Po pełnych wewnętrznej goryczy słowach wilka, zaśmiałem się nieco bezwiednie, siadając na ziemi. Teatralnym ruchem pokręciłem głową i zapytałem:
- Myślisz, że wytrwasz w tym postanowieniu? Bo mam wrażenie że w pewnym momencie instynkt zwycięży i zapomnisz o swoich słowach.
- Tak myślisz? - warknął Ymir - nie mam w zwyczaju rzucać słów na wiatr i trzymam się swojego jednego, konkretnego postanowienia. W przeciwieństwie do... choćby na przykład... - zamyślił się melodramatycznie.
- Nie mów tego więcej - teraz wreszcie zerwałem się z miejsca, odsłaniając rząd białych kłów.
- A co? Zależy ci tak na moim zdaniu, bo będziemy razem pracować? - uśmiechnął się nieco złośliwie - jesteś żołdakiem, prawda?
- Obawiam się, że to będzie ciężka współpraca - mruknąłem.
- Nieważne - ziewnął Ymir - idę. Może w końcu mi się poszczęści.
I odszedł. Przez dłuższą chwilę przyglądałem się wilkowi znikającemu w lesie. Potem, gdy jego kroki ucichły, skierowałem się do jaskini rodziców. Mundurek jak przepadł, tak go nie ma, a nie zapowiada się już dzisiaj na nic ciekawego.
Gdy dotarłem do domu, z ciężkim westchnieniem położyłem się pod ścianą jaskini. Zdaje się, że zyskałem nieprzyjaciela. Byłem przyzwyczajony do warunków, jakie panowały w WWN, a tam wszyscy mnie szanowali i lubili. Miałem przykre wrażenie, że ze strony Ymir'a "nie grozi" mi ani jedno, ani drugie.
Pogrążony w myślach, nie zauważyłem nawet, kiedy ogarnęła mnie senność. Zasnąłem niemal w jednej chwili. Obudzili mnie dopiero moi rodzice wchodzący do jaskini. Nie wiem, ile dokładnie czasu minęło, ale po słońcu, które zdążyło już lekko przesunąć się na niebie i nadać mu złotawą barwę można było wywnioskować, że sen zmorzył mnie na około godzinę.
- Co tutaj robisz? - Lerka zdziwiła się chyba, gdy zastała mnie w domu. Od pewnego czasu bywałem tam coraz rzadziej. Od wczoraj natomiast kręciłem się wokół niego jak kot wokół myszy.
- Przysnąłem.
- A gdzie Mundus? Nie ma go tutaj? - matka rozejrzała się po jaskini, chcąc się upewnić.
- Jak widzisz, nie ma - odrzekłem. Nie miałem pomysłu na inną odpowiedź.
- Może i lepiej - wtrącił ojciec - włóczycie się tylko po lesie. Nie najmowałeś się na stróża, jesteś szeregowcem.
- I, teoretycznie, młodym samcem alfa - zmarszczyłem brwi.
- Po moim trupie, podrzutku - warknął wilk. Odsłoniłem kły, lecz szybko zamknąłem pysk i nie zdecydowałem się na nic więcej. Za dużo już dziś niepotrzebnie się denerwowałem. To przecież nic nie da. Lerka, słysząc naszą rozmowę nie zapytała o nic więcej. Położyła się niedaleko mnie, pod przeciwległą ścianą i przymknęła oczy. Zamierzałem zrobić to samo, lecz ojciec dorzucił jeszcze:
- Jesteś słaby, nie będzie z ciebie przywódcy. Nie potrafisz nawet obronić swojego honoru, a zamierzasz stać na czele całej watahy?
Moje mięśnie napięły się w mgnieniu oka i zanim zdążyłem pomyśleć co robię, skoczyłem w stronę Aksela i uderzyłem w niego całym swoim ciałem, najmocniej, jak potrafiłem. Zbyt dużo poniżeń zniosłem tego dnia. Powaliłem nie spodziewającego się niczego wilka na ziemię. Nie potrafię obronić honoru? Zaraz zobaczymy, co potrafię, a czego nie.
- Nie nazywaj się więcej samcem alfa - zawarczałem groźnie - od dzisiaj jesteś za stary i zbyt bezsilny, by pełnić tak odpowiedzialną funkcję. Nie jestem dla ciebie synem, więc we właściwy sposób przejmuję obowiązki. Pewnie nie masz nic przeciwko.
- Nie mam? - fuknął Aksel, wyszczerzając kły.
- Jeśli chcesz spokojnie zakończyć swoje smętne życie, od teraz mieszkasz tu na zasadzie małżonka mojej matki. Twój czas minął.
Wilk powoli wstał z ziemi, a ja wyszedłem z jaskini. Nie zamierzałem być tam ani chwili dłużej. Musiałem odetchnąć i uspokoić nerwy. Lepiej, niech nikt teraz nie wchodzi mi w drogę. Pierwszy czas chyba od czasów szczenięctwa poczułem się bardzo silny.
Wszedłem do lasu. Gdy tylko znalazłem się na spokojnym, bezpiecznym terenie, poczułem ulgę. Tu nie muszę z nikim walczyć...
< Ymir? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz