Saturn zeskoczył z półki skalnej z wprawą, jakby robił to setki razy. No, bo robił. Prawie codziennie, odkąd sięgnął pamięcią. Mimo, że ta nora należała do jego brata, to przecież byli oni niemal nierozłączni. Jak to bliźniacy. Kamienie pod jego łapami były nagrzane przez ciepłą, letnią pogodę. Przeciągnął się i zszedł w dół, w stronę wejścia do jaskini rodziców. Cicho miał nadzieję, że ojciec po prostu chce mu pokazać coś ciekawego — może kolejną z tych dziwnych, zapomnianych rzeczy z czasów Bractwa, które czasem wykopywał z pamięci jak skarby. Ale kiedy zbliżył się do wejścia, usłyszał znajome brzęknięcie pazurów o kamień i ten ton — niski, spokojny, ale zawsze z nutą czegoś... podejrzanego.
— Opalit! Chodź z nami!
Z wnętrza jaskini wyjrzała łaciata głowa, z rozwianą grzywką i spojrzeniem spod przymrużonych powiek, jako, że słońce dawało popalić po źrenicach. Opal przez chwilę tylko patrzył, jakby oceniając, czy na pewni chce gdzieś iść.
— Gdzie? — zapytał z marszu, ale nie ruszył się z miejsca.
— Po prostu chodź — rzucił Saturn z lekkim uśmiechem. — Przekonasz się.
Opalit zniknął na moment w środku. W mroku jaskini przesunął
się cicho, aż dotarł do legowiska, gdzie Rudzik – ich kot –
przeciągał się leniwie.
— Niedługo
wrócę — mruknął cicho do futrzaka, dotykając jego
nosa swoim. — Nie wstawaj. Odpoczywaj.
Rudzik otworzył jedno oko, zamrugał i znowu je zamknął z
westchnięciem. Młody basior wrócił do wejścia, rzucił ostatnie
spojrzenie w głąb nory i w końcu zeskoczył na niższy poziom,
lądując miękko obok brata.
— No
dobra. A gdzie idziemy?
Saturn wzruszył
ramionami, ruszając w stronę zejścia.
— Nie
wiem. Ale tata wyglądał, jakby planował coś bolesnego.
— Świetnie – mruknął Opalit, ruszając za
nim. — Idealny dzień, żeby umrzeć.
Szli za Aidenem w milczeniu, ścieżką wijącą się między skałami i porośniętymi mchem półkami. Ojciec poruszał się cicho. Gdyby nie fakt, że był wielki i nie sposób go nie zauważyć, możnaby go uznać za podmuch wiatru. Saturn przyspieszył, żeby iść równo z nim, choć musiał wydłużyć krok. Nie chciał zostać z tyłu, zwłaszcza dziś. Czuł, że to nie będzie zwykła przechadzka. Z tyłu, kilka łap dalej, podążał Opalit. Wyglądał, jakby jego łapy jeszcze nie podjęły ostatecznej decyzji co do tej wyprawy – stawiał je ostrożnie, z lekkim wahaniem, jakby każde odciśnięcie w ziemi pytało: czy to na pewno dobry pomysł? Ale szedł. Mimo wszystkiego – mimo niepewności, mimo tego, że nie miał pojęcia, czego się spodziewać – szedł.
— Ładna pogoda — mruknął w końcu,
bardziej do siebie niż do brata czy ojca. — Szkoda
tylko, że atmosfera jak przed egzekucją.
Saturn obejrzał się przez ramię i uśmiechnął lekko, jakby
chciał powiedzieć witamy na froncie. Aiden natomiast
się nie obejrzał, ale jego ucho poruszyło się lekko. Usłyszał.
Jak zawsze.
Szli dalej w ciszy, przerywanej tylko odgłosami łap na
skalnym podłożu. I chociaż nikt nic nie mówił, powietrze było
gęste od oczekiwania – i może, choć nikt się do tego nie
przyznał, też od lekkiego niepokoju. Opalit raz jeszcze spojrzał
za siebie. Jaskinia znikała już w oddali.
Za późno na zawrócenie, pomyślał. Ale może właśnie o to chodzi.
Dotarli na polanę – cichą, lekko wilgotną od porannej rosy. Trawa uginała się pod łapami, a z oddali słychać było tylko szum liści i skrzypienie starych gałęzi. Aiden zatrzymał się i spojrzał na synów. Przez krótką chwilę nic nie mówił, jakby oceniał, czy na pewno chce ich w to wciągać. W końcu westchnął cicho.
— Nie chcę, żebyście się rozszarpali. To nie sparing na śmierć i życie. To nauka. Ruch, reakcja, przewidywanie. Patrzcie na siebie, czytajcie się nawzajem. Tu nie chodzi o to, żeby wygrać. Tu chodzi o to, żeby zrozumieć przeciwnika.
Przeciwnika. Nawet jeśli to brat.
Saturn ustawił się naprzeciw Opalita, z lekkim napięciem w łapach. Przez chwilę myślał tylko jedno:
To tylko trening. Nic mu nie zrobię.
Jeszcze raz. Tym razem nie ucieknie.
Zielonooki aż zgrzytnął zębami, sfrustrowany. Wrócił na miejsce. Jego futro było nieco potargane, oddech przyspieszony, a serce waliło jak oszalałe. Spojrzał na Saturna – ten był spokojny, skupiony, jak zawsze. Jakby to wszystko było dla niego naturalne.
I to bolało.
Te słowa zatrzymały Opalita na moment. Zamarł w miejscu, szeroko otwartymi oczami wpatrzony w ojca. Saturn też się zatrzymał, jakby coś w tonie ojca go zaniepokoiło. Ale nie powiedział nic. Tylko obserwował brata, który teraz stał w miejscu, jakby jego łapy wrosły w ziemię.
Zamarli.
Czy było warto?
Młodszy spuścił wzrok. Nie odpowiedział. Po prostu cofnął się jeszcze krok, wbijając pazury w ziemię, jakby tylko to go trzymało w miejscu. Spojrzał na swój bok. Ślad po pazurach był ledwie zauważalny, kilka zbłąkanych kropel krwi na białym futrze. Ale to nie ból fizyczny sprawił, że jego ciało zesztywniało.
To był Saturn. To był brat.
Jego klatka piersiowa unosiła się w nierównym rytmie. Oczy, dotąd błyszczące zielenią, pokryła cienka, szklana tafla. Nie mrugnął. Tylko powoli zniżył się do ziemi, jakby cały świat nagle stał się zbyt ciężki do zniesienia.
I wtedy... ruszył.
— Spróbuję cię zaatakować. Twoim celem nie jest wygrać, tylko wyczuć moment. Obserwuj. Patrz, jak się poruszam. Czytaj mnie, zanim ruszę. I nie daj się złapać na pierwszy ruch — ostrzegł Aiden, a w jego oczach pojawił się ten znajomy błysk – jakby nie był już tylko ojcem, ale przeciwnikiem, który nie będzie się patyczkował. Saturn przytaknął. Nie zamierzał dać się złapać na byle co. Zwłaszcza teraz.
Aiden najpierw ruszył powoli, jakby badał grunt, testował czujność syna. Jego kroki były ciche, sprężyste, krążył wokół Saturna z niespieszną pewnością siebie. W jego ruchach nie było chaosu – tylko precyzja. Saturn wstrzymał oddech. Skupił się. Wzrok wbił w ojca, mięśnie miał gotowe do reakcji. Wiedział, że to nie będzie pokazówka. Aiden nie zamierzał go oszczędzać tylko dlatego, że nosił jego krew.
Nagle – zryw.
Aiden ruszył do przodu jak cień, błyskawicznie skracając
dystans. Pierwszy ruch był markowany, uderzenie łapą w bok –
zbyt oczywiste. Saturn to wyczuł. Odsunął się, krok w lewo,
zgrabny unik.
Ale wtedy Aiden zmienił
kierunek.
Drugi atak był niemal
niezauważalny – pazury pociągnęły po ziemi, a bark uderzył
z boku. Saturn zdołał się cofnąć, ale czuł na futrze podmuch
ruchu. Milimetry. Sekundy.
— Dobrze — mruknął
Aiden. — Czujesz to, prawda? Ruch przed intencją. Gdy
ktoś chce uderzyć, ciało zawsze zdradza to wcześniej.
Znowu krążyli.
Tym razem Aiden zrobił szybki unik w bok, a potem błyskawiczny zwód, jakby chciał wciągnąć Saturna do ofensywy. Syn nie dał się sprowokować. Jego ogon delikatnie drżał, ale poruszał się pewnie.
— Mądrze — rzucił Aiden, odskakując o krok. — Ale to nie wystarczy. Zmieniamy tempo. Gotów?
Nie czekał na odpowiedź. Ruszył z pełną prędkością, a Saturn natychmiast poczuł, jak powietrze staje się cięższe, jakby cała przestrzeń wokół niego nagle zgęstniała. Wiedział, że to nie będzie zwykły atak. Zamiast cofnąć się jak ostatnio, Saturn stłumił odruch paniki. Zamiast tego, w ostatniej chwili zareagował, skracając odległość, odwrócił się w stronę nadchodzącego ciosu i wcisnął się nisko, wbijając pazury w ziemię, by ustabilizować się w trudnej pozycji. Cios Aidena przeszedł nad nim, tuż nad jego grzbietem, niemal łaskocząc skórę, ale Saturn zdążył uchwycić moment i zblokował atak łapą, wbijając pazur w nadgarstek ojca.
Aiden nie spodziewał się tego.
— Hm. Ciekawie — mruknął z aprobatą, ale bez oznak rozluźnienia. — To już coś.
Saturn zadrżał. W chwilę po blokadzie, czuł, jak strumień adrenaliny przebija przez jego ciało. Poczuł się... silniejszy? Jednak od razu rozluźnił napięcie w łapach. To nie była jeszcze prawdziwa walka, ale poczuł, jak szybko jego umysł się adaptuje.
Aiden cofnął się o krok, patrząc na syna z mieszanką szacunku i chłodnej analizy.
— To był dobry ruch. Pamiętaj, Saturn, że blokada to tylko połowa sukcesu. Musisz wykorzystać otwarte przestrzenie. Ale wiesz już, jak to zrobić.
Saturn uniósł lekko łeb, nie mogąc powstrzymać uśmiechu, który mimowolnie wkradł się na jego pysk. Czuł, jak w nim rośnie pewność. To nie było tylko branie ciosów. To była gra, która miała sens.
Aiden zbliżał się ponownie, tym razem z wolniejszym, bardziej wyważonym krokiem. Chciał sprawdzić, jak Saturn zareaguje na zmianę tempa. Miał wrażenie, że syn już się rozgrzał, że zaczyna rozumieć, jak działa walka. I choć ten byłby wciąż w defensywie, Aiden spodziewał się, że zaraz ponownie będzie musiał przejąć inicjatywę. Jednak Saturn, zamiast czekać na kolejny atak, zrobił coś zupełnie innego. W momencie, gdy Aiden wysunął łapę do przodu, syn nie cofnął się ani nie blokował. Zamiast tego, wbił pazury w ziemię, zwinął ciało w jednym płynnym ruchu i... przeskoczył nad jego głową, lądując za jego plecami. Starszy zatrzymał się w pół kroku, zaskoczony, gdy Saturn błyskawicznie, niemal na jednym oddechu, zablokował jego ruch, wykorzystując swoją nową pozycję. Był teraz w pełni z tyłu, z obydwoma łapami gotowymi do kolejnego działania.
Aiden od razu spojrzał na syna, zdumiony i lekko zaskoczony.
— Hm... — uśmiechnął się, choć jego oczy błyszczały wciąż zimnym, analitycznym spojrzeniem. — To... to już nie było złe. Naprawdę szybki manewr. Widziałem, że w końcu się skupiłeś. Ale pamiętaj, że to nie wystarczy. Może teraz dobrze się trzymasz, ale prawdziwa walka to... — znowu ruszył do przodu, tym razem z jeszcze większą intensywnością. — To stała gra, której nie da się wygrać jednym ruchem.
Saturn, trzymając się swojej pozycji, uśmiechnął się lekko. To był moment, w którym poczuł, że z każdą sekundą staje się lepszy. I może nie wygra tej rundy... ale przynajmniej zaskoczył ojca. Stał w gotowości, wyczekując następnego ruchu. Czuł, jak w jego żyłach buzują resztki energii po udanym manewrze, ale wiedział, że to nie wystarczy. Aiden był doświadczony, nie dał się tak łatwo złapać w pułapkę.
Na moment zapanowała cisza. Próbował ocenić, co zrobi ojciec – Aiden stał w miejscu, prawie jakby nie zwracał uwagi na to, co dzieje się wokół. Jego oczy były zamglone, skupione. Saturn znał ten wzrok. To był moment, w którym Aiden mógł przejść na wyższy poziom.
Zanim zdążył zareagować, przeciwnik zniknął.
Zniknął w dosłownym sensie – w mgnieniu oka zrobił krok w bok, a potem... zniknął w powietrzu. Jakby po prostu rozpuścił się w przestrzeni. Saturn zadrżał, natychmiast analizując, gdzie mógł zniknąć, ale to było zbyt szybkie. Zbyt nagłe.
Dopiero po chwili go usłyszał.
Cisza – a potem ostry dźwięk pędzącego ciała. Aiden wyłonił się z cienia z niesamowitą szybkością, uderzając Saturna tuż przed nim, zmuszając go do wykonania gwałtownego uniku. Zareagował odruchowo, próbując skoczyć w bok, ale nie zdążył. Ojciec, z perfekcyjnie wyważoną siłą, chwycił go za nogę i odwrócił, zmuszając Saturna do przewrócenia się na ziemię. Zanim młody zdążył odzyskać równowagę, poczuł ciężar ciała ojca na swoich plecach, a jego łapy były unieruchomione.
Saturn nie był w stanie wyjść z tej sytuacji.
— Zawsze musisz być gotowy na każdą zmianę — powiedział Aiden, lekko ściskając Saturna w tej chwili, by podkreślić swoją dominację. — W tej grze nie chodzi o przewidywanie, ale o reakcję na zmiany. Dobrze ci poszło, ale nie zapomnij: kiedy twój przeciwnik zmienia tempo, musisz umieć się dopasować. Zaskoczenie to najważniejsza broń.
Saturn nie mógł powstrzymać oddechu. Zamiast poczuć się pokonany, poczuł... szacunek. Aiden nie tylko go pokonał, ale nauczył czegoś zupełnie nowego. I chociaż z trudem unikał złości, podniósł się powoli, gotów wrócić do walki.
— Jasne... — mruknął, wstając. — Kiedyś mi się uda.
Aiden uśmiechnął się lekko, jakby dostrzegł potencjał w synu.
— Nie musisz wygrywać za każdym razem, synu. Musisz tylko... umieć się nauczyć.
Aiden pozwolił Saturnowi wstać, obserwując go z wyważoną uwagą. Widząc, że syn stara się kontrolować oddech, jego postura była nieco napięta, ale nie zrezygnował.
— Patrz, mogłeś się obronić w tym momencie — zaczął Aiden, wskazując na miejsce, gdzie Saturn został przewrócony. — Gdybyś zrobił to inaczej, mogłeś wyjść z tej sytuacji w mgnieniu oka. Widzisz, kiedy chwyciłem cię za nogę, nie powinieneś próbować się wykręcać na siłę. Zamiast tego, mógłbyś użyć drugiej nogi do odepchnięcia mojej łapy, żeby zyskać przestrzeń. Wiesz, że nie jestem niepokonany, ale to ty musisz wyczuć, gdzie i jak możesz wykorzytsać moje słabe punkty. Musisz nauczyć się to czytać, szukać w mgnieniu oka. Reagować.
Saturn, choć wciąż lekko roztrzęsiony, słuchał. Zaczynał rozumieć, że w tej grze nie chodzi tylko o siłę, ale o precyzję reakcji.
— Mówię to, bo po prostu nie mogłeś dać mi tej przewagi. Każdy ruch ma swój kontratak — kontynuował, powoli stając naprzeciw niego, jakby czekał na odpowiedź. — Spróbuj jeszcze raz, tym razem daj z siebie więcej. Pamiętaj, że w walce nie chodzi o to, żeby pokonać przeciwnika siłą, ale o to, by zmusić go do zrobienia błędu.
Saturn wciągnął głęboki oddech, zbliżając się do ojca, który wyczekiwał na jego reakcję.
Każdy ruch ma swój kontratak.
— Wiem, co miałeś na myśli — odpowiedział cicho, nie patrząc na niego. — Zrobię to lepiej.
Aiden spojrzał na niego przez chwilę, a potem skinął głową.
— Zrób to teraz.
Saturn uśmiechnął się lekko, przygotowując się do kolejnej próby. Zbliżył się do Aidena, jego ciało było napięte, ale teraz bardziej pewne. W głowie powtarzał sobie słowa ojca, próbując zrozumieć, co powinien zrobić inaczej. Aiden ruszył z impetem, starając się wykonać szybki, decydujący ruch, który raz jeszcze obaliłby Saturna.
Jednak tym razem był gotowy.
—Masz z nim o tym porozmawiać. — powiedziała
w końcu po chwili ciszy.
Aiden skinął głową.
— Zajmę
się tym.
<Opalit?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz