niedziela, 2 stycznia 2022

Od C6 CD Ruki - ,,Przemytnicy”


Wojna to idealny czas na działanie. Czas chaosu, paniki, burzenia zastanego porządku, zamieszania i rozlewu krwi. Gdy wszyscy panikują, łatwiej przemknąć obok niezauważonym. Gdy się boją, lepiej wsiąka w nich perswazja. Słabi chowają się do swoich nor i schronów, podczas gdy ci drudzy podnoszą rękawicę rzuconą przez los i wychodzą z tego zwycięzcy. Bogactwo nie pojawia się z dobrobytu. Wyrasta z nasienia nawożonego cudzym nieszczęściem.
***
Głos dobiegający gdzieś z zimowej popołudniowej mgły szybko odnalazł do nas drogę. Krzyki Ruki z pewnością ułatwiły sprawę. Bałem się, że będzie strugał wielkiego obrońcę, jednak okazało się, że nie takiego, jak pozwoliłem sobie oczekiwać. Bronił, to prawda, ale nie granicy swojej watahy. Bronił Ruki, ku mojemu wielkiemu zdziwieniu. Oto przyszedł, rycerz w lśniącej zbroi, z żarem bohaterstwa w oczach, z ładną, grawerowaną blachą przy skórzanej przepasce, która miała najwyraźniej służyć za odznakę stanowiska, jakie dzierżył. Przyszedł do wołającej o pomoc, strudzonej niewiasty. Ogniste pioruny, żarzące się w jego żółtych ślepiach, zasugerowały mi jasno, że to ja jestem strasznym agresorem w tej opowieści. No masz ci los.
- Coś się stało, proszę pani?- Jego głos był niski i głęboki, jak oczekiwać by się mogło po bohaterze.- Czy ten osobnik panią niepokoi? Hej, proszę ją zostawić!
Już miał się na mnie rzucić i wyrwać utrapioną spod mojego łokcia, lecz wspomniana już ,,pani" na szczęście go powstrzymała.
- Wszystko w jak najlepszym porządku. Pilnuję go. - Dla dodatkowego zapewnienia poklepała mnie po boku, jak pieska, z tym swoim przebrzydłym, szerokim uśmieszkiem.
Nawet strażnik zmienił postawę i tylko zaśmiał się pod nosem. Obaj by dostali ode mnie laserem po dupie, gdyby mi teraz na czymś innym bardziej nie zależało.
- Ta…- Odebrałem swoją łapę spod jej uścisku, nie wiem, czy bardziej urażony, czy obrażony.- Wołaliśmy o pomoc w innej sprawie. Zgubiliśmy się na szlaku i nie wiedzieliśmy, w którą stronę zmierzamy.
- Och. Zanim odpowiem na to pytanie, zrozumcie nieznajomi, że jako stróż mam prawo was zrewidować. Nie wolno mi przepuszczać byle kogo przez granicę.
- A więc dotarliśmy do granicy?- Pociągnąłem go za jęzor.
- A jakżeby inaczej, dosłownie za tą zaspą, tą po lewej, koło samotnej jodły. Wataha Wielkich Nadziei wita przybyszów z otwartymi ramionami, hem - Odchrząknął i spoważniał.- a raczej wita, gdy nie stoją temu na drodze nadzwyczajne, ekhem, okoliczności. Z jak daleka jesteście?
- Zza morza- Wymyśliła na poczekaniu.
- Niebywałe. Czy mogę prosić o wasze imiona? Wpiszemy was do rejestru granicznego i przepuścimy dalej. - Wysunął spod paska pożółkły, mały notesik na spirali, a ze spirali kawałek zwęglonego na jednym końcu patyczka, po czym wlepił w nas oczekujący wzrok.
Gdybym nie został wzięty z zaskoczenia, prawdopodobnie nigdy nie odnalazłbym w pamięci już tego imienia. Pomimo tego, że wydawało się tak odległe, to jednak w sytuacji zagrożenia paradoksalnie jako pierwsze przychodziło na myśl.
-Iszu.- Nie spodziewałem się, jaki dyskomfort przeniknie moje ciało, gdy usłyszę to jeszcze raz. Mogłem wymyślić coś lepszego.
- Runa.
Gdybym tylko umiał przemawiać myślami, pewnie już usłyszałaby jakiś zgryźliwy komentarz o swojej kreatywności. A może to i dobrze…nie zagryzie mnie tak szybko.
Reszta formalności obeszła się bez większych problemów. Dostaliśmy pozwolenie na warunkowe przebywanie w watasze przez około tydzień, później zaczną się interesować naszymi zamiarami nieco poważniej. Wydają się nawet przyjaźni, jak na takich, co tak ochoczo zrywają sojusze.
Wskazał nam kierunek, a my zbyliśmy naszego rycerskiego jegomościa oszczędnymi uśmiechami strapionych podróżnych. Niebywałe, że poszło tak gładko.
***
Nie minęliśmy zbyt wielu wilków na swojej drodze do centrum watahy. Oczywiście mijało nas co chwila jakaś nieznajoma gęba, ale zamieszanie, jakie tutaj dało się wyczuć, skutecznie odwracało od nas uwagę. Może zerwany sojusz nie poruszył nastrojami tylko po naszej stronie granicy? Potrzeba dłuższego pobytu, by się przekonać. Gdy tylko w pobliżu nie było widać nikogo, kogo uszy wyłapałyby zbyt wiele niewygodnych informacji, zacząłem sklecać w słowa plan, jaki przez ostatnią godzinę układał się w mojej głowie.
- Plan jest taki. - Poczekałem moment, aż uwaga Ruki wczepi się w ton mojego głosu.- Musimy się dowiedzieć, kto i jak zapewnia watasze zasoby. Trzeba mieć uszy i oczy szeroko otwarte, pytać ostrożnie, ale skutecznie. Inaczej niż poprzez plotkowanie nie działamy. Nie znam ich terenów, ty tym bardziej, więc załóżmy, że podzielimy się na strony świata. Ja mogę wziąć zachód, ty wschód, tak będzie szybciej. Spotkajmy się gdzieś pośrodku, wtedy powiesz mi, czy coś masz.
- To uschłe drzewo wygląda nietypowo.- Kiwnęła łbem na pustą polanę oraz ciemny, szponiasty twór pośrodku pustkowia.
- Zbyt na widoku, ktoś nas jeszcze spostrzeże i się przylepi.
- To nie będzie dziwne, że zobaczą nas razem. To przecież nawet oczywiste.
- I tak wolę wybrać coś sam.
- Jak sobie chcesz, Apsik.
- Runa, już ci setny raz proszę, nie mów do mnie tak.- Warknąłem.
- Co poradzę, gdy twoje imię brzmi jak kichnięcie starej baby.
- ,,Iszu” i gęba na kłódkę.
- Nic nie mówię przecież. Tylko kicham.
Zrobiłbym z niej padlinę na kiju, gdyby tylko mój róg był wystarczająco długi. Skończyło się na dźgnięciu w bok, któremu zawtórowało zabawne, oburzone warknięcie. Zaśmiałem się perfidnie.
- Dobra, co za różnica. Spotkamy się pod drzewem. Gadaj z każdym o głupotach, aż nie zaczną opowiadać, skąd mają tyle metalu, papieru i tkanin.
- Pff, skąd niby wiesz, że mają?
- Widziałaś pas tego strażnika? Garbowana skóra, notes, a ta odznaka! Musiała zostać wygrawerowana tutaj, miał na niej swoje stanowisko i numer. Krzywo trochę wyskrobane, prawda, ale to znaczy, że ktoś takie rzeczy potrafi robić.
- Mogli to jakimś śmieciem wygrawerować.
- Miedzianą blaszkę? Może, ale to znaczy, że mają jakieś narzędzia, nawet jeśli znalezione. Przydatna sprawa.
- Przecież śrubokręty też były w naszej wiosce. Trochę żelastwa też.
- Niedużo, dwa na krzyż. Kilofa nie mają, już szukałem. Ledwo młot kowalowi podkradłem.
- Ach, to ty? Tak się przejął, że zamyka co noc warsztat na trzy spusty!
- Ups?- Wzruszyłem ramionami ni z krztą skruchy.- Kupi nowy, to w końcu człowiek.
Byliśmy już prawie pod uschniętym drzewem. Wiatr tutaj gnał po ziemi tak szybko, że stąpaliśmy wśród prądów wzburzonego śniegu. Tworzyły powietrzne strumyki, żłobiły zaspy, uginały suche trawy.
- Co chcesz zrobić, jak już ich znajdziemy?
- Sam nie wiem...Okradał albo pertraktował. - Westchnąłem.- Co w zasadzie będzie zależeć od ich spostrzegawczości. 
Skrawek chichotu odbił się od jej podniebienia.
- No co, innego wyjścia nie widać.- Nie lubiłem jak podważała moje kompetencje.- Powiedz, umiesz lepiej kraść czy negocjować?
Ruka zacisnęła wargi w zamyśleniu. Jej cyjanowa grzywka opadła między oczy. 
- Kradzież jest prosta. Od ludzi nawet przyjemna, bo bez konsekwencji.  Ale czy rabowanie całej watahy to nie byłoby ciut za dużo?
Byłoby. Alfa by nas powiesił, gdyby to wyszło na jaw.  Zniszczony sojusz uchyla furtkę na potencjalną wojnę, jeśli tylko dostaliby powody, a ja nie wiem, czy byłbym gotowy spać ze świadomością rozpętania piekła. Miałem piec dwie pieczenie na jednym ogniu, a nie podsycać go tak długo, aż pożre i mnie.
- Nie mamy jak z nimi handlować, jesteśmy biedni. - Przypomniałem jej.
- Może coś wymyślę.
Dotarliśmy pod ustalone miejsce spotkania. Nadszedł czas, by każdy z nas rozszedł się w przeciwne strony, wykonać swoją część zadania. Machnąłem więc łapą w geście pożegnania, a ona posłała mi intrygujące spojrzenie lazurowych ślepi, które znikło, jak tylko zwróciła się na zachód. Może rzeczywiście planowała więcej, niż początkowo sądziłem.

(Ruka?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz