piątek, 9 maja 2025

Od Szpaka CD Smoły

Lato było piękne. Wszystko wokół kwitło i niebo było ciepłe. Ten błękit przypominał mu kolor oczu, którego szukał. Czegoś pięknego, niejednolitego. Odzwierciedlenia wolności, której tak pragnął. Szpak leżał na plecach, jego skrzydła rozłożone po jego bokach, zielona trawa wbijając się między pióra z największą delikatnością. Uśmiechał się. To niebo, ta wolność przytaczały do jego myśli spokój, wspomnienia. Pewne wspomnienia, które sprawiały że w jego sercu ponad spokój narastała tęsknota. Znał te oczy, których szukał – z dzieciństwa. Czarne futro, zapach zimy i błękit kochających oczu. Ale czy pamiętał dobrze? Może przez lata wpatrywania się w chmury wyobraził sobie swoją mamę z dokładnie takimi oczami jakie sam chciałby mieć. Może jej oczy były zielone,  a jej futro wcale nie było czarne. Może sobie to wszystko ubzdurał przez lata. W końcu nie pamiętał jej. Pamiętał tylko zbitek sierści, który przyszedł wraz z jego rodzeństwem.

Szpak odetchnął ciężko. Wolne dni były jego ulubionymi, kiedy mógł się zrelaksować. Ale lubił też pracować, to też były jego ulubione dni. Czy można mieć wiele ulubionych dni, kiedy w każdym z nich dzieje się inna dobra rzecz? Może. Ale czy to nie czyni słowa ulubione nic nie znaczącym? Jego skrzydła zadrgały niespokojnie, świerzbiąc do lotu. Ale Szpak nie chciał teraz nigdzie lecieć. Ta polanka witała go ciepłem letniego słońca, spokojem i chłodnym kamieniem, który leżał pod jego plecami, zapewniając dozę ulgi w ten gorący dzień. Powietrze było suche, wilgoć i wiatr prawie nieistniejące. Lot w takiej pogodzie byłby trudny. Nie niemożliwy, tylko bardzo wymagający. I Szpakowi zwyczajnie nie chciało się aż tak wysilać. Nie kiedy mógł leżeć na ziemi i wpatrywać się w niebo, sam ze swoimi myślami.

Tyle nocy i spacerów i Dana nadal nie powiedziała mu nic o swojej miłości, a Szpak miał problem określić czy trzyma odpowiedni dystans i nie daje jej za wiele możliwości do pokochania go bardziej. Ale nie mógł jej też odmówić. Dlaczego? Skąd w nim taki problem powiedzieć nie. Podobno to było słowo bardzo proste do wypowiedzenia, a jednak zamierało mu w piersi kiedy na nią spoglądał. Zamierało w panice. Wadera nie była nachalna, ale była w jego życiu niemal codziennie, zawsze szukając go i znajdując od czasu do czasu. I była taką dziwną obecnością w jego codzienności. Jakby nie mógł się jej pozbyć na żadne sposoby. Szpak chciał też aby jego dni były spokojne jak ten. Bez niej w nich. Nie kochał jej – w końcu przyznał przed sobą otwarcie. Nie było w nim ani szybkiego bicia serca, ani motylków w brzuchu. Była tylko myśl o ucieczce, o zakończeniu tego, ale był zbyt miły, za mało asertywny. Jak uciec? Jak powiedzieć nie? Czekał na nią. Na jej ruch. Kiedyś ona zbierze się na odwagę, której Szpakowi brakuje i mu powie. A wtedy on wybroni się, ucieknie od tego uczucia, przestanie chodzić z nią na spacery, powie jej  - a ja nie. Ja nie kocham, nie wiem czemu.

Lato męczyło jego myśli i ciało prawie codziennie. Jakby o tym pomyśleć to lato było piękne, ale Szpak wolał wiosnę. Wtedy było chłodniej, słońce nadal odpoczywało po zimie i nagrzewało się powoli. Teraz było parszywie gorąco. Ciemna skóra pod ciemnym futrem niczego nie ułatwiała. Ale sen zawsze był dobrą pomocą. Szpak właśnie zamykał oczy, kiedy pospieszne kroki wpadły na polanę.

—Hej! — ktoś krzyknął. Ktoś obcy, głos, którego Szpak kompletnie nie znał. Coś nowego, coś świeżego co zakłóciło jego spokój.  Obrócił się do źródła tego dźwięcznego głosu, który przerwał zaczątki jego błogiego snu.
—My się znamy? — zapytał, jego pysk wykrzywiony z wypracowanym uśmiechu, nie do końca szczerym, po prostu miłym. Nie wstał pleców, po prostu podniósł na nią głowę. Może to było niezbyt miłe, ale jednak właśnie przed sekundą jego ciało rozluźniało się aby zapaść w bezruch snów.
—Nie wydaje mi się. — przyznała, jej osoba nagle bardzo blisko jego. Szpak zamrugał, w pełnym słońcu jej futro było ciemne jak jego, ale pod nimi mieniła się skóra. Zupełnie różna, różowiutka jak u szczenięcia. Piękna. Czemu Szpak uznawał skórę za piękną? Ciężko powiedzieć. Po prostu uważał niektóre rzeczy za piękne, wbrew sobie. A może właśnie w zgodzie z sobą. Wilk położył z powrotem głowę na trawę, a wadera zawisła nad nim. —Dopiero co wróciłam z długiej podróży, niewielu zdążyłam poznać. — Ach… A więc podróżniczka. Ciekawie. Pewnie wiedziała wiele nieba. Ciekawe czy niebo jest wszędzie takie samo?  Przez dłuższą chwilę panowała cisza. Szpak powinien czuć się nieswojo, może trochę tak było, ale jego myśli o kolorze nieba zabrały większość uczucia w niepamięć.
—Przynajmniej oczy masz inne. — wadera przerwała jego myśli, sprawiając, że te oczy spojrzały w jej. Oh… Błękit. Wadera miała błękitne oczy. Szpak odetchnął – to nie był ten kolor, którego szukał. Jej oczy było chłodniejsze, nieco zbyt nieobecne, głębokie. Przypominały bardziej zimny ocen niż niebo. Może diament, bo odbijały światło jak te małe kamyczki nie zabierając go dla siebie nawet w najmniejszym kawałku. Wadera  była ciemna, czarna jak on. Ale to już widział. Miała skrzydła jak on. Miała  ogon, krótki, inny od jego. Ale rzeczywiście z daleka byli bardzo do siebie podobni.
—Co myślisz, że jestem klonem? — zaśmiał się, jego uśmiech nieco bardziej szczery. Ta sytuacja właściwie była nieco zabawna i Szpak właśnie znalazł w sobie to rozbawienie.
—Nie mam pojęcia, jakim cudem istniejesz i nie jesteś w mojej rodzinie. Kogo masz za rodziców? — spytała. Pytanie zawisło na chwilę w powietrzu. Zrobiło się niezręcznie. Szpak zamyślił się, zmieszał, rozbawienie zniknęło z jego pyska. Nie miał rodziców, prawda? Każdy miał rodziców. Tylko nie każdy ich znał. Nie mógł powiedzieć, ż ich nie ma. Czy jego mama w ogóle była ciemna jak on? Czy może powinien należeć do jej rodziny? Dlaczego to wszystko było tak dziwne? Jej pytanie wzbudziło w nim myśli i tęsknotę, którą chciał przespać jeszcze przed chwilą. Już miał mówić, już odpowiedzieć, ale na polanę wpadły kroki, które Szpak dobrze znał.
—Szpak, tu jesteś. — Dana weszła w ich rozmowę jak burza, roztrzaskując resztki słów jak wiatr. Szpak podniósł głowę, a nowa koleżanka spłoszyła się jej przybyciem odstępując parę na parę kroków w tył.
—Muszę już iść. Pilnuję dziś dzieci. Ubzdurały sobie, że wykopią staw dla rybek. — przynajmniej rzuciła mu jakieś pożegnanie, zanim uciekła w las. Ale Szpak nie znał nawet jej imienia. Huh…

Dana podeszła bliżej, równie zaskoczona jak Szpak. Nachyliła się nad nim.
—A tej co? — zapytała, jej pysk skonfundowany, jej błękitne oczy – te pełne ciepła, spoglądały w te jego.
—Nie wiem. — odpowiedział zgodnie z prawdą. — Nie jestem do końca pewien kto to. — przyznał przed Daną. Rzadko mówił jej takie rzeczy. Starał się raczej trzymać rozmowy płaskie, nieistotne. Ale Dana zawsze znajdowała sposób aby go dalej kochać. Dlaczego?
—Ah. To… Wydaje mi się, że to jednak z córek Domino. Szkoła? Spólka? Sadza. Chyba Sadza. — Dana szepnęła jej wzrok obserwując miejsce gdzie zniknęła. — Sadza, Domel i Katerek, czy coś podobnego. Jest młodsza od nas chyba… Nie wiem. Nie znam jej za dobrze.—
—Rozumiem… —
—ah… Ty zawsze wszystko rozumiesz. — Dana uśmiechnęła się szeroko. — idziemy na spacer? —
—No dobrze. — Szpak nie potrafił jej odmówić. Zgodził się. Znowu i znowu. Czy on szukał jej towarzystwa czy w końcu go nie chciał. Skąd to zawahanie w jego sercu i panika w jego żołądku? Poszli. Na spacer. Kolejny z wielu. Ale Szpak się jeszcze zastanawiał trochę o Sadzy. Ciekawiła go, jak wiele rzeczy w jego życiu. A może była tylko wygodna wymówką, żeby nie myśleć za dużo o uczuciach wadery u jego boku.

<Smoła?>


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz