Wataha osierocona przez Alfę, "ziemia niczyja", utrzymywana siłą więzów pomiędzy jej członkami. Ciekawe, nawet bardzo ciekawe. Widzę, że trafiłem na dobry teren; dłuższa wędrówka się opłaciła. Uniosłem lekko kąciki warg.
— Jeśli chciałbyś stać się częścią naszej społeczności, to znajdzie się dla ciebie miejsce. - wadera uśmiechnęła się jeszcze rozkoszniej, co dopełniało jej szlachetnego obrazu.
— Zastanowię się. - odparłem spokojnie, kątem oka obserwując śmigającą po gałęziach sosny szarą wiewiórkę. Mój żołądek zaczynał tracić cierpliwość, ale byłem przyzwyczajony do tego uczucia. Łaski bez, a skakanie w mulistą wodę w większości przypadków albo kończyło się rozwaloną czaszką, albo utonięciem. Najpierw należało sprawić, by stała się przejrzysta, mówiąc krótko, obeznać się z tą grupą.
— Co powiesz więc na mały spacer? Może zachęci cię do dołączenia. - zaproponowała nieznajoma z nutką nadziei, po czym nie dając mi czasu na odpowiedź, ruszyła przed siebie. Zrównałem się z nią po paru krokach. Przez chwilę szliśmy w ciszy, niepewni, od czego zacząć. Nieoczekiwanie wilczyca zaśmiała się dźwięcznie. Posłałem jej pytające spojrzenie.
— Zapomniałam się przedstawić. Konwalia Jaskra Jaśminowa, miło mi.
— O nie, mój błąd. - odparłem z nutką śmiechu. - Atsume, wzajemnie. - zrobiłem niewielką pauzę. - Nie spodziewałem się, że spotkam tu taki wspaniały kwiat, i to jeszcze w środku zimy. - pewnie często miała okazję usłyszeć takie komplementy, ale zawsze, w każdym przypadku, pojawia się ta iskierka zadowolenia. Sądząc po jej reakcji, i tu trafiłem w punkt. - Na przyszłość, mogę ci mówić "Konwalia"? - dodałem.
— Oczywiście. - odrzekła wadera, zwinnie przeskakując zwalony w poprzek ścieżki pień. Aktualnie poruszaliśmy się wzdłuż jakiegoś głównego, dobrze wydeptanego traktu, zapewne prowadzącego do centrum watahy. Znów nastała chwila milczenia.
— Ilu macie członków? - spytałem z zaciekawieniem.
— Około trzydziestu.
— To dosyć sporo. - zauważyłem.
— Na tle sąsiednich watah wypadamy raczej przeciętnie. - odparła obojętnie z lekkim uśmiechem.
— Sąsiednich?
— Wataha Szarych Jabłoni od zachodu i Wataha Wielkich Nadziei od południa. - pokiwałem powoli głową, poprawiając czaszkę.
— Dobrze wiedzieć, żeby nie wejść przypadkiem w drogę. A czy jest ktoś, do kogo mógłbym się zgłosić? W sensie, czy Alfa wyznaczył jakiegoś następcę?
— Nie, został zamordowany. Nie miał potomków. - tak oto udało mi się dotrzeć do sedna tematu, całkiem gładko zresztą. Do takich spraw należało podchodzić ostrożnie, z wyczuciem. Nie widziałem sensu w zapewnianiu, "że mi przykro". Byłby to niesmaczny fałsz, nie wyglądało zresztą na to, by się tym przejmowała. Rozejrzałem się dookoła. Cienie obiektów zaczynały się już zlewać w jedną, mroczną masę, pierwsze gwiazdy pojawiały się na nieboskłonie. Na dziś pora kończyć to przyjemne spotkanie.
— Wybacz, pani, z miłą chęcią poznałbym jeszcze więcej ziem watahy, ale czas goni. Jeżeli zechcesz, będę ci towarzyszył w drodze do domu, jednak sam muszę poszukać noclegu. Jutro możemy dokończyć nasz spacer. - zapewniłem z lekkim uśmiechem. Skorzystanie z gościnności wadery byłoby wygodną opcją, lecz ciut ryzykowną. Poza tym nie miałem dziś ochoty na igraszki.
<Konwalio Jaskro Jaśminowa? xD>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz