— Daj spokój, ja wychowałam się w podejrzanym miejscu — rzuciła, kucając i dotykając drzwi lodówki. Obserwowała chwilę, jak lód topnieje pod jej palcami.
Ciekawe, czy ten ktoś najpierw zmarł, a potem został wrzucony do lodówki, czy jego trumna była jednocześnie przyczyną jego zgonu? Westchnęła cicho. Zastanawiała się, jak to jest umierać z zimna? Czuć, jak lód powoli przebija się przez skórę i mięśnie, aż do kości. Sprawia, że nie możesz poruszać kończynami, aż w końcu tracisz czucie całkowicie...
Czy cokolwiek. Konwalia nigdy nie umierała z zimna, nie wiedziała więc, jak to konkretnie wygląda.
— Poza tym, gdzie moglibyśmy pójść? — zapytała, zerkając na Szkło kątem oka.
Podniosła się i otrzepała kolana. Jej sukienka, jakby za sprawą magii, w ogóle się nie pobrudziła.
Szkło, jakby automatycznie, sięgnął do kieszeni. Na jego twarzy odmalowało się zdziwienie, bo jakim cudem wiedział, że właśnie wyciągnie karteczkę z adresem?
Srebrnej Jabłoni 5.
— Nie mam pojęcia, gdzie to jest — rzuciła Konwalia, zabierając mężczyźnie papierek. — A ty?— Też nie — odparł, przyglądając jej się w skupieniu.
Milczeli przez chwilę, aż w końcu Konwalia spojrzała mu w oczy.
— Może po prostu wyjdziemy i popytamy ludzi. — Wzruszyła ramionami i schowała mu papierek z powrotem do kieszeni.
Nie trwało to długo. Wystarczył urok osobisty Konwalii, a pierwszy lepszy przechodzień udzielił im szczegółowych instrukcji. Co prawda droga zajęła mnóstwo czasu (ulica Srebrnej Jabłoni 5 znajdowała się w sąsiednim mieście), ale w końcu stanęli przed jaskrawym, neonowym szyldem. Wejścia pilnował rosły mężczyzna. Nie mieli jednak problemów z wejściem.
Klub przywitał ich smrodem potu, głośną muzyką, kolorowymi światłami i sztucznym dymem. Ciężko było przedostać się przez gęsty tłum ludzi, jednak Konwalia była wniebowzięta. Najchętniej rzuciłaby się w wir muzyki, pokręciła biodrami i została królową imprezy, jednak czekały na nich obowiązki.
Złapała Szkło za dłoń, żeby nie zgubić go w ludzkiej masie.
— Hej, maleńka! — krzyknął jakiś facet, żeby nie zagłuszały go dźwięki muzyki. — Postawić ci drinka?
— Nie, dzięki! — odkrzyknęła z czarującym uśmiechem, po czym podniosła do góry swoją dłoń splecioną z tą Szkła. — Nie jestem tu sama!
Mężczyzna odszedł zrezygnowany.
I w tym samym momencie muzyka zwolniła. Tak samo jak wszystko inne - dym poruszał się powoli, a ludzie nie wymachiwali już tak bezładnie, tylko jakby byli sklejeni smołą.
— Co do... — zaczęła Konwalia, ale przerwał jej niski, jakby rozbawiony głos.
— Tutaj, tutaj — oznajmił.
Szkło i Konwalia natychmiast zwrócili wzrok na stoliki.
Czekali tam na nich elegancko ubrany, czarnoskóry mężczyzna (mówiąc "czarnoskóry", mam na myśli autentycznie faceta z czarną skórą, nie brązową) z włosami wygolonymi na zero i szczupła, krągła dziewczyna z burzą włosów, której oczy zmieniały kolor i kształt co sekundę.
Nasza dwójka niepewnie do nich podeszła, siadając naprzeciwko.
Konwalia rozejrzała się, napotykając lustra wywieszone na ścianie. Wciągnęła gwałtownie powietrze, widząc, że zwierciadlane odbicia pokazują, że naprzeciwko nich siedzą dwa cienie ulepione jakby z mgły: jeden czarny, z białymi oczami i szeroką paszczą pełną białych zębów, a drugi krwistoczerwony, z trzema pionowymi szparami w miejscu twarzy.
— Nie przejmuj się, kochana — oznajmił czarnoskóry mężczyzna, uśmiechając się, ukazując tym samym idealnie równe, białe zęby. Z kieszeni kamizelki wystawał mu srebrny zegarek na łańcuszku.
< Szkło? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz