Dana zabrała go na spacer. Szpak nie był jednak tego dnia
zbyt zainteresowany jej nowym pomysłem, czy słodkimi słówkami. Przytakiwał jej,
dodawał lakonicznie parę słów to tu, to tam. Nie chciał być nie miły. W końcu
on zawsze był dla niej miły. Nagłe stracenie pewnej dozy siebie brzmiało
bardzo brutalnie. Może nie chciał
chodzić z nią codziennie na spacery, może nie chciał jej kochać i nie chciał
spędzić z nią reszty swojego życia. I ogólnie jej nie chciał, ale nie chciał
też jeszcze tracić dozy wilczej obecności. Ale też nie chciał być niemiły.
Trochę egoistycznie i trochę nie. Tak jak Szpak, typowo dla niego. Wszystko na
nie, ale tego nie – nie powie. Kiedyś,
jako szczeniak, to by to nie krzyczał jakby z niego skórę zdzierali. Teraz?
Wydoroślał. Tyle razy już sobie to powtarzał ,że teraz jest kim jest i szuka
wolności. Więc dlaczego pozwala tą wolność tak ograniczać przez przymuszone
spacery i słowa.
—Co o tym uważasz? — Dana w końcu zapytała, jej ogon machając na boki. Szpak
zerknął na nią. Wyglądała na podekscytowaną.
—Nie wiem, jeśli mam być szczery. Chciałem trochę dzisiaj polatać, pobyć sam.—
odpowiedział. Proponowała mu kolejny spacer, wieczorem. Więc próbował ominąć
ten temat.
—Rozumiem. Może w takim razie jutro? — Dana uśmiechnęła się szeroko. Szpak
odetchnął ciężko. Jego zielone oczy podążyły po korach drzew. Wrócili prawie
tam gdzie początkowo byli, niedaleko jaskini medycznej, daleko od miejsca w
którym Szpak mógłby być samotny w spokoju.
—Zobaczymy. Jutro mamy polowanie, nie wiem czy nie będę chciał odpocząć.
Bieganie zawsze mnie tak męczy. — odpowiedział omijając ten temat szeroko. Bez
bezpośredniego „nie”, omijając jej zauroczone spojrzenie.
—Dobrze. Do zobaczenia jutro! — Dana pomachała mu, wahając się chwilę w miejscu
i rezygnując z tego co kręciło jej się po głowie – cokolwiek to było. Szpak
miał nieswoje myśli, że wiedział o co jej chodzi. Ale dobrze, że zrezygnowała.
To nie był dobry czas na rezygnacje i odrzucenia. W końcu dzień był taki piękny
jeszcze. Jasny i przejrzysty. Niebo zapraszało swoją szerokością, białe chmury
tocząc się po nim powoli w nieznaną dal. Szpak odetchnął. Kroki Dany zniknęły w
szumie lasu, jej zapach jeszcze unosząc się na wietrze. Basior westchnął
ciężko, jego łapy przesuwając się po runie i odsuwając parę roślinek na boki.
Trawa była wysoka, nieco wilgotna przy korzeniach. Zasłaniała wszystkie kwiaty
na tej polanie, sprawiając, że wyglądało to smutno. Na Polanie Życia byłoby
znacznie przyjemniej. Tam trawa była nieco bardzie sucha, niższa, więc słońce
muskało ją całymi dniami z całą przyjemnością. Maki, stokrotki i resztki mleczy
wystawały ponad żółkniejące źdźbła i zaglądały na świat. Szpak pomyślał, że
mógłby się przejść w tamtym kierunku. Przelecieć może?
Rozłożył skrzydła, jego łapy spięły się pod jego ciężarem kiedy
je ugiął. I wtedy jego uszy zatrzęsły się. Wiatr przywiał do niego spanikowane
głosy, tupot małych łapek i warkot czegoś co ciężko było z takiej odległości określić.
Szpak był już wystartowany, więc kiedy próbował się zatrzymać, jego ciało przerzuciło
ciężar jego ciała na przednie łapy powodując, że jego pysk schował się w
trawie, a jego tylne łapy i ogon nakryły jego uszy. Pozbierał się z ziemi
raczej szybko, jego skrzydła wspierając go we wstaniu. Zaskoczony, że te głosy
nadal niosły się panicznie przez drzewa, Szpak zawył aby im odpowiedzieć. I to
chyba przypieczętowało to, że glosy zaczęły zbliżać się do niego. Szpak
przysłuchał się. Było w nich trochę płaczu i paniki, a to warczenie? Jakieś
zwierzę. Basior zawył ponownie, nawołując i odsuwając się na cztery kroki od
granicy z drzewami. Szpak był przy tym bardzo nastroszony. Przypominał trochę
wilka, trochę ptaka. Jego pióra nastroszyły się, skrzydła przywarły częściowo
do ciała, czyniąc go większym i szerszym niż rzeczywiście był. Zachowanie
trochę jak u sowy , ale łapał się na Tm, że mu się to zdarzało. I oczywiście,
jego sierść stanęła prosto na jego karku, kły błyszczały w słońcu, a w gardle utknęło
mu warknięcie. Na polankę wpadło stadko szczeniąt. Bardzo spanikowanych i
zapłakanych szczeniąt, a za nimi dwa borsuki. Dwa? Borsuki lubią polować i żyć
samotnie, chociaż to mogła być matka z dzieckiem. Ale oba wyglądały na dorosłe.
Były wielkie, ale widocznie głodne krwi. Szpak odetchnął ciężko, zanim gromadka
szczeniąt schowała się za nim. Cóż za ciekawa sytuacja. Wilk zniżył się, jego
skrzydła rozkładając i zasłaniając widok na tych nieszczęśników za nimi. Jak
miały na imię? Nie było czasu o tym myśleć. Wilk odetchnął ciężko i zamachnął
się łapą. Walka była krótka. Szpak był z pozoru większy, groźniejszy. Nie wart
walki o parę chudych kości. Borsuk – najpierw jeden – wycofał się, prychnął i
zniknął w lesie. Jego przyjaciel… przyjaciółka… pogoniła za nim. Szpak mógł się
wyprostować. Cóż za ciekawa sytuacja w jakiej się znalazł.
— Nie miałem dzisiaj w repertuarze ratowania szczeniąt przed borsukiem. — Szpak
odetchnął, bardziej do siebie i polizał się po boku, próbując położyć
nastroszone futro.
— Nawet z dwoma! — jedno ze szczeniąt pozbierało się już z paniki i zerkało na
niego z szerokim uśmiechem.
—Nawet z dwoma. — potwierdził. Szpak westchnął ponownie. Kiedyś sam był
szczeniakiem, ale to zdawało się już być tak dawno. To tylko dwa lata, nawet
mniej, odkąd dorósł. Rok? Czy on był już dorosły? Miał pracę… ale ledwie zimę
temu, biegał po polanie wiedząc jak polować poprawnie. Może już był dorosły? Może
nie. — Co one was tak pogoniły po lesie?
—
—Jak to co! Rzuciły się na nasze rybki! To je próbowaliśmy bronić! — kolejne ze
szczeniąt szczeknęło w odpowiedzi. Ich głosy były wysokie, dziecięce jeszcze. Może
jego też jeszcze taki był? —Ale one wtedy stwierdziły chyba, że my wyglądamy
lepiej. To uciekliśmy! —
—Dziękujemy za pomoc. — jedna z dziewczynek nachyliła głowę w dół, panika nadal
rozszerzała jej źrenice.
—Spoko. Rozumiem to. Ale gdzie się bawiliście? — Szpak pokręcił głową po drzewach.
W którą stronę zabrać tą gromadkę? Na szczęście zanim ktokolwiek zabrał się do
odpowiedzi, jego szczęście uśmiechnęło się. Na polanę wpadła … Smuga? Szpak nie
pamiętał. Jej imię zatarło się pomiędzy jego myślami. Pomiędzy jego niebieskim
niebem, które nie było w jej oczach. Niebieskie oczy… gdzie były te niebieskie
oczy, których szukał…? Czy to ważne? Nie teraz, nie teraz!
—Ah… To chyba Twoje! — Szpak uśmiechnął
się do zmachanej wadery wskazując na gromadkę szczeniąt po środku polany, które
powoli zbierały się z szoku i zaczynały szczekać przeinaczone wizje tej całej
przygody.
—To moje. Tak… — wysapała, przerażenie widoczne na jej karku. Szpak zaśmiał się
sam do siebie. Przed chwilą sam wyglądał dwa razy gorzej. Już ubił pióra do dołu,
ale jego kark nadal był nieco napuszony. Cała ta sytuacja wydawała mu się nieco
jak śmiech losu. Zamiast uśmiechu dostali nieciekawą sytuację, z której można by
tylko się śmiać, bo co innego?
Szpula ominęła go, jej skrzydła przyłożone ciasno do ciała. Szpak zamrugał dwa razy. Jej loki były krótkie, jak jej pióra. Jak jej skrzydła. Sam rozłożył nieco swoje, niepostrzeżenie – miał nadzieję – i wpatrzył się w ich czerń. Ta błyszczała na niego zielenią i złotem. Kolorami, które czasem widywał na skrzydłach szpaków, kiedy szybowały pod gorącym słońcem i odbijały na piórach jego promienie. Tak i on teraz odbijał światło dnia, barwiąc się na kolory zupełnie różne od czarnego, ale nadal pozostając czarnym. Co za ciekawa sytuacja. Ale tak… po krótkim namyśle niezwiązanym z jego kolorem, doszedł do wniosku, że Szpula… Smuga… miała skrzydła nieco mniej proporcjonalne niż on. Ciekawe czy niosły ją tak samo wysoko jak jego. Czy mogła dotknąć nieba? Czy wiatr przyjemnie wchodził pomiędzy jej lotki? Czy szybowała nad morzem przy nutach szumu fal? A może nie mogła latać? Czy to byłaby tragedia dla wilka ze skrzydłami? Gdyby Szpak nigdy nie umiał latać, czy wtedy nadal pragnąłby mieszkać na niebie, jeśli nigdy by go nie zaznał?
—Dziękuję za pomoc. — w końcu wybudził go głos wadery, której
niebieskie oczy znalazły się zaskakująco blisko niego.
—Nie ma problemu. Ale… powiedz mi. Jak masz na imię? — Szpak nie często bawił
się w słodkie otoczki, ale zachowywał pewną dozę uprzejmości. Nie potrafił też
powiedzieć nie z całej tej fasady, którą wykreował. Cóż za złota klatka, cieśniejąca
coraz bardziej. A może to była po prostu obroża, którą mógłby zdjąć?
—Oh… — wadera wydawał się być zaskoczona. —Smoła. —
—Ah… Smoła. Ja jestem Szpak. Skąd ta zgraja tu przybiegła? — zaśmiała się.
Powietrze nadal pachniało tym stęchłym zapachem napięcia. Trzeba było jakoś je
rozładować ,aby jego skrzydła nie nastroszyły się jak u kury na gnieździe.
—Spod jaskini medycznej. Budowały tam staw kiedy… —
—Rozumiem. — odpowiedział Szpak. „Ty tak wiele rozumiesz” – głos Dany odbił się
echem od jego czaszki. — Odprowadzę was. Osiem łap to więcej niż cztery do
zagonienia tej bandy z powrotem… —
—NASZE RYBKI!— i jak na zawołanie masa małych łapek rozpędziła się w stronę
jaskini medycznej.
—Czekajcie! — Smoła krzyknęła za nimi, ale musiała pobiec, bo dzieci się nie
zatrzymały. Kto by pomyślał. Szpak ze śmiechem ruszył za nimi, jego skrzydła
dając mu niesprawiedliwą możliwość wyprzedzenia szczeniąt zanim dobrze dotarły
w głąb lasu, gdzie już nie było mu tak dobrze…
<Smoła?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz