Tuż za moimi plecami słyszałem cichy, delikatny głos Konwalii. Trzymała już ręce na moich ramionach, co samo przez się mówiło mi o nietypowej sytuacji. Po części dlatego, że w swoim własnym, codziennym, wilczym ciele nie było podobnej, fizycznej możliwości, a po części... uczucie jej ciepłych, lekkich dłoni na swoim ciele było naprawdę niezwykle, no, nieczęste.
Potem odsunęła się i z tego, co usłyszałem, wskoczyła na blat.
- Masz może ochotę na chwilę wytchnienia? - zapytała nagle, jednak równie delikatnie, jak poprzednio. Odruchowo mocniej zacisnąłem palce na gałce otwierającej jedną z szafek.
- To znaczy? - nieznacznie odwróciłem głowę w jej stronę, zupełnie już nie myśląc o tym, czego chwilę wcześniej szukałem w szufladach. Dziewczyna zeszła z blatu i zbliżyła się do mnie w kilku kroczkach, a gdy odwróciłem się już zupełnie, stanęła tuż obok. Zanim zdążyłem cofnąć się, być może częściowo przez pozostałości czysto wilczych odruchów uprzejmości, ona dotknęła... hm, jak to nazwać? Swoimi, ludzkimi ustami, moich ludzkich ust. Równie delikatnie, co wcześniej.
Co miałem zrobić, czując już w całym ciele tak przyjemne, gorące dreszcze? Pomimo, iż w pierwszej chwili może rzeczywiście odsunąłem się lekko, zaraz po tym po prostu odwzajemniłem jej pocałunek. Przyznaję. Po raz pierwszy w życiu, najzwyczajniej zabrakło mi wewnętrznej siły. Mundurek byłby zawiedziony. A zresztą, wszystko jedno. Tamtego wieczora, w ludzkim świecie, dałem ponieść się chwili. Objąłem ją, zanim zdołałem zastanowić się nad konsekwencjami. A potem oboje po prostu przenieśliśmy się na... głupio trochę. Ale zdaje się, że podłogę.
Nazajutrz obudziłem się dosyć wcześnie, starając się nie zwracać uwagi na ból spowodowany niewygodą i siniaki o podejrzanym źródle. Zacząłem dzień od prób ułożenia w myślach planu wydarzeń, a gdy to nie wychodziło, postanowiłem zrobić śniadanie. Jak dziwnie to brzmi, zamiast wyjść z jaskini, zapolować, szarpać się z jeleniem, czy łosiem razem z przyjaciółmi, po prostu wyjąłem z lodówki (oczywiście nie tej wiadomej, a zwykłej, stojącej w kuchni) jakieś ludzkie produkty, które pachniały najbardziej znośnie i wrzuciłem na patelnię, doprawiając solą. Niestety nie mogę pochwalić się dobrym wynikiem, bo sytuację, którą stworzyły moje dwie lewe ręce uratowała dopiero Konwalia, która wstała zaraz po mnie i dokończyła dzieła, zapewniając nam posiłek.
Potem ktoś zapukał do drzwi. Otworzyłem. To tamta dziewczyna, uśmiechnęła się specyficznie i, nie mogłem pozbyć się tego wrażenia, jakoś nieprzyjemnie i weszła do środka. Wyglądało na to, że mogliśmy ruszać.
- Chcecie odwiedzić swoje wilcze ziemie? - zapytała obojętnie, ściskając w dłoni klucz. Razem z Konwalią popatrzyliśmy po sobie.
- Dlaczego? - zapytała w końcu moja towarzyszka.
- Tak, na wszelki wypadek - czerwonowłosa wzruszyła ramionami.
< Konwalio? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz