Umarła.
Tyle mu powiedzieli. Zimno. Bezdusznie prawie że, jak gdyby była jedynie
mrówką.
Zabili ją.
Kto? Kanna? Ale kiedy? Po co? Tyle pytań. Czemu świat nie odpowiada na jego
pytania, które rzuca w głowie w eter. Czemu akurat ona. Ta która światu
zawiniła najmniej ze wszystkich. Co tak właściwie miała na koncie? Dla
wszystkich zawsze miło chociaż nieśmiała i wycofana w cień. Jego cień. I akurat
jak rozwinęła skrzydła ktoś musiał je ściąć. Los bywał jednak samolubną suką.
Ciężko patrzyło mu się na ciało leżące w zakrwawionej zaspie, a jeszcze ciężej przyznawało przed samym sobą, że nic nie mógł zrobić. Nie siedział w głowie swojej siostry. Ale wiedział kto mógł. Kanna. Wystarczyło tylko z kimś pogadać. Od serca. Może to trochę nierozważne obwiniać osobę tak młodą, a jednak każdy ma swoje moralności i jedna powinna być wspólna dla każdego. Nie zabijać. Najgorsze było w tym wszystkim to, że za życiem Hermiony pociągnie się kolejne. Kolejne, które nieszczęśliwie staje kością w gardle nawet dla jego roześmianej mordki, teraz pokryte niezrozumieniem, żalem i łzami. Czemu nie pomyślała logicznie.
Ostatni raz się do niej przytulił. Na pożegnanie. A potem zabrali ją, żeby zagrzebać ciało. Głęboko pod ziemią, gdzie nie będzie męczyło wzroku. Jednak jego dusza zawsze będzie patrzeć w jej kierunku i w kierunku tego niewinnego gardła, które padło ofiarom nieznanego mu powodu. Odetchnął. Raz. Drugi. Głęboko kiedy jej włosy ostatni raz posunęły po śniegu. Tyle planów. Małżeństwo. Dzieci. Miłość. To wszystko poszło się jebać, za przeproszeniem.
Jednak nie dali mu pójść za nimi. To już nie te czasy, kiedy
swoboda obejmowała ich dusze. Ha. Może jednak mógł coś zmienić. Odejść stąd
kiedy tylko wzmianka o wojnie rozniosła się po lesie. Jednak nie zrobili tego.
Hermiona chciała zostać. Mógł nalegać, wiedział że poszłaby z nim. Wtedy
jeszcze nie mrugała tak za Kenaiem, który teraz swoją drogą wyglądał nie mniej
ciekawie.
—Kenai. — zamruczał Loczek podchodząc.
—Zostaw mnie. — odpowiedziało mu. A chciał tylko na głos przyznać, że nie żywi
urazy. Do nikogo. Że najwyraźniej... tak musiało być. Parę łez na samą myśl
poleciało po jego polikach. Rozmowy w tle zamilkły na chwilę.
—Idziemy jej szukać. — Mitriall odparła zimno. No tak. Kanna. Morderca. Ciekawe
co nią kierowało.
Wszyscy. Całą grupą udali się po zapachu. Nie wiedział czemu
się do tego dołączył, ale szedł. W milczeniu jak każdy wokół.
—Co się stanie jak ją znajdziemy? — spytał w końcu. Jego pytanie nieco przebiło
się przez ciężką atmosferę pełną smrodu śmierci.
—Coś wymyślimy. Ma zostać skazana na śmierć, ale... Kanna. Em... coś wymyślimy.
—
Tylko co? Tylko po co? Głupie nowe zasady. W końcu po co ciągnąć więcej żyć do
nieba kiedy ofiarą mogłoby zostać jedynie jedno.
Oh słodki losie. Po co podsuwasz takie myśli.
Oh słodka naturo. Na cóż ci tyle śmierci twych dzieci.
Oh słodkie niebiosa. Otulcie ich w swoje ramiona.
A i wy śmiertelnicy, spójrzcie co żeście uczynili z mądrością podarowaną przed
Boga.
Znaleźli ją. Wściekłą? Płaczącą? Może smutną? Loczek nie wiedział. Stanął daleko. Nie chciał na to wszystko patrzeć, a jednak jego wzrok podążał w tamtym kierunku. Żal ścisnął mu serce kiedy wszyscy się zbliżyli. A Kenai najszybciej.
Będzie jej bronił! W końcu to jej brat!
Zastygł w przerażeniu.
To jej brat!
Jego oczy rozwarły się w niedowierzaniu.
Do jasnej cholery! TO JEJ BRAT!
Jej własny brat. Ten który miał otoczyć ją osłoną. Pocieszyć, pokręcić głową na złe wybory wbił kły w jej kark. Zimno. Bezlitośnie prawie że. Czyżby jego miłość była aż tak silna, że gotów był samemu zabić własną siostrę?
Krew pociekła po śniegu, a razem z nią uciekło życie.
Oh Hermiono, której
gardło rozerwała zazdrość.
Oh Kanno, której karku dosięgła braterska miłość.
Oh Loczku, którego zabije zaraz nielitościwe prawo.
Ale cóż. Wojna to wojna. Rządzi się swoimi prawami.
Niekiedy nazbyt bezlitosnymi
<Kenai?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz