czwartek, 6 stycznia 2022

Od Kanny CD Hermiony – „Nierozłączni”

Nie było jej… zniknęła. Poddałam się na granicy watahy gdy słońce skryło się już za drzewami, dając tylko minimalną ilość światła. Powoli więc, powłócząc nogami i kopiąc, znalezione co rusz, na dróżce kamienie, ruszyłam w drogę powrotną. Było już ciemno jak znalazłam się obok jaskini medycznej, w której Flora nadal coś układała i robiła w półmroku.

- Kenai? – powtórzyła po mnie imię brata. – poszedł odprowadzić, czy tam oprowadzić tą nową, po tym jak pomogła mu zebrać potrzebne nam zioła – ah, tak? A więc mu pomogła? -  Hermionę? Tak, nazywała się Hermiona. – uśmiechnęła się lekko jakby przypomnienie o tej ciapatej waderze poprawiło jej humor. – Pewnie już czeka na Ciebie w jaskini.

Nie musiała nawet kończyć zdania, a mnie już nie było. Ruszyłam do domu, chcąc jak najszybciej opowiedzieć Kenaiowi o nasze skrzydlatej przyjaciółce. Jednak gdy byłam już blisko usłyszałam głosy, tuż obok jaskini. Przystanęłam więc w miejscu gdzie nikt by mnie nie dostrzegł i wytężyłam słuch.

- Dziękuje, że dotrzymujesz mi towarzystwa, gdy Loczek szuka nam kamienia nad głową.

- Nie ma sprawy, naprawdę. To ja powinienem Ci dziękować, że pomogłaś mi z ziołami… a Kanna… mam wrażenie, że nigdy nie dorośnie. – hmm? Ja?

- No wiesz… - zaczęła wadera nieśmiało.  Czuć było, że nie była przyzwyczajona do rozmów. – Trochę ją rozumiem. Jak zobaczyłam tą piękną ptaszycę, to też chciałam rzucić wszystko i za nią pobiec. – O nie! Powiedziała mu! Ale to była moja opowieść! To ja miałam mu opowiedzieć! Zgasiłam w sobie pomruk złości, żeby móc posłuchać reszty.

- Ale tego nie zrobiłaś. A to znaczy, że jesteś o wiele dojrzalsza od niej.

Czy to co zrobiłam było dziecinne? Czy naprawdę nie byłam dojrzała? Czy Kenai chciałby mnie… wymienić?

- Hermi! – lekko znajomy głos rozległ się w głębi lasu, a ciapata wadera od razu niespokojnie się poruszyła.

- Oh, to już. Miłej nocy, Kenai. – jego imię w jej pysku brzmiało jakoś obco.

- Miłej nocy.

Dwójka rozdzieliła się. Hermiona zniknęła między drzewami, a Kenai schował się w jaskini. Odczekałam parę minut, żeby nikt nie zarzucił mi podsłuchiwania i sama weszłam do jaskini. Westchnęłam cicho widząc, że brat leżał już zwinięty w kłębek w kącie. Ewidentnie na mnie nie czekał i nie martwił się o mój powrót. Westchnęłam lekko i położyłam się w innej części jaskini. Starałam się zasnąć i nie rozmyślać o porażkach tego dnia.

---

Hermiona zaczęła pojawiać się wszędzie. Przez jakiś tydzień Kenai nie odezwał się do mnie nawet słówkiem. Najwyraźniej bardzo ubodło go to, że nie przyniosłam Florze ziół. W tym czasie swoją całą uwagę przekazał jej… Tej ciapatej, niewiele większej ode mnie waderze, która nawet wysłowić bez jąkania się nie potrafiła. Co w niej niby było takiego?

Po cichym tygodniu myślałam, że Hermiona zniknie z naszego życia. Niestety. Zaczęła pojawiać się częściej i częściej, a czułe słówka i coraz śmielsze zapewnienia jakie podsłuchiwałam w ich rozmowach zaczynały mocno mnie niepokoić. Ale przecież mnie nie wymieni na tą flądrę, prawda? Siostrę ma się tylko jedną. To ze mną mieszkał i to ze mną miał spędzić całe życie. Nie z nią. Robiłam wszystko, żeby Kenai był ze mnie zadowolony, by bardziej zwracał na mnie uwagę. Pracowałam ciężej niż wcześniej, przestałam interesować się Miodełką, żeby go tylko znowu nie zdenerwować, a jedyne co dostawałam to: Dzięki, Kanna! Cieszę się, że dojrzewasz!

Słowa wypowiedziane tuż przed tym jak znikał na kolejny spacer z Hermioną. Raz nawet zagadałam Loczka, co on o tym sądzi. W końcu jego prawie siostrę zabierał jakiś pierwszy lepszy wilk…

- Ah, Oni! Pieknie razem wyglądają! A jak Hermi, przy nim rozkwita! Nigdy jeszcze nie widziałem, żeby tyle z kimś rozmawiała oprócz mnie! Mówię Ci ten twój brat, to skarb! Już nie mogę się doczekać ich dzieci! Na pewno będą słodkie i kochane! Może nawet pozwolą nam jakieś poniańczyć! Wyobrażasz sobie, jakie to będzie cudo….

Okey, czyli z jego pomocy mogę zrezygnować. Dzieci!? DZIECI!? Jeżeli nie Hermiona, to bachory już na pewno odbiorą mi brata. Nie było takiej opcji. Musiałam coś zrobić, Hermiona musiała jakoś zniknąć. Tylko jeszcze nie wiedziałam jak…

---

- To co… dobranoc? – usłyszałam znowu głos Hermiony pod swoją jaskinią. Już miałam wyjść i jej nawrzucać, żeby znikała z naszego życia, ale wtedy usłyszałam drugi głos.

- Gdyby nie to że mieszkam z rodzeństwem mówiłby ci dobranoc co nocy do snu. – moje serce stanęło na kilka sekund. Poczułam ciepło rozlewające się w moim wnętrzu, ale… to uczucie nie należało do mnie.

- Kiedyś... zamieszkamy razem. – Czy ona właśnie? Zabiera mi go… Wiedziałam, że tak będzie, ale nie miałam wystarczającej odwagi by coś z tym zrobić. Nie, nie, proszę, nie. Ciepło zaczęło zmieniać się w ból. Ból, który zdecydowanie był cały mój.

- Oczywiście. Kto wie. Może w niedalekiej przyszłości. – pociągły głos brata doszedł jeszcze do moich uszu, a później wszystko się na kilka sekund rozmyło. On ją kochał. Ból w klatce piersiowej nagle przybrał na sile, nie mogłam złapać tchu, a oczy pomimo prób nie potrafiły zostać otwarte. Z mojego pyska zdążyło wypaść imię, zanim całkowicie zatopiłam się w tym ataku.

Brat spokojnie wszedł do jaskini, a gdy zobaczył mnie zwiniętą, poruszającą się w nieregularnych spazmach, od razu podbiegł by sprawdzić co się dzieję.

Jego dotyk uspokoił mnie, a ciepło ciała ukoił myśli i rozkołatane serce. Przecież nie mógł mnie zostawić. Nie mógłby. Kochał nie tak jak ja jego i na zawsze będziemy nierozłączni. Jeżeli on umrze, to umrę też i ja. Byłam tego pewna.

---

Rozmowa z Kanną nie należała do łatwych. Wadera była rozzłoszczona, wściekła na Hemionę, że niby przez nią nie będziemy już blisko. Podobno nas rozdzielała. Tylko ja widziałem to inaczej. To nie Hermiona nas rozdzielała, a sama Kanna. Jej zachowanie było dalekie od perfekcyjnego i choć nie musiała taka być, to zdałem sobie sprawę, że nie mogłem tak dłużej. Prawdą było tylko to, że Hermiona dała mi szybką wymówkę, by choć trochę się usamodzielnić i nie mieszkać już z siostrą. Kanna była… dusząca, obezwładniająca i niesamowicie zazdrosna. Nie mogłem słuchać tego co czasem opowiadała. Cały czas czułem jej złość, jej wahania nastrojów doprowadzały moją głowę do szału. Już i tak była ze mną cały czas. Nie odstępowała mojego wnętrza na krok. Potrzebowałem chociaż miejsca do spania w spokoju. Gdy byliśmy dalej od siebie, odczuwanie naszych wzajemnych uczuć było lekkie i nasilało się tylko przy niezwykle silnych emocjach. Wtedy czułem się bardziej wolny. Nie zrozumcie mnie źle, kochałem Kanne i zawsze będę o nią dbał, ale… potrzebowałem też czegoś swojego, nie wspólnego. Moja relacja z Hermioną taka właśnie była, całkowicie moja, bez przyczepionych do niej łapek Kanny.

Czy byłem przez to złym bratem? Nie wiem sam, ale wiem, że Hermiona zmieniła moje priorytety. Musiałem zając się sobą i nią, żeby być szczęśliwym w swoim życiu. Jeśli czyniło mnie to nieczułym i zły to niech tak będzie. Chociaż raz w życiu postawiłem na siebie. Nie na Kanne.

Nasze wspólne dni i noce z Hermioną były idealne. Czułem, że to właśnie była relacja, nad którą chciałem pracować i, w którą chciałem dać sto procent siebie.  Właśnie wyszedłem z jaskini medycznej ze swojej codziennej zmiany i czekałem, aż Hermi po mnie przyjdzie by odprowadzić nas do jaskini. Była w końcu strażnikiem odkąd zaczął się stan wyjątkowy.

Zacząłem się lekko martwić gdy nie zjawiła się po dłuższym czasie, zacząłem więc niuchać wokół jaskini by zobaczyć, czy jest już blisko. Najpierw trzymałem nos nisko, taplając go w świeżym śniegowym puchu. Złapanie górnego wiatru nie było trudne ale wyglądało na to, że albo nie wiał z jej strony albo nie było jej w pobliżu. Dopiero po jakiejś godzinie postanowiłem wbrew zakazowi pójść jej szukać. Wiedziałem jak zwykle chodziła przed zejście na spotkanie ze mną, bo często mi o tym opowiadała. Poszedłem więc w zapamiętana stronę i szukałem czegokolwiek, wołałem, wypatrywałem i wąchałem wszystko co znalazłem. Po jakiś czasie w jednych krzakach poczułem zapach swojej siostry, lekki, jakby przypadkowo zostawiony. Nie tego jednak szukałem więc ruszyłem dalej. I właśnie wtedy doszedł do tego zapach krwi. Krwi sprzed kilkudziesięciu minut. Jeszcze ciepłej, jeszcze świeżej. Może Hermi coś upolowała? Pomyślałem w pierwszej chwili, choć nie miałem pojęcia czy była sama w stanie to zrobić, zwłaszcza w śnieżną pogodę. Gdy wyszedłem na niewielka polanę i zobaczyłem zwierzęce ciało, myślałem, że to mały jelonek. Podszedłem do zdobyczy mając nadzieję, że poczuje ingerencje Hermiony w zabójstwo. Tak też było. Ciało było przepełnione jej zapachem. Do moich nozdrzy doszedł słodki zapach miłości wymieszany z metalicznym zapachem krwi.

- Hermiona! – krzyknąłem i ponownie spojrzałem na ciało leżące pode mną. I wtedy zobaczyłem łapy. Później brązowawą sierść i białe kropki na ciele w tak charakterystycznych dla niej miejscach. Z mojego pyska wyrwał się dźwięk zaskoczenia i rozpaczy. Krótki, głośny lecz szybko stłumiony. Moje ciało automatycznie odrzuciło się do tyłu, przewracając się o własne niekontrolowane łapy i upadając na idealnie biały śnieg. Idealnie biały tam, ale nie pod nią. W głowie zaczęły galopować myśli, obrazy, słowa niedowierzenia i zaprzeczenia, których nie potrafiłem wypowiedzieć przez zaciśnięte ze strachu gardło. Kto… KTO? Czerwień zaczęła rozmywać mi umysł. Mroczki pojawiły się wszędzie.

Krew.

Hermiona.

Brak tchu.

---

Obudziłem się nad ranem. A raczej inni mnie obudzili. Leżałem w śniegu, prawie cały zasypany, najwyraźniej w nocy napadało go więcej. Wstałem powoli, otrzepując się z białego puchu i spojrzałem na pierwszą istotę, którą zauważyłem. Mitriall? Ale co ona tutaj…

Moje oczy podążyły za obrazem, który widziałem już poprzedniej nocy. Nymeria i Szkło przypatrywali się ciału z daleka, pewnie bojąc się zatrzeć ślady. To… nie. Zamknąłem oczy, zacisnąłem szczęki a cisza wypełniała całą polanę.

- Co się stało? – usłyszałem za sobą głos z jaskini medycznej. Delta przyszedł, najpewniej zwabiony zapachem wielu wilków poruszających się wokół. Delta ucichł widząc co się dzieję.

Otworzyłem oczy, tym razem nie zamierzając już dać dojść emocjom do władzy.

- Kenai. – Szkło podszedł do mnie, popatrzył mi w oczy zimnymi jak stal oczami i bez zająknięcia dokończył myśl: - To Kanna.

Wiedziałem o tym. Wiedziałem o tym już poprzedniego wieczoru, ale jednak wypowiedzenie tych słów, było jak grom z jasnego nieba. To moja wina. Wszystko moja wina. Straciła życie przeze mnie, gdybym tylko dał Kannie uwagę jakiej potrzebowała…

- Nymerio, znajdziesz dla nas Loczka? – spytała Mitriall a wadera odpowiedziała jej niemym skinięciem pyska. – To jego jedyna rodzina…

I moja też. Reszta rodzina już była dla mnie martwa.

<Loczek?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz