sobota, 31 maja 2025

Podsumowanie maja!

Kochani!
Ledwie się obejrzeliśmy, a z kwietnia zrobił się maj, pachniała Saska Kępa szalonym, zielonym bzem, a zanim fakt ten okrzepł u posad świata, maj zaczął przeobrażać się w czerwiec. Radosnego Dnia Dziecka, już za chwilę, dla wszystkich, którzy co roku od dwudziestu lat obchodzą siedemnaste urodziny!
A tymczasem czas na comiesięczne podium miesiąca.

Na pierwszym miejscu w tym miesiącu stoją aż dwa potężne (duchem) wilki: Szpak i Variaishika z aż 7 opowiadaniami,
Kroku dotrzymuje im Smoła, na miejscu drugim z 5 opowiadaniami,
A na miejscu trzecim rodzeństwo Opalit i Saturn z 3 opowiadaniami.
Oprócz nich opowiadania w tym miesiącu napisali Almette, OxideRanaAgrest, BleuWiatr Xiv.

Innymi postaciami, które oglądaliśmy w naszych opowiadaniach, byli MezulariaMiodełkaEilertMisungKoyaanisqatsi pijany na koniec miesiąca oraz Szkliwo.

Gratulacje dla wszystkich potężnych!
                                                                      Wasz samiec alfa,
                                                                         Agrest

Od Oxide - "Zgrzyt"

 Poranki bywały najtrudniejsze.

Oxide leżała na grzbiecie, patrząc w skalny sufit jaskini, który znała już niemal na pamięć. Chłód poranka drażnił jej łapy, a echo odległego świergotu ptaków wydawało się zbyt radosne, zbyt kontrastowe wobec tego, co czuła. Czasami tak, jakby coś w niej… ucichło. Jakby ta dawna wersja siebie została gdzieś pod skórą, głęboko, przygaszona. Nie martwa — tylko zepchnięta. I nie wiedziała, czy kiedykolwiek wróci. Nie była już w ciąży, a mimo to jej ciało wciąż przypominało o tym, co się wydarzyło. Skóra nie była już tak napięta, mięśnie nie tak sprawne, jak wcześniej. Barki bolały od samego leżenia. Kiedy próbowała się przeciągnąć, poczuła zgrzyt w kręgosłupie i coś, co przypominało irytujące łaskotanie w boku. 

— Wstawaj, stara babo — mruknęła do siebie, choć głos jej był raczej bez przekonania. 

Zwlokła się z posłania, zrzucając z siebie ciężar koca splecionego z mchu i sierści. Kroki stawiała wolno, jakby nagle znów musiała nauczyć się być w ciele, którego już nie rozumiała. Wyszedłszy na zewnątrz, zamrugała pod naporem porannego światła. Powietrze pachniało świeżością, wilgocią i runem leśnym. Gdzieś w oddali słyszała szczekanie młodych — Opalit znów gdzieś włóczył się z tym nowym… Yolotlem. Aiden jak zwykle był zajęty zbieraniem drewna, by zająć czymś łapy. A ona stała w miejscu. Patrzyła na niewielką polankę przed jaskinią. Kiedyś ćwiczyła tu codziennie — szybkie szarże, wymachy, zwroty. Teraz sam widok tego miejsca wywoływał wewnętrzne drżenie. Wzięła głęboki wdech. 

— Zrobimy to po staremu — powiedziała cicho, do siebie. 

Zaczęła powoli, od prostych ruchów. Rozciąganie karku. Przysiady. Napinanie łap i łagodny krok w bok. Ale każdy ruch przypominał jej, jak długo nie ćwiczyła. Czuła się, jakby jej mięśnie były zrobione z popiołu — lekkie, kruche, bez siły. W połowie pierwszego zestawu padła na ziemię jak kłoda. Nie z wycieńczenia — z frustracji. 

— Do cholery… — wysyczała, wbijając pazury w ziemię.

Przez chwilę miała ochotę się rozpłakać. Ale nie zrobiła tego. Zacisnęła szczęki, a potem, drżąc, podniosła się na łapy. Popatrzyła przed siebie i znów spróbowała. Krok. Obrót. Napięcie mięśni. Powoli. Nie dla siły. Dla siebie. Wadera zakończyła serię nieudolnych ruchów z trzaskiem karku i dyszeniem godnym starego niedźwiedzia po zimowym śnie. Czuła się żałośnie, ale przynajmniej nie siedziała już w środku, czekając aż dzień sam się skończy. Bez słowa ruszyła w stronę strumienia. Znała tę ścieżkę jak własne blizny — śliska, chłodna ziemia, miękki mech pod łapami, rozchylające się paprocie, które zostawiały na jej bokach chłodne ślady wilgoci. Szła wolno przez las, ale nie czuła się wolna. Każdy krok przypominał jej o tym, że idzie... gdzieś, by potem znów wrócić dokładnie tam, skąd przyszła.

Do jaskini.
Do obowiązków.
Do karmienia.
Do układania.
Do tłumaczenia.
Do słuchania.

Odkąd urodziła, wszystko kręciło się wokół chłopców. I choć kochała ich z głębi serca, to gdzieś po drodze... zgubiła siebie. Każdy dzień wyglądał tak samo. Wstawanie, czuwanie, opieka. Wieczorem zmęczenie, ale nie to fizyczne, które można przespać. To głębsze, ścierające, jakby ktoś powoli zdrapywał warstwę po warstwie z jej tożsamości. Z początku wszystko było euforią. Nowe życie, troska Aidena, zachwyty nad jej instynktem. Ale teraz? Teraz czuła się, jakby zamknięto ją w roli, która nie miała wyjścia. Matka. Partnerka. Opiekunka. Cierpliwa. Dojrzała.

A gdzie była Oxide?

Gdzie była tamta wadera, która potrafiła wskoczyć na drzewo, która ścigała się z wiatrem? Ta, która próbowała stanąć do walki z samym Aidenem, żeby udowodnić, że nie jest delikatna?

Znała ten strumień od lat. Zawsze był cichy, spokojny, jakby nie należał do tego świata, tylko do jakiegoś łagodniejszego. Zatrzymała się nad taflą wody i spojrzała w swoje odbicie. 

— Nie chcę być tylko tym — powiedziała w końcu, jakby do niego. — Nie chcę, żeby „matka” znaczyło „koniec mnie”.

I wtedy to przyszło. W pierwszej chwili zobaczyła tylko siebie — zmęczoną, z podkrążonymi oczami, nieco chudszą, ale zarazem ciężką. Ale potem coś się poruszyło. Jej odbicie… nie poruszyło się z nią. Patrzyło na nią, ale z lekkim przechyleniem głowy. Głowy, której Oxide nie przechyliła. Jej sierść w tafli wydawała się ciemniejsza. Oczy bardziej rozszerzone. Uśmiech pojawił się nie na jej pysku — tylko w tej wersji pod wodą. 

— To nie ty — wyszeptała, cofając się o krok. 

Zacisnęła powieki. Ale głosy już się pojawiły. 

— I co z ciebie zostało? Miałaś być wojowniczką, legendą, przykładem… Teraz co? Matką? Kulawą wilczycą z rozstępami? 

— Przegrałaś sama ze sobą.

— Zamknij się. Zamknij się. Zamknij! — warknęła, ale echo tych słów wróciło z lasu jak obcy, przesterowany chór. 

Obrazy migały w jej głowie — własna twarz, ale rozciągnięta, zniekształcona. Krzyk szczenięcia, które nie istniało. Krew na futrze. Biała mgła, przez którą nic nie było widać. Aiden, odchodzący w dal, z lekceważeniem w oczach. Opalit, odwracający wzrok. Saturn mówiący: “Mamo, przestań być dziwna…” Nie oddychała. Nie umiała. Jej głos się załamał, zanim wydobył się z pyska. Czuła, jak znów pęka. Jak coś próbuje się przebić przez jej czaszkę — obraz, głos, cień, wspomnienie. 

— Nigdy nie wrócisz. Już po tobie. 

Zrobiło jej się duszno. Serce waliło jak u rannego zwierzęcia. I wtedy — błysk. Jedna łza, która skapnęła na wodę. Tafla zadrgała. Obraz się rozmył. Wraz z tym przyszło coś jeszcze — szmer. Nie wewnętrzny. Zewnętrzny. Liście poruszyły się łagodnie za jej plecami. Zapach sosny. Ciepłe światło przenikające przez korony drzew. I śpiew jakiegoś małego ptaka, który nie miał pojęcia, że na tej polanie siedzi rozpadająca się wilczyca. Oxide otworzyła oczy. Odbicie zniknęło. Znów była tylko ona. Siedziała tam już od dłuższego czasu. Słońce przesunęło się nieco wyżej, cienie stały się krótsze. Świat zewnętrzny płynął dalej, lecz w niej czas utknął jak w bagnie. Gdzieś za jej oczami, w zwojach mózgu, znów rozbrzmiewały szepty. Ciche, przerażająco znajome. 

— Nie powinnaś była ich rodzić. Zniszczyłaś swoje ciało. Po co? 

Jej łapy trzęsły się delikatnie. Nie wiedziała już, czy z chłodu, zmęczenia, czy z czegoś gorszego. Gdy zerknęła z powrotem w wodę, jej odbicie miało głębsze oczy. Zbyt głębokie. Puste. Usta otwarte, choć jej własne były zamknięte. Wtedy zza drzew rozległ się głos, chropawy i ciężki jak ziemia po deszczu. 

— Oxide? 

Zadrżała. 

Powoli, jakby przez grząski muł, podniosła głowę. Przed nią, nieopodal, stał Aiden. Nie biegł. Nie wołał. Po prostu szedł. Uważnie. Jego spojrzenie wędrowało po niej, rejestrując każdą napiętą linię barków, każde drganie mięśnia, każdy ślad łzy na futrze. 

— Nie dotykaj mnie — powiedziała słabo, nie patrząc wprost. — Jeszcze się rozpadnę. 

Basior przystanął. Nie zbliżył się. W jego oczach było coś więcej niż niepokój. To był ból — spokojny, cichy, znajomy. Wiedział. Może nie wszystko, ale znał ten stan. Może w innej formie, ale znał. 

— Nie dotknę. Ale zostanę — powiedział cicho, siadając w pewnej odległości. — Jeśli chcesz. 

Oxide nie odpowiedziała. Czuła, że znowu zaraz się zacznie — ta spirala obrazów. Coś poruszyło się tuż za drzewami. Cień — znajomy, a jednocześnie obcy. Zmiana światła, którą widziała tylko ona. Na moment słońce zamieniło się w czerwoną tarczę. Zamknęła mocno oczy. 

— Zobacz, nawet on cię nie poznaje. Patrzy na ciebie jak na chorą. Nie jesteś już partnerką. Jesteś obowiązkiem. 

— Nie uciekaj — powiedział nagle, jakby przeczuwając, że znów zanurza się w środek tego, czego nie widać. — Nie musisz nic mówić. Ale nie zostawiaj siebie samej w środku tego. 

Białowłosa otworzyła oczy. Powoli. Spojrzała na niego. 

— Ja nie chcę tak żyć. Ja nie wiem… czy to minie. Czasem nie wiem, czy to wciąż ja. 

Aiden skinął głową, jakby jej nie przerywał, tylko potwierdzał jej obecność. 

— Wiem. Czasem trzeba się przebić przez coś, co nie ma kształtu, żeby przypomnieć sobie, kim się jest. I czasem to znaczy iść w ciemność. Ale nie samemu. 

Zamilkli oboje. Woda pluskała cicho, nieświadoma, że właśnie była lustrem dla jednej z największych bitew Oxide. A potem, dodał. 

— Jesteś silniejsza niż ci się wydaje. Nie dlatego, że walczysz. Ale dlatego, że próbujesz wstać. 

Cisza po tych słowach nie była już ciężka. Raczej jak długa chwila bezdechu przed pierwszym oddechem. Wadera jednak nie odpowiedziała. Ale delikatnie położyła ogon bliżej niego. Nie dotknęła go — ale była bliżej. 

— Może… spróbujemy czegoś spokojnego? — zaproponował Aiden po dłuższej chwili milczenia. — Nic wielkiego. Krok w bok, krok w przód. Ciało, nie umysł. 

Oxide skrzywiła się lekko, wpatrzona w wodę, jakby jego słowa odbijały się od powierzchni i znikały, zanim do niej dotarły. 

— Krok w przód i zaraz się przewrócę — mruknęła, z pozoru żartem, ale jej głos był pusty. 

Ten nie odpowiedział od razu. Wstał i lekko cofnął się na polanę, gdzie miękka trawa nieco amortyzowała. Stanął bokiem do niej i wykonał prosty, powolny ruch łapą — jakby zaznaczał linię na ziemi. 

— Pamiętasz ten stary rytm? Cztery kroki, skręt, powrót? Możemy spróbować tylko tego. Nie musisz walczyć. Chcę tylko, żebyś poczuła, że jeszcze możesz się ruszać. Bez oceny. 

Nie poruszyła się. Ale spojrzała na niego. 

— Chce cię zająć, żebyś nie gadała. Żebyś przestała być problemem. 

— Patrzy i widzi ciężar. Ty mu tylko przeszkadzasz. 

Zacisnęła szczęki. Jej własne myśli i głosy mieszały się ze sobą, nie wiadomo już było, co jest jej, a co tym drugim czymś — tym, co zawsze wracało, gdy była osłabiona. Gdy traciła pewność. 

W końcu wstała. Łapy miała jak z waty, ogon zwisał nisko, a uszy były przyklejone do czaszki. Ale szła. Małymi krokami, powoli, jakby walczyła z oporem w każdym mięśniu. Stanęła naprzeciw Aidena. Nie patrzyła mu w oczy. 

— Tylko chwilę — powiedziała cicho. — Potem wracam do domu. 

Skinął. 

Pokazał prosty ruch jeszcze raz. Ona powtórzyła go z opóźnieniem. Drżąco. Zły balans. Prawa łapa osunęła się przy skręcie. 

— Zobacz. Nawet tego nie potrafisz. 

— On się tylko lituje. 

Oxide zamarła. Oddech miała urywany, zbyt szybki, zbyt płytki. Jakby coś ścisnęło ją od środka. 

— Oxide? — Aiden ruszył krok bliżej, zaniepokojony. 

Ona jednak uniosła głowę. 

— Jeszcze raz — powiedziała sztywno, jakby próbowała zagłuszyć te głosy samym dźwiękiem własnego głosu. — Jeszcze raz i wracam. 

Powtórzyli sekwencję. 

Potem jeszcze raz. 

I jeszcze. 

Za czwartym razem zrobiła krok w bok prawie bez drżenia. Ale oczy miała wilgotne, nie z wysiłku. Aiden nie pochwalił. Nie poklepał. Po prostu zrobił krok w tył. 

— Starczy. Chodź. Idziemy. 

— Jeszcze nie — odparła cicho. 

Ale nie wykonała żadnego kolejnego ruchu. Zamknęła oczy. Głosy nie ucichły. Ale było też coś nowego. Zmęczenie. Ciche, fizyczne, rzeczywiste. Na moment przesłoniło to drugie. Oddychała. Jeszcze nie wracała. Ale też nie znikała. Aiden jeszcze przez moment patrzył na nią z boku. Widział napięcie w jej łapach, spięty kark, spojrzenie wbite gdzieś w ziemię, jakby szukała tam odpowiedzi, której nie było. Ale jednocześnie… stała. Nie uciekła. Nie zamknęła się całkiem. Zrobił dwa kroki w tył. 

— Będę czekał. Nie spiesz się. 

Nie odpowiedziała. Ale też go nie zatrzymała. Choć ten był bardzo ciekaw, co teraz miała w głowie, niegdyś obiecali sobie, że nie będą zaglądać do swoich umysłów jeżeli nie ma takiej potrzeby - wiedział, ba, wierzył, że jest silna i może sobie z tym poradzić. Dlatego też zniknął wśród drzew, a ona została sama. Cisza wokół była znów głęboka — nie martwa, ale kojąca. Szeleszcząca, ciepła, chropowata od liści, jak oddech lasu. Gdzieś daleko zakwilił ptak. Inny odpowiedział mu przeciągłym tonem. Oxide położyła się powoli, jakby każdy mięsień musiał się na to zgodzić. Przylgnęła bokiem do ziemi. Czuła chłód trawy i wilgoć gleby. Nieprzyjemne. Ale… rzeczywiste. Namacalne. 

— Nie jesteś gotowa. 

— Zawiedziesz ich. Zawiedziesz dzieciaki. 

Głosy znów wracały. Ale wtedy… …coś spadło obok niej. Liść. Zwykły, niepozorny. Trochę żółtawy, z uschniętym brzegiem. Delikatnie przykleił się do jej futra. Westchnęła. Cicho, bardzo cicho. Zamknęła oczy. 

— Jeszcze nie zniknę. Nie dzisiaj. 

Potem powoli wstała. 

Nie od razu poszła za Aidenem. Zanim wróciła do jaskini, usiadła przy starym, omszałym drzewie, gdzie przed laty trenowała. Przejechała łapą po jego korze, zostawiając ślad. Dotknęła miejsca, gdzie jej pazury wbijały się, ćwicząc uderzenia. 

— Wrócę — powiedziała tylko. 

Do siebie. 

Do drzewa. 

Do lasu. 

Wtedy, dopiero wtedy, ruszyła powoli w głębie jaskini. 

<Aiden?>


Od Bleu (Od Kaja) - "Pijany na koniec miesiąca" cz.8

Pić czy nie pić?! Nie lecieć czy lecieć? Tyle pytań, żadnej odpowiedzi.
—Powiedz mi Mezu… czy to dobrze, że mam tą pracę. To daleko tak latać. — mruknąłem. Niebieska rublia, która stała niedaleko rzuciła mi tylko niezbyt zadowolone spojrzenie.
—W końcu nie jesteś tylko mięsem leżącym i marniejącym na jakieś polanie. Moim zdaniem dawno coś powinno cię było zjeść. — Mezularia poprawiła swoje pióra. Cóż, przynajmniej była szczera. Nie to co inni.
—Oj. Meluzario… Aż tak brutalnie? — Miodełka zaśmiała się, jej skrzydło zakrywając dziób.
—Tak. Oczywiście. Życzcie sobie mojej śmierci! Jeszcze do mnie przyjedziecie jak będziecie chciały dzieci!!! — krzyknąłem i odeszłam od nich. Bo co mam zrobić innego. Pijany zataczałem się to tu to tam.  Nikt mnie już nie szanował w tym parszywym miejscu. Może po prostu rzeczywiście powinienem był być dawno zjedzony. Ale nie, Misung mówi, że warto żyć nawet jak się nie chce. A jego poezja to przecież prawda, schowana w ładnych słowach! Tak! Opłacało się żyć. Tak więc, moja polanka, a raczej polanka Kawki i Szkliwa, przyjęła mnie z otwartymi łapami. Poległem na środku, butelka spirytusu niedaleko ino raz wylądowała w moich szponach. I piłem. I piłem. I tak sobie myślę… jednak lepiej byłoby jakbym był takim Eilertem. Ten to ma dobrze. Wolny, bez pracy konkretnej. Tylko ja musze latać i czekać godzinami na tego debila –Szkliwo. Zostawiaj wiadomości pod kamieniem, dwa listy, dziesięć różnych miejscu, UGH. I mi się picie skończyło… Cudnie…

<CDN>

 


czwartek, 29 maja 2025

Od Smoły CD Szpaka - ,,Ciche Szepty Nieba"

Tej nocy Smoła prawie nie zmrużyła oka. Przewracała się na posłaniu z boku na bok jakby w gorączce, nie mogąc zaznać spokoju, zbytnio owładnięta emocjami dzisiejszego wieczora. Nie rozumiała swojego stanu. Wcześniejszy dyskomfort, który powodował zimny pot i spięcie każdego mięśnia, jakby właśnie miała zawalczyć z niedźwiedziem, wrócił do niej i wydał się teraz jakby intrygujący. Wręcz uzależniający? Uderzenia adrenaliny z każdym jego dotykiem stanowiły dla niej teren zupełnie dotąd niepoznany, ale ekscytujący przez tajemnicę i zagrożenie które mogło się z tym wiązać. Unikając bliższych relacji mogła pozbawić się czegoś, o czym nawet nie wiedziała, że potrzebowała. Wstydzić się tego? Możliwe. Nie jest to w jej mniemaniu do końca normalne. Jej potrzeby takie nie są. Co jeśli rzeczywiście przywiodą więcej szkody niż pożytku? Każdy kolejny ruch był krokiem w stronę przepaści, ale spadnięcie w otchłań było tym, co kusiło najmilej, jak zwodnicza, piękna syrena na skraju skały rozbitków.
Przypomniała sobie jego twarz, jego słowa. To był rzeczywiście bardzo przyjemny dzień. Na jej pysk wpełzł skromny uśmiech. Chociaż to tylko dzień, nie przypominała sobie chwili w swoim życiu, która zapadłaby jej w pamięć tak bardzo. Jako dziecko zawsze postępowała zgodnie z zasadami, co tyczyło się również wracania do domu przed zmrokiem, nie chodzenia na całonocne wypady z innymi młodzikiami, czy ulegania chwilowym, młodzieńczym impulsom i nieodpowiedzialnym decyzjom. Wszystko dotąd zdawało się dziecinadą albo zupełnym snem nieświadomości.
Wstała i wyjrzała na pochmurne niebo i sierp księżyca pośród nich, bijący jaśniejącym srebrem. Okręg światła padał na koniuszki jej łap. 
Co może czekać po przekroczeniu tej linii?
***
Smoły zaczęło brakować w otoczeniu szczeniaków. Nikomu nie dała znać, dlaczego zniknęła. Staw wyglądał z każdym dniem coraz lepiej. Umorusane w błocie szczeniaki rozprowadziły całą glinę po dnie i wyłożyli pieczołowicie otoczakami różnych kolorów, których zebranie też zajęło niemało czasu.Wilki przetaczające się przez jaskinie medyczną zwracały uwagę na pracującą gromadkę i pochwalali, nazywali to “kiełkującym potencjałem młodzieży na dobrą zmianę w tej parszywej watasze”, cokolwiek to miało oznaczać. Kezuko była dumy, że ich trudy są jakoś doceniane, a zapał młodzieży rozsądnie rozporządzany. Nawet poczciwy, stary Delta, który chociaż rzadko wyściubiał nosa ze swojego miejsca pracy, też łypał na roboty drogowe z lekką ciekawością. Po blisko tygodniu przerwy, żeby całość mogła przeschnąć, przyszła pora na wodę. Jak mieli przetransportować kilka ton wody z jeziora nad staw? 
- Przecież prosta sprawa!.- Agrest, który też co jakiś czas tamtędy przechodził i częstował złotą radą, rzucił swój pomysł, staromodny- Przenieść można wodę na plecach w kilku kursach. Łowcy powinni mieć jeszcze trochę jelenich żołądków, żeby ich użyć na bukłaki.
Można się domyślać nie spodobało się to maluchom. Nie chciały mieć powtórki z dźwigania gruzu.
-Ja znam kogoś.- Jałonka rzuciła pomysłem.- Myszka potrafi takie bomble czarować. Takie, że o, w powietrzu latają.
Pomachała łapami dla zobrazowania pomysłu, co obudziło entuzjazm w gromadzie. Stary Agrest coś tam pomrukiwał o używaniu magii, jednak mało kto go teraz słuchał, uwaga przeszła zupełnie na poszukiwania niebieskiej wadery.
***
-Psst!
Szpak drgnął na gałęzi, zamknięty w żelaznym śnie. Jego ogon zwisał z gałęzi wysokiego drzewa.
- Pssttt!!- Kolejny syk przedarł się z dołu.
W końcu obudzony basior podniósł śpiące powieki i ziewnął przeciągle.
- Co…co jest. Halo?
-To ja. Smoła.
Smoła opierała się przednimi łapami o pień dębu, na którym spał. Przetarł zaspane oczy i rozejrzał się po niebie.
- Jest jakby środek nocy. - mlasnął.
-No wiem. Ale o to chodzi. Patrz!
Wzbiła się w powietrze i wylądowała na gałęzi pod nim z płynnym, przetrenowanym świstem Wylądowała ciut chwiejnie, ale nie zsunęła się.
- Ło!- Dla Szpaka ten start wyglądał dużo lepiej niż ten, który mu pokazała ostatnim razem.
- Ćwiczyłam.- Trudno było ukryć ekscytację i dumę.- Wzięłam sobie do serca twoje rady. 
Od jakiegoś czasu chodziła do niego na prywatne lekcje, wieczorami po skończonych obowiązkach. Smoła nalegała, żeby nikt nie mógł ogląda jej porażek, więc wybierali zawsze jakieś ustronne kawałki stepów. 
- Odkryłam coś nowego. Znaczy, już od dawna coś czułam, ale nigdy nie sprawdziłam. Chodzi o księżyc. Miałam teorię, że działa on w jakiś sposób, że daje mi więcej energii, ale nie doceniałam, jak dużą. Nie umiem tego w żaden sposób wyjaśnić, więc trenowałam nocami, po tym jak już kończyliśmy, żeby przetestować moją hipotezę.
Jej oczy były rzeczywiście sine, jakby od dawna nie przespała całych 8 godzin. 
- Może jego przyciąganie działa podobnie jak przypływy i odpływy oceanu.- kontytnuowała wywód.- Mam wrażenie, że jestem o kilka kilo lżejsza, kiedy oplata mnie jego blask, a podczas pełni to zupełnie jakbym już nic nie ważyła.
- Nie do wiary.- Podniósł się do wygodniejszej pozy- Nie mówiłaś tego wcześniej. I jak?
- Zarywałam noce, ćwiczyłam i odsypiałam po kawałeczku w dzień. I z każdym kolejnym zachodem, gdy on rósł z nowiu do pełni, szło mi coraz lepiej, coraz łatwiej.- Wskazała na zupełnie okrągłą tarczę na niebie. - I nie ukrywam, czekałam trochę czasu, żeby się pokazać. Także drodzy państwo, show!
Wzleciała na kolejną, dużo wyżej połozoną gałąź z gracją sikorki. Basior był oniemiały, a ona nie mogła się powstrzymać od zachowywania się jak sprężyna.
-To świetnie!- Cieszył się jej euforią. - Mówiłem, że trochę ćwiczeń i będziesz śmigać.
- Nie mogę w to uwierzyć.- Jej wyszczerz przechodził co jakiś czas w śmiech.
Wzleciała wysoko i machnęła łapą na niego.
- No co ty, nie mów, że pójdziesz znów spać.- mruknęła, jakby była od niego lepsza.
Podebrał jej zaczepkę i rozłożył skrzydła.
- Kto ostatni na tym wzgórzu zakład start!- I ruszył jak strzała puszczona z cięciwy.
Wyścig był naprawdę wyrównany. Co chwilę któryś z nich musiał zwalniać, by nie obić się o wystającą gałąź, aż w końcu wzlecieli ponad korony drzew na lodowate, nocne powietrze. Smoła jednak nie przeszkadzały igiełki lodu kłujące skórę, czuła, jakby ścigała się z wszechświatem. Na szczycie wzgórza rosło spore drzewo, które posłużyło im za metę. Szpak spóźnił się o wyciągnięcie łapy.
- Cholera jasna…- Dyszał ciężko i wyłożył się plackiem pod drzewem.- Nie kłamałaś.
- Też dołożyłeś swoje trzy grosze. -Sama ledwo łapała oddech.- To była wyrównana walka.
Klatka piersiowa opadała i wznosiła się dynamicznie. Zauważył, że jej ciało nabrało więcej mięśni, przez co sylwetka wydawała się jeszcze bardziej atletyczna. 
- O matko.- Westchnęła, nadal obezwładniona triumfem.- Muszę ci podziękować, bez twoich słów, wtedy przy jeziorze, nigdy bym nie uwierzyła w te skrzydła na tyle, żeby znowu spróbować.
- Dobrze to słyszeć.- Uśmiechnął się szczerze.
- Czuję, jakbym narodziła się na nowo. Jakbym zostawiła starą skórę za sobą i wyszła jako nowa Smoła. - Obróciła się twarzą do niego.- Jakbym dopiero zaczęła żyć.
Jej wzrok iskrzył się odbiciem nocnego nieba. Wlepiła w niego swoje pełne euforii spojrzenie, a jej ciało jakby pulsowało we wszystkich kierunkach, szukając ujścia dla wdzięczności i tej nowej sprawczości, jaką w sobie odkryła. Opadła na niego, ściskając go między łapami, przywarła piersią do piersi. Oderwała się, dopiero zdając sobie sprawę, że przytyka nos do jego nosa. 
- Nie wiem co się ze mną dzieje.- Szepnęła i przytknęła usta do jego ust.

(Szpak?)

środa, 28 maja 2025

Od Variaishiki – "Kiedy słońce choruje" cz.7

Xiv nic nie mówiło w trakcie drogi do domu. Prowadziło, jeno kroki równe i zdecydowane. W ogóle nie przypominało nieco bojaźliwego młodszego brata Variaishiki, oglądającego się za każdym dźwiękiem i podekscytowanego najmniejszym pięknem. Teraz było poważne. Dostojne wręcz. Wydawało się taki… dojrzałe. A jeszcze przedwczoraj przypominało nastolatka.

A, racja. Przecież obaj mieli sześć już lat. Byłoby dziwne, gdyby wciąż pozostali dziećmi w środku.

Chociaż do Xiva taki wygląd nie pasował. Jeno oczy były zawsze wesołe, z promykiem oglądające świat dookoła. Atramentowe ogony często kiwały się względnie bez powodu, tylko dlatego, że atmosfera była przyjemna. Szeroki i szczery uśmiech stanowił zwieńczenie młodzieńczej twarzy. Xivo zawsze wyglądało tak młodo, niczym nastolatek. Fizycznie się nie starzało. Być może bycie żywym trupem jednak miało jakieś swoje plusy.

– Naprawdę myślałem, że to coś innego niż zwykła choroba.

Vari nie wiedział, czemu to zdanie padło z jego ust. Myślał, że jak je otworzy, to skomentuje obecny sposób bycia swojego brata, a nie poruszy temat, który spowoduje kłótnię. Wilczę odwróciło się zbyt szybko, by móc cofnąć słowa.

CDN

wtorek, 27 maja 2025

Od Szpaka CD Smoły - "Ciche Szepty Nieba"

Powyjmowali sobie z piór każdy kawałek gliny i jeszcze chwilę w milczeniu dryfowali w wodzie, ciało obok ciała już bez dotyku. Noc pochłaniała niebo coraz bardziej, cienie rosnąc na górach schowanych w tle. Łuk księżyca wisiał nad światem, kołysząc sny do spokojnego odpoczynku. Woda poczerniała w ramach odbicia gwiazd w swoich odmętach. Małe kulki zawisły tam, wysoko, błyszcząc i spoglądając na spokojny i śpiący las.
—Wolność? — Smoła zerknęła na niego po dłuższej chwili ciszy w akompaniamencie nocy. Świerszcze, żaby – cała orkiestra lata towarzyszyła im jeszcze w moczeniu futra.
—Wolność. Szukam i szukam. I gdziesz ona jest?— Szpak odetchnął, jego łapy wystawione do nieba. —Nic nie jest jak dom. Nie ważne gdzie idę,  gdzie jestem, żadne miejsce nie jest odpowiednie. Nie nory, nie jaskinie, nie polany. To trochę jak ciągle palący się w sercu ogień, bolący, którego nie da się zgasić, i który je cię od środka jak diabeł, a ty tylko możesz  krążyć tu i tam i udawać, że wszystko jest okej. — odetchnął. Jego oczy wbite w błyszczące się nad nim niebo.
—Trochę to pesymistyczne.— Smoła odparła na jego słowa, ciekawość i zamyślenie w jej głosie.
—Może… ale tak właśnie się czuję. I loty trochę gaszą ten ogień, po czym on znowu się zapala i tak w kółko. To męczące. — obrócił się w dryfie na plecy, jego skrzydła jak dwie łódki, dwa żagle, pchając go na powierzchnię. —Późno się robi. — stwierdził.
—To prawda. —
—Czas na mnie. Chociaż pewnie daleko nie podejdę. — mruknął, jego łapy odpychając się od tafli aby dopłynąć do brzegu. Smoła poszła w jego ślady.
—Mówił Ci ktoś kiedyś, że straszny z ciebie filozof. — zaśmiała się otrzepując krople wody z futra.
—Nie. Inne wilki rzadko ze mną rozmawiają. Poza Daną… — Szpak sam poszedł w jej ślady. Cała ta sytuacja, pomimo dziwnego dyskomfortu i komfortu pojawiającego się jednocześnie, była znośna. Nawet zaczepiała o przyjemność. Może łączyły ich nie tylko skrzydła. Może Szpak po raz pierwszy w życiu znalazł przyjaciela… znajomego, który mógłby go wysłuchać, zrozumieć. A nawet jeśli nie zrozumieć, to posłuchać uważnie, bez oceny, bez porady. Być. Albo może on po prostu nadpisywał sobie przyszłość. Wydarzenia, które tylko w jego głowie odgrywały się już w przyszłych tygodniach, dniach i godzinach. Marzenia, można by rzec. Nic nieznaczące pragnienia zlęknionego i głodnego uwagi serca, któremu przecież nie powinno łatwo się ulegać. Pewna zapora umysłu powodowała, że patrzył na swoje myśli i serce i rozważał czy w ogóle słuchać się tych z pozoru niepozornych szeptów pragnienia. Czy to nie będzie droga donikąd? Kolejna, którą musiałby przejść z zawodem, sam, przebrnąć przez nią jak przez rzekę z szybkim nurtem, która zabiera mu grunt spod nóg. I co znajdzie na końcu? Porażkę i zawód czy może wygraną? I czy to jest warte zachodu i starań, jeśli wszystko skończy się niczym…

Szpak usiadł na trawie, łagodny wiatr, ciepły pomimo że nocny, plątał się na jego futrze.
—Masz ciemną skórę. — Smoła usiadła kawałek od niego, jej oczy błyszcząc w mdłym świetle księżyca. Niebieskie i głębokie, chociaż tak różne od nieba.  Brak w nich było pomarańczy poranka, błękitu dnia przeplatanego miękką bielą, fioletu zachodu i gwiazd nocy. Wyglądały smutno, acz szczęśliwie tam gdzie były, na jej ciemnym pysku, wśród tego co znały i co kochały.
—Wiem. Jest tak czarna jak ja. — odparł. —Lecisz do domu, idziesz? Sama? Mam cię odprowadzić? — zagadnął, jego mięśnie już zmęczone i płaczące na samą myśl o następnym dniu i polowaniu, które na nie czekało.
—Pójdę sama. — odparła. Jej ton zagadka.
—To był bardzo przyjemny dzień. — Szpak pożegnał się w ten sposób, niema nadzieja na jego języku, że się jeszcze kiedyś spotkają. — Śpij dobrze. — i zniknął w odmętach ciemności, aby krążyć po polanie, znaleźć sobie kawałek zmoczonej rosy trawą. Gdy już to zrobił jego ciało upadło na niego zmęczone. Zapach mokrego pyłku kwiatowego ukołysał go do snu idealnie. Pozostało czekać na światło dnia.

Mój niedoszły Romeo
Taki byłeś wyśniony nocami,
taki idealny,
gdym Cię we śnie dotknęła ustami
Rozum
Wola
Moje grzeszne ciało
Dostało skrzydeł wolności
Tylko serce-
choćby w proch się sypało
nie uwierzy, że to koniec miłości

Magda

Dana była milczącą obecnością w jego dniu. Oczywistością. Rzeczą nader wszystko banalną, prostą, a jednak tego dnia zdawała się być skomplikowana. Zawsze była otwarta, jasna i radosna. Dzisiaj jej niebieskie oczy krążyły za nim jak smutne kule lodu. Ogień w jej źrenicach zmalał, wyblakł, zgubił gdzieś w głębi, ale nadal tam był. Gdzieś pod tym chłodem i nagłym milczeniem znajdował się kawałek jej zwyczajowego podejścia. Nie mogła go schować. Jej ruchy łap, jej urywane spojrzenia i zawiedzone wzdechnięcia, jakby oceniała go za coś czego nie zrobił. Jakby dopowiedziała sobie sytuacje, słowa albo myśli, których Szpak nie miał, których w nim nie było i o które nigdy by siebie nawet nie posądził. Albo w końcu uświadomiła sobie, że jej bliskość jest dla niego tylko i wyłącznie bliskością powierzchowną, ozdobą jego dnia, którą wiatr łatwo mógł porwać w niepamięć. A może tylko znudziła się w swojej namiętnej miłości. Kto wie.

Polowanie zmęczyło go, ale satysfakcja i pełny żołądek sprawiły, że szedł. Przed siebie. Sam na razie. W oddali słyszał znane mu kroki, goniące go jak ogień goni tlen. Tak jak zawsze, jakby nic się nie zmieniło. Jej błękit oczu znów palił się jasnym ogniem, determinacją, która sprawiła, że Szpak miał ochotę uciekać. Uciekać w dal i nie spoglądać za siebie. Miłość paraliżowała go, sprawiała że słowa utykały mu w gardle, że mdłe „nie”, które wyrwie się z jego serca, będzie o ton za ciche.
—Widziałam Cię wczoraj nad jeziorem na Polanie życia. — poinformowała go, ton je głosu pewny i jasny. Widziała go?
—No tak. Byłem tam. Pomagałem wczoraj dzieciom przenieść dość sporą ilość gliny. Glina lepi się do piór jak rzepy do sierści i nie chce puścić, więc… jezioro. — odparł. Stres nieco opadł z jego spiętych ramion. To nie ten dzień, nie to starcie, nie ten most, który wali się pod jego łapami.
—Byłeś z tą… Smugą… — Dana fuknęła. Szpak zmarszczył brwi. O co chodziło. Było w ruchu wadery coś co zastanowiło go na tyle, że sobie przystanął i spojrzał na nią z głową pełną myśli. Jego wzrok był przebijający, dogłębny. Co to było? Co było w jej wzroku, w jej ruchu. Co się zmieniło?
—No tak. Smoła. Opiekowała się dziećmi, nosiła glinę razem z nami. Też musiała się wymyć. Ta sama droga, więc poszliśmy razem. — fakty. On mówił tylko fakty, bo tak to widział. Przyjemne spotkanie, ta sama droga, dzień zakończony kąpielą w zimnej wodzie jeziora podczas letniej nocy. Platoniczne, pierwsze rozmowy i może… może nadzieja o bliskość inną niż w oczach Dany. Bardziej odległą, pustą, pozbawioną miłości, która pali gardło i opala żyły od środa. Oczy Dany byłe go pełne. Oczy Smoły miały więcej emocji, innych. Ciekawszych, bo nieznanych. Oczy Dany… Tam była tylko miłość i ogień i … coś jeszcze? Nieznanego, ciekawego. Szpak mrugnął dwa razy i odetchnął. Co to… co to było? Czym to jest?!
—Tak… I… kim ona jest dla ciebie?! — Dana fuknęła ponownie jej ogień nie czerwony z miłości, a biały z… zazdrości?! Zazdrość. Takie śmieszne uczucie. Silne i ogłupiające, a jednak dla wielu warte uwagi i poświęcenia miejsca w sercu. Pcha wilki do czynów zawodnie słodkich. Bronienie swojego – można powiedzieć. Basior będzie warczał na innego kiedy zbyt zbliży się do jego samicy. Samica będzie kręcić nosem, jeśli jej basior będzie mówił za długo z innym basiorem. Niektórzy zmieniają się w potwory pod wpływem zazdrości, mordują, biją, gryzą. Inni peszą się, płaczą, skarżą. Kim byłby Szpak gdyby sam nie znał zazdrości. Tylko on zazdrościł niebu jego wolności. On zazdrościł innym lekkości w postrzeganiu swojego miejsca na świecie. On zazdrościł rodziców i rodziny, każdemu kto szczęśliwie spędzał z nią czas. Ale on milczał. Jego zazdrość nie czyniła go chętnym zabrania, wręcz przeciwnie. Melancholia wdzierała się w jego serce, żal… raczej nie smutek. Może marzenie? Pragnienie? Może po prostu ciekawość. Tak. Zazdrość budziła w nim ciekawskie żale, korzenie rozmyślań jak by to było gdyby miał wszystko co inni.
—Znajomą. Znam ją cały… jeden dzień. Więc może nawet nie znajomą, a czymś mniejszym. Poza tym… nie wiem jeszcze. Nie mi oceniać kim dla mnie jest, jeśli jej jeszcze dobrze nie znam. — odparł. Jego głos był miarowy, spokojny, jakby właśnie stwierdzał, że pogoda jest słoneczna.
—W takim razie… Szpak. Kim ja jestem dla Ciebie? — to pytanie chciałoby zrzucić go z nóg, ale nie podołało. Szpak był przekonany, że kiedy Dana je zada, zawaha się, stchórzy, nie będzie wiedział co powiedzieć, ale…
—Nie wiem. — prawda wylała się z jego ust. Dana zdawała się zawahać, tak jak on miał. Jej oczy rozszerzyły się zaskoczone, na pewność i siłę jego słów.
—Jak to nie wiesz? — w końcu wydukała. Szpak usiadł sobie.
—Nie wiem. Po prostu nie wiem. Patrzę na ciebie i nie umiem przypisać do ciebie właściwego słowa. Czy to jest przyjaciółka? Czy to jest znajoma? Czy to jest wadera, czy wilk, czy rozmowa, czy spacer. To wszystko mi umyka. Nie wiem kim dla mnie jesteś. Relacje są dla mnie ciężkie, bo jedyne jakie miałem to te powierzchowne z wami, kiedy żyliśmy jak rodzeństwo, jak dzikie dzieci. Nie mam. Nie wiem. Nie wiem czy chcę wiedzieć. 
—Przypominam Ci… siostrę? — mruknęła.
—Wyjęłaś z tych słów chyba najgorsze wnioski. — Szpak zaśmiał się. — Nie. Właściwie nigdy nie widziałem was jako rodzeństwa. Byliście pewną dozą rodziny, której nigdy nie zaznałem, ale tylko dozą. W pewnym sensie zawsze byłem sam, jak paluszek w tym wielkim świecie. Zagubiony, szukający swojego miejsca. Sam… Sam. Sam. Sam. Kiedy jest się samemu tak długo nie wie się jak zbudować relację na czymś innym niż tylko słowie „rozumiem”. — rzucił jej pewne siebie spojrzenie. Teraz to jego oczy paliły się ogniem. Ale innym niż jej. Jego paliły się determinacją, zrozumieniem. Bo zrozumiał. On rozumiał zawsze tak wiele.
—Może w takim razie nie chcesz już być sam? — zbliżyła się na krok. Jej oczy w nieznanym kolorze niebieskiego. —Może w takim razie dość rozumienia słowem. Może czas żebyś poczuł!—
— I co jeśli nie poczuję? Jaki będzie zawód w Tobie? Wystarczę ci na jedną noc, jeśli nadal większy komfort odnajduję w samotności? — niepewność wdzierała się w jego słowa. „Normalny basior kocha normalną waderę.” – i to normalne, standardowe. To ma być wolność, miłość, prosty przepis na uczucia dla każdego. Na dzieci, rodzinę, partnera.
—To miłość… — mruknęła, jej oczy na ziemi.
—Co znaczy kochać, Dana? Jak mam odpowiedzieć kiedy nie wiem, co to znaczy? Kiedy nie czuję?—
—Strasznie dużo używasz metafor! — spojrzała mu w oczy z determinacją.
—Taki jestem. Taki jestem od całkiem dawna. I taki będę. Myślę w metaforach, nie mam miejsca na świecie, nie jedno przynajmniej. Jestem tu i tam, a czasem mnie nie ma. Przeszkadza ci to? —
—Nie. Po prostu mnie zaskoczyło… —
—Czyżbyś nie znała mnie tak dobrze jak sądzisz? —
—Znam cię Szpak. Znam cię. Jesteś moim wsparciem, moją miłością. Moim Romeo. Tym kogo chcę mieć. Ty mnie zawsze słuchasz, i milczysz, i w Twoich oczach zawsze widzę że mnie rozumiesz. Czuję się przy Tobie bezpieczna i… czuję że nie mogę tego tak po prostu poddać. Widzę że lubisz polować i lubisz spacery. Nawet jeśli nie ze mną. Wiem że mnie lubisz, na swój sposób. Wiem że cenisz naszą bliskość, może nie tak jak ja i… Widzę cię. —
—Nie Dana. Wszystko co wymieniłaś wiąże się wyłącznie z Tobą. To nie jestem ja, nie pełny. Nie lubię spacerów. Lubię latać. Latanie sprawia że czuję się wolny od ziemi, problemów. Nie lubię polować, to po prostu praca, która nie sprawia mi problemów. Często jest przyjemna, ale… każda inna, która by mi odpowiadała tez jest przyjemna. Nie lubię milczeć, chociaż nie… lubię milczeć, ale nigdy nie rozumiem. Nie ciebie. Nie lubię po prostu ranić innych. Struktury społeczne są delikatne i… może i lubię bliskość, ale twoja zawsze mnie stresuje, bo wiążą się z nią pewne oczekiwania jakie wobec mnie masz. Duszące oczekiwania, bo nie mogę im sprostać. Ty czujesz się przy mnie bezpieczna, ale czy spojrzałaś kiedyś dalej niż na siebie? — nie miał jej za złe żadnego jej słowa. Nie zawarł też w swojej wypowiedzi niczego więcej niż spokoju, który teraz pożerał jego ciało. Nie był zły, nie był smutny.
—Rozumiem… — jej oczy zalśniły łzami. — Może rzeczywiście powinnam poznać Cię lepiej...—
—Może… ale co jeśli to cię nie zaspokoi?—
—Nie wiem… Być może wtedy wystarczy mi jedna noc… —

<Smoła?>
zostawiam tobie ich kolejne spotkanie ;3 Dana na pewno będzie dalej wciskała nos w relacje Szpaka, bo ona się łatwo nie poddaje.


poniedziałek, 26 maja 2025

Od Variaishiki – "Kiedy słońce choruje" cz.6

Zmęczony umysł Variaishiki jednocześnie spodziewał się zobaczyć Xiva, jak i zupełnie go to zaskoczyło. Coś w obecności atramentowego wilcza było uspokajające, zapewniające, że nie wszystko jest takie złe, jak się Variemu wydawało. Bardzo chętnie by się przytulił, ale nie chciał no zarazić.

A z resztą, co on będzie się przytulać do żywego trupa? Był ponad nim. Był ponad wszystkimi. Był bogiem chodzącym wśród śmiertelników, nawet jeśli sam był bardzo śmiertelny.

– A co ciebie to obchodzi, co? To moje życie. Jestem dorosły, mogę robić, co mi się żywnie podoba.

Wściekła mina Xiva wydawała mu się komicznie zabawna. Jakby wilk miał założoną maskę do występu na scenie. Wyglądał głupio. Vari pewnie też tak wyglądał, chociaż nie miał zewnętrznej pary oczu, żeby na siebie spojrzeć.

– Variaishika. – Xiv wypowiadało słowa przez zęby, przez co momentalnie przestało być zabawne. – Bycie dorosłym to zdolność do podejmowania rozsądnych decyzji. Ty podjąłeś decyzję niczym pijany nastolatek z ognistym temperamentem. Wracamy do domu. T e r a z.

Rudzielec nie miał odwagi się kłócić. Pociągnął za sobą wszystkie swoje cztery ogony i grzecznie podążył za młodszym bratem.

CDN

sobota, 24 maja 2025

Od Variaishiki – "Kiedy słońce choruje" cz.5

Nie zajęło długo, zanim zorientował się, że ktoś za nim podąża. A może właśnie potrwało to długo, w końcu minął dzień, odkąd Vari opuścił granice Watahy Srebrnego Chabra. Do tego wszystkiego kilka razy zrobiło mu się słabo, raz niemal zapomniał, dokąd szedł, przy jeszcze innej okazji zgubił kierunek. Nie “prawie”, zgubił go całkowicie, nie wiedząc, gdzie znajduje się północ i reszta kierunków. Trochę to było straszne.

Jednak nie tak straszne jak fakt, że nie zauważył, że ktoś za nim idzie. Gdzie była jego głowa? Jego wszechświadomy umysł?

Może umarł i dlatego ich nie było. Tylko jego ciało jeszcze nie zrozumiało, że już za późno na nadzieję.

Rudzielec odwrócił się w kierunku, z którego wyczuł cudzą obecność. Jego głos był o wiele słabszy, niż się spodziewał, gdy otworzył usta.

– Kto tam jest?

Miał cichą nadzieję, że nie dostanie odpowiedzi, że wilk, który go śledził, ucieknie w popłochu, ale były to tylko marne mrzonki. Spomiędzy liści wysunęła się znajoma twarz, a potem jeszcze bardziej znajome ciało.

– Delta powiedział przecież, że masz grypę. – Głos Xiva był surowy, niczym ojciec karzący swoje dziecko. – Gdzie się szwendasz?

CDN

piątek, 23 maja 2025

Od Smoły CD Szpaka - ,, Ciche Szepty Nieba"



Zamurowało ją. Miała rację, to był intensywny dzień, ale to nie oznaczało, że teraz ma jej jeszcze dołożyć do tego wszystkiego zawału. Smole od dziecka trudno przychodził dotyk, chociaż nie była w stanie sobie wytłumaczyć czemu. Mogła policzyć na palcach jednej łapy takie zdarzenia, może właśnie rzadkość była powodem? Ale opanowanie musi wygrać z emocją. Opanowanie jest nadrzędnym narzędziem, który pozwala uciszać rozedrganych, a poruszać nieporuszonych. Wzięła skryty głębszy wdech, gdyż mogła o tym na moment zapomnieć, po czym na wydechu odparła:
- W porządku. - Przecież to tylko przysługa.
Basior ułożył się płasko na wodzie, a jego skrzydła zadziałały jak stateczniki, nie pozwalały mu pójść na dno czy się obrócić. Mógł więc przymknąć zmęczone oczy i pozwolić sobie na dryf. Smoła podpłynęła bliżej niego i straciła już całkowicie grunt pod łapami. Przemknęła wzrokiem na długim, wyciągniętym skrzydle, na każdą lotkę długości jej pyska muskającą fale, które powodowało jej ciało. Nerwowe łapy przysunęły się bliżej, zaczęła głaskać pióro za piórem, by twarda glina rozpuściła się w wodzie jeziora. Przypominało jej to coś co zobaczyła kiedyś między dwoma wiewiórkami, które wyczesywały sobie nawzajem ogony, siedząc na gałęzi. Wtedy do głowy by jej nie przyszło zastanawiać się, kim były dla siebie te gryzonie, jak dobrze się znały, czy po prostu robiły to instynktownie, czy z potrzeby przeżycia. Dlaczego więc zadawała sobie to pytanie teraz? Czym jest bliskość jak nie potrzebą przeżycia? 


Wkrótce na najdalszych krawędziach piór zabrakło już materiału do wyskubywania, co zmieniło jej oddech na lekko bardziej nerwowy. Musiała przesuwać łapy stopniowo bliżej i bliżej, ale wkrótce wpadła w trans robótki ręcznej i zaczęło ją to nawet relaksować, a jakaś doza satysfakcji napływała w jej pierś, jak kolejny fragment stawał się czysty jak czarny, górski kryształ. W tej wodzie jego zielonkawe pióra naprawdę skrzyły się jak opale. 
Ciszę przerywała co jakiś czas luźna rozmowa o codzienności, padały pytania jakie przychodzą na myśl przy pierwszym spotkaniu. Smoła dowiedziała się nieco o “rodzinie” basiora, jeśli można to tak nazwać. Wcześniej nikt nie uświadomił jej, skąd nagle pewnego poranka tyle ziemisto-zielonkawych wilków zaczęło chodzić ścieżkami watahy. Wydawało się to ciut dziwne, ale nigdy nie zdarzyło jej się nikogo o to zapytać, przynajmniej do teraz. 
- To…- zmieniła temat.- W którą stronę będziesz szedł, jak już będziesz czysty?
- W zasadzie too, to nie wiem jeszcze.- odparł.- Nie mieszkam nigdzie konkretnie.
- Hm?- Zdziwiła się unosząc brew.
- Cóż, sufit nie jest dla mnie idealnym rozwiązaniem.
Zaśmiała się pod nosem.
- Brzmito jak naprawdę kiepska wymówka na lenistwo i włóczęgostwo.
Basior nie odpowiedział, tylko zamyślił się.
- Dlaczego mieszkasz tam gdzie mieszkasz?- zapytał wreszcie.
- Dziwne pytanie.- Nigdy się nad tym nie zastanawiała.- A więc, może ujmę to tak, mieszkam tam gdzie mieszkam, bo łatwiej znaleźć wilki, gdy mieszkają w stałym miejscu. Wiadomo, gdzie szukać pomocy, gdzie iść w razie potrzeby.
- To brzmi rozsądnie.- Odparł.
- Mieszkam blisko plaży, tam mieszkałam od urodzenia. Tam mam rodzinę. Gdyby coś im się stało, skąd mogłabym to wiedzieć?
- Boisz się jakich zagrożeń?
- Nie wymienię ci, nie na tym to polega. - Jej łapy muskały już podstawy skrzydeł.- Ojciec ma już swoje lata. To mogłoby być cokolwiek. Gdybym spała sobie nie wiadomo gdzie, nie miałabym żadnej pewności, czy wtedy moja szybka pomoc nie zmieniłaby…sam wiesz. 

***

Pick apart
The pieces of your heart
And let me peer inside

***


Otrzepała mu barki z resztek pyłu.
- Skończyłam. 
Niespodziewanie obrócił się na plecy.
-Ach, dużo lepiej- Wydawał się spajać jednością z falami.- Mówiłem, że się odwdzięczę, prawda?
Rozszerzyła szeroko oczy, omiotła szybkim wzrokiem góra-dół swoje brudne futro. Brakowało jej już przekleństw w myślach. 
Tym razem ona położyła się płasko na tafli, przymknęła powieki, żeby nie wędrować oczami. 
- Co jest złego w suficie? - zapytała go.
- A po co zasłaniać sobie niebo?
- Rozumiem, mamy lato, ale w zimie będziesz inaczej śpiewał.
-Może. - Westchnął.- Ale to zbyt daleko w czasie, żeby o tym teraz myśleć. 
- A więc co się liczy teraz? - Postanowiła pociągnąć dalej tą filozoficzną nutę, skoro już rozbrzmiała.
- Wolność.- Wybrzmiało to niecodziennie w jego ustach. Nie było lekkie i pełne radości, raczej grzęzło w mieszance tęsknoty, ale też braku poznania, co przecież wykluczało się nawzajem. 
Wzdrygnęła się, jak poczuła jego łapę na futrze. 
- Nie ruszaj się…o, mam.
 Z jej ucha coś się odczepiło. Dotyk przypominał jej na myśl wędrujące po jej ciele rzędy mrówek o malutkich nóżkach. Nie mogła się określić, czy powodowało to jej dyskomfort, czy łaskotało, czy było nawet przyjemne. Może wszystko naraz i nic jednocześnie. Podobnie mogła określić się nie tylko fizycznie, ale też duchowo. Kiedyś słyszała już o tej przypadłości na spotkaniach towarzyskich, gdzie osobie, z którą rozmawia się jeden dzień, łatwiej jest powiedzieć więcej, niż tej, którą się zna całe życie. Zagadka jednak nadchodzi, gdy jedna kategoria osoby może przejść z czasem w drugą. Czy wtedy chciałaby wymazać to, co padło dzisiaj nad jeziorem? Czy z biegiem czasu dojdzie do niej, że mógł to być jeden z większych błędów, na jakie się zdecydowała? Cóż, to była już przyszłość, a jej przywarą jest niestety to, że bywa nieodgadniona.

***

Let me in
Where only your thoughts have been
Let me occupy your mind
As you do mine

***

Dana spacerowała leśnym traktem, zamknięta w swoich myślach. Już od dłuższego czasu miała w głowie poważną rozmowę, którą chciała przeprowadzić ze Szpakiem. Rozmyślała nad szczegółami, konkretnymi słowami które by wyrażały najlepiej to co czuła i czego by chciała. Chciała najbardziej, żeby on był bardziej otwarty ze swoimi uczuciami, mniej zagadkowy w swoim zamyśleniu i niezdecydowaniu, bo w pewnym sensie czuła, że to niedookreślenie stanowi dla niej barierę bliskości. Chciała być bliżej, jeszcze bliżej, mieć pewność, że to co między nimi jest, jest stałe i zadeklarowane. Chciała usłyszeć od niego ,,kocham”. Westchnęła wzruszona, prawie potykając się o pobliski konar. Nie mogła się wręcz doczekać, jak tylko okazja się nadarzy. 
Zawędrowała aż na polanę życia. Pomyślała, że mogłoby to być dobre miejsce na ich jutrzejszy spacer, czemu więc nie obejrzeć go i się przekonać. Rozchyliła zarośla bzu i spojrzała na polankę, ale to, co właśnie zobaczyła… Szpak. W wodzie. Razem z…z….
Jej pierś wypełniła się kłębowiskiem igieł, jakby właśnie ktoś wrzucił w jej serce gniazdo os. Zawładnął nią taki szok, że nie wykrztusiła z siebie ani słowa. Widok wypalał się jej na rogówce, mogła wręcz przysiąc jak coś syczało blisko jej głowy, czuła ogień pod powiekami. A może to łzy. Nie mogła dłużej patrzeć, odłożyła gałązkę na miejsce i zniknęła w lesie.

(Szpak? Mam nadzieję, że nie zrujnowałam planów)


Od Szpaka CD Smoły - "Ciche Szepty Nieba"

Glina była bardzo nieprzyjemnym przyjacielem na skórze. Wdzierała się pomiędzy futro i zastygała na twarde skorupy, aby tylko nie puścić i nie umrzeć zdeptana pod łapami. Pył  osadził się na Szpaku jak pelerynka, okrywając przede wszystkim jego plecy i sprawiając, że całkowicie spłowiał. Chciałby się zobaczyć w takim kolorze, niestety w okolicy nie znalazło się nic co pokazałoby mu jego odbicie. Mógł tylko zerkać na swoje popruszone szarością łapy i ciężko odetchnąć. Był zmęczony, ale czuł się usatysfakcjonowany. Zapomniał już jak to było być szczeniakiem. Jak miło spędzało się czas w obecności niewinnych oczu i jeszcze niewinniejszego myślenia. Nie żałował nic a nic, chociaż następnego dnia pewnie będzie obolały do kości. Nie szkodzi. Jest tylko blokerem, nie musi tropić ani za bardzo się wysilać. Tylko trochę pobiega. Dobrze mu to zrobi po dźwiganiu.

Ale wizyta nad jeziorem brzmiała dobrze. Na tyle dobrze, że Szpak odbił się od ziemi bez rozbiegu. Dobry rozbieg nie był zły, jednak w ten sposób prościej było nie nabawić się pyłu w oczach. Szare i brązowe drobinki zatańczyły wokół niego, a on z łatwością pozostawił je pod sobą. Jak miło było po całym dniu wzlecieć w górę. Niestety, a może stery jego nowa koleżanka nie miała za wiele szczęścia w tym zakresie. Jej rozpęd i lot zakończył się liśćmi na plecach i poobijanymi kośćmi. Szpak wylądował zaraz obok niej. Jego skrzydła niewygodnie zawisły nad nim, niezdolne wygodnie złożyć się pośród niskich zarośli.
—Matko, wszystko w porządku? — Szpak odetchnął ciężko. Sam zaliczył więcej niż jeden taki wypadek. Za szczeniaka nawet skręcił łapę w ten sposób. Ah, te czasy kiedy jego skrzydła były niczym innym jak ozdobą. Jak przypomnieniem o jego nieumiejętności. Tego czego chciałby, a nie może mieć. Wrócił do niego na chwilę wstyd i żal jaki wtedy czuł. Może dlatego niebo było mu teraz czymś tak bliskim. Może dlatego teraz tak szukał wolności i ukojenia w locie, bo za małego tak tego chciał. Chciał rodziców, chciał latać. A teraz szuka oczu, które ledwo pamięta i wolności, której nie może dotknąć.
—Wszystko w porządku! — odpowiedziała mu, wyrywając go z jego myśli.
—Pewna jesteś...?— zagadnął raz jeszcze. To wszystko wyglądało boleśnie. Wadera otrzepała się. Liście, piękne zielone, oznaka życia w naturze, posypały się z jej pleców, lądując na krzakach i ziemi dookoła.  A on tylko patrzył. Na pewno niczego nie złamała? Czemu się tak martwił? Może przypominała mu jego, kiedy był mały… bezbronny i wiecznie zły, bo rany zostawione przez niezrozumienie wszystkich dookoła były prostsze w ukryciu niż zasklepieniu. Jej niebieskie oko błysnęło na niego, ledwie na sekundę, może dwie, ale było w nim coś nagle znajomego dla niego. Wstyd… Oh jak on dobrze go znał.
— Nie jest to dla ciebie dziwne, że w genach można dostać skrzydła, na których nie da się latać? — jej słowa były pełne goryczy, pełne tej jeszcze niezaognionej wściekłości… a może bardziej żalu? — Tym bardziej, że każdy w rodzinie ma jedną i tą samą jebaną cechę wspólną. — jej łapa nagle kopnęła gałąż i Szpak miał nadzieję, że nie zauważyła jak on zjeżył się z zaskoczenia, a jego nadal nieco rozciągnięte skrzydła napuszyły się jak u sowy. — To co innego niż rodzinne stanowisko, które się z pokolenia przekazuje, bo nikt nie ma na skórze wygrawerowane sekretarz, łowca, czy medyk. A tu proszę, jednak ma! — zatrzęsła skrzydłami i Szpak poszedł w jej ślady, próbując położyć swoje oznaki nagłego zlęknienia. Bo co za wilk boi się nagłego dźwięku?! — I nic nie mogę na to cholerstwo poradzić.— i na tym skończyła. Wściekła, smutna, zawstydzona, jak nie na miejscu. Szpak trochę rozumiał, trochę już nie. Jak to było nie latać, kiedy miało się skrzydła. Na chwilę zmętniał, zamyślił się.
—Czasami po prostu za dużo mówię. Chodźmy już, zanim stratuję więcej lasu. — jej ton nie był najweselszy, pomimo żartu kryjącego się pod jej słowami.
—Czekaj, bo… Ja rozumiem wiesz? — odetchnął. Widział tylko jak jej ogon drga, a plecy zacieśniają się pod napiętymi mięśniami.
—Rozumiesz? — zaśmiałą się gorzko.
—Rozumiem… Ha. — „Ty tak wiele rozumiesz.” Przeszło mu znowu przez myśl. — Sam nie latałem. Łamałem gałęzie. Łamałem nogi. Zawsze chciałem wyżej, więcej, dalej, a nigdy nie mogłem. I Inni tylko mówili, że kiedyś mi się uda. Nie rozumieli, że to nie o to chodziło. Że chodziło o przynależenie. Chodziło o pewną wolność, którą daje świadomość, że jak latam, to zawsze znajdzie się ktoś kto mnie rozumie. Nie jestem sam. Nie jestem inny. — właściwie czemu jej o tym mówił? Raczej nie był wylewnym wilkiem. Nie odkąd wydoroślał i odciął się nieco od swojej rodziny. Chociaż czy to rodzina jeśli to tylko banda szczeniąt w jego wieku, z którą spędził cześć życia? Może. Nie wiedział już jak zdefiniować rodzinę. — Tylko, że ja… Miałem szczęście. Skrzydła urosły, zaparcie zostało i latam. Zdaje się, że twoje po prostu nigdy nie stały po twojej stronie, huh… — dołączył do jej boku. Nie patrzył na nią. To był bardzo intymny moment i obawiał się zobaczyć na jej pysku to samo współczucie, które wzbudzało w nim zawsze ogień gniewu. — Więc rozumiem. Ja zawsze mówię, że wszystko rozumiem… Może to moja wada, ale teraz… w tym momencie, na tej płaszczyźnie, rozumiem aż za dobrze. Niektóre rany we mnie samym się  jeszcze nie wygoiły… zostawione przez obcość jaką czułem dłuższą część życia. Chociaż… to trochę inna obcość. Moja była przed tym czego nie mogłem mieć. Twoja… mam wrażenie, że wyrasta z innego miejsca… Z rodziny, której ja sam nie mam  tak do końca… Ciekawe czy to dlatego tak teraz szukam samotności? Bo tylko ją znałem, cale życie. Samotny wśród tłumu, to jak miałbym znać towarzystwo. Hymm… Teraz to ja za dużo mówię. — zaśmiał się, jego bok uderzając zaczepnie w jej. Posłał jej szeroki uśmiech, najszczerszy od całkiem dawna. —Kto pierwszy? — po czym rozpędził się. Nie miał za wiele siły, ale ogólna radość i ich śmiech był tego warty.

Polana życia tętniła życiem, bo czym innym. Świetliki swawolnie latały na wietrze, który przedzierał się przez wilgotną trawę, która została właśnie zmoczona rosą. Światło słońca ledwo już rzucało cienie na niebo, zachodząc za horyzont coraz głębiej. Fiolety barwiły ciemniejące chmury, które wolnym krokiem przemierzały niebo w kierunku znanym tylko sobie. Księżyc, od dawna już na niebie, teraz zyskał na blasku, niepełny i malejący, ale pewny swojego miejsca. Wysoko ponad nimi, sprawiając że polana nakrywała się coraz mocniej pelerynką ze srebra jego światła. Jezioro milczało, niewzruszone. Szpak odetchnął. Wszystko pachniało świeżością, poza nim. Jego krok był pewny, szybki a woda zimna. Tafla zadrżała przebita jego osobą. Szpak przeskoczył nad brzegiem, jego skrzydła wspomagając go w krótkim locie i nagłym zanurkowaniu. Jak kamień – wpadł w wodę aby po chwili wynurzyć się jak belka przemokłego drewna. Jego zęby zazgrzytały, ale miło było zdjąć z siebie zapach gliny i przylegający do niego pył. I coś jeszcze. Szpak, jak na wilka Bral kąpiele zaskakująco często. Może dlatego , że niebo, loty i polowania należały do jednych z najbardziej brudzących zajęć, zaraz po kopaniu w ziemi, ale też zapachy wilków. Tyle czasu spędzał z Daną, że nocami chciał pachnieć tylko i wyłącznie sobą. Mokrym, wilgotnym, obojętne. Spał z nosem włożonym w wieczorną rosę we własne skrzydła. Zagłuszał zapachy ziół, ptaków i wilków na swoim futrze, jak mógł. Może był czasem przewrażliwiony, bo były noce kiedy mu to zupełnie nie przeszkadzało, ale ostatnio Dana drażniła go na jego skórze. Ocierała się o niego częściej, machała ogonem chętniej. Szpak zawisł w wodzie na plecach, jego oczy wbite w ciemne niebo.
—Hej… — odezwał się. Jego czy poszukały tych niebieskich swojej towarzyszki, która właśnie też przebiła się przez pierwszy chłód wody. — To był intensywny dzień. Wiem że to trochę dziwne pytanie, ale… — zagadnął. Ona tylko uniosła brew. Złożył nieco skrzydła płasko ułożone na powierzchni jeziora, wyrównując swój dryf w jej kierunku. — Pomożesz mi wydłubać glinę z lotek? Duże skrzydła mają swoje zalety, ale… eh… Ciężko się je czyści samemu. Mogę się odwdzięczyć. — uśmiechnął się i obrócił na brzuch podpływając. To było naprawdę wstydliwe pytanie. Jego skrzydła były jego opoką, bezpieczeństwem, ale naprawdę… od czasu do czasu należało im się gruntowne czyszczenie, zwłaszcza po 40-stu kilogramach gliny. A samemu.. ciężko było sięgnąć. Miał nadzieję, że osoba ze skrzydłami jak on – może niezbyt sprawnymi, ale jednak skrzydłami – zrozumie. Może będzie miała ten sam problem.  — Plecy zawsze sprawiają mi problem. —

<Smoła?> 

Ah te problemy uskrzydlonym. Sięgnąć piór na plecach. Matka natura dała im skrzydła ale nie dałą karku do obrotu XDDD


Od Smoły CD Szpaka - ,,Ciche Szepty Nieba"

Patrzyła jak z gracją unosi się nad ziemią, jakby nic nie ważył, jak prędko szybuje nisko nad wysoką trawą i wyprzedza ich wszystkich o kilka minut spaceru. W jego wykonaniu latanie wydawało się tak łatwe i niewymagające wysiłku. Skrzydła ma bardzo duże, to pewnie dlatego. Wstyd jej się zrobiło na myśl, że tak miernie reprezentuje swoją rodzinę, która lotnictwo ma we krwi. Pomyślała o Domael, która przecież posiadała dwie pary silnych skrzydeł i chociaż była od niej dużo dużo młodsza, potrafiła ją przegonić. Jeśli Szpak jest rzeczywiście zwinnym, lekkim szpakiem to Domael byłaby sójką, jej mama sową śnieżną ze swoim bezdźwięcznym lotem, tata sokołem o sile uderzenia skrzydeł. A ona? Ona mogłaby być co najwyżej bażantem. Albo indykiem. Nielotem z głodem dotknięcia nieba. Jakież to było upokarzające. - Będą miały przykrą niespodziankę.- Wyszeptała do niego, gdy już dotarli do skraju lasu. - Hm?- Uniósł brwi. - Zobaczysz. Spacer nie trwał długo, tym bardziej że dzieci chciały jak najszybciej wrócić do swojego zajęcia. Ich jęk, gdy zobaczyły martwe rybki, rozniósł się po polanie. Płakały, posmutniały, zamilkły, w każdym razie nastroje nie były najweselsze. -Ej ej, znajdą się nowe rybki.- Szpak próbował pocieszyć Jałonkę, która widocznie czuła się już dość zżyta z pomysłem stawu. - W tej suszy na pewno wiele sadzawek już wysycha. - Szpak ma rację.- Widera próbowała podeprzeć jego wiarygodność.-Jak skończymy staw, będziemy mogli przeczesać jeszcze raz tereny. A ja dowiedziałam się czegoś istotnego. Jałonka i inne dzieci przysłuchały się krótkiej historyjki o wizycie w domu Wdowy Konstancji, która nieco odwróciła ich uwagę od tej małej tragedii. Dostały nowe zadanie, które zapaliło w ich umysłach dozę nadziei i rozproszyło na tyle, że można je było ruszyć z miejsca. - To co, glina się sama nie przeniesie. - Ajaj!- Kilka szczeniaków nieco się rozweseliło, reszta jakoś podążyła za tłumem. Smoła mogła odetchnąć z ulgą. Czuła się dla tych dzieci autorytetem i nawet jeśli nie starczało jej cierpliwości czy współczucia, musiała stawać na wysokości zadania. Nawet jeśli wewnętrznie sama czuła się jak szczeniak. - Szacując dół jaki dotychczas wykopali, potrzebujemy 30-stu może 40-stu kilogramów gliny.- Wymamrotała posępnie. - To…dużo.- Czarny basior widocznie usłyszał, jak mówi do siebie, co wytrąciło ją z namysłu. - Tak. Może to być ich zajęcie na najbliższy tydzień. Zobaczymy czy ich zapał się nie wykończy do tego czasu. - Może pójdzie trochę szybciej, jakbym pomógł? Nie była pewna, czy proponuje jej to z grzeczności, czy rzeczywiście szkoda mu się zrobiło ich kręgosłupów. Niezależnie od prawdy, każda pomoc się przyda, pomyślała. - Może rzeczywiście.- Powtórzyła.- Ale tylko trochę, kilka minut mniej.- Parsknęła z przekąsem. - Bardzo zabawne. Teraz to już się muszę wykazać. - Pociągnął żart dalej, ale zaraz potem mina mu zrzedła.- Jutro z rana mamy polowanie. - Ach, musisz się wyspać? Dobrze, nie będę wymagać za dużo.- Miała ton, jakby rzeczywiście minutę temu go zatrudniła, a teraz wyliczała urlopy pracownicze.- Im szybciej zaczniemy, tym szybciej pójdziesz spać. *** Słońce kierowało się leniwie ku horyzontowi, a niebo przybrało złotawy odcień. Obok olchy ustawiona została solidnej wielkości kupka glinianych grudek, Z kilku z nich wystawały drobne rośliny bagienne i mchy, co mogło pomóc później zazielenić staw o potrzebną florę. Pracę wstrzymano, dzieci rozeszły się do swoich nor, mając rodzicom sporo do powiedzenia (a przynajmniej ci, którzy rodzinę mieli). - Dziękuję za pomoc. Gliny powinno być aż ponad. Wadera rozprostowała się z mruknięciem, a kilka słyszalnych kliknięć rozeszło się po jej kręgach. Spojrzała na Szpaka, już nie tak kruczo-czarnego, bo całego w szarym pyle i w wyschniętych, glinianych skorupkach, które przykleiły się do jego futra jak rzepy. Jego oczy zdradzały, jak wiele wysiłku włożył w dzisiejszy dzień. - Nie ma za co.- Zauważył jej wzrok.- Aż tak źle? Chyba naprawdę powinienem się umyć. Obejrzała również siebie, sama nie wyglądała lepiej. - I ja..- westchnęła.- Ale zanim dojdziemy do polany życia nad jezioro, będzie już całkowicie ciemno. Rozłożył skrzydła, a pył posypał się na trawę. Wadera rozumiała jego aluzję: Oboje mają skrzydła, mogą po prostu polecieć. Spojrzała poddenerwowana na słońce, które jeszcze nie dotknęło granatowych wzgórz. Jeszcze za wcześnie, nie ma nocy, ale może o zachodzie się uda? Musiała, nie ma czasu się kompromitować. - No to chodź.- Szpak rozpoczął lot z miejsca, nawet nie brał rozpędu. Smołę przejął chłodny dreszcz, jakby właśnie jej fasada miała roztrzaskać się na kawałki. Ma skrzydła, jest lotnikiem, powtarzała sobie w kółko, przygotowując się do startu niczym sprinter na maratonie. Basior całe szczęście nie obserwował jej na tyle bacznie, by zauważyć jej rosnący stres i niepokój. Wzięła duży rozpęd i jak kaczka startująca z jeziora próbowała niezdarnie złapać trochę wiatru pod pióra. Wymagało to sporo wysiłku i trzepotania, ale szybowała stabilnie kilka metrów nad ziemią. Basior zaraz spostrzegł, że zaraz może ją zgubić daleko w tyle, postanowił zwolnić i poczekać. Myślała, że zaraz zapadnie się pod ziemię. Na pewno porównuje jej umiejętności do jego i jego opinia o niej koziołkuje właśnie na łeb na szyję. Nie mogła pokazać ani przez sekundę, że właśnie panikuje. - Ekhm, nie przypuszczałam, że jesteś aż tak zmęczona. - Próbowała wymyślić jakąś wymówkę, uspokoiła głos na bardziej pewny siebie.- Ta ziemia była naprawdę ciężka. Szpak widocznie przyjął wyjaśnienie za zrozumiałe i zniżył lot, ale tym razem bardziej zwracał uwagę na jej ruchy, co tym bardziej pogorszyło jej galopujący natłok myśli. Każdy ruch lotki musiał być perfekcyjny, by nie zauważył, że coś jest nie tak.
-Agh!
Nie zauważyła jak zahaczyła łapą o koronę młodego drzewka, gałęzie połamały się z trzaskiem, a ona zaliczyła twarde lądowanie.
- Matko, wszystko w porządku?
- TAK! Tak.- Podniosła się ile sił z niewygodnej pozycji supła marynarskiego.- Wszystko w porządku!
- Pewna jesteś..?- Basior nie brzmiał na przekonanego.
Zrzuciła z siebie pelerynkę z liści i poprawiła neurotycznie futro. Pomimo tego, że wzbraniała się przed patrzeniem mu w twarz, coś podkusiło ją do szybkiego kontaktu wzrokowego. I jak się zahaczyła o ten łaknący wyjaśnień wzrok to już nie tak łatwo było się wyplątać. Rozejrzała się dookoła, byli sami.
- Nie jest to dla ciebie dziwne, że w genach można dostać skrzydła, na których nie da się latać?- mruknęła z nazbieraną głęboko w krtani goryczą.- Tym bardziej, że każdy w rodzinie ma jedną i tą samą jebaną cechę wspólną.
Kopnęła połamaną gałąź.
- To co innego niż rodzinne stanowisko, które się z pokolenia przekazuje, bo nikt nie ma na skórze wygrawerowane sekretarz, łowca, czy medyk. A tu proszę, jednak ma!- Walnęła gniewnie skrzydłami o powietrze, jakby chciała je sobie wyrwać z pleców. - I nic nie mogę na to cholerstwo poradzić.
Szpak nie wyglądał, jakby wiedział, co ma odpowiedzieć. Możliwe, że w ogóle nie brał możliwości takiego wypadku rzeczy pod uwagę, co jeszcze bardziej wpędziło waderę w poczucie bycia anomalią. Potarła skronie.
- Czasami po prostu za dużo mówię.- Przerwała ciszę, obawiając się jego odpowiedzi.- Chodźmy już, zanim stratuję więcej lasu.
(I tu naprawdę nie wiem, jak Szpak by odpowiedział, więc zostawiam *** i możesz wrócić w twoim cd do tego miejsca )
***
Do jeziora dotarli na chwilę przed zmierzchem. Atmosfera była urocza. Z okolicznych zarośli unosiły się drobne, migoczące robaczki, a niebo przybrało kolor głębokiej purpury i lawendowego fioletu poprzetykanego kuleczkami gwiazd. Sierp księżyca lśnił bladym blaskiem pomiędzy pierzastymi, rzadkimi chmurami, a jego siostra odbijała się w nienaruszonej żadnym szmerem zwierciadlanej tafli jeziora. Wyglądało na to, że naprawdę byli sami. Pociągnęła w nozdrza zapach wrzosów, glonów i jeziornego aromatu, ale coś jeszcze kryło się pośród tego wszystkiego. Znała już ten zapach, był blady i ledwo wyczuwalny. Nie była tropicielem, więc nie potrafiła określić, jak stary był ów trop, czy dopiero nadlatywał z wiatrem, ale tożsamości była pewna. Zapach tej wadery, tej brązowej, na którą wpadła dzisiaj rano, która podała jej imię Szpaka. A może po prostu nadal miała jej zapach na własnym futrze, skoro się o nią otarła?
Tak, pewnie tak. (Szpak?)

czwartek, 22 maja 2025

Od Variaishiki – "Kiedy słońce choruje" cz.4

Nie zabrał ze sobą nic. Po co? Było lato, jedzenia po uszy, o wodę nietrudno. Zresztą, był RSC, śmiertelne potrzeby go nie obejmowały. Był lepszy. Znacznie lepszy. Żaden śmiertelnik mu nie dorównywał.

Nawet Xiv mu nie dorównywało. Było tylko żywym trupem, nie chodzącą bronią jak Variaishika. Nosicielem zagłady z bijącym sercem. A może tego serca nie było. Może w klatce piersiowej była dziura, głęboka i pusta.

Ludzie mieli na wszystko odpowiedź.

Wędrówka została rozpoczęta wcześnie rano, jeszcze zanim słońce wyjrzało zza horyzontu. Jutrzenka wyglądała pięknie, niczym nadzieja na lepsze jutro. Jutro, które nigdy nie nadejdzie. Nie dla udanego eksperymentu, który nawet nie wiedział, co się z nim działo.

Zawsze był taki wszechwiedzący. Co się stało?

To musiała być ta choroba. Jednak nie był taki odporny jak mu się zawsze wydawało. Ciekawe, ile rzeczy o sobie jeszcze nie wiedział. Może nic o sobie nie wiedział, wszystko było tylko iluzją, a jego umysł potrzebowałcoś wymyślić, żeby nie czuć się obco.

CDN

środa, 21 maja 2025

Od Szpaka CD Smoły - ,,Ciche Szepty Nieba"

Dana zabrała go na spacer. Szpak nie był jednak tego dnia zbyt zainteresowany jej nowym pomysłem, czy słodkimi słówkami. Przytakiwał jej, dodawał lakonicznie parę słów to tu, to tam. Nie chciał być nie miły. W końcu on zawsze był dla niej miły. Nagłe stracenie pewnej dozy siebie brzmiało bardzo  brutalnie. Może nie chciał chodzić z nią codziennie na spacery, może nie chciał jej kochać i nie chciał spędzić z nią reszty swojego życia. I ogólnie jej nie chciał, ale nie chciał też jeszcze tracić dozy wilczej obecności. Ale też nie chciał być niemiły. Trochę egoistycznie i trochę nie. Tak jak Szpak, typowo dla niego. Wszystko na nie, ale tego nie – nie powie.  Kiedyś, jako szczeniak, to by to nie krzyczał jakby z niego skórę zdzierali. Teraz? Wydoroślał. Tyle razy już sobie to powtarzał ,że teraz jest kim jest i szuka wolności. Więc dlaczego pozwala tą wolność tak ograniczać przez przymuszone spacery i słowa.
—Co o tym uważasz? — Dana w końcu zapytała, jej ogon machając na boki. Szpak zerknął na nią. Wyglądała na podekscytowaną.
—Nie wiem, jeśli mam być szczery. Chciałem trochę dzisiaj polatać, pobyć sam.— odpowiedział. Proponowała mu kolejny spacer, wieczorem. Więc próbował ominąć ten temat.
—Rozumiem. Może w takim razie jutro? — Dana uśmiechnęła się szeroko. Szpak odetchnął ciężko. Jego zielone oczy podążyły po korach drzew. Wrócili prawie tam gdzie początkowo byli, niedaleko jaskini medycznej, daleko od miejsca w którym Szpak mógłby być samotny w spokoju.
—Zobaczymy. Jutro mamy polowanie, nie wiem czy nie będę chciał odpocząć. Bieganie zawsze mnie tak męczy. — odpowiedział omijając ten temat szeroko. Bez bezpośredniego „nie”, omijając jej zauroczone spojrzenie.
—Dobrze. Do zobaczenia jutro! — Dana pomachała mu, wahając się chwilę w miejscu i rezygnując z tego co kręciło jej się po głowie – cokolwiek to było. Szpak miał nieswoje myśli, że wiedział o co jej chodzi. Ale dobrze, że zrezygnowała. To nie był dobry czas na rezygnacje i odrzucenia. W końcu dzień był taki piękny jeszcze. Jasny i przejrzysty. Niebo zapraszało swoją szerokością, białe chmury tocząc się po nim powoli w nieznaną dal. Szpak odetchnął. Kroki Dany zniknęły w szumie lasu, jej zapach jeszcze unosząc się na wietrze. Basior westchnął ciężko, jego łapy przesuwając się po runie i odsuwając parę roślinek na boki. Trawa była wysoka, nieco wilgotna przy korzeniach. Zasłaniała wszystkie kwiaty na tej polanie, sprawiając, że wyglądało to smutno. Na Polanie Życia byłoby znacznie przyjemniej. Tam trawa była nieco bardzie sucha, niższa, więc słońce muskało ją całymi dniami z całą przyjemnością. Maki, stokrotki i resztki mleczy wystawały ponad żółkniejące źdźbła i zaglądały na świat. Szpak pomyślał, że mógłby się przejść w tamtym kierunku. Przelecieć może?

Rozłożył skrzydła, jego łapy spięły się pod jego ciężarem kiedy je ugiął. I wtedy jego uszy zatrzęsły się. Wiatr przywiał do niego spanikowane głosy, tupot małych łapek i warkot czegoś co ciężko było z takiej odległości określić. Szpak był już wystartowany, więc kiedy próbował się zatrzymać, jego ciało przerzuciło ciężar jego ciała na przednie łapy powodując, że jego pysk schował się w trawie, a jego tylne łapy i ogon nakryły jego uszy. Pozbierał się z ziemi raczej szybko, jego skrzydła wspierając go we wstaniu. Zaskoczony, że te głosy nadal niosły się panicznie przez drzewa, Szpak zawył aby im odpowiedzieć. I to chyba przypieczętowało to, że glosy zaczęły zbliżać się do niego. Szpak przysłuchał się. Było w nich trochę płaczu i paniki, a to warczenie? Jakieś zwierzę. Basior zawył ponownie, nawołując i odsuwając się na cztery kroki od granicy z drzewami. Szpak był przy tym bardzo nastroszony. Przypominał trochę wilka, trochę ptaka. Jego pióra nastroszyły się, skrzydła przywarły częściowo do ciała, czyniąc go większym i szerszym niż rzeczywiście był. Zachowanie trochę jak u sowy , ale łapał się na Tm, że mu się to zdarzało. I oczywiście, jego sierść stanęła prosto na jego karku, kły błyszczały w słońcu, a w gardle utknęło mu warknięcie. Na polankę wpadło stadko szczeniąt. Bardzo spanikowanych i zapłakanych szczeniąt, a za nimi dwa borsuki. Dwa? Borsuki lubią polować i żyć samotnie, chociaż to mogła być matka z dzieckiem. Ale oba wyglądały na dorosłe. Były wielkie, ale widocznie głodne krwi. Szpak odetchnął ciężko, zanim gromadka szczeniąt schowała się za nim. Cóż za ciekawa sytuacja. Wilk zniżył się, jego skrzydła rozkładając i zasłaniając widok na tych nieszczęśników za nimi. Jak miały na imię? Nie było czasu o tym myśleć. Wilk odetchnął ciężko i zamachnął się łapą. Walka była krótka. Szpak był z pozoru większy, groźniejszy. Nie wart walki o parę chudych kości. Borsuk – najpierw jeden – wycofał się, prychnął i zniknął w lesie. Jego przyjaciel… przyjaciółka… pogoniła za nim. Szpak mógł się wyprostować. Cóż za ciekawa sytuacja w jakiej się znalazł.
— Nie miałem dzisiaj w repertuarze ratowania szczeniąt przed borsukiem. — Szpak odetchnął, bardziej do siebie i polizał się po boku, próbując położyć nastroszone futro.
— Nawet z dwoma! — jedno ze szczeniąt pozbierało się już z paniki i zerkało na niego z szerokim uśmiechem.
—Nawet z dwoma. — potwierdził. Szpak westchnął ponownie. Kiedyś sam był szczeniakiem, ale to zdawało się już być tak dawno. To tylko dwa lata, nawet mniej, odkąd dorósł. Rok? Czy on był już dorosły? Miał pracę… ale ledwie zimę temu, biegał po polanie wiedząc jak polować poprawnie. Może już był dorosły? Może nie.  — Co one was tak pogoniły po lesie? —
—Jak to co! Rzuciły się na nasze rybki! To je próbowaliśmy bronić! — kolejne ze szczeniąt szczeknęło w odpowiedzi. Ich głosy były wysokie, dziecięce jeszcze. Może jego też jeszcze taki był? —Ale one wtedy stwierdziły chyba, że my wyglądamy lepiej. To uciekliśmy! —
—Dziękujemy za pomoc. — jedna z dziewczynek nachyliła głowę w dół, panika nadal rozszerzała jej źrenice.
—Spoko. Rozumiem to. Ale gdzie się bawiliście? — Szpak pokręcił głową po drzewach. W którą stronę zabrać tą gromadkę? Na szczęście zanim ktokolwiek zabrał się do odpowiedzi, jego szczęście uśmiechnęło się. Na polanę wpadła … Smuga? Szpak nie pamiętał. Jej imię zatarło się pomiędzy jego myślami. Pomiędzy jego niebieskim niebem, które nie było w jej oczach. Niebieskie oczy… gdzie były te niebieskie oczy, których szukał…? Czy to ważne? Nie teraz, nie teraz!
—Ah… To chyba Twoje!  — Szpak uśmiechnął się do zmachanej wadery wskazując na gromadkę szczeniąt po środku polany, które powoli zbierały się z szoku i zaczynały szczekać przeinaczone wizje tej całej przygody.
—To moje. Tak… — wysapała, przerażenie widoczne na jej karku. Szpak zaśmiał się sam do siebie. Przed chwilą sam wyglądał dwa razy gorzej. Już ubił pióra do dołu, ale jego kark nadal był nieco napuszony. Cała ta sytuacja wydawała mu się nieco jak śmiech losu. Zamiast uśmiechu dostali nieciekawą sytuację, z której można by tylko się śmiać, bo co innego?

Szpula ominęła go, jej skrzydła przyłożone ciasno do ciała. Szpak zamrugał dwa razy. Jej loki były krótkie, jak jej pióra. Jak jej skrzydła. Sam rozłożył nieco swoje, niepostrzeżenie – miał nadzieję – i wpatrzył się w ich czerń. Ta błyszczała na niego zielenią i złotem. Kolorami, które czasem widywał na skrzydłach szpaków, kiedy szybowały pod gorącym słońcem i odbijały na piórach jego promienie. Tak i on teraz odbijał światło dnia, barwiąc się na kolory zupełnie różne od czarnego, ale nadal pozostając czarnym. Co za ciekawa sytuacja. Ale tak… po krótkim namyśle niezwiązanym z jego kolorem, doszedł do wniosku, że Szpula… Smuga… miała skrzydła nieco mniej proporcjonalne niż on. Ciekawe czy niosły ją tak samo wysoko jak jego. Czy mogła dotknąć nieba? Czy wiatr przyjemnie wchodził pomiędzy jej lotki? Czy szybowała nad morzem przy nutach szumu fal? A może nie mogła latać? Czy to byłaby tragedia dla wilka ze skrzydłami? Gdyby Szpak nigdy nie umiał latać, czy wtedy nadal pragnąłby mieszkać na niebie, jeśli nigdy by go nie zaznał?

—Dziękuję za pomoc. — w końcu wybudził go głos wadery, której niebieskie oczy znalazły się zaskakująco blisko niego.
—Nie ma problemu. Ale… powiedz mi. Jak masz na imię? — Szpak nie często bawił się w słodkie otoczki, ale zachowywał pewną dozę uprzejmości. Nie potrafił też powiedzieć nie z całej tej fasady, którą wykreował. Cóż za złota klatka, cieśniejąca coraz bardziej. A może to była po prostu obroża, którą mógłby zdjąć?
—Oh… — wadera wydawał się być zaskoczona. —Smoła. —
—Ah… Smoła. Ja jestem Szpak. Skąd ta zgraja tu przybiegła? — zaśmiała się. Powietrze nadal pachniało tym stęchłym zapachem napięcia. Trzeba było jakoś je rozładować ,aby jego skrzydła nie nastroszyły się jak u kury na gnieździe.
—Spod jaskini medycznej. Budowały tam staw kiedy… —
—Rozumiem. — odpowiedział Szpak. „Ty tak wiele rozumiesz” – głos Dany odbił się echem od jego czaszki. — Odprowadzę was. Osiem łap to więcej niż cztery do zagonienia tej bandy z powrotem… —
—NASZE RYBKI!— i jak na zawołanie masa małych łapek rozpędziła się w stronę jaskini medycznej.
—Czekajcie! — Smoła krzyknęła za nimi, ale musiała pobiec, bo dzieci się nie zatrzymały. Kto by pomyślał. Szpak ze śmiechem ruszył za nimi, jego skrzydła dając mu niesprawiedliwą możliwość wyprzedzenia szczeniąt zanim dobrze dotarły w głąb lasu, gdzie już nie było mu tak dobrze…

 

<Smoła?>


Od Variaishiki – "Kiedy słońce choruje" cz.3

– Masz objawy grypy – wymamrotał Delta. – Zmęczenie, drażliwość, ból gardła. Musisz to wyleżeć.

Vari na początku nie wierzył. Przecież on nigdy nie chorował, jego organizm był odporny. Ludzie o to zadbali. Nie, medyk się mylił. Coś innego się działo. Rudy był tego pewien. To było coś innego, coś złego się działo i tylko ludzie mieli odpowiedź. Nie wilczy medyk. Co on mógł wiedzieć?

Tylko ludzie znali prawdę.

Vari musiał ich odnaleźć. Nie było Pinezki ani Wayfarera, by go pokierowali, więc musiał zdać się na własną pamięć, która ostatnio zaczęła go zawodzić.

A może była to grypa?

Nie. On przecież nie choruje. Coś innego się działo. Musiał odkryć, co, bo nikt w Watasze Srebrnego Chabra nie dałby mu poprawnej odpowiedzi. Sam musiał ją znaleźć. I zrobi to. Do licha, zrobi to, chociaż miałby umrzeć.

Nie, o czym on myśli, przecież on nigdy nie umrze.

Nie jest w stanie. Nie ważne, jak bardzo by chciał.

CDN

Od Variaishiki – "Kiedy słońce choruje" cz.2

Z początku Vari nie chciał odwiedzić medyka. Nie sądził, żeby nawet Delta był w stanie mu pomóc, jednak ciągłe naciskanie Xiva w końcu zmusiło go do zmiany zdania. Wolałby od razu ruszyć na poszukiwania dwunożnych stwórców, którzy postanowili pobawić się w bogów i przepłacili za to życiem, ale Xiv tak bardzo błagało…

Szybka wizyta i tyle. Nic więcej. Dla spokoju ducha Xiva i dla świętego spokoju Variaishiki.

Mimo to ociągał się niemiłosiernie z tą wizytą, parę razy nawet niemal wymknął się ze swojej nory, ale jakimś magicznym cudem Xiv zdążyło go znaleźć, zanim rudzielec zdołał uciec. Robiło się to nieznośne.

– Obiecałeś! – biadoliło atramentowe wilczę. – Umówiliśmy się, że pójdziesz najpierw do medyka.

– W czym może mi pomóc medyk?

– Delta jest świetnym medykiem! Na pewno będzie z miejsca wiedział, co się z tobą dzieje.

Vari przez chwilę milczał, zastanawiając się nad odpowiedzią. Musiał być uważny w swoich słowach.

Ostatecznie nic nie wymyślił. Czekała go wizyta.

CDN

Od Smoły CD Szpaka ,,Ciche Szepty Nieba"

Drogę powrotną Smoła spędziła na przeklinaniu swojej lekkomyślności. Przecież czuła, że nie można tak po prostu podejść do obcego sobie i liczyć na ciepłe przywitanie. Może w wieku szczenięcym to tak funkcjonowało, ale teraz nie, nie pomiędzy dwoma dorosłymi, którzy nie wiedzą o sobie zupełnie nic. Dojrzały wilk by próbował poznać się przez kogoś, może zainicjować sytuację, w której byłaby możliwa rozmowa bez niezręczności spowodowanej brakiem powodu. A ona przecież miała już 2 lata. Powinna wiedzieć co należy robić.
Tymczasem szczeniaki wykopały już całkiem głęboki dół. Płytki, ale szeroki, nadający się na szeroką kałużę niż basen, ale nic nie wskazywało, że małe stawowe rybki miałyby cos przeciwko.
-Niezła robota.- Mruknęła Smoła, próbując zmyć z twarzy stres.
-A nic im nie pomagałem...- Kezuko obrócił się na drugi bok rozgrzanej od słońca, już przyklepanej trawie.
Smoła pozwoliła mu dalej spać i przejęła uwagę zgrai, chociaż nie była pewna, co powinni dalej zrobić. Czuła, że woda wsiąknie w glebę szybko, musiały więc czymś wyłożyć dno stawu. Nie przychodził jej żaden znawca ekosystemów na myśl, co prawda mają zielarza, ale co on by wiedział o stawach, nie zaufałaby Mikaelowi tej sprawie, jest za młody. Ale może ktoś z doświadczeniem….Eureka. kłamała zębami w powietrzu, jakby łapiąc przelotny pomysł: Konstancja! Często pilnowała jej sióstr i wydawała się naprawdę mądrą, doświadczoną życiem wilczycą. Zerknęła więc na towarzystwo, zajęte znoszeniem kamieni z okolicy na dekorację, później na śpiącego, rogatego basiora, którego niebieskawe futro falowało na delikatnym wietrze popołudnia. Co mogło im się stać pod jej nieobecność.
***
-Dzień dobry?- Głęboki głos wadery poniósł się echem po małej, acz przytulnej wilczej norce. 
Ciepłe słońce wpadało do środka przez krągłe otwory wydrążone tuż pod sufitem, wsparte krzyżowym stelażem z patyków, a obramowane szmacianymi firankami, każda w inny wzorek. Ściany wydawały się nas wyraz zadbane i schludne, a to za sprawą gładkiej pokrywy z czerwonej gliny, w której co jakiś czas dało się zobaczyć odciśnięty kształt wilczej łapy. Na środku nory stała duża bela przepołowiona tak, żeby płaska połowa tworzyła blat stolika. Na blacie leżała kolejna nakrapiana szmatka i gliniany wazonik polnymi makami. Smoła rozpoznała ów naczynko. Jej matka zwykła lepić podobne jak była młodsza.
-Zień dobry, dzień dobry, złociutka, jak ty wydoroślałaś!
Babcia Konstancja wyglądała jeszcze bardziej jak uschnięta na słońcu rodzynka, niż ją zapamiętała z dzieciństwa. Jej oczy były już praktycznie cały czas przymknięte, możliwe, że już całkowicie ślepe. Komplement z dorośnięciem musiał więc być co najwyżej nawykową grzecznością.
-A babcia też się nieźle trzyma.- Podeszła do stołu.- Maki już kwitną?
- W końcu Maj, to i maki.- Zaśmiała się jak nienaoliwiony ludzki wihajster. - Nazbierałam też nagietka to ci zrobię herbaty bo na pewno się zmahałaś.
- Ja trochę w pilnej sprawie, praca czeka. 
-A na kogo została obsadzona, he?
- Na dokarmiacza. Chociaż gdy dzieci są najedzone to zazwyczaj po prostu mam na nie oko.
- Ach, to były czasy, kiedy sama pilnowałam tej bandy zgrywusów. Ciebie też, oj tak. A ta twoja siostra ciągle mi uciekała i gubiła się w le…
- Na pewno to długa historia, a ja przyszłam po krótką poradę.
Staruszka jakby zgubiła wątek, zamilkła, po czym na jej siwym pysku wymalował się wesoły grymas palącej tajemnicy.
-Na pewno jakiś kawaler.
-Co? Nieee, co pani!
- No przecież toć widać po tobie, żeś cała w motylkach….starej Konstancji możesz powiedzieć.
Dlaczego w pierwszym odruchu przypomniała sobie o dzisiejszym spotkaniu tego czarnego nieznajomego. Nie, to jakaś głupota, niedorzeczność jakaś. Dlaczego on pojawił się jako pierwszy?
-Chodzi mi o poważne sprawy. Takie jak budowanie przyszłości czy pilnowanie bezpieczeństwa!- Parsknęła zakłopotana.- Budujemy sztuczny staw obok jaskini medycznej i potrzebujemy ją jakoś zabezpieczyć przed wysychaniem.
-Oh, no dobrze.- Pani Krzemkowa wróciła do przelewania herbaty.
- Czy ma babcia pomysł jak to zrobić?
- Cóż, moja jaskinia jest całkiem wodoszczelna. A wszystko, co należało zrobić to wyłożyć ją gliną i pozwolić jej wyschnąć na skorupę. Dodałam sporo żwiru, żeby była bardziej stabilna, znaczy…mój mąż dodał.- Rozmarzyła się melancholijnie.- On wiedział jak budować.
Postawiła dwie czarki na stole wypełnione ziołowym naparem. Smoła wypiła połowę jednym łykiem.
-A skąd on.- Ugryzła się w język- ta glina została zaczerpnięta?
- Tu niedaleko jest takie osuwisko, dużo odsłoniętej ziemi, gliniasta. Dobra.
Pomlaskały obie rozprowadzając po języku kojący smak nagietka, a Smoła wlepiła wzrok w zieleń serwetki na stole.
***
Wilczyca wróciła pod jaskinię medyczną, by powiedzieć dzieciom, czego się dowiedziała. Nie zastała jednak nikogo. Krótki ogon podkulił się, gdy zobaczyła obskrobaną korę na pobliskim drzewie i ślady walki na polanie. Pojemniki z rybkami, ustawione w cieniu pod dużą szarą olchą, były stratowane i rozlane, a srebrno-rude rybki leżały bez życia na udeptanej trawie.

(Szpak?)