Po wyborach, które z czystym sumieniem mogliśmy uznać za udane, zapanował krótki czas spokoju. W niemal wszystkie moje świadome odruchy wpisane były jednak dalekosiężne plany i rozmyślanie nad wciąż nowymi podstępami, nie skorzystałem więc z tego politycznego urlopu. Czas był bowiem nieodmiennie korzyścią, a aby utrzymać się na fali powodzenia po prostu nie mogłem pozwolić sobie na zachwianie.
Na początku musiałem zorientować się, który dzień będzie dniem naszej wyprawy do siedziby NIKL'u. Potem dowiedziałem się, że jakiś nowy w polityce wilk, imię mu jakieś tam obce, czy swoje, w wyniku głosowania w czymś na kształt wyborów uzupełniających po rezygnacji jednego z poprzednich kandydatów, dostał się na jedno z ważniejszych miejsc w naszej grze. Nie wiedziałem póki co, kto to taki, ale zacząłem śledzić go gdzieś po cichu, kątem oka, aby być na bieżąco z naprawdę wszystkim, co działo się tam, w watasze, zwłaszcza w czasie, gdy my mieliśmy przenieść się na chwilę do NIKL'u.
Tamte kilka dni minęło bardzo szybko.
Przez moment obserwowałem wirujące w powietrzu, raz ogniste, raz brązowe, jesienne liście. Tak mało było trzeba, żeby pchnąć je w ruch tak żywiołowy. Ledwie drobne smugi powietrza, których nawet nie dało się dostrzec.
- Zatańczymy? - powoli podnosząc się z ziemi, rzuciłem w jej stronę przywiędłego już kwiatka, jedynego i chyba ostatniego z tych, które jeszcze gdzieś się uchowały. Srebrzystobłękitny i nieduży, z cienkimi liśćmi i ostrymi płatkami. Złapała go szybko.
- Do czego? - gdy zetknęły się nasze palce, po raz pierwszy pomyślałem o moim pytaniu. Było coraz bliższe.
- Do szumu drzew, jeśli chcesz - rzeczywiście, wicher dął wtedy wyjątkowo mocno. Musieliśmy mówić głośno, by kolejne słowa nie nikły w jego chaotycznej, nieco niepokojącej melodii.
Chwiejnie stanąwszy na tylnych łapach, złapałem ją za łokcie i podniosłem do tego samego poziomu, obejmując wpół. Znów czułem tę przyjemną bliskość, którą dziś, po tak długim czasie, trudno mi już nawet opisać.
- Wiesz, co nam wystarczy. My - w myślach niemal słyszałem już muzykę. Wszystkie moje zmysły grały same, przedzierając się przez otaczający nas szum. Pociągnąłem ją gwałtownie, sam cofając się lekko - niech społeczeństwo cieszy się z dobrobytu, niech boją się nas wrogowie, całe okoliczne ziemie będą kłaniać nam się w pas. Widzisz, ja się tym wszystkim zajmę. A ty u mego boku - nie czułem już oporu, nie słyszałem też żadnych słów sprzeciwu, tylko zadumane milczenie - pani i pan na tych ziemiach, chlebodawcy, właściciele, przyjaciele i przywódcy. Każdego opozycjonistę zdławię, zniszczę. Każdy zdrajca będzie z ostrzem na gardle przysięgał nam... - nagle obróciłem ją energicznym ruchem łapy i zatrzymałem znów tuż przed sobą, aż zetknęliśmy się czołami - powiedz... czy ty jesteś ze mnie dumna? No powiedz - zbliżyłem się do niej - no, powiedz mi.
Na jej pyszczku znów pojawił się delikatny uśmiech, nieobecny w poprzedniej chwili. Nie byłem już pewien, w zasadzie do dziś nie jestem, czy było to prawdą, czy też moją nadinterpretacją. Ale już niemal w każdym jej ruchu alarmowała mnie połowiczna nieszczerość.
- Oczywiście.
- Wyjdziesz za mnie. Na jedno skinienie twojego paluszka, wszyscy moi przeciwnicy będą drżeć ze strachu, a moi wspólnicy będą kłaniać ci się jak królowej. A ty nie będziesz niczyja, tylko moja. Tylko moja - w jeszcze potężniejszym przypływie wewnętrznej energii objąłem ją mocniej i obróciłem wokół siebie.
< Konwalio? Supraaaśl, nie przejmuj się decyzją, jestem przygotowany na obie wersje xD >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz