Szedłem już kolejną godzinę przez las. Powoli traciłem wzrok od wyczerpania. Drugi dzień bez snu, bez wytchnienia, tylko biegnięcie przed siebie, w jednym, wyznaczonym przez mego ojca, kierunku. Zatrzymałem się na chwilę przy jakieś małej jaskini. Przeszedłem kilka kroków, aż w końcu padłem na ziemię, dysząc przy tym głośno. Zamknąłem oczy i przypomniałem sobie słowa Alekei'a. "- Idź na południe od wielkiego wodospadu. Tam napotkasz ogromny las, a gdy tylko go przejdziesz, odnajdziesz ogromne tereny dolinne. Nie idź nimi przez środek, lecz obierz kierunek lasu zaraz obok. Po jego przejściu poczujesz jakiś obcy, niezbyt przyjemny zapach. Im bardziej się zbliżysz, tym bardziej będziesz słyszał dziwne hałasy. Będzie to osada ludzka. Zbliż się do niej, lecz pod żadnym pozorem nie pałętaj się w jej głębinach. Obejdź ją, a już będziesz miał gwarancję, że dotarłeś do tych terenów. Terenów mojej rodzinnej watahy.". Mógłby jednak ostrzec, że będzie to naprawdę długa droga. Prychnąłem kąśliwie, na nowo otwierając oczy.
- Ciekawe ile jeszcze pozostało mi drogi, hę? - zapytałem sam siebie.
Poprawiłem swój łeb, przechylają go przy tym delikatnie. Wtedy do moich nozdrzy dostał się drażliwy, ostry zapach. Zaciągnąłem się nim, po czym kaszlnąłem, unosząc przy tym swoje cielsko. Potrząsnąłem głową we wszystkie strony, aż w końcu spojrzałem się w kierunku, z którego wydobywała się owa woń. Warknąłem cicho - To pewnie to miał na myśli! - przemknęło mi przez głowę. Czym prędzej się otrzepałem z brudu i ruszyłem w tamtym kierunku, na samym początku potykając się o własne łapy.
Po kilkunastu może nawet kilkudziesięciu minutach, moim oczom ukazała się dość ogromna wieś. Stanąłem za krzakami, wpatrując się w ten obrazek. Niby w jego opowiadaniach jest to niezbyt przyjazne miejsce, jednakże wydaje się całkowicie inaczej. Zaciągnąłem nosem powietrze. Woń, która przedtem przyprawiała mnie o niemałe mdłości, tym razem była delikatna, słodka i bardzo przyjemna. Z wielkim uśmiechem wciągałem jej coraz to więcej, ciesząc się z każdego powonienia. Coś mi jednak przeszkodziło. Był to o połowę ode mnie mniejszy, podobne do wilka, stworzenie. To zapewne pies, o którym tak mówił staruch. Mlasnąłem, od razu oceniając jego umiejętności. Nie wydawał się groźnym przeciwnikiem, lecz jego sfora, która liczyła trzy kolejne psy, już były. Chrząknąłem rozpaczliwie, wybiegając z krzaków, pędząc co sił w nogach, aby nikt mnie nie zobaczył. Musiałem dostać się na drugą stronę, bo to tam znajdywała się wataha. Kiedy już tego dokonałem, runąłem na ziemię, jakbym był starym, spróchniałym drzewem, które nie ma już sił, aby dalej się utrzymywać. Podważyłem się łapami, warcząc przy tym. "Dlaczego jestem taki słaby" wciąż w mej głowie biegało to pytanie. Zawsze przecież dorównywałem memu bratu, Tram'owi, który wiele razy już mi pokazywał, gdzie moje miejsce, kładąc mnie na ziemi.
Wtem usłyszałem głośny skowyt jakiegoś zwierzęcia, które wyraźnie cierpiało. Strzygąc uszami, ruszyłem w tamtym kierunku, nie zważając na moje zmęczenie, co było złym pomysłem, gdyż naprawdę przestawałem widzieć. Po paru chwilach natrafiłem na kraniec niskiego urwiska. Rozejrzałem się dookoła, aż w końcu natrafiłem na rannego jelenia. Na sam jego widok zaburczało mi w brzuchu, przez co cofnąłem się o kilka kroków. Chwilę myślałem, aż w końcu głód ze mną wygrał. Zszedłem ze stromego pagórka i po cichutku zacząłem zbliżać się do rannej ofiary, oblizując przy tym swoje ostre kły. W dwóch rzeczach byłem lepszy niż dwójka mojego rodzeństwa. Było to polowanie oraz skradanie. Nigdy się nie spodziewali, z której strony ich zaatakuję ani tego, że w swoje pierwsze urodziny upolowałem sporych rozmiarów dzika. Zaśmiałem się na same wspomnienia o tym.
Stanąłem w miejscu, przygotowując się do skoku na jęczącego jelenia. Miałem go już dość, przez te ciągłe odgłosy. Przywarłem bardziej do ziemi i skoczyłem, zatapiając swoje kły w jego karku. Ruszał się tylko chwilę, aż w końcu jego ciało po prostu obezwładniało. Wypuszczając z pyska jego grubą skórę i oblizałem krew, którą na mnie pozostawił. Wtedy do moich uszu dotarł jakiś szelest. Odwróciłem się w jego kierunku, a tam ujrzałem postać jakiegoś wilka, widocznie mniejszego ode mnie. Kochałem to, że wśród wilków, byłem chyba największy, gdyż nigdy wyższego od siebie nie znalazłem.
< Ktoś? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz