Uśmiechnąłem się beztrosko, słysząc pierwsze sylaby, wypowiedziane przez córeczkę Luny. Gdy ja i moje rodzeństwo byliśmy mali, to wszystko... odbywało się bez takiego... uroczystego obrządku. Szczenięta rodziły się gdy przychodził na to czas. Oczywiście, rodzice cieszyli się z tego, jednak, proces dorastania był szybszy. Dzieci, gdy tylko nauczyły się polować, opuściły dom i rzadko kontaktowały się z rodzicami.
Tutaj, u Luny wszystko działo się dwa razy wolniej. Byłem pewny, że Luna będzie bardzo dobrą matką.
- Maleństwo - usłyszałem szept Mundusa.
- Uśmiechnąłeś się! - zachichotałem - to jednak możliwe.
- A... widzisz. Może nie jestem zbyt wylewny, jednak żyć bez uczuć, to tak, jakby żyć bez duszy... - westchnął.
Spuściłem łeb. Mundek nie był typową "Bestią w błękitnych piórach". Jak każda inna istota, miał zarówno wady jak i zalety. A to, że w niektórych sytuacjach był pozbawiony skrupułów, o niczym nie świadczyło.
Nagle, przed jaskinią usłyszeliśmy głos Andreia. Uśmiechnąłem się pod nosem: to nie ja wyprzedzam swoje czasy.
< Luno? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz