piątek, 2 maja 2025

Od Wiatru CD Yirsy - "Za głosem wiatru" cz.3

Jakby to Wiatr miał wybierać, wybrałby siebie. Siebie za każdym razem, jednak nie wiedział skąd pochodzi to uczucie w jego sercu, ta pewność, że wybrałby właśnie siebie.  Może już kiedyś to zrobił, tylko nie pamięta. Jak te pola usiane barwami mieniące się w świetle porannego słońca, powoli zamazało się to w jego pamięci niczym zmysł, który przepadł z jego życiem. Czy tak jest być duchem? Beznamiętnie? Bez pamięci? Śnieg zawył cichutko pod łapami obcej wadery. Wiatr wbił w nią swoje oczy, uważne i nieczytelne. Co kryło się za jej słowami, które poniósł w jego kierunku powiew jego imiennika. Pustka pochłonęła na chwilę wszystko wokół i była znowu tylko ona.  Jej futro drgało delikatnie w zimnej pogodzie, małe śnieżynki błyskając na niego jakby w zachęcie. Zbliż się – mówiły. Ale Wiatr się nie zbliżał, jego łapy ugrzęzłe wysoko ponad zamarzniętą taflą wody, która odbijała jego mierne odbicie. Jego fioletowe oczy, zupełnie inne od tych błyskotliwych i zimnych błękitów, które szukały jego osoby nad jeziorem, ale znaleźć go nie mogły. Wiatr odetchnął. Dawno już nie widział wilka o futrze tak pięknym i gęstym. Biel na piersi zaglądała na niego jakby obietnica bezpieczeństwa, którego nie umiał położyć na żadnej swojej kości, jakby to uczucie było obok niego zamiast w nim. Niewinne i niepewne czy je przyjmie i on mógł tylko spoglądać na nie i kwestionować je do woli, jak wilka postawionego przed sądem. Jej jedyna czarna łapa wyrwała go z myśli, kiedy nastąpiła na śnieg mocniej, a jej głos przebił się przez tą barierę mroku osłaniającą jego uszy.

—Jesteś tam?— echo ogłuszyło słowa, a one powędrowały krzywo w kierunku Wiatru. Ale zrozumiał je. Przynajmniej się starał. Jego łapy gładko przestąpiły nad śniegiem, przenikając przez niego jakby przez wodę, bez zatrzymania. Oh jak Wiatr tęsknił za przenikającym zimnem powietrza, miękkim i kruchym śniegiem pod poduszkami łap. Łzy mogłyby zebrać się w kącikach jego oczu, gdyby nie ciekawość, która pchnęła go w obręby wadery, która spoglądała wprost, przez niego w dal, jej oczy nie będące w stanie skupić się na jego niewidocznej osobie. Wiatr zajrzał na nią od dołu, jego osoba przekrzywiając się w powietrzu jakby nic nie ważył. Bo właściwie tak było, lekki jak wiatr, niewidoczny jak oddech latem.

—Mamo — głos małego wilczka odbił się od jaskini. Jaskini? Chyba. Szara wilczyca, jej pysk niewidoczny, jej futro w białe łapy. —Czy to już? — zapytał. Jego własny głos wydawał się być taki zamglony, oddalony. Oczy jego mamy, fioletowe dwie małe perełki patrzące na niego z miłością odpowiedziały coś. Głos rozwiał się w pamięci, zapach lawendy prawie możliwy do dotknięcia.

—Jestem. — Wiatr odpowiedział, jego słowa wyraźne przynajmniej dla niego. Ucho wadery zastrzygło, kiedy się wypowiedział, jej oczy rozszerzając się, głowa rozglądając z zaskoczeniem. Wiatr uniósł swoje własne uszy, uśmiech rozszerzając pysk w ekscytacji. — Słyszysz mnie. — odpowiedział bardziej stwierdzeniem niż pytaniem, jego głos zdradzając jego nagłe palące uczucia. To tak rzadko się zdarzało, tak rzadko. Dwa może wilki widziały go, jeden może słyszał i żaden nie dbał, nie uważał, nie słuchał. Był dla nich tylko  ciekawostką, łatwym do zapomnienia szczegółem. Jeden z nich był chyba nawet jak on, duchem w połowie. Chociaż czy w połowie znaczy w limbo? Może Wiatr już całkowicie był duchem? To przekleństwo niewiedzy zżerało go od środka niczym ogień, który pochłania lasy. —Słyszysz mnie… — tym razem powtórzył z niedowierzaniem, jego łapy wybijając się z ziemi i otaczając ją od góry, zaraz na jej uszami, cicho, jakby wadera zaraz miała odejść, uciec. Jakby to on chciał być jej największym koszmarem ale i największym zbawieniem. Jego szept niczym mantra powtarzana przez jego imiennika i puszczana jak latawce po niebie, bez celu, bez dziecka trzymającego jego końce aby za daleko nie uciekły. Tragedia – jedna, druga, trzecia, - tak to bywało w tym świecie – a on był jedną z nich. Duchem zapomnianym przez los, zagubionym w swoim mniemaniu i żalu. —Słyszysz.. — a jej mięśnie drgały pod futrem na jego głos, który co chwilę zmieniał pozycję, niekoniecznie widoczny i do uchwycenia. Więc wiatr łapą przesunął kawał zasypanego śniegu z brzegu jeziora. Jego odbicie niewyraźne na moment, dopóki wicher nie zerwał nieszczęsnego drobnego prochu i nie pozostawił lodu, do krwi  czystego jakby go ledwo teraz matka   natura przybrała na świat. Łapy wadery zaparły się pod wpływem nagłego intensywnego podmuchu, który chciałby ponieść ją razem ze śniegiem, ale nie mógł. Nie mógł jak Wiatr nie mógł pojąć czasami co się wokół niego dzieje. Ale teraz, teraz nie to było ważne. Nie on i nie jego wspomnienia lawendy, która łaskotała jego nos kiedy poruszał się z wichrem. Nie – ważne było aby ona go zobaczyła, ujrzała w tym kawałku wody, która jak lustro odbijała w świat poza. Daleko w niezrozumienie. Więc zawisł nad kawałkiem tego lustra, spoglądając w swoje fioletowe oczy, głęboko zasmucone. A i ona podeszła bliżej, jej oczy wąsko ściągnięte, uważne, wbite w czystą taflę lodu. I on patrząc w odbicie jej oczu, zawisły nad jej osobą.

<Yrsa?>


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz