Nie było jej… zniknęła. Poddałam się na granicy watahy gdy słońce skryło się już za drzewami, dając tylko minimalną ilość światła. Powoli więc, powłócząc nogami i kopiąc, znalezione co rusz, na dróżce kamienie, ruszyłam w drogę powrotną. Było już ciemno jak znalazłam się obok jaskini medycznej, w której Flora nadal coś układała i robiła w półmroku.
- Kenai? – powtórzyła po mnie
imię brata. – poszedł odprowadzić, czy tam oprowadzić tą nową, po tym jak
pomogła mu zebrać potrzebne nam zioła – ah, tak? A więc mu pomogła? - Hermionę? Tak, nazywała się Hermiona. –
uśmiechnęła się lekko jakby przypomnienie o tej ciapatej waderze poprawiło jej
humor. – Pewnie już czeka na Ciebie w jaskini.
Nie musiała nawet kończyć zdania,
a mnie już nie było. Ruszyłam do domu, chcąc jak najszybciej opowiedzieć
Kenaiowi o nasze skrzydlatej przyjaciółce. Jednak gdy byłam już blisko
usłyszałam głosy, tuż obok jaskini. Przystanęłam więc w miejscu gdzie nikt by
mnie nie dostrzegł i wytężyłam słuch.
- Dziękuje, że dotrzymujesz mi
towarzystwa, gdy Loczek szuka nam kamienia nad głową.
- Nie ma sprawy, naprawdę. To ja
powinienem Ci dziękować, że pomogłaś mi z ziołami… a Kanna… mam wrażenie, że
nigdy nie dorośnie. – hmm? Ja?
- No wiesz… - zaczęła wadera
nieśmiało. Czuć było, że nie była przyzwyczajona
do rozmów. – Trochę ją rozumiem. Jak zobaczyłam tą piękną ptaszycę, to też
chciałam rzucić wszystko i za nią pobiec. – O nie! Powiedziała mu! Ale to była
moja opowieść! To ja miałam mu opowiedzieć! Zgasiłam w sobie pomruk złości,
żeby móc posłuchać reszty.
- Ale tego nie zrobiłaś. A to
znaczy, że jesteś o wiele dojrzalsza od niej.
Czy to co zrobiłam było
dziecinne? Czy naprawdę nie byłam dojrzała? Czy Kenai chciałby mnie… wymienić?
- Hermi! – lekko znajomy głos
rozległ się w głębi lasu, a ciapata wadera od razu niespokojnie się poruszyła.
- Oh, to już. Miłej nocy, Kenai.
– jego imię w jej pysku brzmiało jakoś obco.
- Miłej nocy.
Dwójka rozdzieliła się. Hermiona
zniknęła między drzewami, a Kenai schował się w jaskini. Odczekałam parę minut,
żeby nikt nie zarzucił mi podsłuchiwania i sama weszłam do jaskini. Westchnęłam
cicho widząc, że brat leżał już zwinięty w kłębek w kącie. Ewidentnie na mnie
nie czekał i nie martwił się o mój powrót. Westchnęłam lekko i położyłam się w
innej części jaskini. Starałam się zasnąć i nie rozmyślać o porażkach tego
dnia.
---
Hermiona zaczęła pojawiać się
wszędzie. Przez jakiś tydzień Kenai nie odezwał się do mnie nawet słówkiem.
Najwyraźniej bardzo ubodło go to, że nie przyniosłam Florze ziół. W tym czasie
swoją całą uwagę przekazał jej… Tej ciapatej, niewiele większej ode mnie
waderze, która nawet wysłowić bez jąkania się nie potrafiła. Co w niej niby
było takiego?
Po cichym tygodniu myślałam, że
Hermiona zniknie z naszego życia. Niestety. Zaczęła pojawiać się częściej i
częściej, a czułe słówka i coraz śmielsze zapewnienia jakie podsłuchiwałam w
ich rozmowach zaczynały mocno mnie niepokoić. Ale przecież mnie nie wymieni na
tą flądrę, prawda? Siostrę ma się tylko jedną. To ze mną mieszkał i to ze mną
miał spędzić całe życie. Nie z nią. Robiłam wszystko, żeby Kenai był ze mnie
zadowolony, by bardziej zwracał na mnie uwagę. Pracowałam ciężej niż wcześniej,
przestałam interesować się Miodełką, żeby go tylko znowu nie zdenerwować, a
jedyne co dostawałam to: Dzięki, Kanna! Cieszę się, że dojrzewasz!
Słowa wypowiedziane tuż przed tym
jak znikał na kolejny spacer z Hermioną. Raz nawet zagadałam Loczka, co on o
tym sądzi. W końcu jego prawie siostrę zabierał jakiś pierwszy lepszy wilk…
- Ah, Oni! Pieknie razem
wyglądają! A jak Hermi, przy nim rozkwita! Nigdy jeszcze nie widziałem, żeby
tyle z kimś rozmawiała oprócz mnie! Mówię Ci ten twój brat, to skarb! Już nie
mogę się doczekać ich dzieci! Na pewno będą słodkie i kochane! Może nawet
pozwolą nam jakieś poniańczyć! Wyobrażasz sobie, jakie to będzie cudo….
Okey, czyli z jego pomocy mogę
zrezygnować. Dzieci!? DZIECI!? Jeżeli nie Hermiona, to bachory już na pewno
odbiorą mi brata. Nie było takiej opcji. Musiałam coś zrobić, Hermiona musiała
jakoś zniknąć. Tylko jeszcze nie wiedziałam jak…
---
- To co… dobranoc? – usłyszałam
znowu głos Hermiony pod swoją jaskinią. Już miałam wyjść i jej nawrzucać, żeby
znikała z naszego życia, ale wtedy usłyszałam drugi głos.
- Gdyby nie to że mieszkam z
rodzeństwem mówiłby ci dobranoc co nocy do snu. – moje serce stanęło na kilka
sekund. Poczułam ciepło rozlewające się w moim wnętrzu, ale… to uczucie nie
należało do mnie.
- Kiedyś... zamieszkamy razem. –
Czy ona właśnie? Zabiera mi go… Wiedziałam, że tak będzie, ale nie miałam
wystarczającej odwagi by coś z tym zrobić. Nie, nie, proszę, nie. Ciepło
zaczęło zmieniać się w ból. Ból, który zdecydowanie był cały mój.
- Oczywiście. Kto wie. Może w
niedalekiej przyszłości. – pociągły głos brata doszedł jeszcze do moich uszu, a
później wszystko się na kilka sekund rozmyło. On ją kochał. Ból w klatce
piersiowej nagle przybrał na sile, nie mogłam złapać tchu, a oczy pomimo prób
nie potrafiły zostać otwarte. Z mojego pyska zdążyło wypaść imię, zanim
całkowicie zatopiłam się w tym ataku.
Brat spokojnie wszedł do jaskini,
a gdy zobaczył mnie zwiniętą, poruszającą się w nieregularnych spazmach, od
razu podbiegł by sprawdzić co się dzieję.
Jego dotyk uspokoił mnie, a
ciepło ciała ukoił myśli i rozkołatane serce. Przecież nie mógł mnie zostawić.
Nie mógłby. Kochał nie tak jak ja jego i na zawsze będziemy nierozłączni.
Jeżeli on umrze, to umrę też i ja. Byłam tego pewna.
---
Rozmowa z Kanną nie należała do
łatwych. Wadera była rozzłoszczona, wściekła na Hemionę, że niby przez nią nie
będziemy już blisko. Podobno nas rozdzielała. Tylko ja widziałem to inaczej. To
nie Hermiona nas rozdzielała, a sama Kanna. Jej zachowanie było dalekie od
perfekcyjnego i choć nie musiała taka być, to zdałem sobie sprawę, że nie
mogłem tak dłużej. Prawdą było tylko to, że Hermiona dała mi szybką wymówkę, by
choć trochę się usamodzielnić i nie mieszkać już z siostrą. Kanna była…
dusząca, obezwładniająca i niesamowicie zazdrosna. Nie mogłem słuchać tego co
czasem opowiadała. Cały czas czułem jej złość, jej wahania nastrojów
doprowadzały moją głowę do szału. Już i tak była ze mną cały czas. Nie
odstępowała mojego wnętrza na krok. Potrzebowałem chociaż miejsca do spania w
spokoju. Gdy byliśmy dalej od siebie, odczuwanie naszych wzajemnych uczuć było
lekkie i nasilało się tylko przy niezwykle silnych emocjach. Wtedy czułem się
bardziej wolny. Nie zrozumcie mnie źle, kochałem Kanne i zawsze będę o nią
dbał, ale… potrzebowałem też czegoś swojego, nie wspólnego. Moja relacja z
Hermioną taka właśnie była, całkowicie moja, bez przyczepionych do niej łapek
Kanny.
Czy byłem przez to złym bratem?
Nie wiem sam, ale wiem, że Hermiona zmieniła moje priorytety. Musiałem zając
się sobą i nią, żeby być szczęśliwym w swoim życiu. Jeśli czyniło mnie to
nieczułym i zły to niech tak będzie. Chociaż raz w życiu postawiłem na siebie.
Nie na Kanne.
Nasze wspólne dni i noce z Hermioną
były idealne. Czułem, że to właśnie była relacja, nad którą chciałem pracować i,
w którą chciałem dać sto procent siebie.
Właśnie wyszedłem z jaskini medycznej ze swojej codziennej zmiany i
czekałem, aż Hermi po mnie przyjdzie by odprowadzić nas do jaskini. Była w
końcu strażnikiem odkąd zaczął się stan wyjątkowy.
Zacząłem się lekko martwić gdy
nie zjawiła się po dłuższym czasie, zacząłem więc niuchać wokół jaskini by
zobaczyć, czy jest już blisko. Najpierw trzymałem nos nisko, taplając go w
świeżym śniegowym puchu. Złapanie górnego wiatru nie było trudne ale wyglądało
na to, że albo nie wiał z jej strony albo nie było jej w pobliżu. Dopiero po
jakiejś godzinie postanowiłem wbrew zakazowi pójść jej szukać. Wiedziałem jak
zwykle chodziła przed zejście na spotkanie ze mną, bo często mi o tym
opowiadała. Poszedłem więc w zapamiętana stronę i szukałem czegokolwiek,
wołałem, wypatrywałem i wąchałem wszystko co znalazłem. Po jakiś czasie w
jednych krzakach poczułem zapach swojej siostry, lekki, jakby przypadkowo
zostawiony. Nie tego jednak szukałem więc ruszyłem dalej. I właśnie wtedy
doszedł do tego zapach krwi. Krwi sprzed kilkudziesięciu minut. Jeszcze ciepłej,
jeszcze świeżej. Może Hermi coś
upolowała? Pomyślałem w pierwszej chwili, choć nie miałem pojęcia czy była
sama w stanie to zrobić, zwłaszcza w śnieżną pogodę. Gdy wyszedłem na niewielka
polanę i zobaczyłem zwierzęce ciało, myślałem, że to mały jelonek. Podszedłem
do zdobyczy mając nadzieję, że poczuje ingerencje Hermiony w zabójstwo. Tak też
było. Ciało było przepełnione jej zapachem. Do moich nozdrzy doszedł słodki zapach
miłości wymieszany z metalicznym zapachem krwi.
- Hermiona! – krzyknąłem i
ponownie spojrzałem na ciało leżące pode mną. I wtedy zobaczyłem łapy. Później
brązowawą sierść i białe kropki na ciele w tak charakterystycznych dla niej
miejscach. Z mojego pyska wyrwał się dźwięk zaskoczenia i rozpaczy. Krótki,
głośny lecz szybko stłumiony. Moje ciało automatycznie odrzuciło się do tyłu,
przewracając się o własne niekontrolowane łapy i upadając na idealnie biały
śnieg. Idealnie biały tam, ale nie pod nią. W głowie zaczęły galopować myśli,
obrazy, słowa niedowierzenia i zaprzeczenia, których nie potrafiłem
wypowiedzieć przez zaciśnięte ze strachu gardło. Kto… KTO? Czerwień zaczęła
rozmywać mi umysł. Mroczki pojawiły się wszędzie.
Krew.
Hermiona.
Brak tchu.
---
Obudziłem się nad ranem. A raczej
inni mnie obudzili. Leżałem w śniegu, prawie cały zasypany, najwyraźniej w nocy
napadało go więcej. Wstałem powoli, otrzepując się z białego puchu i spojrzałem
na pierwszą istotę, którą zauważyłem. Mitriall? Ale co ona tutaj…
Moje oczy podążyły za obrazem,
który widziałem już poprzedniej nocy. Nymeria i Szkło przypatrywali się ciału z
daleka, pewnie bojąc się zatrzeć ślady. To… nie. Zamknąłem oczy, zacisnąłem
szczęki a cisza wypełniała całą polanę.
- Co się stało? – usłyszałem za
sobą głos z jaskini medycznej. Delta przyszedł, najpewniej zwabiony zapachem
wielu wilków poruszających się wokół. Delta ucichł widząc co się dzieję.
Otworzyłem oczy, tym razem nie
zamierzając już dać dojść emocjom do władzy.
- Kenai. – Szkło podszedł do
mnie, popatrzył mi w oczy zimnymi jak stal oczami i bez zająknięcia dokończył
myśl: - To Kanna.
Wiedziałem o tym. Wiedziałem o
tym już poprzedniego wieczoru, ale jednak wypowiedzenie tych słów, było jak
grom z jasnego nieba. To moja wina. Wszystko moja wina. Straciła życie przeze
mnie, gdybym tylko dał Kannie uwagę jakiej potrzebowała…
- Nymerio, znajdziesz dla nas
Loczka? – spytała Mitriall a wadera odpowiedziała jej niemym skinięciem pyska. –
To jego jedyna rodzina…
I moja też. Reszta rodzina już
była dla mnie martwa.
<Loczek?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz