czwartek, 26 grudnia 2019

Od Konwalii Jaskry Jaśminowej CD Agresta - "W Świetle Dnia"

Konwalia, gdy odeszła, błąkała się bez celu po terenach.
Czy szukała sobie kogoś na ten dzień?
Niekoniecznie. Przebiegała tylko między drzewami, zastanawiając się, czy dobrze zrobiła.
Bo widzicie, uważała, że chociaż ona może robić co chce i z kim chce, Agrest musi być tylko jej. Musi być stale pod jej urokiem, kochać ją do szaleństwa, kochać ją bardziej niż politykę i wszystko razem.
Więc czemu go odrzuciła? Miałaby go w garści, w kieszeni, owiniętego wokół palca. A on nigdy nie dowiedziałby się, że przyprawia mu rogi za każdym razem, gdy wychodzi z jaskini.
Ale mógłby zarządać dzieci. Wiecie, żeby dopełnić obrazu idealnej rodzinki: piękna żona, syn, z którego można być dumnym, córka, którą wydałby potem za jakiegoś ważnego polityka.
Tylko że ona nie mogła mu dać dzieci. A nawet gdyby mogła, to tylko splunęłaby mu pod nogi. Nigdy nie zaryzykowałaby swojej urody, swojego pięknego ciała, na wrzeszcące, brudne bachory.
Gdy wróciła wieczorem do jaskini, zanim jeszcze przekroczyła próg, przywołała na pysk najpiękniejszy uśmiech, na jaki mogła się zdobyć.
— Jestem! — zawołała, wchodząc do środka. Jednak odpowiedziała jej cisza.
— Agrest? Jestem już! — spróbowała ponownie, wiedząc jednak, że to na nic. Jaskinia była pusta.
Aż zagotowało się w niej w środku.
On miał tu czekać! Usychać z tęsknoty, zanim wróci, całować ją po łapach!
Przechytrzył ją. Ale nie na długo...
Z całej siły uderzyła łapą w ścianę, aż załzawiły się jej oczy. Zawyła z bólu, przyciskając łapę do reszty ciała.
Wrzasnęła ponownie, dając upust wściekłości. Nienawidziła, kiedy coś szło nie po jej myśli.
Uspokoiła się jednak jak najszybciej, zwinęła w kłębek pod ścianą, na legowisku. Postanowiła, że kiedy Agrest wróci, zrobi mu takie pranie mózgu, że nie będzie wiedział, gdzie jest prawa, a gdzie lewa strona.




Rano jednak się nie pojawił. Ani później. Zaczęła się niepokoić. Co, jeśli postanowił ją zostawić? Jeśli poszedł do innej?
Nie, niemożliwe. Nie mógłby...
Wyszła więc z jaskini na poszukiwania. Po drodze minęła Leo, z którym zamieniła parę zdań.
Pytała mijane wilki, czy nie widziały czasem Agresta, jednak nikt nie potrafił jej odpowiedzieć na to pytanie. Trafiła w końcu na tereny WSJ, gdzie parę osób udzieliło jej niejednoznacznych odpowiedzi.
— No, wczoraj był tu, się kręcił...
Albo:
— Widziałam, widziałam, ale gdzie poszedł, to nie wiem.
Tylko jeden wilk zdołał jej powiedzieć, że skierował się do karczmy, na południu watahy.
Tyle jej wystarczyło. Puściła się więc biegiem, aż stanęła przed wejściem.
Przywitała ją gruba, stara karczmarka, z serdecznym uśmiechem na pysku.
— Nu, panienko — zaczęła, jednak Konwalia natychmiast jej przerwała.
— Czy jest tu może Agrest? Niski wzrost, szare futro — wyrzuciła z siebie, z najbardziej zmartwionym wyrazem twarzy, na jaki mogła się zdobyć.
Wilczyca w odpowiedzi wskazała tylko łbem legowisko pod ścianą.
I faktycznie, leżał tam, a odór, jaki się od niego unosił, informował, że ma za sobą dobre godziny nurzania się w alkoholu.
— Agrest... — wymruczała cicho, szturchając nosem jego szyję. — Tak się martwiłam...
— Konwa... Konwaljiaaa? — Basior podniósł jedną powiekę, a gdy ujrzał znajomą, białą sierść, zamknął oko z powrotem. — Zostaw mnie...
— Ciii, już dobrze — odparła, po czym pogłaskała go po grzbiecie. — Poczekamy, aż trochę odpoczniesz, a potem pomogę ci dojść do jakiejś jaskini, dobrze?



Czekała więc, aż Agrest stanie się chociaż odrobinę bardziej przytomny. Siedziała przy nim, w pewnym oddaleniu, a karczmarka nawet nie próbowała do niej zagadywać, widząc wyraz jej pyska.
Pewnie myślała, że Konwalia jest taka zmartwiona, przerażona stanem ukochanego. Dobre sobie.
Agrest jest już martwy...
W końcu basior otworzył oczy, ziewnął głęboko i od razu się skrzywił.
Konwalia, jak prawdziwa, dobra dusza, szybko wzięła od karczmarki miskę wody, którą podsunęła mu pod nos.
— Kochany... — powiedziała, gdy zaspokajał pragnienie. — Popiłeś, co?
— Ta... — wymamrotał, najwidoczniej niezadowolony z jej obecności.
— Kiedy spałeś, znalazłam niedaleko wolną jaskinię, nie będziemy już nadwyrężać nerwów tej dobrej kobiecie — oznajmiła, wskazując kątem oka karczmarkę.
Pomogła mu więc tam dojść, uginając się pod ciężarem jego tylko po części funkcjonującego ciała.
— Moja głowa... — warknął, układając się na legowisku.
— Wiem, wiem... — powiedziała, rozgniatając łapą jakieś liście zmieszane z małymi, niebieskimi kwiatkami. — Masz, zjedz. Powinno pomóc.
Agrest połknął więc rośliny, a Konwalia szybko pocałowała go w czoło.
— Martwiłam się, kiedy nie było cię wieczorem — powiedziała smutno.

< Agrest? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz