Delta wziął głęboki wdech. Jego płuca żałośnie próbowały
nabierać powietrza w swoje ramy, jakby dusiły się życiem. Niewiele to dawało.
Powietrze zatrzymywało się w nim i uciekało niekontrolowanie na przemian za
szybko i za wolno. W głowie mu się kręciło, a oczy zachodziły łzami. Jego łapy
deptały nieco koślawą dolinę w śniegu gdyż zdarzyło mu się zatoczyć i przewalić
na śnieg. Nie miał siły myśleć, kręcił się jedynie uparcie próbując się
opanować, co skutku nie miało żadnego poza wprawianiem go w jeszcze większe
zmęczenie. Przetarł łapą czoło niespokojnie. Nie mógł w takim stanie pójść po
dzieci gdyż nie bardzo wiedział gdzie dokładnie się znajdują i w którą stronę dokładnie
powinien iść aby dotrzeć do domu. Niepokój i strach prawie go obezwładniały
kiedy umysł na siłę podsuwał mu zamiast teraźniejszości samą przeszłość.
Pociągnął nosem wkładając głowę pod śnieg dla chwilowego otrząśnięcia się w tej
absurdalnej sytuacji. Jego tylna łapa dalej była krzywo wykręcona, rany jakie
co jakiś czas pojawiały się na jego ciele pozostawiły blizny, bolesne dla umysłu
nie ciała, gdyż to już dawno przemarzło od mrozu, przesiąkło krwią i łzami
przestając czuć ten sam piekący ból. Zawył żałośnie, co biały puch stłumił
doskonale. Kiedy wstał na chwiejnych nogach zdawało się być nieco lepiej. Wiedział
gdzie jest... chyba. Jednak nie pocieszał go fakt takiego nagłego zagubienia.
Powoli i ostrożnie zbliżył się do polany, na której miały być dzieci jednak
zatrzymał się przed nią spoglądając nań pustym wzrokiem. Zimny dreszcz ponownie
przeszedł po jego plecach powodując nagłe przyspieszenie pulsu i uderzenie
strachu. Jednak już był za blisko. Cztery małe kulki podleciały do niego niczym
cienie jego zguby mieszając mu się w oczach jak łzy.
—Tato! Dzisiaj próbowaliśmy polować! — zawył Sigma dopadając pod jego łapy
przez co mało się nie przewalił. Przekroczy nad nim siadając z impetem w
śniegu.
—Tak? — zamruczał jakby do siebie, średnio obecny. Szybkim ruchem, wypracowanym
przez te wszystkie dni kiwnął Anubisowi na dowidzenia i podniósł się ze śniegu
przymykając oczy i na ślepo brnąć w swoim własnym umyśle i świecie.
—Tak! Na mysz. Pan Anubis znalazł nam jedną! — poczuł jak całka odbiła się o
jego bok zataczając nim całym. — Przepraszam! —
—Już... Chodźmy do domu... — westchnął stając znowu prosto. Tak przynajmniej mu
się zdawało. — Opowiedzcie mi coś jeszcze. — poprosił po dwóch krokach czując
jak jego mięśnie rozluźniają się i spinają mało nie rzucając jego ciałem,
pyskiem w śnieg. Przyspieszył chcąc powstrzymać swój upadek.
— Oh. Widziałam dzisiaj bardzo ciekawego wilka. Był taki szary i rozmawiali o
wojsku. Ciekawe czym się zajmuje. O! A czym ja się będę mogła zajmować?
Chciałabym już móc sama chodzić po watasze, bo chcę się dowiedzieć co mogę
robić! — Mediana przeskoczyła z łapy na łapę prowadząc ich znaną drogą. Jednak
ta droga, ta do domu zdała się być obcą. Jakby drzewa rzuciły ku dołowi swoje ostre gałęzie, wszystko zaszło mgłą
niepamięci. Takie nieznane i gdy tak szli zdawało mu się jakby widział wszystko
po raz pierwszy jako spaczone przez umysł obrazy cieni i tańczących zmor. Pokręcił
głową ignorując te nagle rzucające się do jego gardła gule.
—A ja to chciałbym być wojownikiem. Jak tata! — Sigma wypiął pierś rzucając
okiem na ten marny obrazek niegdyś roześmianego wilka, nieświadomy obrazu osoby
jaki rozmył się w wylanej krwi.
—Twój tato nigdy nie był wojownikiem. — odparł zimno Delta marszcząc nos. —
Zawsze leczyłem ludzi, nie ich krzywdziłem. —
—Czyyyli... tata jest lekarzem? — Pi odezwała się nieśmiało.
—Już nie. Nie wiem skarbie. Nie wiem kim w końcu jestem. — westchnął ciężko
spoglądając na czarną szparę , w której właśnie zniknął ogonek Mediany, a zaraz
potem Całki. Zadrżał niby to z zimna, ale jednak przeraziła go na chwilę myśl o
czarnej pustce pochłaniającej jego skarby. Ostatek istnienia, które trzymało
jego rozpadające się ciało przy życiu. Gdyż bez przyjaciół, bez rodziny, sam ze
sobą już nie dawał rady. Spuścił uszy spoglądając w ten mrok i samemu w niego
wstępując, aby znaleźć się w słodkim zaciszu domu. I nagle wszystko z niego
uleciało, jak powietrze z pękniętego balonu.
—A ja to bym chciała zostać gdzieś z boku. – przyznała Pi wchodząc do środka.
—Ha! A ja będę najlepszą z najlepszych nauczycielek! — Całka nastroszyła się
powalając brata na ziemię. — HA HA — przedrzeźniła swoim słodkim głosem śmiech.
—Puszczaaaaj! — zawył granatowy basior rzucając się pod łapami siostry.
Delta westchnął i położył się na posłaniu w milczeniu, ale swoistym szczęściu.
Jego własnym, spaczonym przez nigdy nie chciane moce i wyniszczające jego serce
myśli.
Czy on był chory?
Kto wie. Może to po prostu był prawdziwy on?
To był spokojny wieczór. Za spokojny. Czarna chmura myśli
zebrała się nad jego głową. Zamknął oczy wzdychając i odcinając się od pisków
swojej roześmianej gromadki. Jego humor sięgał dna i nie był w stanie nawet
unieść wzroku na uśmiechy tej żyletki, która trzymała go jeszcze nad wodą.
Odetchnął ciężko czując jak przetaczają się po nim dwa małe demony energii.
—Czy nie jesteście zmęczeni? — zapytał pusto słysząc głuche nie. Głuche i
stanowcze z ust całej czwórki. Nawet małej Pi.
—Ale jak jesteś zmęczony tato to śpij. — rzucił ostrzegawcze spojrzenie Całce, a
ta natychmiast spuściła po sobie uszka. —Nie będziemy wychodzić! Obiecuję. Już
nie więcej! —
Westchnął ciężko przymykając oczy. Znowu.
Sen wziął go w objęcia powiewając chłodem koszmaru. Widział w nim te błyszczące
kolorowe oczy. Zirytowane spojrzenie tej tygrysicy. Stawiał sie pomimo
przerażenia. Jego łapy poruszały się niespokojnie kiedy przechodził z łapy na
łapę stojąc w miejscu. W milczeniu. A ona patrzyła na niego z niesmakiem.
Może to już czas spotkać się z Vitale?
—Tata.. — ciche piśnięcie przy uchu i niespokojnie
poruszająca nim łapa wybudziła go z głębokiego snu, który choć przez chwilę
przypominał ciemną pustkę, kompletnie bez emocji w jakiej chciał się znaleźć.
Otworzył swoje poszarzałe ślepia i uniósł głowę.
—Tak Całko? — ta tylko w milczeniu wskazała na wejście do norki.
Szkło wszedł. I Szkło wyszedł. Ogon Delty zadrgał nerwowo
kiedy ta szara masa futra zniknęła z ciemności nocy. Zagryzł zęby z całego tego
stresu i miał wrażenie jakby pękały pod naciskiem swoich braci. Łzy zaszyły
jego oczy. Mało było mu w życiu strat? Gdzie nie poszedł, gdzie się nie zjawił
i gdzie nie myślał znaleźć sobie szczęście wraz za nim ciągła się pasja
nieszczęść. Czy to jego wina? Pewnie tak. Jego. Zdrajca. Dlaczego akurat
Flora? Winny. Ona nie była winna jednej duszy śmierci. Najczystsza z
nich wszystkich pomimo swoich własnych wad. I co? Gdzie jest? Jak się ma? W
ogóle żyje? Zabójca.
Zakręcił się raz i drugi mało nie przewalając się na bok. Nerwowo stąpał po
norce, a dzieci jedynie w ciszy unosiły na niego wzrok, nie zdając sobie
jeszcze sprawy jak bardzo na ich oczach sypały się resztki ich ojca. Ich ojca? Czy
na pewno ojca? Kto wie. Może nigdy nikt nie będzie wiedział. Czy to ważne,
kiedy staje się przed stratą dużo cięższą niż rozmyślania na temat
rodzicielstwa? Delta zadrżał. Załkał. Skulił się na ziemi.
co teraz?
co potem?
co zrobić?
Przyszło mu zająć wymarzone miejsce w hierarchii, jednak
jakim kosztem? Zabrali przyjaciółkę. Zabrali Vitalego. Zabrali nawet tego
kochanego starca, Mszczuja. Zabrali mu cząstkę duszy i kazali wypełnić krwią i
ciepłą jeszcze posadką.
Ale... czy on jest jeszcze w ogóle do tego zdolny? Czy jego łapy dalej mają
swoje moce, czy one wyłącznie teraz wyniszczają go od środka? Czy będzie w
stanie spojrzeć w oczy rannym, kiedy sam wygląda jak jedna wielka blizna? Pełen
skaz, łez, zmęczony i chwiejny. Niestabilny emocjonalnie. Czy to miało sens?
Dłużej ciągnąć coś tak nędznego jak on sam. Niepotrzebnego ochłapu
społeczeństwa, wywołanego przed szereg dopiero kiedy zabrakło innych. Westchnął
przerywając na chwilę swój własny płacz. Jego cztery kulki przylgnęły do niego.
Zagrzały odrobinę pośród tego nieprzyjemnego zimna straty. Odrobinę, ale to
nadal za mało.
A może po prostu wiatr rozwieje do końca ten domek z kart?
—Czyli będziemy mogli iść z tobą? — zagadnęła nieśmiało
Całka wypchana przez rodzeństwo przed szereg. Ranek przyświecał poważnemu
obliczu Delty. Martwemu oku, które zajrzało na jedyny blask jaki miało w życiu.
—Nie. —
—Ale dlaczego? Tam już nie jest niebezpiecznie. —
— NIE! — warknął stanowczo za głośno jeżąc sierść na karku. — Delta... Nie, ni,
nie. Nie krzycz na dzieci. — zganił się na głos nieświadomy własnego,
zdradliwego pyska.
— Proszę. Będziemy grzeczneee! — Sigma doskoczył do boku siostry.
—Nie. —
—Tato. Ale my na prawdę siedzimy tylko na tej polanie. Ile tak można? — zawyła
smutno Mediana.— Ja chcę poznać inne wilki! —
Delta przeszedł przez próg. Nie mógł ich tam zabrać. Na wszelki wypadek. Gdyby
jednak ktoś postanowił wrócić po resztkę tego co z niego zostało. Zabrać i
samotnego ojca od dzieci i nieszczęsnego
Yira od rudego kurczaka. Odebrać im resztkę medyków, a razem z nim dzieci. Chociaż...
może by je zostawili, ze skazą na umyśle, którą Delta doświadczył już dawno, a
przed którą chciał maluchy uchronić.
— Prosimy. Raz. Jeden raz. —
—Nie. — szepnął. — To niebezpieczne. Nie możecie patrzeć jak...—zawahał się. —
nie możecie ze mną iść. W razie gdyby ... Nie ważne. Nie to nie. —
Szum miliona myśli, smutku, żalu, zniewagi. Wszystkim
brakowało Flory, a Delta nad miską maści żałował swojej pozycji. Z oczami osądu
na karku. Jako zdrajca swojego narodu. Jako partner u boku bohatera. Świat
zamazał mu się smugami, niewyraźną mgłą. Zwłaszcza kiedy z żalem pomagał tym,
którzy krzywili pyski w jego kierunku. Niepamięć usiadła na jego umyśle i na
chwilę zdało mu się, że nie wie o co się gniewają, aby potem odegrało się w
jego sercu wszystko na nowo i mało nie zrzuciło go z łap.
Ile to jeszcze potrwa?
Floro... gdzie jesteś?
CDN.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz