Siedzieliśmy z Lerką gdzieś w lesie. Czekaliśmy na Mundusa.
W końcu, wśród kompletnej ciszy, usłyszałem cichy szum charakterystyczny dla piór przecinających powietrze. Nadlatuje. Nastawiłem uszu. Spojrzałem w niebo. Wstałem. Lerka zrobiła to samo. Czekaliśmy, patrząc w górę. W końcu nad nami, pomiędzy drzewami pojawił się nasz przyjaciel. Wylądował szybko, mówiąc przy tym:
- Kanaa i Lenek na was czekają. Chodźmy.
Potem skierował swe kroki w stronę, z której nadleciał. Po wymianie zaskoczonych spojrzeń, wraz z Lerką ruszyliśmy za nim. Szliśmy prężnie i nie traciliśmy czasu na rozmowy. Ptak stąpał szybko, dwa kroki przed nami. Wreszcie gwałtownie stanęliśmy.
- Tam są - wskazał skrzydłem na dwa kształty widniejące daleko przed nami, gdzieś za zaroślami okalającymi niewielką przestrzeń porośniętą niewielką trawą, wydeptaną pewnie przez leśne zwierzęta.
- Zatem dlaczego do nich nie pójdziemy? - zapytała Lerka, mrużąc oczy i starając się przyjrzeć naszemu celowi.
- Kanaa ostrzegała nas, że otoczeni są pułapkami. Lepiej nie próbować dostać się tam bez żadnego ubezpieczenia.
- W jaki sposób zatem się tam dostaniemy? - usiadłem zrezygnowany - co proponujesz? Zawsze masz takie dobre pomysły, to wymyśl coś.
- Obawiam się, że na realizację żadnej z moich idei nie mamy czasu - odpowiedział - jeśli trzeba, pójdę pierwszy.
- Idziesz pierwszy?! - krzyknęła Lerka.
- Nie mamy wyjścia - towarzysz pewnie zrobił krok do przodu.
- Idź, proszę - podrapałem się za uchem, nie wiedząc, jak inaczej wybrnąć z tej kłopotliwej dla nas sytuacji. Poświęcanie jakiegokolwiek towarzysza nie było etyczne, ale jako samiec alfa prawie bez namysłu (który oczywiście przydałby się w tamtej chwili) postanowiłem wystawić Mundusa na największe niebezpieczeństwo. Nie był wilkiem.
Krok za krokiem, niezwykle uważnie, stąpał po wilgotnych liściach, opadłych z drzew rosnących nieopodal. Wśród nielicznych kępek trawy, jego czujne oczy próbowały dostrzec coś, co mógł uznać za przeszkodę. Nic. Śledziliśmy uważnie jego kroki.
- Może nie ma tam pułapek? - zapytała szeptem przerażona wadera.
- Kto powiedział o tym Kannaa'ie? Rośliny? Rośliny nie kłamią.
Kiedy Mundus zszedł z niedużego wzniesienia, na którym staliśmy Lerka i ja, i obejrzał się za siebie, wbijając w nas wyczekujące spojrzenie, pomyślałem, że czas zebrać się i iść za nim. Niechętnie, aczkolwiek prędko wstałem i zrobiłem kilka kroków do przodu. Nie chciałem, by Mundus zauważył, że nie śpieszy mi się by stawić czoła potencjalnym wrogom. Odwróciłem głowę i spojrzałem na wilczycę stojącą metr za mną.
- Czy ja też mam iść? - zapytała - może bardziej się przydam czekając na was tutaj? Nie mówiąc już, o oczywistym niebezpieczeństwie, na które nie chcę się bez potrzeby wystawiać. Może w razie czego będę mogła pomóc wam albo im, jeśli wpadniecie w pułapkę?
- Masz rację - przytaknąłem - nie potrzeba nam więcej ofiar - cała ta sytuacja wydała mi się bezbrzeżnie dziwna. Skąd Kanaa i Lenek wzięli się w samym środku otoczonego pułapkami terenu? Dlaczego tak nagle straciliśmy kontakt...?
Poszedłem. Nadal byłem dosyć daleko za Mundusem, który widząc, że wszedłem na owo "pole minowe", znów zaczął wolno iść przed siebie.
Nagle...
< Kanaa? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz