Szary ptak podszedł do ściany jaskini, gdzie w ciemności połyskiwało kilka kawałków potłuczonego szkła, utrzymując wcześniej w całości najprawdopodobniej butelkę o oczywistym przeznaczeniu. Podniósł jeden z odłamków, przetarł jego powierzchnię kawałkiem płaszcza i patrząc na niego na chwile pogrążył się w zamyśleniu.
Zastanowił się jeszcze, czy lepiej zebrać kawałki, żeby ktoś z użytkowników jaskini na nich nie stanął, porzucił jednak ten pomysł, po części z lenistwa, po części, bo zupełnie nie rozumiał, co i dlaczego się stało.
Z zadumy wyrwał go Leonardo wkraczający do groty szybkimi susami. Dla czujnych zmysłów Mundusa tak nagły ruch wśród południowej ciszy był niemal równoznaczny ze śmiertelnym zagrożeniem, drgnął więc odruchowo, wypuszczając ze szponów kawałek szkła, a nogą trafiając prosto w kant skalnej ściany. Fuknął gwałtownie i kuląc się podskoczył na drugiej nodze, odwracając się w stronę przybysza. Ten cierpliwie przyglądał mu się jeszcze przez chwilę.
- O... Leonardo - jęknął boleściwie - a gdzie reszta?
- Spotkałem po drodze Konwalię - powiedział spokojnie - podobno poszła po Agresta. Może to chyba trochę potrwać.
- Konwalię? Po Agresta? - Mundurek zmarszczył brwi.
- Taaa, poczekajmy. Mi się nigdzie - wzdychając ciężko, basior opadł na ziemię pod ścianą - nie śpieszy. Odpocznijmy przed tą wyprawą do NIKL'u. Coś mi mówi, że tam już nie poleżymy.
- To się zdziwisz - jego rozmówca mruknął pod nosem, zajmując miejsce nieopodal.
Wilczyca przez chwilę patrzyła na mnie z pewną dawką czułości, żeby nie powiedzieć, miłością. Zbyt dobrze szło jej udawanie, ostatnio przesadzała.
"Nie kocham cię, Agrest. Wybacz, ale wypchaj się sianem, nie próbuj dalej, ale w sumie nie kończ tego, co robisz..."
Dlaczego nie zwróciłem na to uwagi wcześniej, gdyśmy dopiero poznawali młode grunty, przed pierwszą wspólną nocą, gdy byliśmy oboje niezobowiązani, czyści, bez tak smutnych doświadczeń... nie, czekajcie.
No właśnie, dlaczego nie myślałem wtedy o jej wzroku, o jej słowach, o jej zalotnych gestach, a uznałem ją za swoją, czystą i niewinną?
Ostatecznie powstrzymałem chęć odsunięcia się od niej i odwrócenia pyska.
- Konwalio - mruknąłem, kiedy w spokojniejszej, (tak przynajmniej zdawało mi się na początku) atmosferze, znaleźliśmy się w końcu w jakiejś jaskini - po co do mnie przyszłaś? Nie wolałaś pocieszyć się trochę swoją upragnioną wolnością? - po moich słowach wadera chciała chyba coś powiedzieć, ale umyślnie przerwałem jej znów - nie wolałaś - warknąłem - szukać sobie dalej tego jedynego? Po co zawracać sobie głowę kimś takim, jak ja? - w zasadzie trudno mi powiedzieć, dlaczego rozmawiałem z nią trochę inaczej, niż zwykle z kimkolwiek. Nawet nie rzecz w tym, że jakkolwiek szczerze. Tak jakoś... po prostu.
- Ależ skarbie, to nie tak - zaprzeczyła. Zacisnąłem szczęki - wiesz, dobrze jest nam razem. Prawda? - uśmiechnęła się, lecz tym razem w inny już sposób. Taki, który trudno było mi znieść. Nie odpowiedziałem.
Prawda? Tak, jak cholera jest nam, skarbie, dobrze. Tobie zwłaszcza.
Jeszcze przez chwilę, wymownie czekała na odpowiedź, próbując zmusić mnie do potwierdzenia swoich słów. Nie otrzymawszy go, kontynuowała.
- Przecież już ci tłumaczyłam. Jesteśmy młodzi, ograniczanie się przez siebie samych to głupota. Wiesz, chodzi mi o to, że możemy ułożyć sobie życie jeszcze na milion sposobów. A jeśli się pobierzemy? Zostanie nam tylko ta jedna droga - zaczęła delikatnie gładzić moją łapę. Czułem, że mówiła do mnie coraz bardziej, jak do nic nierozumiejącego dzieciaka. W dodatku cały czas się uśmiechała, a każdy uśmiech sprawiał, że przysłowiowy nóż w przysłowiowej kieszeni otwierał się coraz mocniej.
- Powiedz mi... czy ty przez cały ten czas czekałaś na kogoś, kto mógłby mnie zastąpić? Przez cały ten czas?
- Oj, Agrest, to znowu nie tak długo. Zresztą sam wiesz, że nie o to chodzi.
Zaśmiałem się i natarczywie popatrzyłem w końcu w jej cudne, błękitne oczy, niemal bezczelnie rekompensując sobie ostatni wieczór, aby w plątaninie innych oczu, nie zapomnieć tych. Gniew powracał. Być może zbyt mało kulturalnie, zbyt prostacko, wyciągnąłem łapę, delikatnie ujmując jej podbródek.
- Nie masz serca, Konwalio. Chyba nawet nie podejrzewałem cię o to.
- Dlaczego?
- Widzisz, wracam właśnie od mego kochanego brata, Szkła.
- Co? Jak to, przecież nie... - przez moment patrzyła na mnie jak kogoś na niespełna rozumu.
- A może to i lepiej, uchronić go przed wszą. Cóż za dobry, wrażliwy, nieskazitelny duch. Szkoda by było zniszczyć mu życie...
- O czym ty mówisz?
- Jaka szkoda, że nie zdążyłem w porę rzec mu słówka, z kim się zadaje. Aj, mamy tragedię. Jakaś podła dziewka zawróciła młodzieńcowi w głowie. Oboje stracili wszystko. Wataha, ich przyjaciele, odwrócili się. Skandal. Odkąd pamiętam, największy w WSC. Szkoda, nikt już nie szanuje dzielnego Szkiełka. Nikt już nie pozdrawia go, gdy idzie polaną, biedak bardzo cierpi. Tak skrzywdził i nieszczęsną Kzeris, ach, wszyscy wiedzą, że nie ma ona zbyt mocnych nerwów... ale to nie jego wina. Czym powinna zapłacić nędzniczka, która uwiodła? Wszyscy już odwracają wzrok, gdy pojawia się wśród nich, co dalej? Tyle nieszczęść spowodowała, przecież nasz mały śledczy nie mógł być jedyną ofiarą... co? W sąsiednich watahach mamy już kilku świadków? To wystarczy, może powinniśmy usunąć ten chwast z naszego społeczeństwa? - mówiłem, teraz już z uśmiechem wpatrując się w jej błękitne oczy.
- To ten... - Mundus przerwał ciszę, równocześnie podnosząc jeden ze szponów i poprawił na sobie okrycie wierzchnie. Powoli zbliżał się wieczór - chyba będziemy musieli się zbierać?
- No, na to wygląda - chrząknął Leo - dzisiaj było - zawahał się - dużo pracy.
- Oj, dużo, tak - jego towarzysz westchnął i podniósł się szybko - może jutro powiedzą, o co chodziło z tym wyjściem.
- No, miło było posiedzieć razem, podumać, cześć pracy - basior wyciągnął łapę na pożegnanie.
- Ku chwale ojczyzny - odpowiedział Mundus w zamyśleniu, podając mu szpon i rozeszli się, każdy w swoją stronę.
< Konwalio? Ajm gona brejk juuu, łana szejk juuu til jur brołken dałn :* >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz