Szpak spojrzał w górę. Nad nim niebo przebijało się przez zielone liście. Wiosna zawitała do WSC pełną siłą, martwy las wracając do swojego stanu zieloności. Wszystko wyglądało cudownie, pięknie. Zapachy kwiatów i szum wody towarzyszył Szpakowi jak oda do tej pogody. Basior leżał, zaspany pod krzakiem róży przy Różanym Wodospadzie. Poranek przywitał go ciepłem i hukiem wodospadu. Jednak żadna z tych rzeczy mu nie przeszkadzała. Zapewniała za to pewien spokój. Monotonny dźwięk Wiosenny wart targał drzewami, które szykowały się do lata.
Szpak wstał. Dni wolne powoli narastały, więcej i więcej, częściej i częściej. Wraz z wiosną przyszedł czas aby łowcy odpuścili trochę. Ten czas przynosił znacznie lepszą zwierzynę. Była też znacznie prostsza do znalezienia i złapania. Spichlerz był pełny po jednym dobrym polowaniu. Dlatego łowcy spotykali się raz na trzy, może cztery dni. Tak aby mięso nie zepsuło się za szybko, schowane w norze, w której chłodna ziemia trzymała ich temperaturę w odpowiedni sposób. Potem polowanie i znowu dni wolne. I tak to się powtarzało. Latem to samo. Łowcy mieli proste życie. Banalne wręcz. Szpak lubił tą pracę coraz bardziej, chociaż kiedy pracował tak rzadko zdarzało mu się, że nie miał jak oderwać myśli od swoich problemów.
Wolność nadal go męczyła. Jakby nie chciała dać mu spokoju. Miał wrażenie, że to była jego udręka. Właśnie ta wolność, której nie potrafił znaleźć. Ona była kajdankami, które trzymały go na ziemi, kiedy jedyne co chciał to być na niebie. Ale dzisiaj nie mógł. Wczoraj latał do późnego wieczora i jego skrzydła bolały dzisiaj od wysiłku. Bolały, więc chciał dać im odpocząć. Tak jak on sam potrzebował odpoczynku. Spacer zawsze dobrze robił innym wilkom na humor, tak mu powtarzały. On sam też próbował spacerów. Dana często wyciągała go na nie. Nudziło mu się czasem ,a czasem nie. Jednak kiedy musiał przejść się sam odkrywał, że jego myśli błądzą. Znowu i znowu. Wolność, miłość, a raczej jej brak i przynależność. Trzy wartości, które nie potrafiły znaleźć sobie miejsca w jego sercu, duszy czy chociażby umyśle. W ciągłym ruchu – jak on.
Wolność. Ten temat poruszał dzień w dzień. Szpak miał wrażenie, że to była już jego mantra, którą powtarzał jakby nie wiedział co to słowo znaczy. Bo nie wiedział. Dla każdego znaczy w końcu coś innego. Dla niego to było niebo i wolny lot. Gdzie ziemia i ciało nie stanowią granic, gdzie mógłby zlać się z błękitem i pozostać na zawsze. A jednocześnie była to dla niego możliwość wyboru. Gdyby chciał to mógłby zmienić stanowisko na inne. Mógłby wybrać sobie miejsce do zamieszkania i uznać za swoje. Mógłby znaleźć sobie kogoś i założyć rodzinę. Ale mógłby też nigdy tego nie zrobić. I nie robił. Był w ciągłym ruchu, jak jego myśli. Niespokojny, acz pogodzony z tym faktem.
Miłość. Coś co zdawało mu się obce. Czasem Szpak patrzył na pary chodzące bok w bok wzdłuż morza. Mezularia i Rana? Wyjątkowa para – niespotykane żeby ptak kochał wilka i wilk ptaka. Ale jednak. Niegdyś, jeszcze przed zimą, można było spotkać Ry i Florę, spokojnym krokiem przemierzających piaski. No i była też Dana. Dana jak rzep na jego ogonie. Ale nie mógł narzekać. Podobno to miło kiedy ktoś jest w Tobie zakochany i daje ci tyle miłości. I miłość ma być bezcenna, bezinteresowna. Ale Szpak jakoś tego nie czuł. Dziwnie było spoglądać w ten ognisty błękit oczu wadery i wmawiać sobie, że może cos jednak do niej czuje, kiedy jego serce wiało pustką. „Motylki i szybkie bicie serca!” – tak podobno wilk się czuje kiedy kocha. Ale Szpak jedyne co czuł panikę i dyskomfort na słowa Dany. Miłość zdawał się go unikać. Czy to dobrze? Czy to źle? Ciężko określić. Może miłość też jest wolna, jak on i po prostu nie chce do niego przyjść, jeszcze w ruchu. W ciągłym ruchu.
I przynależność. Gdzie Szpak przynależał. Mógłby wymienić parę swoich przynależności i nie zawahać się, a jednak nie czuć niczego w sobie. Podobno przynależenie na długą metę zostawia w sercu ciepło, bo wiesz że masz gdzie wrócić, ale Szpak tego ciepła nie potrafił znaleźć. A przynależał do wielu rzeczy. W pierwszym rzędzie był wilkiem ze skrzydłami. Przynależał do takowych, prawie jak do podgatunku własnego gatunku. I mógłby udać się do wilka o swoim wyglądzie i pytać go o latanie i oboje wiedzieliby o co chodzi. Ale… czy to ma sprawiać, że ciepło mu w środku. Niekoniecznie. Sam też wiedział jak latać. Przynależał też do samego gatunku wilków. Przynależał do WSC – miejsca, które śmiał nazywać domem. Ale… nie miał domu tak w rozumienia tego słowa jako węższe. Ciągle chodził. Więc do czego przynależał wtedy? Czy musiał przynależeć? Jego praca, gatunek, miejsce zamieszkania – czy to wszystko czyniło go wilkiem, czy on sam kreował się na tego kim jest? Czy da się uniknąć przynależności?
Szpak przeszedł się aż pod Trawiaste Góry czy jak temu tam było. Czasem zapominał jak daleko sięgają tereny WSC. Bywał tutaj rzadko, raczej trzymając się centrum. Tam było prościej spotkać się z innymi wilkami, a tu było… spokojnie. Wysoka, zielona trawa opowiadała o wiośnie kołysząc się w delikatnym wietrze. Góry przed nim straciły śnieg, niższe go gór , które pięły się do nieba na horyzoncie. Tamte jeszcze bieliły się na czubkach. Odgradzały lasy WSC od stepów. A te? Te stanowiły granicę WSC z czymś dalej. Z czymś więcej! Co było poza nimi, jak daleko ciągnął się świat? Czy tam były wilki z problemami takimi jak jego? Może. Może. Ale były daleko. Nie znaczyło to nic. Nie teraz.
Wodospad Skalisty, skałkowy, cokolwiek – był dość ładny. Schowany pomiędzy szczytami w dolince, tocząc się w dół jak mała kaskada. Spokojny i niewzruszony światem i niedawnym roztopem. Lądował w małym zbiorniczku po czym uciekał gdzieś w dal strumieniem. Skąd się tu wziął i dlaczego spadał? Natura już taka była, że robiła niektóre rzeczy wyłącznie dla piękna. A może to piękno było też przydatne. Szpak rozłożył się na brzegu, wsłuchując w szum spadającej wody. Jego ciemne futro nagrzewało się od gorącego słońca, sprawiając, że uchylił pysk aby trochę się schłodzić. Po dłuższej chwili takiego leżenia zbliżył się bardziej do wodospadu, gdzie kropelki rozpryskiwały się na boki i spadały na niego. Każdy dodatkowy sposób chłodzenia się był przydatny. Jego ciemna skóra nie ułatwiała życia w słońcu. Ale też sprawiała, że raczej nie marznął, nawet zimą, kiedy słońce było znacznie chłodniejsze.
Otrzepał się. Leżał tak, spał i rozmyślał, aż słońce zeszło prawie do samego horyzontu. Mógłby niby zostać tutaj na noc, ale jednak lepiej czuł się w centralnych terenach WSC. Szpak podniósł skrzydła w górę. Jego pióra zabłyszczały w resztkach słońca, pokazując wszystkie skryte kolory w jego czerni. Po czym rozpędził się i wzleciał. Rzadko latał w górach. Było to dość ciężkie, bo ciężko latało się w górach i ciężko szukało się gór, w których można było latać. Powietrze, tutaj było rześkie, ciepłe, wiosenne. Wszystko czego można by chcieć od tej pory roku. Szpak mógłby powiedzieć, że wiosna to jego ulubiona pora. Nie za ciepło, nie za zimno, nic nie kwitnie za mocno i niebo jest koloru delikatnego błękitu. Nie jest tak zimne jak zimą i nie jest ciepłe jak latem. Jest… idealne. Szpak uwielbiał takie niebo.
Docierając do jakieś małej polany wybrał sobie kawałek trawy
i na niej położył, składając zmęczone skrzydła. Leciał tylko chwilę, do Lasku.
Tam zawsze znajdowało się jakieś miejsce na jego osobę. Zawsze.
—Szpak! — i wtedy też usłyszał ją. — Szpak! — Dana wpadła na polanę uradowana.
— Szukałam Cię wszędzie! — oznajmiła mu jakby to było coś oczywistego. Szukała
go? Po co? Mieli wolny dzień, mogła robić co chce, dlaczego więc szukała akurat
jego?
—Ah. Potrzebujesz czegoś? — zapytał, spoglądając w te pełne ciepła błękitne
oczy. Jego zielone oczy obijały się w jej. Szpak marzył czasem aby mieć oczy koloru
nieba. Takie idealne. Zimne zimą, ciepłe latem i błękitnie perfekcyjne wiosną.
A jesienią? Jesienią błyszczące gwiazdami. Nocne niebie w końcu też było
interesujące. Gwiazdy – nawigatorzy, błyszczące w górze. Nocne loty sprawiały, że on sam był prawie
niewidoczny, że jego marzenie o zlaniu się w jedno z niebem spełniało się w
pewnej dozie. Ale Szpak preferował błękit nieba, nie jego czerń. Może po prostu
musi nauczyć się je doceniać.
—Nie. Chciałam po prostu pość z Tobą na spacer, pogadać. To co zawsze. Moi
bracia dzisiaj poznikali gdzieś. Danny pewnie walczy, a Dally jeśli nie jest u kronikarza to siedzi
u Bleu. — odetchnęła, jej krok zbliżając
się do miejsca gdzie Szpak leżał spokojnie.
—A, rozumiem. — Szpak nie rozumiał, ale czy musiał to komuś przyznawać? Nie.
—Wiem. Ty zawsze wszystko tak dobrze rozumiesz. Wiesz co powiedzieć, kiedy ja
nie wiem. — przyznała siadając bardzo blisko i kładąc się obok niego. Jej bak
oparł się o jego, a ona odetchnęła ciężko, jej oczy tracąc na chwilę całe
ciepło i stając się odzwierciedleniem nocy. Ciemne pomimo swojej jasności. —
Nie wiem już co ja mam zrobić z braćmi. Oboje są szaleni. Jeden pracuje do
późna, drugi walczy do krwi. Oboje traktują mnie jak dziecko, jakbym nie umiała
nic sama zrobić. Nie tak jak ty. — przyznała.
— Ty widzisz mnie tym kim jestem. Doceniam to, wiesz? — jej oczy wróciły
do tego ciepła. Co za zmiany w czymś tak prostym jak wzrok. A jednak. Szpak
poczuł nieprzyjemny dreszcz. Przez chwilę miał nadzieję, że jej miłość,
czymkolwiek była w końcu stała się czymś obcym dla nich obu. Jednak nie. Jednak to uczucie nadal było w jej środku i nagle jakoś tak silniejsze.
Bardziej przytłaczające. Szpak nie wiedział co zrobić, więc po prostu leżał,
milczał.
—Dziękuję, że jesteś wiesz. Bo jesteś jedną stabilnością jaką mam. — mruknęła,
jej oczy wbite w ciemniejące niebo. — Nasze spacery, nasze rozmowy, to wszystko
sprawia, że przestałam się czuć cieniem moich braci. — pokiwała głową. — Pozwolisz, że zostanę
dzisiaj na noc tutaj, z Tobą? Nie chcę wracać do pustej jaskini. —
—No dobrze. — zgodził się. Zawsze się zgadzał. Czy kiedy powie mu że go kocha
to też się zgodzi? Zgodzi się czy po prostu ucieknie do wolności błękitu, który
kocha? Czy miłość powinna go przerażać?
—Dziękuję. — szepnęła Dana i położyła głowę na łapach. Szpak nie poszedł
jeszcze w jej ślady. Futro innego wilka na jego boku było dziwnym, obcym
uczuciem. Zaschło mu w gardle, oczy zaszły łzami – był przerażony tym
wszystkim, ale tylko zamknął oczy na to uczucie. Oczy i serce. Ułożył się
wygodniej i z pędzącymi myślami zasnął. Panika nie miała sensu nad czymś tak
bezsensownym.
<CDN>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz