środa, 21 maja 2025

Od Szpaka CD Smoły - ,,Ciche Szepty Nieba"

Dana zabrała go na spacer. Szpak nie był jednak tego dnia zbyt zainteresowany jej nowym pomysłem, czy słodkimi słówkami. Przytakiwał jej, dodawał lakonicznie parę słów to tu, to tam. Nie chciał być nie miły. W końcu on zawsze był dla niej miły. Nagłe stracenie pewnej dozy siebie brzmiało bardzo  brutalnie. Może nie chciał chodzić z nią codziennie na spacery, może nie chciał jej kochać i nie chciał spędzić z nią reszty swojego życia. I ogólnie jej nie chciał, ale nie chciał też jeszcze tracić dozy wilczej obecności. Ale też nie chciał być niemiły. Trochę egoistycznie i trochę nie. Tak jak Szpak, typowo dla niego. Wszystko na nie, ale tego nie – nie powie.  Kiedyś, jako szczeniak, to by to nie krzyczał jakby z niego skórę zdzierali. Teraz? Wydoroślał. Tyle razy już sobie to powtarzał ,że teraz jest kim jest i szuka wolności. Więc dlaczego pozwala tą wolność tak ograniczać przez przymuszone spacery i słowa.
—Co o tym uważasz? — Dana w końcu zapytała, jej ogon machając na boki. Szpak zerknął na nią. Wyglądała na podekscytowaną.
—Nie wiem, jeśli mam być szczery. Chciałem trochę dzisiaj polatać, pobyć sam.— odpowiedział. Proponowała mu kolejny spacer, wieczorem. Więc próbował ominąć ten temat.
—Rozumiem. Może w takim razie jutro? — Dana uśmiechnęła się szeroko. Szpak odetchnął ciężko. Jego zielone oczy podążyły po korach drzew. Wrócili prawie tam gdzie początkowo byli, niedaleko jaskini medycznej, daleko od miejsca w którym Szpak mógłby być samotny w spokoju.
—Zobaczymy. Jutro mamy polowanie, nie wiem czy nie będę chciał odpocząć. Bieganie zawsze mnie tak męczy. — odpowiedział omijając ten temat szeroko. Bez bezpośredniego „nie”, omijając jej zauroczone spojrzenie.
—Dobrze. Do zobaczenia jutro! — Dana pomachała mu, wahając się chwilę w miejscu i rezygnując z tego co kręciło jej się po głowie – cokolwiek to było. Szpak miał nieswoje myśli, że wiedział o co jej chodzi. Ale dobrze, że zrezygnowała. To nie był dobry czas na rezygnacje i odrzucenia. W końcu dzień był taki piękny jeszcze. Jasny i przejrzysty. Niebo zapraszało swoją szerokością, białe chmury tocząc się po nim powoli w nieznaną dal. Szpak odetchnął. Kroki Dany zniknęły w szumie lasu, jej zapach jeszcze unosząc się na wietrze. Basior westchnął ciężko, jego łapy przesuwając się po runie i odsuwając parę roślinek na boki. Trawa była wysoka, nieco wilgotna przy korzeniach. Zasłaniała wszystkie kwiaty na tej polanie, sprawiając, że wyglądało to smutno. Na Polanie Życia byłoby znacznie przyjemniej. Tam trawa była nieco bardzie sucha, niższa, więc słońce muskało ją całymi dniami z całą przyjemnością. Maki, stokrotki i resztki mleczy wystawały ponad żółkniejące źdźbła i zaglądały na świat. Szpak pomyślał, że mógłby się przejść w tamtym kierunku. Przelecieć może?

Rozłożył skrzydła, jego łapy spięły się pod jego ciężarem kiedy je ugiął. I wtedy jego uszy zatrzęsły się. Wiatr przywiał do niego spanikowane głosy, tupot małych łapek i warkot czegoś co ciężko było z takiej odległości określić. Szpak był już wystartowany, więc kiedy próbował się zatrzymać, jego ciało przerzuciło ciężar jego ciała na przednie łapy powodując, że jego pysk schował się w trawie, a jego tylne łapy i ogon nakryły jego uszy. Pozbierał się z ziemi raczej szybko, jego skrzydła wspierając go we wstaniu. Zaskoczony, że te głosy nadal niosły się panicznie przez drzewa, Szpak zawył aby im odpowiedzieć. I to chyba przypieczętowało to, że glosy zaczęły zbliżać się do niego. Szpak przysłuchał się. Było w nich trochę płaczu i paniki, a to warczenie? Jakieś zwierzę. Basior zawył ponownie, nawołując i odsuwając się na cztery kroki od granicy z drzewami. Szpak był przy tym bardzo nastroszony. Przypominał trochę wilka, trochę ptaka. Jego pióra nastroszyły się, skrzydła przywarły częściowo do ciała, czyniąc go większym i szerszym niż rzeczywiście był. Zachowanie trochę jak u sowy , ale łapał się na Tm, że mu się to zdarzało. I oczywiście, jego sierść stanęła prosto na jego karku, kły błyszczały w słońcu, a w gardle utknęło mu warknięcie. Na polankę wpadło stadko szczeniąt. Bardzo spanikowanych i zapłakanych szczeniąt, a za nimi dwa borsuki. Dwa? Borsuki lubią polować i żyć samotnie, chociaż to mogła być matka z dzieckiem. Ale oba wyglądały na dorosłe. Były wielkie, ale widocznie głodne krwi. Szpak odetchnął ciężko, zanim gromadka szczeniąt schowała się za nim. Cóż za ciekawa sytuacja. Wilk zniżył się, jego skrzydła rozkładając i zasłaniając widok na tych nieszczęśników za nimi. Jak miały na imię? Nie było czasu o tym myśleć. Wilk odetchnął ciężko i zamachnął się łapą. Walka była krótka. Szpak był z pozoru większy, groźniejszy. Nie wart walki o parę chudych kości. Borsuk – najpierw jeden – wycofał się, prychnął i zniknął w lesie. Jego przyjaciel… przyjaciółka… pogoniła za nim. Szpak mógł się wyprostować. Cóż za ciekawa sytuacja w jakiej się znalazł.
— Nie miałem dzisiaj w repertuarze ratowania szczeniąt przed borsukiem. — Szpak odetchnął, bardziej do siebie i polizał się po boku, próbując położyć nastroszone futro.
— Nawet z dwoma! — jedno ze szczeniąt pozbierało się już z paniki i zerkało na niego z szerokim uśmiechem.
—Nawet z dwoma. — potwierdził. Szpak westchnął ponownie. Kiedyś sam był szczeniakiem, ale to zdawało się już być tak dawno. To tylko dwa lata, nawet mniej, odkąd dorósł. Rok? Czy on był już dorosły? Miał pracę… ale ledwie zimę temu, biegał po polanie wiedząc jak polować poprawnie. Może już był dorosły? Może nie.  — Co one was tak pogoniły po lesie? —
—Jak to co! Rzuciły się na nasze rybki! To je próbowaliśmy bronić! — kolejne ze szczeniąt szczeknęło w odpowiedzi. Ich głosy były wysokie, dziecięce jeszcze. Może jego też jeszcze taki był? —Ale one wtedy stwierdziły chyba, że my wyglądamy lepiej. To uciekliśmy! —
—Dziękujemy za pomoc. — jedna z dziewczynek nachyliła głowę w dół, panika nadal rozszerzała jej źrenice.
—Spoko. Rozumiem to. Ale gdzie się bawiliście? — Szpak pokręcił głową po drzewach. W którą stronę zabrać tą gromadkę? Na szczęście zanim ktokolwiek zabrał się do odpowiedzi, jego szczęście uśmiechnęło się. Na polanę wpadła … Smuga? Szpak nie pamiętał. Jej imię zatarło się pomiędzy jego myślami. Pomiędzy jego niebieskim niebem, które nie było w jej oczach. Niebieskie oczy… gdzie były te niebieskie oczy, których szukał…? Czy to ważne? Nie teraz, nie teraz!
—Ah… To chyba Twoje!  — Szpak uśmiechnął się do zmachanej wadery wskazując na gromadkę szczeniąt po środku polany, które powoli zbierały się z szoku i zaczynały szczekać przeinaczone wizje tej całej przygody.
—To moje. Tak… — wysapała, przerażenie widoczne na jej karku. Szpak zaśmiał się sam do siebie. Przed chwilą sam wyglądał dwa razy gorzej. Już ubił pióra do dołu, ale jego kark nadal był nieco napuszony. Cała ta sytuacja wydawała mu się nieco jak śmiech losu. Zamiast uśmiechu dostali nieciekawą sytuację, z której można by tylko się śmiać, bo co innego?

Szpula ominęła go, jej skrzydła przyłożone ciasno do ciała. Szpak zamrugał dwa razy. Jej loki były krótkie, jak jej pióra. Jak jej skrzydła. Sam rozłożył nieco swoje, niepostrzeżenie – miał nadzieję – i wpatrzył się w ich czerń. Ta błyszczała na niego zielenią i złotem. Kolorami, które czasem widywał na skrzydłach szpaków, kiedy szybowały pod gorącym słońcem i odbijały na piórach jego promienie. Tak i on teraz odbijał światło dnia, barwiąc się na kolory zupełnie różne od czarnego, ale nadal pozostając czarnym. Co za ciekawa sytuacja. Ale tak… po krótkim namyśle niezwiązanym z jego kolorem, doszedł do wniosku, że Szpula… Smuga… miała skrzydła nieco mniej proporcjonalne niż on. Ciekawe czy niosły ją tak samo wysoko jak jego. Czy mogła dotknąć nieba? Czy wiatr przyjemnie wchodził pomiędzy jej lotki? Czy szybowała nad morzem przy nutach szumu fal? A może nie mogła latać? Czy to byłaby tragedia dla wilka ze skrzydłami? Gdyby Szpak nigdy nie umiał latać, czy wtedy nadal pragnąłby mieszkać na niebie, jeśli nigdy by go nie zaznał?

—Dziękuję za pomoc. — w końcu wybudził go głos wadery, której niebieskie oczy znalazły się zaskakująco blisko niego.
—Nie ma problemu. Ale… powiedz mi. Jak masz na imię? — Szpak nie często bawił się w słodkie otoczki, ale zachowywał pewną dozę uprzejmości. Nie potrafił też powiedzieć nie z całej tej fasady, którą wykreował. Cóż za złota klatka, cieśniejąca coraz bardziej. A może to była po prostu obroża, którą mógłby zdjąć?
—Oh… — wadera wydawał się być zaskoczona. —Smoła. —
—Ah… Smoła. Ja jestem Szpak. Skąd ta zgraja tu przybiegła? — zaśmiała się. Powietrze nadal pachniało tym stęchłym zapachem napięcia. Trzeba było jakoś je rozładować ,aby jego skrzydła nie nastroszyły się jak u kury na gnieździe.
—Spod jaskini medycznej. Budowały tam staw kiedy… —
—Rozumiem. — odpowiedział Szpak. „Ty tak wiele rozumiesz” – głos Dany odbił się echem od jego czaszki. — Odprowadzę was. Osiem łap to więcej niż cztery do zagonienia tej bandy z powrotem… —
—NASZE RYBKI!— i jak na zawołanie masa małych łapek rozpędziła się w stronę jaskini medycznej.
—Czekajcie! — Smoła krzyknęła za nimi, ale musiała pobiec, bo dzieci się nie zatrzymały. Kto by pomyślał. Szpak ze śmiechem ruszył za nimi, jego skrzydła dając mu niesprawiedliwą możliwość wyprzedzenia szczeniąt zanim dobrze dotarły w głąb lasu, gdzie już nie było mu tak dobrze…

 

<Smoła?>


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz