji. — Trening nie jest łatwy, ale musi się tego kiedyś nauczyć. W końcu zacznie rozumieć, jak się bronić.
    Oxide spojrzała na niego przez chwilę w milczeniu, jakby próbując ocenić, czy to, co mówi, ma sens. Jej fioletowe oczy wciąż były pełne niezadowolenia, ale nie wybuchła kolejnym gniewnym okrzykiem.
    — Tak, ale nie możesz go po prostu wciągnąć w coś, czego nie rozumie. — odpowiedziała cicho, ale stanowczo. — Musisz bardziej uważać, jak go traktujesz. Ty też, Saturn.
    Syn spuścił uszy i wbił wzrok w ziemię.
    Aiden skinął głową, zgadzając się z nią, ale nie chciał się cofnąć. Wiedział, że jej emocje wynikały z troski o Opalita, ale również czuł, że jego syn musiał przejść przez to, by stać się silniejszym.
    — Masz rację. Ale to nie było nic, czego nie mógłby znieść. Czasami musimy dawać im wyzwania, Słońce. Inaczej nie będą gotowi na to, co może się wydarzyć.
   Spojrzała na niego jeszcze przez chwilę, po czym westchnęła, zerkając na Saturna. Jej twarz zmiękła, gdy dostrzegła, że to, co się stało, było trudniejsze dla jej młodszego syna, niż się początkowo wydawało.

    —Masz z nim o tym porozmawiać. — powiedziała w końcu po chwili ciszy.
    Aiden skinął głową.
    — Zajmę się tym.



<Opalit?>


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz