poniedziałek, 3 stycznia 2022

Od Delty - "Niespokojne Ścieżki Losu - Resztki Życia" cz. 24

Delta wziął głęboki wdech. Jego płuca żałośnie próbowały nabierać powietrza w swoje ramy, jakby dusiły się życiem. Niewiele to dawało. Powietrze zatrzymywało się w nim i uciekało niekontrolowanie na przemian za szybko i za wolno. W głowie mu się kręciło, a oczy zachodziły łzami. Jego łapy deptały nieco koślawą dolinę w śniegu gdyż zdarzyło mu się zatoczyć i przewalić na śnieg. Nie miał siły myśleć, kręcił się jedynie uparcie próbując się opanować, co skutku nie miało żadnego poza wprawianiem go w jeszcze większe zmęczenie. Przetarł łapą czoło niespokojnie. Nie mógł w takim stanie pójść po dzieci gdyż nie bardzo wiedział gdzie dokładnie się znajdują i w którą stronę dokładnie powinien iść aby dotrzeć do domu. Niepokój i strach prawie go obezwładniały kiedy umysł na siłę podsuwał mu zamiast teraźniejszości samą przeszłość. Pociągnął nosem wkładając głowę pod śnieg dla chwilowego otrząśnięcia się w tej absurdalnej sytuacji. Jego tylna łapa dalej była krzywo wykręcona, rany jakie co jakiś czas pojawiały się na jego ciele pozostawiły blizny, bolesne dla umysłu nie ciała, gdyż to już dawno przemarzło od mrozu, przesiąkło krwią i łzami przestając czuć ten sam piekący ból. Zawył żałośnie, co biały puch stłumił doskonale. Kiedy wstał na chwiejnych nogach zdawało się być nieco lepiej. Wiedział gdzie jest... chyba. Jednak nie pocieszał go fakt takiego nagłego zagubienia. Powoli i ostrożnie zbliżył się do polany, na której miały być dzieci jednak zatrzymał się przed nią spoglądając nań pustym wzrokiem. Zimny dreszcz ponownie przeszedł po jego plecach powodując nagłe przyspieszenie pulsu i uderzenie strachu. Jednak już był za blisko. Cztery małe kulki podleciały do niego niczym cienie jego zguby mieszając mu się w oczach jak łzy.
—Tato! Dzisiaj próbowaliśmy polować! — zawył Sigma dopadając pod jego łapy przez co mało się nie przewalił. Przekroczy nad nim siadając z impetem w śniegu.
—Tak? — zamruczał jakby do siebie, średnio obecny. Szybkim ruchem, wypracowanym przez te wszystkie dni kiwnął Anubisowi na dowidzenia i podniósł się ze śniegu przymykając oczy i na ślepo brnąć w swoim własnym umyśle i świecie.
—Tak! Na mysz. Pan Anubis znalazł nam jedną! — poczuł jak całka odbiła się o jego bok zataczając nim całym. — Przepraszam! —
—Już... Chodźmy do domu... — westchnął stając znowu prosto. Tak przynajmniej mu się zdawało. — Opowiedzcie mi coś jeszcze. — poprosił po dwóch krokach czując jak jego mięśnie rozluźniają się i spinają mało nie rzucając jego ciałem, pyskiem w śnieg. Przyspieszył chcąc powstrzymać swój upadek.
— Oh. Widziałam dzisiaj bardzo ciekawego wilka. Był taki szary i rozmawiali o wojsku. Ciekawe czym się zajmuje. O! A czym ja się będę mogła zajmować? Chciałabym już móc sama chodzić po watasze, bo chcę się dowiedzieć co mogę robić! — Mediana przeskoczyła z łapy na łapę prowadząc ich znaną drogą. Jednak ta droga, ta do domu zdała się być obcą. Jakby drzewa rzuciły ku dołowi  swoje ostre gałęzie, wszystko zaszło mgłą niepamięci. Takie nieznane i gdy tak szli zdawało mu się jakby widział wszystko po raz pierwszy jako spaczone przez umysł obrazy cieni i tańczących zmor. Pokręcił głową ignorując te nagle rzucające się do jego gardła gule.
—A ja to chciałbym być wojownikiem. Jak tata! — Sigma wypiął pierś rzucając okiem na ten marny obrazek niegdyś roześmianego wilka, nieświadomy obrazu osoby jaki rozmył się w wylanej krwi.
—Twój tato nigdy nie był wojownikiem. — odparł zimno Delta marszcząc nos. — Zawsze leczyłem ludzi, nie ich krzywdziłem. —
—Czyyyli... tata jest lekarzem? — Pi odezwała się nieśmiało.
—Już nie. Nie wiem skarbie. Nie wiem kim w końcu jestem. — westchnął ciężko spoglądając na czarną szparę , w której właśnie zniknął ogonek Mediany, a zaraz potem Całki. Zadrżał niby to z zimna, ale jednak przeraziła go na chwilę myśl o czarnej pustce pochłaniającej jego skarby. Ostatek istnienia, które trzymało jego rozpadające się ciało przy życiu. Gdyż bez przyjaciół, bez rodziny, sam ze sobą już nie dawał rady. Spuścił uszy spoglądając w ten mrok i samemu w niego wstępując, aby znaleźć się w słodkim zaciszu domu. I nagle wszystko z niego uleciało, jak powietrze z pękniętego balonu.
—A ja to bym chciała zostać gdzieś z boku. – przyznała Pi wchodząc do środka.
—Ha! A ja będę najlepszą z najlepszych nauczycielek! — Całka nastroszyła się powalając brata na ziemię. — HA HA — przedrzeźniła swoim słodkim głosem śmiech.
—Puszczaaaaj! — zawył granatowy basior rzucając się pod łapami siostry.
Delta westchnął i położył się na posłaniu w milczeniu, ale swoistym szczęściu. Jego własnym, spaczonym przez nigdy nie chciane moce i wyniszczające jego serce myśli.

Czy on był chory?

Kto wie. Może to po prostu był prawdziwy on?

To był spokojny wieczór. Za spokojny. Czarna chmura myśli zebrała się nad jego głową. Zamknął oczy wzdychając i odcinając się od pisków swojej roześmianej gromadki. Jego humor sięgał dna i nie był w stanie nawet unieść wzroku na uśmiechy tej żyletki, która trzymała go jeszcze nad wodą. Odetchnął ciężko czując jak przetaczają się po nim dwa małe demony energii.
—Czy nie jesteście zmęczeni? — zapytał pusto słysząc głuche nie. Głuche i stanowcze z ust całej czwórki. Nawet małej Pi.
—Ale jak jesteś zmęczony tato to śpij. — rzucił ostrzegawcze spojrzenie Całce, a ta natychmiast spuściła po sobie uszka. —Nie będziemy wychodzić! Obiecuję. Już nie więcej! —
Westchnął ciężko przymykając oczy. Znowu.
Sen wziął go w objęcia powiewając chłodem koszmaru. Widział w nim te błyszczące kolorowe oczy. Zirytowane spojrzenie tej tygrysicy. Stawiał sie pomimo przerażenia. Jego łapy poruszały się niespokojnie kiedy przechodził z łapy na łapę stojąc w miejscu. W milczeniu. A ona patrzyła na niego z niesmakiem.

Może to już czas spotkać się z Vitale?

—Tata.. — ciche piśnięcie przy uchu i niespokojnie poruszająca nim łapa wybudziła go z głębokiego snu, który choć przez chwilę przypominał ciemną pustkę, kompletnie bez emocji w jakiej chciał się znaleźć. Otworzył swoje poszarzałe ślepia i uniósł głowę.
—Tak Całko? — ta tylko w milczeniu wskazała na wejście do norki.

Szkło wszedł. I Szkło wyszedł. Ogon Delty zadrgał nerwowo kiedy ta szara masa futra zniknęła z ciemności nocy. Zagryzł zęby z całego tego stresu i miał wrażenie jakby pękały pod naciskiem swoich braci. Łzy zaszyły jego oczy. Mało było mu w życiu strat? Gdzie nie poszedł, gdzie się nie zjawił i gdzie nie myślał znaleźć sobie szczęście wraz za nim ciągła się pasja nieszczęść. Czy to jego wina? Pewnie tak. Jego. Zdrajca. Dlaczego akurat Flora? Winny. Ona nie była winna jednej duszy śmierci. Najczystsza z nich wszystkich pomimo swoich własnych wad. I co? Gdzie jest? Jak się ma? W ogóle żyje? Zabójca.
Zakręcił się raz i drugi mało nie przewalając się na bok. Nerwowo stąpał po norce, a dzieci jedynie w ciszy unosiły na niego wzrok, nie zdając sobie jeszcze sprawy jak bardzo na ich oczach sypały się resztki ich ojca. Ich ojca? Czy na pewno ojca? Kto wie. Może nigdy nikt nie będzie wiedział. Czy to ważne, kiedy staje się przed stratą dużo cięższą niż rozmyślania na temat rodzicielstwa? Delta zadrżał. Załkał. Skulił się na ziemi.
co teraz?
co potem?
co zrobić?

Przyszło mu zająć wymarzone miejsce w hierarchii, jednak jakim kosztem? Zabrali przyjaciółkę. Zabrali Vitalego. Zabrali nawet tego kochanego starca, Mszczuja. Zabrali mu cząstkę duszy i kazali wypełnić krwią i ciepłą jeszcze posadką.
Ale... czy on jest jeszcze w ogóle do tego zdolny? Czy jego łapy dalej mają swoje moce, czy one wyłącznie teraz wyniszczają go od środka? Czy będzie w stanie spojrzeć w oczy rannym, kiedy sam wygląda jak jedna wielka blizna? Pełen skaz, łez, zmęczony i chwiejny. Niestabilny emocjonalnie. Czy to miało sens? Dłużej ciągnąć coś tak nędznego jak on sam. Niepotrzebnego ochłapu społeczeństwa, wywołanego przed szereg dopiero kiedy zabrakło innych. Westchnął przerywając na chwilę swój własny płacz. Jego cztery kulki przylgnęły do niego. Zagrzały odrobinę pośród tego nieprzyjemnego zimna straty. Odrobinę, ale to nadal za mało.

A może po prostu wiatr rozwieje do końca ten domek z kart?

—Czyli będziemy mogli iść z tobą? — zagadnęła nieśmiało Całka wypchana przez rodzeństwo przed szereg. Ranek przyświecał poważnemu obliczu Delty. Martwemu oku, które zajrzało na jedyny blask jaki miało w życiu.
—Nie. —
—Ale dlaczego? Tam już nie jest niebezpiecznie. —
— NIE! — warknął stanowczo za głośno jeżąc sierść na karku. — Delta... Nie, ni, nie. Nie krzycz na dzieci. — zganił się na głos nieświadomy własnego, zdradliwego pyska.
— Proszę. Będziemy grzeczneee! — Sigma doskoczył do boku siostry.
—Nie. —
—Tato. Ale my na prawdę siedzimy tylko na tej polanie. Ile tak można? — zawyła smutno Mediana.— Ja chcę poznać inne wilki! —
Delta przeszedł przez próg. Nie mógł ich tam zabrać. Na wszelki wypadek. Gdyby jednak ktoś postanowił wrócić po resztkę tego co z niego zostało. Zabrać i samotnego ojca od dzieci  i nieszczęsnego Yira od rudego kurczaka. Odebrać im resztkę medyków, a razem z nim dzieci. Chociaż... może by je zostawili, ze skazą na umyśle, którą Delta doświadczył już dawno, a przed którą chciał maluchy uchronić.
— Prosimy. Raz. Jeden raz. —
—Nie. — szepnął. — To niebezpieczne. Nie możecie patrzeć jak...—zawahał się. — nie możecie ze mną iść. W razie gdyby ... Nie ważne. Nie to nie. —

Szum miliona myśli, smutku, żalu, zniewagi. Wszystkim brakowało Flory, a Delta nad miską maści żałował swojej pozycji. Z oczami osądu na karku. Jako zdrajca swojego narodu. Jako partner u boku bohatera. Świat zamazał mu się smugami, niewyraźną mgłą. Zwłaszcza kiedy z żalem pomagał tym, którzy krzywili pyski w jego kierunku. Niepamięć usiadła na jego umyśle i na chwilę zdało mu się, że nie wie o co się gniewają, aby potem odegrało się w jego sercu wszystko na nowo i mało nie zrzuciło go z łap.
Ile to jeszcze potrwa?
Floro... gdzie jesteś?

CDN. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz