wtorek, 31 grudnia 2019

I jeszcze raz, Witajcie w Nowym Roku!

Moi Drodzy Przyjaciele!

Dziś na nowo, ze świeżymi umysłami, powróćmy jeszcze na chwilę do niezapomnianego 2019 roku. Rzeczywiście, obfitował on na WSC w niezwykłe przeżycia i wiele cudownych chwil. Mieliśmy okazję między innymi...
- Ułożyć wyniki konkursu "WSC w ludzkim świecie",
- Rozpocząć program rozwoju watahy "Autorstwo dla każdego",
- Być świadkami zbrodni popełnionej na Lucasie przez nie wskażę palcem kogo xD
- Sprawić sobie głosowanie na najlepszy szip i ogłosić aż trzech zwycięzców,
- Dożyć długo wyczekiwanego miotu Paletki i powitać miot Aisu,
- Pokibicować Blue Dream w wybuchaniu i nie tylko,
- Pooglądać falę dzikich treningów kilku regionalnych fit-wilków,
- Trzymać kciuki za rozwój miłości naszych przyjaciół, Serenity i Naoru,
- Wejść do wnętrza podświadomości naszych wilków w konkursie "Wszyscy przeciwko postaci",
- Z zapartym tchem śledzić przebieg kilku trudnych operacji i pewnego zawiłego śledztwa,
- Pożegnać niegroźnego, acz denerwującego samca alfa,
- Wysłuchać trudnych do opisania zwykłymi słowami opowieści takich, jak "Ragnarok", "Cienie Przeszłości", "Zapałki z papieru", "Więzy", "Listy z padołu", czy "Zatrzeć rany",
- Rozpocząć serię ankiet dotyczących postaci.


Jeśli o czymś zapomniałem (a prawdopodobnie zapomniałem, spoko, już się przyzwyczaiłem) piszcie proszę na naszym czacie. Uzupełnimy wspólnie!
Cóż, przyjaciele. A na razie pozostaje mi tylko przytulić Was mentalnie i powiedzieć: do zobaczenia w Nowym Roku!
Ciekawe, co nam przyniesie...
                                                                                          Wasz oddany przyjaciel,
                                                                                                Agrest

Podsumowanie grudnia!

Moi Mili,
Tak oto minął kolejny wspólnie spędzony miesiąc. Ha, minęło coś jeszcze. Wiecie, co? No pewnie, że wiecie. Głupie pytanie.
Ten wspaniały rok z Wami pozwolę sobie podsumować oddzielnie, a będzie o czym mówić. Zaraz przyjdzie więc czas na danie upustu sentymentalnej części naszych dusz, a na razie część formalna zabawy.

Oto podium dla wszystkich naszych misiaczków, które w tym miesiącu napisały najwięcej opowiadań:
Pierwsze miejsce przypada wilczycy o wdzięcznym mianie Konwalia Jaskra Jaśminowa, autorce aż 7 opowiadań,
Na drugim miejscu widzimy dwa basiory, oto Ceres i Szkło z 6 opowiadaniami,
A na trzecim wilk, co się zowie Agrest, autor 3 opowiadań.
Gratulacje, tak wielkie, jak zawsze! A może nawet większe, wszak końcoworoczne!

Innymi postaciami, które widzieliśmy w naszych opowiadaniach, były Rêve de Nuit, Shino i Mundus.

Oto podsumowanie grudniowych ankiet dotyczących postaci:
Kuraha Vinys, 3 głosy (Najbardziej zrównoważona postać)
Goth Mundus, 3 głosy (Najbardziej wkurzająca postać)
Goth, 4 głosy (Największy optymista)
Blue Dream, 3 głosy (Najbardziej patetyczna postać)
Kzeris, 3 głosy (Największy pesymista)

Do zobaczenia w 2019 ro 201੭   2020 roku!

                                                                                Wasz oddany przyjaciel,
                                                                                       Agrest

Od Eothara Atsume CD Konwalii Jaskry Jaśminowej

Wataha osierocona przez Alfę, "ziemia niczyja", utrzymywana siłą więzów pomiędzy jej członkami. Ciekawe, nawet bardzo ciekawe. Widzę, że trafiłem na dobry teren; dłuższa wędrówka się opłaciła. Uniosłem lekko kąciki warg.
 — Jeśli chciałbyś stać się częścią naszej społeczności, to znajdzie się dla ciebie miejsce. - wadera uśmiechnęła się jeszcze rozkoszniej, co dopełniało jej szlachetnego obrazu.
 — Zastanowię się. - odparłem spokojnie, kątem oka obserwując śmigającą po gałęziach sosny szarą wiewiórkę. Mój żołądek zaczynał tracić cierpliwość, ale byłem przyzwyczajony do tego uczucia. Łaski bez, a skakanie w mulistą wodę w większości przypadków albo kończyło się rozwaloną czaszką, albo utonięciem. Najpierw należało sprawić, by stała się przejrzysta, mówiąc krótko, obeznać się z tą grupą.
 — Co powiesz więc na mały spacer? Może zachęci cię do dołączenia. - zaproponowała nieznajoma z nutką nadziei, po czym nie dając mi czasu na odpowiedź, ruszyła przed siebie. Zrównałem się z nią po paru krokach. Przez chwilę szliśmy w ciszy, niepewni, od czego zacząć. Nieoczekiwanie wilczyca zaśmiała się dźwięcznie. Posłałem jej pytające spojrzenie.
 —  Zapomniałam się przedstawić. Konwalia Jaskra Jaśminowa, miło mi.
 — O nie, mój błąd. - odparłem z nutką śmiechu. - Atsume, wzajemnie. - zrobiłem niewielką pauzę. - Nie spodziewałem się, że spotkam tu taki wspaniały kwiat, i to jeszcze w środku zimy. - pewnie często miała okazję usłyszeć takie komplementy, ale zawsze, w każdym przypadku, pojawia się ta iskierka zadowolenia. Sądząc po jej reakcji, i tu trafiłem w punkt. - Na przyszłość, mogę ci mówić "Konwalia"? - dodałem.
 — Oczywiście. - odrzekła wadera, zwinnie przeskakując zwalony w poprzek ścieżki pień. Aktualnie poruszaliśmy się wzdłuż jakiegoś głównego, dobrze wydeptanego traktu, zapewne prowadzącego do centrum watahy. Znów nastała chwila milczenia.
 — Ilu macie członków? - spytałem z zaciekawieniem.
 — Około trzydziestu.
 — To dosyć sporo. - zauważyłem.
 — Na tle sąsiednich watah wypadamy raczej przeciętnie. - odparła obojętnie z lekkim uśmiechem.
 — Sąsiednich?
— Wataha Szarych Jabłoni od zachodu i Wataha Wielkich Nadziei od południa. - pokiwałem powoli głową, poprawiając czaszkę.
 — Dobrze wiedzieć, żeby nie wejść przypadkiem w drogę. A czy jest ktoś, do kogo mógłbym się zgłosić? W sensie, czy Alfa wyznaczył jakiegoś następcę?
 — Nie, został zamordowany. Nie miał potomków. - tak oto udało mi się dotrzeć do sedna tematu, całkiem gładko zresztą. Do takich spraw należało podchodzić ostrożnie, z wyczuciem. Nie widziałem sensu w zapewnianiu, "że mi przykro". Byłby to niesmaczny fałsz, nie wyglądało zresztą na to, by się tym przejmowała. Rozejrzałem się dookoła. Cienie obiektów zaczynały się już zlewać w jedną, mroczną masę, pierwsze gwiazdy pojawiały się na nieboskłonie. Na dziś pora kończyć to przyjemne spotkanie.
 — Wybacz, pani, z miłą chęcią poznałbym jeszcze więcej ziem watahy, ale czas goni. Jeżeli zechcesz, będę ci towarzyszył w drodze do domu, jednak sam muszę poszukać noclegu. Jutro możemy dokończyć nasz spacer. - zapewniłem z lekkim uśmiechem. Skorzystanie z gościnności wadery byłoby wygodną opcją, lecz ciut ryzykowną. Poza tym nie miałem dziś ochoty na igraszki. <Konwalio Jaskro Jaśminowa? xD>

niedziela, 29 grudnia 2019

Od Szkła CD Konwalii Jaskry Jaśminowej - "Zapach Piasku"

Tuż za moimi plecami słyszałem cichy, delikatny głos Konwalii. Trzymała już ręce na moich ramionach, co samo przez się mówiło mi o nietypowej sytuacji. Po części dlatego, że w swoim własnym, codziennym, wilczym ciele nie było podobnej, fizycznej możliwości, a po części... uczucie jej ciepłych, lekkich dłoni na swoim ciele było naprawdę niezwykle, no, nieczęste.
Potem odsunęła się i z tego, co usłyszałem, wskoczyła na blat.
- Masz może ochotę na chwilę wytchnienia? - zapytała nagle, jednak równie delikatnie, jak poprzednio. Odruchowo mocniej zacisnąłem palce na gałce otwierającej jedną z szafek.
- To znaczy? - nieznacznie odwróciłem głowę w jej stronę, zupełnie już nie myśląc o tym, czego chwilę wcześniej szukałem w szufladach. Dziewczyna zeszła z blatu i zbliżyła się do mnie w kilku kroczkach, a gdy odwróciłem się już zupełnie, stanęła tuż obok. Zanim zdążyłem cofnąć się, być może częściowo przez pozostałości czysto wilczych odruchów uprzejmości, ona dotknęła... hm, jak to nazwać? Swoimi, ludzkimi ustami, moich ludzkich ust. Równie delikatnie, co wcześniej.
Co miałem zrobić, czując już w całym ciele tak przyjemne, gorące dreszcze? Pomimo, iż w pierwszej chwili może rzeczywiście odsunąłem się lekko, zaraz po tym po prostu odwzajemniłem jej pocałunek. Przyznaję. Po raz pierwszy w życiu, najzwyczajniej zabrakło mi wewnętrznej siły. Mundurek byłby zawiedziony. A zresztą, wszystko jedno. Tamtego wieczora, w ludzkim świecie, dałem ponieść się chwili. Objąłem ją, zanim zdołałem zastanowić się nad konsekwencjami. A potem oboje po prostu przenieśliśmy się na... głupio trochę. Ale zdaje się, że podłogę.

Nazajutrz obudziłem się dosyć wcześnie, starając się nie zwracać uwagi na ból spowodowany niewygodą i siniaki o podejrzanym źródle. Zacząłem dzień od prób ułożenia w myślach planu wydarzeń, a gdy to nie wychodziło, postanowiłem zrobić śniadanie. Jak dziwnie to brzmi, zamiast wyjść z jaskini, zapolować, szarpać się z jeleniem, czy łosiem razem z przyjaciółmi, po prostu wyjąłem z lodówki (oczywiście nie tej wiadomej, a zwykłej, stojącej w kuchni) jakieś ludzkie produkty, które pachniały najbardziej znośnie i wrzuciłem na patelnię, doprawiając solą. Niestety nie mogę pochwalić się dobrym wynikiem, bo sytuację, którą stworzyły moje dwie lewe ręce uratowała dopiero Konwalia, która wstała zaraz po mnie i dokończyła dzieła, zapewniając nam posiłek.
Potem ktoś zapukał do drzwi. Otworzyłem. To tamta dziewczyna, uśmiechnęła się specyficznie i, nie mogłem pozbyć się tego wrażenia, jakoś nieprzyjemnie i weszła do środka. Wyglądało na to, że mogliśmy ruszać.
- Chcecie odwiedzić swoje wilcze ziemie? - zapytała obojętnie, ściskając w dłoni klucz. Razem z Konwalią popatrzyliśmy po sobie.
- Dlaczego? - zapytała w końcu moja towarzyszka.
- Tak, na wszelki wypadek - czerwonowłosa wzruszyła ramionami.

< Konwalio? >

Od Konwalii Jaskry Jaśminowej CD Szkła - "Zapach Piasku"

— Nie chcemy jej — odpowiedziała automatycznie Konwalia, zakładając nogę na nogę.
Od zawsze czuła awersję w stosunku do innych osobniczek płci żeńskiej, traktując je jako potencjalną konkurencję w... W zasadzie we wszystkim.
Zawsze chciała być uważana za tę najpiękniejszą i zawsze chciała być najbardziej pożądaną, a inne wadery łatwo mogły stanąć jej na drodze do łatwej wygranej. Dlatego też nigdy nie miała żadnej przyjaciółki ani chociaż bliższej znajomej.
Ale jeśli miałaby jakąś mieć, z pewnością musiałaby być brzydsza, grubsza i o wiele paskudniejsza z charakteru niż ona. Wiecie, żeby swoją brzydotą podbić trochę perfekcję Konwalii.
— To nie była propozycja. — Czarny mężczyzna wciąż uśmiechał się szeroko. — Tylko polecenie.
— A jeśli odmówimy? — zapytał Szkło, krzyżując ramiona na piersi.
Demon zmierzył go spojrzeniem, a w jego oczach pojawił się niebezpieczny, czerwony błysk.
— Jestem panem czasu — odparł. — Mogę zrobić z tobą takie rzeczy, których nie przewidziałbyś nawet w najgorszych koszmarach. Albo po prostu zamknąć was tutaj, w tym wymiarze i skazać was na wieczną tęsknotę za utraconym, wilczym domem.
Poprawił klapy marynarki i błysnął w uśmiechu swoimi olśniewająco białymi zębami.
— No, więc jeśli pozwolicie, oddalę się. — Czarnoskóry mężczyzna wstał.
— A jeśli zawiedziemy? — odezwała się jeszcze Konwalia. — Jeśli nie znajdziemy złodzieja?
— To będziecie szukać do skutku — oznajmił demon, poprawiając mankiety. — O, byłbym zapomniał.
Pstryknął palcami, a w tym samym momencie i Szkło, i Konwalia zasyczeli z bólu, łapiąc się za prawe nadgarstki.
Kobieta spojrzała na swoją rękę: na jej nadgarstku znajdowało się piętno przypominające tatuaż, które jednak żarzyło się, jakby zostało wypalone żelazem.
— To tak na wszelki wypadek — oznajmił wesoło czarnoskóry. — Gdyby przyszło wam do głowy zignorować moje rozkazy.



Konwalia szła tuż obok Szkła, a czarnoskóra dziewczyna wlokła się parę kroków za nimi.
— I co teraz zrobimy? — zapytała kobieta, rozmasowując nadgarstek pulsujący tępym bólem.
— Chyba to, co nam kazał — westchnął Szkło, otwierając drzwi do mieszkania.
Rozmowę przerwało im chrząknięcie czarnoskórej.
— To wy się naradźcie, dołączę do was z rana — powiedziała z przesłodzonym uśmiechem i, nim zdążyli ją w jakikolwiek sposób powstrzymać, obróciła się na pięcie i już jej nie było.
— Mam nadzieję, że nie przyjdzie — rzuciła Konwalia, zamykając za nimi drzwi na zamek.
Szkło za ten czas zniknął w kuchni i, starając się ignorować obecność trupa w lodówce, zaczął przeglądać zawartość szafek.
— Czego szukasz? — zapytała po paru minutach Konwalia, podchodząc bliżej niego. Stojąc za nin, położyła dłonie na jego ramionach, czując, jak jego mięśnie automatycznie się spinają. Ledwo powstrzymała się od chichotu.
— Szukam czegoś, co mogłoby się nam przydać — powiedział, a Konwalia mogłaby przysiąc, że usłyszała nutkę niepewności w jego głosie.
Nieznacznie oparła się brodą o jego ramię.
— Czyli co na przykład? — zapytała, zniżając głos do szeptu i przybliżając usta do jego ucha.
— Em... — wydusił z siebie. Konwalia zachichotała cichutko i odsunęła się od niego, żeby usiąść na blacie.
— Nie wiem, czy cokolwiek stąd mogłoby się nam przydać — zauważyła.
Siedzieli tak chwilę w ciszy.
— Masz może ochotę na chwilę wytchnienia? — zapytała cicho kobieta.
— To znaczy?
Konwalia uśmiechnęła się, po czym zeskoczyła z blatu i podeszła bliżej niego, stając nieznacznie na palcach, żeby zrównać ze sobą ich twarze, po czym leciutko musnęła jego usta swoimi.


< Szkło? Przyjmiesz propozycję? XD >

Od Szkła CD Konwalii Jaskry Jaśminowej - "Zapach Piasku"

Z pewnością pierwszy raz widziałem człowieka, z którym rozmawialiśmy w knajpie, jeśli oczywiście był to w ogóle człowiek lub przynajmniej coś na jego kształt. Siedząca przy nim dziewczyna sprawiała nieprzyjemne wrażenie sztuczności. W duchu znowu chciałem warknąć, lecz powstrzymałem się przez uświadomienie sobie niedorzeczności podobnej decyzji. Postanowiłem zachować się więc jak człowiek, usiadłem wygodnie i westchnąłem, ukazując bezmiar swojego braku zrozumienia dla zaistniałej sytuacji, która, choć nie da się ukryć, ciekawa i intrygująca, wydawała mi się jednak zupełnie nieprawdopodobna. Może inaczej. Nieświadomie przez cały czas czekałem na nagłe zbudzenie z tego niecodziennego snu.
- Powiedzcie po prostu, czego od nas chcecie - prawie niezauważalnie przymrużyłem oczy. Czarny mężczyzna zaśmiał się cicho, wciąż na nas patrząc.
- Nasz wymiar, jak pewnie jeszcze nie zdążyliście się zorientować, jest tylko jednym z być może nieskończonej liczby wymiarów w świecie, który otacza waszą i naszą rzeczywistość. Jednak liczba kluczy, które otwierają przejścia pomiędzy nimi jest niewielka, a to oznacza, że nie w każdym z wymiarów może być choć jedna osoba, która ma możliwość przenieść się z jednego, do drugiego. Być może właśnie dlatego na swojej prostej ziemi nigdy nie słyszeliście o czymś podobnym podróżom między wymiarami.
Wymieniliśmy z Konwalią zamyślone spojrzenia.
- A więc? - zaryzykowałem w końcu pytanie.
- Niestety jeden z moich kluczy został skradziony, gdy pieczę nad nim powierzyłem córce. Niestety od kilku dni nie odzywa się do mnie i nie chce ponieść odpowiedzialności za ten przedmiot, którego przekazanie w niewłaściwe ręce i do niewłaściwego wymiaru może przynieść tragiczne konsekwencje. Do was należy odnalezienie klucza i odebranie go złodziejowi. Wrócicie teraz do swojego świata.
- Zaraz, dlaczego to nam chcecie powierzyć takie zadanie? - zapytała Konwalia.
- Ponieważ wasze jaźnie są przewidywalne i godne zaufania. Tej nocy macie czas, by przygotować się do drogi, odpocząć, wziąć ze sobą kogo chcecie i co chcecie. Jutro o tej samej porze wyruszycie. Ona pójdzie z wami - wskazał na siedzącą obok siebie niewiastę.

< Konwalio? Jak bardzo żałuję, że żadne z nas nie mogło na wejściu powiedzieć "O, kogo ja tu widzę" xD >

sobota, 28 grudnia 2019

Od Konwalii Jaskry Jaśminowej CD Agresta - "W Świetle Dnia"

Konwalia chwilę patrzyła na Agresta, nie rozumiejąc.
Trybiki w jej głowie obracały się z porażającą wręcz prędkością, próbując ustawić sobie w głowie słowa Agresta. Gdy jednak załapała jego historyjkę, zachichotała słodko.
Posłała mu spojrzenie pełne współczucia i troski, dokładnie takie, jakie otrzymałby, gdyby cierpiał na wysoką gorączkę i omamy.
— Wesz? Nędzniczka? Chwast?  — zaśmiała się, szczerze rozbawiona. — Może i tak. Ale dlaczego wciągasz w to Szkło? To mój kolega. I, pomimo tego, co mi tu właśnie insynuujesz, nigdy z nim nie spałam.
Wadera zmierzyła Agresta spojrzeniem, po czym jej uśmiech zbladł.
— I nigdy nie mówiłam, że chciałabym kogoś innego. Jedyne, co ci powiedziałam, to to, że nie chcę, żebyś zamknął sobie drogę tylko na mnie i zniszczył sobie szansę na szczęśliwe życie z kimś lepszym. Zależy mi na tobie, Agrest, więc czemu miałabym szukać "tego jedynego", jak to nazwałeś, skoro już znalazłam?
Uśmiechnęła się szeroko, gdy wilk upadł na ziemię. W ostatnim momencie przytrzymała jego łeb, żeby nie uderzył nim o twardą posadzkę.
— Przepraszam, zapomniałam ci powiedzieć. — Pogłaskała go po głowie, zanim ułożyła go wygodniej. — Teraz zaśniesz na chwilę, żeby organizm ci się całkowicie zregenerował. Te zioła działają... Z pewnym opóźnieniem.
Wyprostowała się i uśmiechnęła czule.
— Masz mnie za nierządnicę, Agrest — oznajmiła głosem zupełnie niepasującym do wyrazu pyska, bardziej do siebie, niż do basiora, gdyż ten już spał. — Więc udowodnię ci, że nią nie jestem.



Wilk obudził się jakąś godzinę później, za to Konwalia leżała obok, drzemiąc lekko.
— Coś ty mi dała? — zapytał zachrypniętym głosem.
Wadera natychmiast obudziła się i spojrzała na niego.
— Co? — zapytała, jeszcze nie do końca rozbudzona.
— Coś ty mi dała? — powtórzył Agrest dobitniej, mierząc ją wściekłym spojrzeniem.
— Zioła — odparła po prostu. — Na regenerację po spożyciu alkoholu.
Wstała i przeciągnęła się.
— Możesz się jeszcze chwilę czuć ospały, ale to minie — mruknęła, po czym ziewnęła.

< Agrest? >

Od Agresta CD Konwalii Jaskry Jaśminowej - "W Świetle Dnia"

Szary ptak podszedł do ściany jaskini, gdzie w ciemności połyskiwało kilka kawałków potłuczonego szkła, utrzymując wcześniej w całości najprawdopodobniej butelkę o oczywistym przeznaczeniu. Podniósł jeden z odłamków, przetarł jego powierzchnię kawałkiem płaszcza i patrząc na niego na chwile pogrążył się w zamyśleniu.
Zastanowił się jeszcze, czy lepiej zebrać kawałki, żeby ktoś z użytkowników jaskini na nich nie stanął, porzucił jednak ten pomysł, po części z lenistwa, po części, bo zupełnie nie rozumiał, co i dlaczego się stało.
Z zadumy wyrwał go Leonardo wkraczający do groty szybkimi susami. Dla czujnych zmysłów Mundusa tak nagły ruch wśród południowej ciszy był niemal równoznaczny ze śmiertelnym zagrożeniem, drgnął więc odruchowo, wypuszczając ze szponów kawałek szkła, a nogą trafiając prosto w kant skalnej ściany. Fuknął gwałtownie i kuląc się podskoczył na drugiej nodze, odwracając się w stronę przybysza. Ten cierpliwie przyglądał mu się jeszcze przez chwilę.
- O... Leonardo - jęknął boleściwie - a gdzie reszta?
- Spotkałem po drodze Konwalię - powiedział spokojnie - podobno poszła po Agresta. Może to chyba trochę potrwać.
- Konwalię? Po Agresta? - Mundurek zmarszczył brwi.
- Taaa, poczekajmy. Mi się nigdzie - wzdychając ciężko, basior opadł na ziemię pod ścianą - nie śpieszy. Odpocznijmy przed tą wyprawą do NIKL'u. Coś mi mówi, że tam już nie poleżymy.
- To się zdziwisz - jego rozmówca mruknął pod nosem, zajmując miejsce nieopodal.

Wilczyca przez chwilę patrzyła na mnie z pewną dawką czułości, żeby nie powiedzieć, miłością. Zbyt dobrze szło jej udawanie, ostatnio przesadzała.
"Nie kocham cię, Agrest. Wybacz, ale wypchaj się sianem, nie próbuj dalej, ale w sumie nie kończ tego, co robisz..."
Dlaczego nie zwróciłem na to uwagi wcześniej, gdyśmy dopiero poznawali młode grunty, przed pierwszą wspólną nocą, gdy byliśmy oboje niezobowiązani, czyści, bez tak smutnych doświadczeń... nie, czekajcie.
No właśnie, dlaczego nie myślałem wtedy o jej wzroku, o jej słowach, o jej zalotnych gestach, a uznałem ją za swoją, czystą i niewinną?
Ostatecznie powstrzymałem chęć odsunięcia się od niej i odwrócenia pyska.
- Konwalio - mruknąłem, kiedy w spokojniejszej, (tak przynajmniej zdawało mi się na początku) atmosferze, znaleźliśmy się w końcu w jakiejś jaskini - po co do mnie przyszłaś? Nie wolałaś pocieszyć się trochę swoją upragnioną wolnością? - po moich słowach wadera chciała chyba coś powiedzieć, ale umyślnie przerwałem jej znów - nie wolałaś - warknąłem - szukać sobie dalej tego jedynego? Po co zawracać sobie głowę kimś takim, jak ja? - w zasadzie trudno mi powiedzieć, dlaczego rozmawiałem z nią trochę inaczej, niż zwykle z kimkolwiek. Nawet nie rzecz w tym, że jakkolwiek szczerze. Tak jakoś... po prostu.
- Ależ skarbie, to nie tak - zaprzeczyła. Zacisnąłem szczęki - wiesz, dobrze jest nam razem. Prawda? - uśmiechnęła się, lecz tym razem w inny już sposób. Taki, który trudno było mi znieść. Nie odpowiedziałem.
Prawda? Tak, jak cholera jest nam, skarbie, dobrze. Tobie zwłaszcza.
Jeszcze przez chwilę, wymownie czekała na odpowiedź, próbując zmusić mnie do potwierdzenia swoich słów. Nie otrzymawszy go, kontynuowała.
- Przecież już ci tłumaczyłam. Jesteśmy młodzi, ograniczanie się przez siebie samych to głupota. Wiesz, chodzi mi o to, że możemy ułożyć sobie życie jeszcze na milion sposobów. A jeśli się pobierzemy? Zostanie nam tylko ta jedna droga - zaczęła delikatnie gładzić moją łapę. Czułem, że mówiła do mnie coraz bardziej, jak do nic nierozumiejącego dzieciaka. W dodatku cały czas się uśmiechała, a każdy uśmiech sprawiał, że przysłowiowy nóż w przysłowiowej kieszeni otwierał się coraz mocniej.
- Powiedz mi... czy ty przez cały ten czas czekałaś na kogoś, kto mógłby mnie zastąpić? Przez cały ten czas?
- Oj, Agrest, to znowu nie tak długo. Zresztą sam wiesz, że nie o to chodzi.
Zaśmiałem się i natarczywie popatrzyłem w końcu w jej cudne, błękitne oczy, niemal bezczelnie rekompensując sobie ostatni wieczór, aby w plątaninie innych oczu, nie zapomnieć tych. Gniew powracał. Być może zbyt mało kulturalnie, zbyt prostacko, wyciągnąłem łapę, delikatnie ujmując jej podbródek.
- Nie masz serca, Konwalio. Chyba nawet nie podejrzewałem cię o to.
- Dlaczego?
- Widzisz, wracam właśnie od mego kochanego brata, Szkła.
- Co? Jak to, przecież nie... - przez moment patrzyła na mnie jak kogoś na niespełna rozumu.
- A może to i lepiej, uchronić go przed wszą. Cóż za dobry, wrażliwy, nieskazitelny duch. Szkoda by było zniszczyć mu życie...
- O czym ty mówisz?
- Jaka szkoda, że nie zdążyłem w porę rzec mu słówka, z kim się zadaje. Aj, mamy tragedię. Jakaś podła dziewka zawróciła młodzieńcowi w głowie. Oboje stracili wszystko. Wataha, ich przyjaciele, odwrócili się. Skandal. Odkąd pamiętam, największy w WSC. Szkoda, nikt już nie szanuje dzielnego Szkiełka. Nikt już nie pozdrawia go, gdy idzie polaną, biedak bardzo cierpi. Tak skrzywdził i nieszczęsną Kzeris, ach, wszyscy wiedzą, że nie ma ona zbyt mocnych nerwów... ale to nie jego wina. Czym powinna zapłacić nędzniczka, która uwiodła? Wszyscy już odwracają wzrok, gdy pojawia się wśród nich, co dalej? Tyle nieszczęść spowodowała, przecież nasz mały śledczy nie mógł być jedyną ofiarą... co? W sąsiednich watahach mamy już kilku świadków? To wystarczy, może powinniśmy usunąć ten chwast z naszego społeczeństwa? - mówiłem, teraz już z uśmiechem wpatrując się w jej błękitne oczy.

- To ten... - Mundus przerwał ciszę, równocześnie podnosząc jeden ze szponów i poprawił na sobie okrycie wierzchnie. Powoli zbliżał się wieczór - chyba będziemy musieli się zbierać?
- No, na to wygląda - chrząknął Leo - dzisiaj było - zawahał się - dużo pracy.
- Oj, dużo, tak - jego towarzysz westchnął i podniósł się szybko - może jutro powiedzą, o co chodziło z tym wyjściem.
- No, miło było posiedzieć razem, podumać, cześć pracy - basior wyciągnął łapę na pożegnanie.
- Ku chwale ojczyzny - odpowiedział Mundus w zamyśleniu, podając mu szpon i rozeszli się, każdy w swoją stronę.

< Konwalio? Ajm gona brejk juuu, łana szejk juuu til jur brołken dałn :* >

piątek, 27 grudnia 2019

Od Konwalii Jaskry Jaśminowej CD Szkła - "Zapach Piasku"

Konwalia przyjrzała się bacznie oszronionej ścianie.
— Daj spokój, ja wychowałam się w podejrzanym miejscu — rzuciła, kucając i dotykając drzwi lodówki. Obserwowała chwilę, jak lód topnieje pod jej palcami.
Ciekawe, czy ten ktoś najpierw zmarł, a potem został wrzucony do lodówki, czy jego trumna była jednocześnie przyczyną jego zgonu? Westchnęła cicho. Zastanawiała się, jak to jest umierać z zimna? Czuć, jak lód powoli przebija się przez skórę i mięśnie, aż do kości. Sprawia, że nie możesz poruszać kończynami, aż w końcu tracisz czucie całkowicie...
Czy cokolwiek. Konwalia nigdy nie umierała z zimna, nie wiedziała więc, jak to konkretnie wygląda.
— Poza tym, gdzie moglibyśmy pójść? — zapytała, zerkając na Szkło kątem oka.
Podniosła się i otrzepała kolana. Jej sukienka, jakby za sprawą magii, w ogóle się nie pobrudziła.
Szkło, jakby automatycznie, sięgnął do kieszeni. Na jego twarzy odmalowało się zdziwienie, bo jakim cudem wiedział, że właśnie wyciągnie karteczkę z adresem?
Srebrnej Jabłoni 5.
— Nie mam pojęcia, gdzie to jest — rzuciła Konwalia, zabierając mężczyźnie papierek. — A ty?
— Też nie — odparł, przyglądając jej się w skupieniu.
Milczeli przez chwilę, aż w końcu Konwalia spojrzała mu w oczy.
— Może po prostu wyjdziemy i popytamy ludzi. — Wzruszyła ramionami i schowała mu papierek z powrotem do kieszeni.




Nie trwało to długo. Wystarczył urok osobisty Konwalii, a pierwszy lepszy przechodzień udzielił im szczegółowych instrukcji. Co prawda droga zajęła mnóstwo czasu (ulica Srebrnej Jabłoni 5 znajdowała się w sąsiednim mieście), ale w końcu stanęli przed jaskrawym, neonowym szyldem. Wejścia pilnował rosły mężczyzna. Nie mieli jednak problemów z wejściem.
Klub przywitał ich smrodem potu, głośną muzyką, kolorowymi światłami i sztucznym dymem. Ciężko było przedostać się przez gęsty tłum ludzi, jednak Konwalia była wniebowzięta. Najchętniej rzuciłaby się w wir muzyki, pokręciła biodrami i została królową imprezy, jednak czekały na nich obowiązki.
Złapała Szkło za dłoń, żeby nie zgubić go w ludzkiej masie.
— Hej, maleńka! — krzyknął jakiś facet, żeby nie zagłuszały go dźwięki muzyki. — Postawić ci drinka?
— Nie, dzięki! — odkrzyknęła z czarującym uśmiechem, po czym podniosła do góry swoją dłoń splecioną z tą Szkła. — Nie jestem tu sama!
Mężczyzna odszedł zrezygnowany.
I w tym samym momencie muzyka zwolniła. Tak samo jak wszystko inne - dym poruszał się powoli, a ludzie nie wymachiwali już tak bezładnie, tylko jakby byli sklejeni smołą.
— Co do... — zaczęła Konwalia, ale przerwał jej niski, jakby rozbawiony głos.
— Tutaj, tutaj — oznajmił.
Szkło i Konwalia natychmiast zwrócili wzrok na stoliki.
Czekali tam na nich elegancko ubrany, czarnoskóry mężczyzna (mówiąc "czarnoskóry", mam na myśli autentycznie faceta z czarną skórą, nie brązową) z włosami wygolonymi na zero i szczupła, krągła dziewczyna z burzą włosów, której oczy zmieniały kolor i kształt co sekundę.
Nasza dwójka niepewnie do nich podeszła, siadając naprzeciwko.
Konwalia rozejrzała się, napotykając lustra wywieszone na ścianie. Wciągnęła gwałtownie powietrze, widząc, że zwierciadlane odbicia pokazują, że naprzeciwko nich siedzą dwa cienie ulepione jakby z mgły: jeden czarny, z białymi oczami i szeroką paszczą pełną białych zębów, a drugi krwistoczerwony, z trzema pionowymi szparami w miejscu twarzy.
— Nie przejmuj się, kochana — oznajmił czarnoskóry mężczyzna, uśmiechając się, ukazując tym samym idealnie równe, białe zęby. Z kieszeni kamizelki wystawał mu srebrny zegarek na łańcuszku.


< Szkło? >

Od Szkła CD Konwalii Jaskry Jaśminowej - "Zapach Piasku"

- Twoi ojcowie... - zacząłem, zanim w pełni dotarło do mnie, o kim mowa. Szybko spojrzałem na stojące przed nami dziesiątki zdjęć. I przypomniałem sobie. Znów.
Z zaciśniętymi zębami wziąłem do ręki jedną z ramek. Na fotografii widniały trzy, znane nam postacie. Im dłużej patrzyłem, tym dziwniejsze uczucie wzbudzał we mnie ten widok. Oto i oni. Mój ojciec. Mój towarzysz, śledczy. I mój przyjaciel. Konwalia tymczasem, z rękoma skrzyżowanymi na piersi, przeszła gdzieś na bok, zatrzymując wzrok najpierw na meblach, potem, na nieco dłużej, na przedmiocie leżącym na niewielkiej, ściennej szafce. Podążyłem za nią wzrokiem. To przytulanka.
- Co teraz zrobimy? - zapytałem, próbując nie dać po sobie poznać skołowania - tamta kobieta kazała nam komuś pomóc.
- Na początku możemy stąd wyjść. Może w tym domu znajdziemy jakieś wskazówki. A jeśli nie, pewnie prędzej czy później natkniemy się na kogoś, kto objaśni nam wszystko dokładniej.
- No dobrze - jedną ręką oparłem się o ścianę i jeszcze raz przebiegłem wzrokiem po pokoju - Konwalio?
- Hm? - uśmiechnęła się tak ciepło, że przez chwilę samemu było mi trudno powstrzymać ten gest.
- Ciekawy jest ten nowy świat. Trochę dziwnie chodzi się na dwóch nogach, ale cieszę się, że jesteśmy tu jednak razem.
- Chodźmy - zaśmiała się. Opuściliśmy pokój, wychodząc na chłodny korytarz i przez moment zastanawiając się, co dalej. Nagle z jednego z pomieszczeń poczuliśmy silne uderzenie zimna.  Silniejsze, niż spodziewałem się poczuć we wnętrzu ludzkiego domu, nawet w zimę. Przyszło mi do głowy, że otwarte jest jedno z okien, bez słowa skierowałem się więc w stronę pokoju, który okazał się kuchnią. Konwalia poszła za mną.
Na miejscu spotkało nas jednak coś zgoła innego. Większa część pomieszczenia pokryta była szronem, przez który sprawiał, że wszystko, co nas tetaz otaczało wyglądało na opustoszałe od dawna i zaniedbane. Pod jedną ze ścian stała niska, lecz długa lodówka, z której wyzierał na pierwszy rzut oka coś w ludzkim kształcie. Gdy tylko przyjżałem się dokładniej, dostrzegłem zamarznięte ludzkie ciało. W pierwszym odruchu osłoniłem towarzyszkę przed tym widokiem.
- Co to jest? - zapytałem jakby sam siebie, podchodząc bliżej.
- Raczej, czyja to sprawa - mruknęła z zastanowieniem Konwalia.
Zbliżyłem się do urządzenia chłodzącego i przez chwilę siłowałem się z drzwiczkami, aby w końcu je zamknąć. Były przymarźnięte, jak wszystko co otaczało trupa.
- Wyjdźmy stąd. To podejrzane miejsce - rzuciłem.

< Konwalio? >

czwartek, 26 grudnia 2019

Od Asmiry CD Naoru - "Wspomnienia”

Cały dzień Asmira spędziła na leżakowaniu. Nie miała co robić. W watasze obecnie nie było szczeniaków, które mogłaby szkolić jeśli chodzi o żywioły.  Gdy była w trakcie zabawy z kamieniem do jej uszu dobiegły odgłosy kroków, które były coraz głośniejsze. Wstała i zbliżyła się do wejścia jaskini. Zobaczyła zbliżającego się brata. Podskoczyła szczęśliwa i pobiegła w jego kierunku, by rzucić się na brata i przytulić z całych sił. Naoru zaśmiał się i również ją przytulił. 

- Tęskniłam za tobą Naoś. - powiedziała patrząc w jego oczy. Były tak bardzo podobne do oczu Aisu. Gdy tylko patrzyła na brata widziała rodziców. Taka idealna mieszanka. 

- Też za tobą tęskniłem. - wyznał Naoru. Nagle dostał lekko łapą po głowie. Spojrzał zaskoczony na Asmirę. 

- To możesz mnie częściej odwiedzać!- powiedziała udając obrażoną. 

- Wiesz, ty też mogłabyś mnie odwiedzać. 

- Wiem, ale jakoś mi się nie chce ruszać z jakimi. - odparła lekko zakłopotana. - Odkąd Conquest odszedł i Aisu też, czuję się taka samotna. Ty jesteś szczęśliwy, masz Serenity i cudne życie, a ja? Nie mam nikogo nie licząc ciebie. - wyznała smutna. 

- Oj Asmi. Nie mów tak. Na pewno kogoś sobie znajdziesz. 

- Oj Naoś. Kto by na mnie spojrzał? Jestem bo jestem i tyle. - powiedziała smutno. - Ale dosyć o mnie. Mów jak tam u ciebie? 

- Dobrze. Ostatnio poznałem miłą waderę, którą się opiekuje. Nazywa się Yuki i jestem pewny, że byś ją polubiła. 

- Naprawdę? - spytała zaskoczona. 

- Tak. Wiesz, czuję przy niej coś dziwnego. 

- Zakochałeś się ?! Przecież ty jesteś z Serenity!! - odparła zaskoczona. 

- Nie!- zaśmiał nie Naoru. - To nie jest miłość. Kocham tylko Serka. 

- Ulżyło mi. To co takiego czujesz?

 - Dziwną bliskość. Tak jakbym ją znał od urodzenia. 

- Ciekawe. Może zapoznasz mnie z nią? Wtedy będę mogła może jakoś pomóc. 

<Naoru?> 

Od Konwalii Jaskry Jaśminowej CD Agresta - "W Świetle Dnia"

Konwalia, gdy odeszła, błąkała się bez celu po terenach.
Czy szukała sobie kogoś na ten dzień?
Niekoniecznie. Przebiegała tylko między drzewami, zastanawiając się, czy dobrze zrobiła.
Bo widzicie, uważała, że chociaż ona może robić co chce i z kim chce, Agrest musi być tylko jej. Musi być stale pod jej urokiem, kochać ją do szaleństwa, kochać ją bardziej niż politykę i wszystko razem.
Więc czemu go odrzuciła? Miałaby go w garści, w kieszeni, owiniętego wokół palca. A on nigdy nie dowiedziałby się, że przyprawia mu rogi za każdym razem, gdy wychodzi z jaskini.
Ale mógłby zarządać dzieci. Wiecie, żeby dopełnić obrazu idealnej rodzinki: piękna żona, syn, z którego można być dumnym, córka, którą wydałby potem za jakiegoś ważnego polityka.
Tylko że ona nie mogła mu dać dzieci. A nawet gdyby mogła, to tylko splunęłaby mu pod nogi. Nigdy nie zaryzykowałaby swojej urody, swojego pięknego ciała, na wrzeszcące, brudne bachory.
Gdy wróciła wieczorem do jaskini, zanim jeszcze przekroczyła próg, przywołała na pysk najpiękniejszy uśmiech, na jaki mogła się zdobyć.
— Jestem! — zawołała, wchodząc do środka. Jednak odpowiedziała jej cisza.
— Agrest? Jestem już! — spróbowała ponownie, wiedząc jednak, że to na nic. Jaskinia była pusta.
Aż zagotowało się w niej w środku.
On miał tu czekać! Usychać z tęsknoty, zanim wróci, całować ją po łapach!
Przechytrzył ją. Ale nie na długo...
Z całej siły uderzyła łapą w ścianę, aż załzawiły się jej oczy. Zawyła z bólu, przyciskając łapę do reszty ciała.
Wrzasnęła ponownie, dając upust wściekłości. Nienawidziła, kiedy coś szło nie po jej myśli.
Uspokoiła się jednak jak najszybciej, zwinęła w kłębek pod ścianą, na legowisku. Postanowiła, że kiedy Agrest wróci, zrobi mu takie pranie mózgu, że nie będzie wiedział, gdzie jest prawa, a gdzie lewa strona.




Rano jednak się nie pojawił. Ani później. Zaczęła się niepokoić. Co, jeśli postanowił ją zostawić? Jeśli poszedł do innej?
Nie, niemożliwe. Nie mógłby...
Wyszła więc z jaskini na poszukiwania. Po drodze minęła Leo, z którym zamieniła parę zdań.
Pytała mijane wilki, czy nie widziały czasem Agresta, jednak nikt nie potrafił jej odpowiedzieć na to pytanie. Trafiła w końcu na tereny WSJ, gdzie parę osób udzieliło jej niejednoznacznych odpowiedzi.
— No, wczoraj był tu, się kręcił...
Albo:
— Widziałam, widziałam, ale gdzie poszedł, to nie wiem.
Tylko jeden wilk zdołał jej powiedzieć, że skierował się do karczmy, na południu watahy.
Tyle jej wystarczyło. Puściła się więc biegiem, aż stanęła przed wejściem.
Przywitała ją gruba, stara karczmarka, z serdecznym uśmiechem na pysku.
— Nu, panienko — zaczęła, jednak Konwalia natychmiast jej przerwała.
— Czy jest tu może Agrest? Niski wzrost, szare futro — wyrzuciła z siebie, z najbardziej zmartwionym wyrazem twarzy, na jaki mogła się zdobyć.
Wilczyca w odpowiedzi wskazała tylko łbem legowisko pod ścianą.
I faktycznie, leżał tam, a odór, jaki się od niego unosił, informował, że ma za sobą dobre godziny nurzania się w alkoholu.
— Agrest... — wymruczała cicho, szturchając nosem jego szyję. — Tak się martwiłam...
— Konwa... Konwaljiaaa? — Basior podniósł jedną powiekę, a gdy ujrzał znajomą, białą sierść, zamknął oko z powrotem. — Zostaw mnie...
— Ciii, już dobrze — odparła, po czym pogłaskała go po grzbiecie. — Poczekamy, aż trochę odpoczniesz, a potem pomogę ci dojść do jakiejś jaskini, dobrze?



Czekała więc, aż Agrest stanie się chociaż odrobinę bardziej przytomny. Siedziała przy nim, w pewnym oddaleniu, a karczmarka nawet nie próbowała do niej zagadywać, widząc wyraz jej pyska.
Pewnie myślała, że Konwalia jest taka zmartwiona, przerażona stanem ukochanego. Dobre sobie.
Agrest jest już martwy...
W końcu basior otworzył oczy, ziewnął głęboko i od razu się skrzywił.
Konwalia, jak prawdziwa, dobra dusza, szybko wzięła od karczmarki miskę wody, którą podsunęła mu pod nos.
— Kochany... — powiedziała, gdy zaspokajał pragnienie. — Popiłeś, co?
— Ta... — wymamrotał, najwidoczniej niezadowolony z jej obecności.
— Kiedy spałeś, znalazłam niedaleko wolną jaskinię, nie będziemy już nadwyrężać nerwów tej dobrej kobiecie — oznajmiła, wskazując kątem oka karczmarkę.
Pomogła mu więc tam dojść, uginając się pod ciężarem jego tylko po części funkcjonującego ciała.
— Moja głowa... — warknął, układając się na legowisku.
— Wiem, wiem... — powiedziała, rozgniatając łapą jakieś liście zmieszane z małymi, niebieskimi kwiatkami. — Masz, zjedz. Powinno pomóc.
Agrest połknął więc rośliny, a Konwalia szybko pocałowała go w czoło.
— Martwiłam się, kiedy nie było cię wieczorem — powiedziała smutno.

< Agrest? >

środa, 25 grudnia 2019

Od Agresta CD Konwalii Jaskry Jaśminowej - "W Świetle Dnia"

Odwróciła się. Patrząc na mnie z błyskiem w oku, który znałem i przejrzałem na wylot. A więc chciała w ten sposób.
Suka.
Przepraszam. Nie mogłem przypiąć jej sobie jak róży do piersi? Postanowiłem zadziałać inaczej. Sprawić, że sama się do niej przypnie, z wdzięcznością za najmniejszy choćby kawałek na niej miejsca. To nie może być przecież niewykonalne, pomyślałem. Tyle niezwykłych rzeczy można uczynić z wilczą psychiką.
- Nooo, kwiatuszku - mruknąłem głucho, zanim jeszcze wykonała pełen, zgrabny obrót. W pierwszej chwili uśmiechnęła się ledwie zauważalnie, lecz nieznacznie przechyliła głowę, niepewna moich zamiarów, nieśpiesznie zastygając w jednej pozycji - doskonale wiesz, jakim uczuciem cię darzę... - zrobiłem krok naprzód, teraz mając ją już tuż przed sobą.
- O czym mówisz? - w jej oczach zobaczyłem dokładnie skrywany cień zaskoczenia, który maskując, obojętnie podeszła jeszcze trochę do przodu.
- Myślisz, że możesz bawić się mną, doprawdy? - odpowiedziałem spokojniej i ciszej, pozwalając jej wytężyć słuch, by ominąć szalejący na zewnątrz wicher. Dotknąłem łapą jej nadgarstka, nadal patrząc jej głęboko w oczy i poczułem, jak na moim pysku zaczyna pojawiać się uśmiech - sprawię, że nawet w snach będziesz płakać na myśl o tym, jak mnie potraktowałaś.
Wilczyca uciekła łapą gdzieś do tyłu, ale w nieznanym celu, znów niechętnie wyciągnęła ją w moją stronę. Wtedy z kolei ja odsunąłem się, wstając i skinąłem głową, dodając przez zęby - do zobaczenia, kochanie.
Samice. Wiecznie kuszą, odchodzą, rozpływają się w aurze swojej własnej tajemnicy, jak krople deszczu w morzu.
Ale ta kropla spadnie na piach, przysiągłem sobie.

Potem było już tylko gorzej.
Kiedy zniknęła w lesie, odwróciłem się machinalnie i zacząłem iść przed siebie, zatrzymując się dopiero w najciemniejszym kącie pomieszczenia.
Drapnąłem pazurami ziemię. Moje łapy drżały. Suka. Podła suka.
Wreszcie, dając upust gromadzącej się w mięśniach adrenalinie, kopnąłem w skalną ścianę, by zaraz po tym zgiąć całe ciało i syknąć pod wpływem nagłej fali bólu. Zanim przeszedł, nerwowo dokuśtykałem do schowka, wyciągnąłem z niego niewielką flaszkę z procentami i za jednym razem wypiłem całą jej zawartość, znajdując jakąś specyficzną ulgę w piekącym uczuciu na podniebieniu. Butelka wylądowała na ziemi, zdaje się, w kawałkach, a ja wyszedłem. Nogi same dosyć posłusznie prowadziły mnie na tereny WSJ, jakby przestraszyły się przekleństw i gróźb, które rzucałem w myślach. Drogę słabo pamiętam, byłem zresztą zupełnie pochłonięty swoimi własnymi myślami. Tak żałośnie gorzkimi i bolesnymi.
Z początku bez celu, szybkim krokiem poruszałem się wzdłuż granicy. Przechodziłem nad jednym z leśnych, piaszczystych wzniesień. Zatrzymałem się na chwilę. Popatrzyłem w dół i tłumiąc w sobie emocje pchnąłem palcami kilka grudek ziemi. Posypały się z górki i zmieszały ze ściółką gdzieś po drodze. Powtórzyłem to, nieco energiczniej. Przez moment wyobrażałem sobie, że razem z ciemnym piachem do dołu spadają wszystkie moje niepotrzebne uczucia. Konwalia. Zanim się obejrzałem, na zboczu uzbierało się tego sporo, a moje przednie łapy były całe w wilgotnym pyle. Ruszyłem dalej, mrucząc coś jeszcze pod nosem.
Zatrzymałem się dopiero w niewielkiej karczmie położonej w jakimś małym, piaskowym wąwoziku na południowych terenach watahy*.
- O, a kto to nas zaszczycił, a?! - już w wejściu usłyszałem głos grubej karczmarki. Zerknąłem na nią tylko spode łba i, zorientowawszy się, że nikogo oprócz niej nie ma w pobliżu, rzuciłem coś o pragnieniu. Po chwili podsunęła mi pod nos naczynie z cieczą, która kiedyś stała chyba obok alkoholu. Jedno, potem drugie. W międzyczasie przysiadła się do mnie.
- A co ta? Nie udały sia wybory? - dopytywała, opierając się o pień zwalonego drzewa.
- Ud... udały się - mruknąłem, dopijając drugą porcję.
- Mnie waćpanicz nia oszuka, tu nikogo nie ma, co tak wcześnia przychodzi pić.
- Nalej mi jeszcze, dobra kobieto - być może mój wzrok wyglądał na błagalny, ale moje myśli były już zbyt chaotyczne, by ograniczyć przekaz do minimum. Zresztą manipulacja tak mocno weszła mi w krew, że na długo, długo wcześniej stała się częścią podstawowych działań.
- A pij, a jak wybory sia udały, pewnie będzie sia czym późniaj odwdzięczyć? - uśmiechnęła się krzywo, podając mi trzecie naczynie i po kryjomu szykując kolejne.
- Jasne, przecież wszyscy wiedzą, że ja zawsze dotszrzymuję słow... - potarłem łapą czoło - która godzina?
- Koło południa.
Westchnąłem ciężko. Zapadła dłuższa chwila ciszy, po której karczmarka nagle wstała z przejęciem i wydając z siebie jeszcze kilka rozemocjonowanych odgłosów podreptała gdzieś w pośpiechu.
Byłem młody. Niecierpliwy. Rozedrgany, spieniony wewnętrznie i pełen zbierającej się pod skórą agresji. Nie wiem, ile czasu siedziałem tam, nad pustym naczyniem. Obracając je w łapach zacząłem w końcu intensywnie myśleć. Powróciłem pamięcią do wszystkich ostatnich chwil z Konwalią Jaskrą Jaśminową. Czy naprawdę zawsze taka była? Czy to, co zrobiła tego dnia było naprawdę szczere? Sam nie jestem już pewien, czy trudniej było mi w to uwierzyć, czy powstrzymać szalejący wewnątrz gniew.
Podniosłem wzrok dopiero, słysząc konspiracyjne szepty i chichoty. To dwie wadery, które pojawiły się nie wiadomo kiedy i usiadły przy granicy wyznaczonego terenu oberży. Znałem je, choć do tamtej pory dość słabo. Karczmarka już krzątała się przy swoim stanowisku szykując im coś do jedzenia.
Może poznam kiedyś inną, lepszą, tak? Oczywiście. Każda z nich może być moja. Każda!
Upewniłem się, czy w kubku na pewno nic już nie zostało, po czym wolno wstałem, pokonując resztki wątpliwości i zaczynające dawać o sobie znać, lekkie zawroty głowy.
- Brezka, prawda? - uśmiechnąłem się czarująco, stając obok wilczyc - można się dosiąść?
- To ja - jedna z nich podniosła zgrabną łapkę - można, można. Agrest?
- Agrest - skinąłem głową.
- Poseł? - zapytała druga.
- Tym razem już delegat, drogie panie - odrzekłem z zadowoleniem.
Nie rozmawialiśmy nawet specjalnie długo. Wystarczyło kilkanaście prostych zdań. Agrest jak zawsze wiedział, co robić.
Wreszcie usłyszałem inny, znaczący chichot, który musiał być sygnałem pewnego rodzaju sympatii. Brezka podparła pysk łapą, patrząc na mnie spod półprzymkniętych powiek. Patrzyła tak już od dłuższego czasu.
Widzisz, Konwalio, pomyślałem. Takich cudeniek jak ty, leżą na drodze setki.
I wziąłem tamtą, zabrałem ją do cienia, bliżej siebie, byle bliżej, niż Konwalię. Młody, głupi i trochę za bardzo pijany. Ocknąłem się dopiero pod wieczór, gdzieś w pobliskich krzakach, czując odsuwające się ode mnie ciało wilczycy, która zapewne dokładnie wyliczyła sobie czas, aby zdążyć jeszcze wrócić do domu, poprawić uczesanie i z promiennym uśmiechem przejść do porządku dnia powszedniego. Nie dbałem już jednak o to, gdzie zniknie i czy w ogóle jeszcze kiedyś ją zobaczę. W tamtej chwili pławiłem się cały w uczuciu samowystarczalności i swobody. Mogłem co dzień z inną. Mogłem co chciałem, mogłem rzucić całą tę politykę, zapomnieć o niej raz na zawsze i do końca życia gdzieś w świecie nabierać panienki i co bardziej odpowiedzialnych, czy naiwnych łowczych na ładne oczy. W tamtej chwili byłem niemal wszechmocny. Ja, Agrest.
Tak bardzo chciałem, by wróciła Konwalia wieczorem, do pustej jaskini. Żeby pogodnie się zastanawiała. Żeby kulturalnie się zaniepokoiła. Z grzeczności rzekła słówko, gdy przyjdą jutro Leo z Mundusem. Lecz pod swoją obłudną skórką, żeby drżała. Żeby domyślali się wszyscy troje. Cholera z nimi.
- Jest tu gdzie się przespać?
- A, pewnia, o tam - wadera zamaszystym ruchem łapy wskazała na stary siennik pod piaszczystą ścianą. Nie pytając o nic więcej dowlokłem się tam i położyłem. Mogłem wszystko, postanowiłem więc zacząć od spędzenia nocy w bezpiecznym miejscu. W głowie huczało mi coraz mocniej.
Rankiem po tamtej nocy, a może raczej już przed południem, wstałem wreszcie, cały obolały. Gdzieś odpłynęły euforyczne myśli. Byłem chyba nawet przez chwilę zwykłym Agrestem. Ale nerwy wciąż drżały, a emocje prowadziły mnie jak na sznurku.
Ledwie oprzytomniałem trochę, zażądałem wody i wstałem. Potem nadszedł czas na coś mocniejszego. Karczmarka pokręciła tylko głową.
Siedziałem tak pijąc i patrząc w dal przez następne godziny. A owa niecodzienna panika szczęścia opadała. A wszechmoc przycichała powoli. W końcu na chwilę tylko opuściłem głowę... żeby lepiej przyjrzeć się swoim pazurom, czy cokolwiek.
Przerwano mi nieprzyjemnie. Co to, co za uczucie pod powiekami? Czy to łzy?
Wtedy jednak miałem już tylko tyle siły, by podeprzeć czoło na łapie, nadgarstkiem drugiej przetrzeć wymykające się spod kontroli oczy. I zastygnąć tak, z pyskiem całym już mokrym, w bezruchu na kolejną godzinę.

< Konwalio? ❤️ >
* Tę karczmę być może już skądś znacie...

Od Konwalii Jaskry Jaśminowej CD Szkła - "Zapach Piasku"

Konwalia spoglądała ludzkiej istocie w oczy bez lęku.
Jednak czy można było nazwać tę kobietę istotą ludzką? Kształty miała bez wątpienia człowieka, ale biły od niej dziwny blask i zapach, charakteryzujące tylko magiczne istoty.
— Jakich wskazówek? — zapytała wadera, wciąż nie rozumiejąc, o co chodzi. — Co mamy zrobić? I czemu mamy to zrobić?
Czarnowłosa istota zmierzyła wzrokiem oba wilki, a w jej oczach zagrał rozbawiony ognik.
— Tego właśnie się dowiecie — odparła.
Szkło z Konwalią spojrzeli po sobie.
Basior był sceptyczny, widać było, że nie podoba mu się koncepcja podróży międzywymiarowych, jednak Konwalia...
W Konwalii paliła się już iskra nadchodzącej przygody.
Sięgnęła więc łapą i zabrała klucz.
W tym samym momencie kobieta zniknęła, jakby nigdy wcześniej jej nie było.
— I co myślisz, Szkło? — Konwalia zwróciła się do wilka. — Wchodzisz w to?
— Nie wiemy, co to jest — zauważył przytomnie. — To może być...
— Pułapka? — wpadła mu w słowo. — Daj spokój, co może się stać? Najwyżej zginiemy.
— "Najwyżej"? — Szkło uniósł brwi. — Właśnie tego się obawiam.
Konwalia w odpowiedzi tylko przewróciła oczami i uniosła klucz wyżej, aby się mu przyjrzeć. Nie zauważyła niczego podejrzanego, oprócz wyrytych w metalu znaczków tak drobnych, że nie była w stanie ich odczytać.
— Oh, Szkiełko. — Wadera posłała basiorowi jeden ze swoich najlepszych uśmiechów. — Jeśli nie pójdziesz ze mną, zrobię to sama.
W oczach wilka widać było mnóstwo wątpliwości, jednak nie mógł zostawić jej samej.
W końcu, zrezygnowany, kiwnął tylko głową.
Konwalia zapiszczała z uciechy, po czym intuicyjnie i bez zastanowienia włożyła klucz w powietrze, niczym w dziurkę od klucza. Z ekscytacją przęłknęła ślinę, przekręciła i...





Otworzyła oczy. Rozejrzała się dookoła, starając się zidentyfikować pomieszczenie, w którym się znajdowała.
Przypominało jedno z pokojów w domu Matki, jednak to nie było to.
Podeszła do ściany. Cała zasłonięta była mnóstwem fotografii w ramkach.
Zdjęcia przedstawiały ludzkie postaci, jednak dziwnie znajome... I gdyby miała zgadywać, to...
— Ruten — wyszeptała, dotykając palcami szkła. — Azair. Mundus.
Uśmiechnęła się lekko na wspomnienie swoich "ojców".
Chwila, palcami?
Zerknęła na swoją dłoń. W niczym nie przypominała łapy.
— Konwalia?! — rozległ się krzyk.
— Szkło! — odkrzyknęła, przyglądając się swoim smukłym palcom z zadbanymi, pięknymi paznokciami.
Drzwi do pokoju otwarły się, ukazując męską, średniego wzrostu sylwetkę.  W twarzy odznaczały się tylko intensywne, bursztynowe oczy.
— Konwalia... — wyszeptał mężczyzna.
— Szkło — odparła z uśmiechem.
Minęła go, wiedząc, że w każdym ludzkim domu musi być lustro. Znalazła je w jednym z pomieszczeń.
Zerknęła na swoje odbicie.
Nie wyglądała zupełnie inaczej niż jako wilk. Gęste, białe włosy z szarymi pasemkami opadały jej na ramiona, a ogromne oczy okolone rzęsami były tak samo niebieskie jak zawsze. Jedyną różnicą było ubranie, które teraz na sobie miała: zwiewną, białą sukienkę falującą na jej ciele z każdym krokiem.
Szkło oparł się o ścianę za nią.
— Co to za miejsce? — zapytał.
— Nie wiem — odparła. — Ale moi ojcowie na pewno kiedyś tutaj byli.

< Szkło? >

wtorek, 24 grudnia 2019

Szczęśliwych Świąt Bożego Narodzenia i Wesołego Nowego Roku!

Moi Kochani Przyjaciele!
Dziś jeden z moich ulubionych postów, najserdeczniejsze życzenia dla Was wszystkich, niech spełni się wszystko, o czym marzycie, niech do Waszych serc dostanie się jak najwięcej spokoju, niech jak najdłużej towarzyszy Wam zdrowie, bo zdrowie jest najważniejsze. Nie wiem, czego życzyłby sobie każdy z nas z osobna, ale mam nadzieję, że to wszystko, lub chociaż duża tego część się spełni.
Nawet nie wiecie, Kochani, jak się cieszę, że mija kolejny rok WSC, a my jesteśmy razem. To był kolejny dobry rok, a WSC nie zginie nigdy, jeśli jej członkami będą tak wspaniale osoby. A jeśli kiedyś jej czas tutaj się skończy, z nami pozostanie ta jej cząstka, którą sami stworzyliśmy. Dziękuję Wam za to, że jesteście.
A już za kilka dni ujrzymy krótkie podsumowanie całego roku. Do zobaczenia!
                                                                                          Wasz oddany przyjaciel,
                                                                                                Agrest

Od Szkła CD Kzeris

Biegliśmy znów. Cały czas przed siebie. Przez korytarz, przed siatką, potem do siatki, wreszcie tuż i trochę dalej, niż tuż, za siatką. Oby do lasu.
Parę metrów przed tą siatką, gdy do pokonania ku coraz mniej odległej wolności zostało nam ledwie kilkanaście ułamków sekund, coś nagle się zmieniło. Coś uderzyło w nas, jak piorun z jasnego nieba. Coś oderwało się od rzeczywistości, powstało nagle, jak feniks z popiołów i zanim zdążyłem się zorientować, wgniotło się w siatkę, którą otoczony był spory teren przed budynkiem, w którym znajdowaliśmy się uprzednio. Sekundę później dał się słyszeć kilkukrotny, rozdzielony krótkimi momentami bezdźwięku, głośny przenikliwy dźwięk, podobny do huku wystrzału, będący następstwem rozerwania metalowych drutów.
Drgnąłem, widząc jednak Kzeris rwącą cały czas do przodu, szybko zrównałem z nią kroku, nie bacząc na to, co działo się teraz wokół nas. Przeszkoda została usunięta, nie byłem pewien przez co, ani w jaki dokładnie sposób, jednak pogoń zaburzyła precyzję mojego postrzegania.
Zatrzymaliśmy się dopiero po pokonaniu dobrego kilometra. W zaroślach, gdzieś przy polnej drodze, dziękując losowi, że miejsce naszej walki i ucieczki porzucone było na rozległym pustkowiu, z dala od ludzkich miast.
Siedząc pod pniem starej wierzby, dyszeliśmy przez długi czas. Wymieniając między sobą tylko krótkie, rozedrgane spojrzenia.  Oko do oka, jak spadające z nieba, lśniące krople deszczu. Byliśmy wolni? Ale na pewno jeszcze nie bezpieczni. Ludzie mogli znaleźć się w pobliżu w każdej chwili.
W tamtym momencie zdołałem jedynie westchnąć głęboko, nie pozwolić pożreć się napiętym nerwom. Przysunąłem się nieznacznie do Kzeris, w której błyszczących oczach dostrzegłem zaczątki łez. I przytuliłem ją, najspokojniej, jak tylko mogłem, uśmiechając się lekko i sam powstrzymując drżenie.

< Kzeris? >

Od Szkła CD Konwalii Jaskry Jaśminowej - "Zapach Piasku"

Kiedy Konwalia Jaskra Jaśminowa ruszyła przodem, mimowolnie odwróciłem się za nią. Poszedłbym za nią tak naprawdę pewnie nawet dalej, niż przypuszczałem, dogłębnie przeżarty przez wszelką podświadomość, instynkt, do którego wyraźnego centrum zarządzania nigdy nie dane mi było odnaleźć klucza.
A jednak zatrzymała się, nie wiodąc mnie dalej. Nie bez pośpiechu obudziłem się z lekkiego odrętwienia, by na chwilę znów poczuć świat wszystkimi zmysłami. Zawiesiłem na niej wzrok, a potem, gdy stojąc jak słup soli całą swoją postawą choć pewnie nieświadomie wskazała mi miejsce tuż przed sobą, z szybkością godną stróża prawa zerwałem się na równe nogi dotknięty nagłym uczuciem niepokoju. Wokól roznosił się obcy zapach. Inny od wilczego, który o tej porze roku czasem charakterystycznie mieszał się z wilgocią.
Przed nami stała ludzka kobieta, całkiem młoda, w pełni sił i zdrowia. Naga. Czarnowłosa. Zawarczałem, bo choć nie pasowała mi do wizerunku żadnych napotkanych przedtem ludzi, jej specyfika wydała mi się równie, a może jeszcze bardziej podejrzana.
- Na próżno szukasz w pamięci mojego imienia, nigdzie tam go nie znajdziesz - kobieta zwróciła się chyba do nas obojga, choć mówiąc do każdego z osobna.
- Czego chcesz - z mojego gardła wydobył się ostrzegawczy pomruk.
- Poczekaj, Szkiełko, spokojnie - Konwalia z niemal aktorską siłą wyciągnęła łapę w moją stronę i uspokajająco położyła ją na mojej łopatce.  Następnie spojrzała na stojącą przed nami i delikatnie uniosła kąciki ust w oczekiwaniu na jej dalsze słowa.
- Tym razem to wy musicie komuś pomóc.
- Komu - sam nie zważając na ton głosu, i czy w ogóle było to pytanie, szczeknąłem cicho. Istota zrobiła jeszcze spokojny krok przed siebie, aby oprzeć się o jedno z rosnących wokół drzew i skrzyżować ramiona.
- Nie powinnam przekazywać klucza do innych wymiarów śmiertelnikom. Zwłaszcza, jeśli w głębi ich dusz gnieździ się odwieczne zło. A jednak postanowiłam wykorzystać wasze, wilcze możliwości. To, co stało się poprzednim razem, otworzyło wam drogę do podróży między światami. Waszym, tutaj... i ich.
Niepewnie zerknąłem na Konwalię. Nie zdradzała, czy rozumie, o czym mówi przybyszka. Ta jednak zdjęła ze swojej szyi metalowy przedmiot i trzymając go wyciągnęła dłoń ku nam. Odsunąłem się, pociągając za sobą waderę.
- Popatrzcie dookoła. Niemal jedynie w waszej krwi wciąż płynie część przeszłości. Możecie otworzyć przejście do innego wymiaru, gdzie spotkacie tego, kto udzieli wam wskazówek.

< Konwalio? Co powiesz na powtórkę z rozrywki? >

Od Szkła CD Vinysa - "Drugie Dno"

Głębiej wciągnąłem powietrze do płuc, a następnie, panicznie, jeszcze szybciej je stamtąd wypychając.
Trup. Nowy. Kto mógł zrobić coś takiego?
- No i co to ma być - mruknąłem, siadając nad ciałem. Podniosłem wzrok na Vinysa, teraz odwróconego do nas tyłem. Nas? - znowu coś nie gra. Nie uważasz, że teraz powinniśmy udać się raczej na ich posterunek i powiadomić służby? - rzuciłem.
- Idź sam. Jeszcze ktoś zwinąłby mam ciało - nieśpiesznie odwrócił pysk, najpierw wodząc wzrokiem po odległych drzewach, a potem wolno kierując go na mnie.
Przytaknąłem w milczeniu i przeskoczyłem przez wyciągniętą nogę trupa, w myślach przypominając sobie trasę.
Minęło może pół godziny, może nawet trochę więcej, zanim, poruszając się szybkim truchtem, dotarłem do celu. Jaskinia, którą można było chyba uznać za siedzibę oficjalnych organów ścigania WSJ, położona była nieopodal granicy, w miejscu bezsensownie oddalonym od głównych ośrodków tej watahy, jeśli jeszcze w ogóle dało się jakieś wyróżnić. Wewnątrz jednak nie zastałem nikogo.
- Gdzie oni są, jak ich nie ma? - teraz, stojąc pośrodku pustego pomieszczenia, wydałem z siebie ciche westchnienie. Dlaczego nigdy nie mogło łatwo się udać? Po prostu tak wziąć i się udać? Bez problemu? Choć raz...?
Nie wzdychając już więcej, bowiem byłoby to niepotrzebne, wróciłem na miejsce, w którym pozostawiłem towarzysza ze znaleziskiem. Nie ma chyba sensu opisywać całej wymiany zdań, która miała miejsce po moim powrocie. Wszystkim zainteresowanym chyba wystarczy też fakt, że dzięki pracy naszych silnych łap ciało szybko znalazło się pod ziemią, a my zorientowaliśmy się, że do końca już zapadł zmrok.
- To jakiś chory żart - fuknąłem ze wzrokiem wbitym przed siebie, gdy droga powrotna doprowadziła nas do granicy WSC - jakby wszystko co żyje i co zdechło chciało się sprzysiąc przeciwko nam.
- Uspokój się, cokolwiek by tego nie chciało, nie ma nic do gadania - mruknął Vinys - prędzej czy później znajdziemy. Nie ma takiej sprawy, której nie da się chociaż po części rozwiązać.
No i świetnie. Wróciliśmy zatem do siebie, dosłownie pełni dobrych myśli i zapału, optymistycznie zakładając, że w najbliższym czasie uda się wrócić na tereny naszych sąsiadów i przesłuchać świadków.

Choć koncepcja ta, jak i wszystkie inne, które w międzyczasie pojawiały nam się w głowach, rozmywały się, zanikały coraz bardziej, a całe śledztwo bledło i stawało się dla nas coraz bardziej enigmatyczne, nierozwiązywalne, żeby nie powiedzieć, nużące.
W tym czasie znajdowaliśmy sobie coraz więcej innych zajęć, dając się całkowicie pochłonąć zimowej, przyjemnej bezczynności.
Poznaliśmy się wszyscy jeszcze trochę lepiej. Ponieważ na naszych terenach ostatnio zapanował panował spokój, mieliśmy sporo czasu. O jedzenie, jak zawsze w zimę, zaczęło być trudniej, wszyscy śledczy polowali więc razem. Potem, w chłodne wieczory wracaliśmy do jaskini śledczych w WWN, gdzie spotykaliśmy Opal pilnującą rozpalonego wcześniej ogniska i Mundurka opatulonego swoim płaszczem i dziwną aurą nieszczęścia (otaczało go ono już od wielu tygodni do tego stopnia szczelnie i skutecznie, że zdążyłem się do tego przyzwyczaić). Siadaliśmy przy ogniu, jedliśmy kolację i ogrzewaliśmy się nawzajem. Tak więc siedzieliśmy, chwilami zajęci rozmową, a chwilami w ciszy, nierzadko przez długo czas, dopóki błogie zmęczenie i klejące się powieki nie zaprosiły nas serdecznie do snu. Opal melancholijnie wzbudzała drobne iskry cienkim, żarzącym się patykiem, Brus udawał, że nie przysypia, Silwestr kreślił na zmarzniętym piasku sobie tylko znane plany i kształty, Mundus opierał się o skalną ścianę i szklistymi oczyma wpatrywał w ciemne, bezkresne niebo, ja szukałem w głowie wszystkich tych rzeczy, które w ostatnim czasie przyniosły mi krótkie chwile radości. Lubiłem wracać do nich w ten sposób i w myślach przeżywać je dwukrotnie. A Vinys? Vinys zawsze trzymał się nieco z boku. Mówił z zasady mało i raczej rzadko, jeśli w ogóle, się uśmiechał. Nigdy nie pytałem, dlaczego, nawet jeśli byłem ciekawy, dociekanie, czy nie daj Boże próbowanie zmieniać czegokolwiek, raczej nie przyniosłoby niczego dobrego. Zresztą mimo, że gdzieś w głębi duszy być może chciałem nawiązać z nim kontakt jakkolwiek bliższy, niż zwykłe "czołem", "co dziś robimy?", czy "do jutra, druhu!", wciąż lubiłem go takim, jakim był. I tyle.

Pojawienie się pierwszego w tym roku, porządnego śniegu sięgającego do kostek po miesiącu niewyraźnego popadywania białego puchu, jeszcze bardziej podniosło poziom mojej niewyżytej jak zwykle energii. Byliśmy właśnie na patrolu, który z powodu zmiany pogody przedłużył się, by pozwolić nam popodziwiać las tak pięknie dotknięty kontrastowymi, białymi błyskami i ciemną, głęboką barwą wiecznie zielonych jałowców. Tak więc wlekliśmy się do przodu, czasem jedynie przyspieszając kroku, najczęściej w momentach, gdy mój kompan delikatnie zasugerował, że ma jeszcze to i owo do załatwienia.
Oddaliłem się tylko na chwilę, wiedziony przyjemnym zapachem, który mógłbym poczytać za jedzenie. Niewielkie gryzonie o tej porze pochowane były w niedostępnych dla wilków kryjówkach, ale tutaj ktoś wyraźnie postanowił wybrać się na spacerek.
Węszyłem pomiędzy opadłymi gałęziami przez dłuższą chwilę. W końcu podniosłem głowę i rozejrzałem się w poszukiwaniu Vinysa, który został jednak zbyt daleko z tyłu.
- O, towarzyszu, widzę cię - nagle machnąłem ogonem, uśmiechając się ze szczerą radością. Mundurek. Też dobrze. Lekko przekręciłem głowę, oczekując, aż podejdzie bliżej. Spodziewałem się dojrzeć jego drżące z nerwów skrzydła i ów wyglądający spod płaszcza żałośnie smutny wzrok, który widziałem za każdym razem, gdy patrzyłem mu w oczy. Tym razem jednak coś się zmieniło. Nie było tamtego Mundurka, tamtego ucieleśnienia nieszczęścia. Po raz pierwszy od wielu miesięcy naprawdę szczerze się do mnie uśmiechnął. Dziwne, ciepłe uczucie dotknęło mojego serca.
- Szkiełko, mój przyjacielu... jak dobrze cię tu widzieć.
- Coś się stało?
- Tym razem wyjątkowo nie. Po prostu się cieszę.
- Aha - oczywiście nie chciałem, by zabrzmiało to jak zdziwienie, ale jak zawsze wyszło inaczej - to znaczy, mi też miło cię widzieć. Zdaje mi się nawet, że jakoś lepiej wyglądasz.
- Dziś wyjątkowo dobry dzień.
- Tak... - przez moment próbowałem przypomnieć sobie, czy w ostatnich godzinach wydarzyło się coś wyjątkowego. Niczego jednak nie mogłem sobie przypomnieć - może w WSJ coś ruszyło się ze sprawą tamtego wilka?
- Nie kłopocz się tym, co się zdarzyło - idąc teraz obok mnie opuścił wzrok - mam nadzieję, że znajdziecie rozwiązanie tamtej sprawy. Szkiełko, mam nadzieję, że uda się wszystko, za co kiedykolwiek się weźmiesz. Jak dziwnie to brzmi, prawda? - westchnął.
- Zazwyczaj nie...
- Wiesz, że myślę zawsze to samo. Ale są dni, kiedy po prostu łatwiej to powiedzieć - przerwał, przenoszac wzrok na coś lub kogoś znajdującego się za mną. Odwróciłem się.
- Tobie też, Vinys - szary ptak uśmiechnął się lekko, napotykając jak zwykle spokojne oczy mojego wspólnika.
- Wyjaśnij mi proszę - mruknął ten - czemu brzmisz, jakbyś zaraz miał pogrozić nam napisanym przedwczoraj oświadczeniem o odebraniu premii i wysłać na przesłuchania, o których zapomnieliśmy?
- Oczywiście, bądź tylko łaskaw powiedzieć, czemu brzmisz, jakbym robił to codziennie?
- Jakoś przez moment miałem wrażenie, że codziennie nie kleisz się też do wszystkich swoich współpracowników. Chyba, że... uprzedź, jeśli od dziś coś się zmienia.
- Ach, nie, na klejenie sie trzeba dopiero sobie zasłużyć. A to tylko parę dobrych słów.
- Dobrych? Świetnie, już wiem, co się nie zgadza. A teraz, czy nie powinniśmy przypadkiem powoli wracać na posterunek? Brus wspominał coś o wolnym popołudniu. Lepiej, żeby ktoś został tam w razie nowej sprawy.
- E, no co ty, do popołudnia jeszcze daleko... - zwróciłem uwagę, podnosząc pysk i kierując go w stronę nieba i słońca.
- Nalegam. Mówię ci, to podstęp.
Zmrużyłem oczy. Czasem musiała minąć dłuższa chwila, zanim zrozumiałem czarny humor towarzysza.
- No dooobra, chodźcie - niepewnie położyłem po sobie jedno ucho. Przez chwilę szliśmy dalej w milczeniu, które nagle wydało mi się wyjątkowo uciążliwe.

< Vinys? Jak ja lubię kończyć w momencie, w którym kompletnie nie wiadomo, co może się dalej dziać xD >

piątek, 20 grudnia 2019

Od Ceres'a - ”Zatrzeć rany” cz.6 - Koniec

Ceres jako już dorosły basior obrał sobie cel. Być wsparciem dla Ashery i zabić ojca. Ciężko trenował nad swoim charakterem. Opłacało się to jednak, teraz jest nie do poznania. Okazało się, że głosy, które ciągle słyszy to dusze i demony. Niestety nie może on ich do końca zrozumieć. Wie jedynie, że cierpią. Cierpią za swe winy za życia. Ceres nie mógł im pomóc. Jedynie słuchał ich i chciał jakoś podnieść na duchu. Było to jednak nie możliwe. Co do demonów, to ich mowa była mu bliska. Kojarzył poszczególne słowa, lecz nie mógł zrozumieć ich zdań. Były dla niego szyfrem, który w tajemniczy sposób przyciągał go do siebie. Ceres coraz częściej widywał różne postacie. Mroczne, skryte w cieniu.  Ich puste ślepia wpatrywały się w niego i oceniały. Biedny Ceres nie mógł nic na to poradzić. Mógł jedynie milczeć. Czas mijał, a on się coraz bardziej przestawiał na nowe ”ja”. Starał się być poważny pod każdym względem. Opanował większość emocji i tłumił je w sobie. Ukrywał swe słabości przed światem. Był obojętny i zazwyczaj bezinteresowny. Ukrywał swoje smutki, radości, żale w głębi siebie. Udał się pewnego dnia do matki. Zobaczył jakiegoś basiora. Skrył się w krzakach. Przyglądał mu się uważnie. Czarne futro, czerwone oczy. Ceres czuł coś dziwnego, trudnego do opisania. Nagle z jaskini wyszła Ashera. Widać było, że widok basiora ją zaskoczył i przeraził. Wycofała się, jednak basior użył mocy by jej w tym przeszkodzić. Ceres poczuł narastający gniew. 

- Odejdź! Nie chcę cię znać!- warknęła bezradnie Ashera. 

- To też moje dziecko i mam do niego prawo! 

- Teraz się obudziłeś?! Gdy już jest dorosły?! - krzyknęła Ashera, a z jej oczu zaczęły spływać łzy. 

-  Nie musisz tak krzyczeć.- skomentował to zimno. 

- Potraktowałeś mnie potwornie! Zgwałciłeś, zostawiłeś! Sama musiałam go wychowywać, lecz miała problemy, ponieważ ciągle przypominał mi ciebie! Wiesz jak tego żałuję! Jak on musiał się wtedy czuć, a to wszystko przez ciebie! - krzyknęła. Ceres zauważył jak basior się zbliża, a matka nie mogła się wycofać. Dość. Nie będzie już się ukrywał. Wyszedł z ukrycia i skierował swoje kroki w ciszy na basiora. Był zajęty Asherą, więc nawet nie zorientował się, że Ceres czai się na niego. W końcu skoczył i wywalił basiora na grzbiet. Rozległo się ciche syknięcie z ust strasznego. 

- Co ty sobie wyobrażasz?!- warknął spoglądając na Ceres'a. Nagle zamurowało go. 

- Ja?! Co ty sobie wyobrażasz! Masz ją zostawić, albo osobiście przegryzę ci tętnice! - warknął. Nie wiedział do końca czemu postąpił tak AGRESYWNIE. Czuł jednak, że robi słusznie. 

- Spokojnie. Tak agresywnie do ojca?

- Ja nie mam ojca!- warknął. Już by zabił basiora pod sobą, gdyby ten nie teleportował się gdzieś dalej. Ceres warknął pod nosem, by po chwili spojrzeć na Asherę. Była cała roztrzęsiona. Zbliżył się i przytulił ją. Wadera miała szybki i płytki oddech. 

- Spokojnie mamo. Jestem tu. - szepnął Ceres. - I obiecuję, że on ZGINIE. 

Wszystko co towarzyszyło Ceres'owi od najmłodszych lat, wróżyło tą chwilę. 

ZERO
EGOIZM 
MELANCHOLIA
SŁABOŚĆ
TRAUMA
AGRESJA 

Zemsta. Los wymagał zemsty na tym, który skrzywdził jego matkę. Pragnął krwi ojca, na łapach i pysku synka. To zamierzał zrobić Ceres. Zabić Ojca, zabić Sangre. 

Koniec 

Od Ceres'a - ”Zatrzeć rany” cz.5

Dni mijały, a Ceres rósł. Już jakiś czas temu znalazł się na stanowisku mordercy. Sam nie był do końca pewny, dlaczego. Coś kazało mu wybrać tę drogę. Od jakiegoś czasu czuł się obserwowany. Nie był sam. Coś ciągle czuwało nad nim. Czasem Ceres miał dziwne uczucie, jakby to nie on był właścicielem swojego ciała. Zmienił się. Dla swej matki stał się przykładem nieustraszonego basiora, gotowego zginąć za to co słuszne. Ceres dla wielu wydawał się agresywny i niebezpieczny. Nauczył się opanowywać moce, lecz nie objawiły mu się wszystkie. On jednak ciągle doskonali swoje umiejętności. Nie poddaje się. Obecnie przemierzał tereny watahy. Szedł w kierunku jaskini matki. Chciał ją odwiedzić i sprawdzić jak się czuje. Stanął przed wejściem i spojrzał w głąb. 

- Matko? - spytał, a echo rozniosło jego głos po całym wnętrzu. Po chwili stanęła przed nim biała wadera. 

- Ceres. Nie spodziewałam się ciebie. - uśmiechnęła się czule. Po chwili przytuliła syna. Weszli do środka jaskini. Ceres zauważył, że jego matka musiała być w trakcie posiłku. Gdy patrzył się w kierunku martwego jelenia,  wadera zatrzymała się i spojrzała na niego tajemniczym wzrokiem. Basior czując na sobie jej wzrok spojrzał na nią. 

- Wszystko w porządku? - spytał, lecz wadera milczała. Ceres zaniepokojony zbliżył się, lecz ona gwałtownie się cofnęła. Ceres zatrzymał się i spojrzał na nią nie rozumiejąc o co chodzi. 

- Nie podchodź. - powiedziała jedynie. Ceres złożył uszy. 

- Mamo... 

- Nie, proszę. Za bardzo mi go przypominasz. Ja już nie dam rady Ceres. -  powiedziała i rozpłakała się. Ceres westchnął. 

- Wybacz. - szepnął, po czym opuścił ją. Idąc przed siebie czuł smutek, gniew i nienawiść. Nie poznał ojca, lecz wiedział, że musiał skrzywdzić jego matkę. Znajdzie go i sprawi, że zapłaci za swe błędy. Przez niego Asherę męczy TRAUMA. Boi się i nie może spojrzeć na syna w inny sposób, jak na syna tego potwora, który ją skrzywdził. 

C.D.N

Ceres dorasta!


Ceres - morderca

Od Ceres'a - ”Zatrzeć rany” cz.4

Ceres chciał się zmienić. Wiedział, że jest słaby i nie umie niczego wyjątkowego. Chciał stać się prawdziwym basiorem dla swojej kochanej mamy. Skoro tata ich zostawił, to on będzie opiekował się mamą. Ktoś musi, prawda? Ceres był wykończony. Biegał dosyć długo i jego biedne łapki wymagały odpoczynku. On jednak nie chciał przestawać. Musiał trenować. Nagle zza krzaków wyłonił się  tygrys. Mały przeraził się i prawie zemdlał. Zwierzę podeszło do niego. Nie wyglądało jednak na prawdziwego tygrysa. 
- Żyjesz? - usłyszał pytanie. Wstał i spojrzał niepewnie na czarnego tygrysa. 
- K-kim jesteś?- spytał przerażony. 
- Jestem Rêve de Nuit, ale możesz mówić mi Rêve. 
- Ja jestem Ceres. - odparł niepewnie. Tygrysica zaświeciła się i po chwili stała przed nim w smoczej formie. 
- J-jak t-to?- spytał zaskoczony. 
- Jestem smokiem nocy. - wyjaśniła. 
- Niesamowite. - odparł przyglądając się jej uważnie. Smoczyca zniżyła głowę tak, aby patrzeć mu prosto w oczy. 
- Wiem o tobie naprawdę wiele. - powiedziała tajemniczo. Ceres spojrzał na nią niezrozumiale. 
- To znaczy? 
- Wiem kto jest twoim ojcem i jaką mocą władasz. 
- Naprawdę?!- spytał niedowierzając. 
- Tak, lecz nie mogę ci tego powiedzieć. 
- Ale dlaczego?
 - Twoja matka pragnie, by to było tajemnicą. 
- Rozumiem. - powiedział smutno. Smoczyca nagle zmieniła się w wilka. 
- Pomogę ci w treningu. Przynajmniej tyle jestem w stanie zrobić. - powiedziała na co mały się ucieszył. 

Godziny mijały, a mały Ceres nie radził sobie dobrze. Za każdym razem się poddawał. To było dla niego za dużo, ale musiał się zmierzyć z lękami. Musiał stać się prawdziwym basiorem. Rêve widziała, że mały bardzo się stara. Chciała mu pomóc, mimo iż nie mogła powiedzieć prawdy. W pewnym momencie biedny Ceres całkiem się załamał. Był za SŁABY by stać się lepszym. Nie mogę sobie tego wybaczyć. Po prostu uciekł zostawiając Rêve samą. Samica westchnęła. Nie chciała by tak to się skończyło. 

C.D.N

poniedziałek, 16 grudnia 2019

Od Konwalii Jaskry Jaśminowej CD Eothara Atsume

Szaro- biała plucha, zwana inaczej zimą, nigdy specjalnie nie cieszyła Konwalii. I chociaż dookoła mnóstwo prawdopodobieństwa zamarznięcia w lodowatym śniegu, to jej myśli krążyły dookoła wiosny, razem z jej zmienną pogodą i mocą rosnących wszędzie kwiatów.
Nic jednak nie było w stanie zaskoczyć ją tak bardzo, jak dziwaczny wilk, który wyskoczył jej naprzeciw. Gdyby nie była Konwalią Jaskrą Jaśminową, która, oczywiście, nie zna strachu, mogłaby powiedzieć, że przestraszyła się jego czerwonych oczu i dziwacznej czaszki na jego łbie.
— Znalazłeś się na terenach Watahy Srebrnego Chabra — ozajmiła mu usłużnie, dalej skanując go wzrokiem.
Mówiąc szczerze, dawno znudziły ją zwyczajne basiory (ekhem, Agrest, ekhem), więc nieznajomy mógł wprowadzić w jej życie powiew nowej, oryginalnej świeżości. Kogo nie zainteresowałby basior wyglądający jakby właśnie uciekł z horroru?
— Jest to aktualnie ziemia niczyja — kontynuowała. — Po śmierci Alfy, jakiś czas temu. Wszystko jednak wciąż funkcjonuje.
Uśmiechnęła się słodko, z satysfakcją zauważając, jak kąciki ust basiora również się unoszą.
— Jeśli chciałbyś stać się częścią naszej społeczności, to znajdzie się dla ciebie miejsce — rzuciła, uśmiechając się jeszcze rozkoszniej.
— Zastanowię się — obiecał basior.
— Co powiesz więc na mały spacer? Może zachęci cię do dołączenia — zaproponowała i, nie czekając na odpowiedź, ruszyła. Tak, jak się spodziewała, po chwili wilk dorówał jej kroku.
Droga mijała im w ciszy, aż w końcu Konwalia zaśmiała się dźwięcznie.
— Zapomniałam się przedstawić — wyjaśniła, widząc jego pytający wzrok. — Konwalia Jaskra Jaśminowa, miło mi.

< Eothar Atsume? >

niedziela, 15 grudnia 2019

Od Eothara Atsume

Słońce wschodziło wyjątkowo opieszale, a gdy już wstało w całej swej okazałości, wydawało się zaledwie bladym cieniem z letniego okresu, a górowało nad ziemią cichą, opustoszałą, w brązowo-szarych barwach, pokrytą cienką warstewką śniegu z wczorajszych opadów. Co jakiś czas przemknęła na tym tle ruda kita wiewiórki. Zima od zawsze przypominała mi trochę roboczą wersję wstępu do apokalipsy, atoli nie odmawiałem jej specyficznego piękna. Uwielbiałem bitwy na śnieżki czy zwyczajne robienie aniołków w świeżym puchu i preferowałem mrozy niżeli niebotyczne upały, jednak gęsta sierść wobec pogarszającej się pogody przestawała wystarczać. Przydałoby się większe sadło albo, co bardziej prawdopodobne, jakaś stałocieplna istota obok. Uszedłem już spory kawał drogi, a jednak do tej pory nie natknąłem się na żadną większą watahę. Mniejsze, rodzinne grupy mnie nie interesowały, nie licząc tego, że rozpadały się po 2-3 latach, z prostego powodu: to nie była moja bajka. Z drugiej strony tereny, które do tej pory przemierzałem, nie zachęcały wielce do osiedlenia się.
Dzisiejszy dzień postanowił mnie zaskoczyć potrójnie. Najpierw natknąłem się na sporą rzekę, jeszcze nie skutą lodem, i obrałem ją sobie za drogowskaz, idąc wciąż przeciwnie do kierunku prądu, na południe. Niedługo potem wychwyciłem w powietrzu mieszankę dziwnych aromatów, zarówno jedzenia, jak i metalu, jednak ponad wszystko wybijał się ten charakterystyczny zapach...chyba ludzi. Słyszałem o tych stworzeniach tylko z opowieści, i raczej nie miałem zamiaru tego zmieniać. Jednak najlepsza okazała się dla mnie trzecia niespodzianka: wilcza woń, niezwykle intensywna. Przy moście na rzece odbiłem na wschód. Ostrożnie, bezszelestnie posuwałem się do przodu, uważnie obserwując otoczenie. Byłem przygotowany na wszystkie możliwe warianty powitania mej osoby. Wędrówka zajęła mi cały dzień. Zmierzchało się, mrok gasił resztki kolorów, zapalając w mych oczach czerwone ogniki. Wdrapałem się od niechcenia na najbliższe drzewo i przemieszczałem się w koronach drzew, nieco znudzony oczekiwaniem. Wtem usłyszałem szmer czyichś kroków. Błyskawicznie odwróciłem się w tamtą stronę. Kilkaset metrów przechadzała się jasna sylwetka wadery, nucąc coś pod nosem. Powoli skierowałem swe kroki w tamtą stronę, wciąż poruszając się  po gałęziach. Aż dziw, że zauważyła mnie dopiero wtedy, gdy byłem o kilkanaście, może kilka skoków od niej. Zamyślona... Na mój widok cofnęła się gwałtownie, jeżąc sierść. Faktycznie nie była to raczej przyjemna scena, balansujący na gałęzi basior z wilczą czaszką na łbie, ze spojrzeniem utkwionym w twojej osobie. Natychmiast się zreflektowałem i zeskoczyłem zgrabnie na ziemię.
— Wybacz, pani, nie chciałem cię wystraszyć. - rzekłem łagodnym tonem, stojąc w tym samym miejscu. I Zasada polowania: Ofiara powinna podchodzić pierwsza. Nie mogłem nie zauważyć, iż nieznajomej natura nie poskąpiła urody, i to wyjątkowo: niezwykle subtelne połączenie białych i szarych plam gęstej, błyszczącej sierści, sylwetka godna mistrza sztuk, i te duże, błękitne oczy okolone długimi rzęsami... - Czy mogę wiedzieć, gdzie się znalazłem, względnie na czyich ziemiach?
<Konwalia? Jak to mawiał Agrest, jak pierwsze opowiadanie się przeżyje, to reszta jakoś pójdzie xD>

sobota, 14 grudnia 2019

Nowy członek!

 
Eothar Atsume - śledczy

poniedziałek, 9 grudnia 2019

Od Naoru CD Yuki - ”Wspomnienia”

Naoru nie mógł tego zrozumieć. Dlaczego tak się czuł. Czuł dziwną bliskość z Yuki. Nie chodzi tu wcale o miłość, gdyż jego serce należy tylko do Serenity. To jakby inny rodzaj miłości. Yuki bardzo przypominała mi o Aisu, jego matce, ale dlaczego?  Dlaczego akurat teraz? Jego matka zniknęła, jej duch już nie spaceruje po jego kryjówce. Dawno jej tam nie widział. Bolało go to. Bał się, że nigdy jej nie spotka. Tak wiele chciałby jej powiedzieć. Tak bardzo chciałby cofnąć czas. Obwiniał się za śmierć wadery, lecz Serenity pomogła mu zrozumieć, że tylko jej tak pomógł. Gdyby nie Seruś niewiadomo co zrobiłby Nao z czasem. Może sam odebrałby sobie życie wiedząc, że odebrał je niewinnej istocie? Sam nie był pewny. Wiedział jedynie, że śmierć matki odcisnęła na nim piętno. Bliskość Yuki bardzo przypominała mu bliskość Aisu. Ona tak zawsze kładła głowę na jego głowie. Czuł się wtedy o wiele lepiej. Teraz też tak jest. W końcu Naoru zabrał głowę i spojrzał na nią. Uśmiechała się czule do niego, a on odwzajemnił uśmiech. 
- Dziękuję za wszystko Yuki. - powiedział wstając. 
- Nie masz za co dziękować. - odparła. - A gdzie idziesz? 
- Idę upolować śniadanie. 
- Już to zrobiłam. - zaśmiała się i wskazała łapą na jelenia. Naoru zaskoczył ten widok. Spojrzał na waderę pytającym wzrokiem. 
- Kiedy? 
- Jak spałeś. 
- Ale jest tak wcześnie. - mruknął. 
- Z nawyku wstaje bardzo wcześnie.- powiedziała. Naoru przypomniał sobie, że Aisu też tak robiła. Dla niej zawsze dzień zaczynał się bardzo wcześnie, a kończył bardzo późno. Nie spała przez to najlepiej, ale czerpała wiele przyjemności z tak długich dni. Obserwowała wschody i zachody Słońca, gwiazdy na niebie i księżyc. Dla niej cały świat byk piękny.  Pomyśleć, że to wszystko po tym jak spotkała Conquest'a. Tak bardzo miłość zmieniła jej życie. Z zimnej wilczycy zmieniła się w kochającą świat waderę. Naoru często miał o niej sny. Zawsze patrzyła na niego, taka bezsilna i słaba. Patrzyła na niego błagającym wzrokiem. Po chwili płakała pytając dlaczego on jej to zrobił. Naoru zawsze miał ochotę wtedy płakać. Zaprzeczał, że to nie tak miało być, że chciał by była szczęśliwa. Sny go przygniatały, zawsze jednak czuwała nad nim Serenity. Wtedy koszmary znikły, lecz ostatnio znów dawały o sobie znać. 
- Rozumiem. Moja matka również wcześnie wstawała. Taki nawyk. 
- Właśnie, taki nawyk.- zaśmiała się nerwowo wadera. Naoru uśmiechnął się przyjaźnie do niej. - Nom, wracając. Proszę bardzo częstuje się świeżo ulokowanym jeleniem. 
- Ależ ja nie mogę. To twoja zdobycz. - odparł, wadera spojrzała na niego. 
- Jak ci dają pod pyszczek to bierz, bo jak zabiorą to nie wróci.- odparła, na co Nao zaśmiał się. Podszedł i niepewnie zaczął jeść. Zauważył, że Yuki mu się przygląda. 
- A ty nie będziesz jadła? - spytał. 
- Spokojna głowa, jedz ile chcesz. - powiedziała wadera szybko. Naoru zaśmiał się ponownie. Nie zjadł dużo, choć Yuki nalegała i nawet próbowała go nakarmić. Po posiłku udał się na krótki spacer do lasu, by trochę się rozbudzić. Wataha Srebrnego Chabra dopiero budziła się do życia. Nao przyglądał się całemu krajobrazowi. Zbliżała się zima. Ulubiona pora roku samca. Nie mógł się jej doczekać. Wtedy będzie miał wielkie pole do popisu jeśli chodzi o moce. Już w głowie odliczał dni. Ile by dał, aby spędzić tą zimę z rodziną. Na wspomnienie o rodzinie przypomniał sobie o Asmirze. Tak dawno jej nie odwiedził. Postanowił się z nią spotkać. Ruszył w kierunku jej jaskini. Miał nadzieję, że tam ją znajdzie. 

<Asmirko? Chętna na wątek z bratem?>