Popatrzyłem na ptaka. Nie wydawał się być specjalnie przejęty wydarzeniami, które nastąpiły w WSC, tak, jak nie wydawał się być przejęty swoim zdrowiem.
- To... - rozejrzałem się po drewnianej izdepce - nic ci tu nie grozi?
- Nie. Dlaczego?
- To jednak ludzie - zadrżałem na samą myśl, spotkania jednego z nich - nie wiadomo, czego się po nich spodziewać.
- Ee... - machnął skrzydłem - to jakiś stary weterynarz, lubujący się w ornitologii.
- Ornitologii... - uśmiechnąłem się niepewnie. Byłem jednak przekonany, że ma to coś wspólnego z Mundusem. Ten westchnął. Popatrzyłem na niego jeszcze raz. Nagle posmutniał. Zapadła cisza.
- Chodźmy już - zwróciłem się do Eclipse. Mundus podniósł wzrok. Nie chciałem dłużej narażać się na spotkanie z ludźmi, więc powiedziałem.
- Chodź, Eclipse. Jeszcze cię odwiedzimy, Mundusie. Trzymaj się!
Wróciliśmy na nasze tereny. Było mi trochę przykro zostawiać ptaka samego wśród ludzi. Tym bardziej, że żegnał nas ze łzami w oczach.
- Wstrząśnienie... wstrząs... myślisz, że on powiedział nam wszystko, co chcieliśmy wiedzieć? - zapytałem Eclipse.
- Nie wiem - odpowiedziała - Czy nie wydaje ci się dziwne, że nie miał usztywnionego skrzydła...? Jest złamane...
- Aha... trzeba będzie jednak później do niego wrócić i dopytać.
Tymczasem jednak, zmierzaliśmy do domu. Na dworze było szaro i pochmurno. Nie chciało się wychodzić z jaskini. Resztę dnia więc, spędziliśmy na jedzeniu upolowanego wczoraj dzika.
Następnego dnia, przed południem, odwiedzili nas Murka i Andrei. Już bardzo dawno nie widziałem mojej ciotecznej siostry poza obszarem gór. Przybyła, oczywiście, w konkretnym celu.
- Witajcie! - uśmiechnęła się słabo - jak Mundek?
- Ech... dobrze - zawahałem się. Jeśli nadal się o niego martwisz, może następnym razem pójdziesz z nami? - zaproponowałem - tam jest raczej bezpiecznie.
- Chciałabym, ale nie wiem, czy Andrei się zgodzi... - spuściła wzrok.
- Mało tego - powiedział pewnie - pójdę z wami. Nie pozwolę, by coś mu się stało... to... towarzysz Murki, więc musi być dla mnie ważny - zakończył szybko.
- Na razie nie wygląda to groźnie. Myśleliśmy, że będzie gorzej - uśmiechnęła się Eclipse.
- A jeśli... poszlibyśmy dzisiaj? - z nadzieją w oczach zapytała Murka.
- Nie mam nic przeciwko temu - Andrei wstał, już gotowy do wyjścia.
Wymieniliśmy z Eclipse zdziwione spojrzenia.
- Jeżeli tak bardzo chcecie... - wzruszyłem ramionami - chociaż nie widzę takiej potrzeby.
- Ja widzę - warknął Andrei - prowadźcie!
Pomimo, iż nie miałem ochoty wracać do wsi, spotykać ludzi i walczyć z psami, pomimo, iż wcale nie chciałem patrzeć na, chociażby samego Mundusa i jego smutne oczy, razem z Eclipse, Murką i Andreiem wyruszyliśmy na wieś.
Już nad rzeką, przy pierwszych domach, spotkaliśmy przeciwności. Oto z zabudowań jednego z domów, wyskoczył olbrzymi owczarek podhalański. Psy te, z racji swej pasterskiej specjalizacji, nie przepadają za wilkami. Tego, na szczęście, zatrzymało metalowe ogrodzenie. Począł więc szczekać i warczeć. Miałem nadzieję, że za swoim psem, nie wybiegnie właściciel. Na szczęście, nikt nie pojawił się na podwórzu.
Podążaliśmy drogą wzdłuż sporych podwórek i niewielkich domków. Nigdzie nie widać było ani jednego człowieka. Nagle, zza krzaku bzu wyskoczył kogut. Rozpostarł skrzydła i rzucił się na mnie. Przejechał pazurami po moim pysku i wskoczył na płot. Syknąłem z bólu. Ten, z wysokości drewnianych belek zapiał i krzyknął:
- Wilki! Patrzcie, no, wilki! Już dosyć mam takich dziwactw w naszej wsi! Jeszcze wilki tu przypełzły! Zaraz pomordują nam kury! Gospodarzu! Oni przybyli po ofiarę!
- Uciszże się, głupi ptaku - krzyknął Andrei - i wskaż nam dom weterynarza. Nie chcemy pożerać twoich kur. Błąkamy się po tej wiosce...
- Tam! - kogut wskazał skrzydłem odchodzącą w bok uliczkę - ale nie idźcie tam! Tam mieszka myśliwy!
- Gdzie! - przerwała Murka, nie mogąc wytrzymać już krzyków koguta.
- Zaraz obok! - odpowiedział, po czym zeskoczył z płotu i pognał przed siebie.
Ruszyliśmy, nie zwracając na niego uwagi. Po chwili, byliśmy już w domu weterynarza.
Mundus stał oparty o stołek stojący przy ścianie i rozmawiał z jakąś dzikim gąsiorem, kulejącym na jedną nogę. Gdy nas zobaczył, przerwał rozmowę i podszedł do nas.
- Przyszliście? - zmierzył nas wzrokiem.
- Co ci jest, Mundusie! - spytała zatroskana Murka.
- Nic poważnego... - spuścił wzrok - jednak nie mam złamanego skrzydła. Właściwie, nie wiadomo co się z nim stało.
Nagle, bezszelestnie zbliżyła się do nas niewielka, łaciata kotka.
- Pan wstał? - zapytała, siadając na podłodze. Popatrzyła na nas bez lęku i uśmiechnęła się.
- A państwo pewnie do pana Mundusa? Odwiedzacie go? To dobrze. Z pana okiem nic się nie pogorszyło.
Ptak chrząknął. Wbił wzrok w ziemię. Kotka tymczasem, wstała i powiedziała:
- Zaraz przyniosę jedzenie. Bardzo dobre, pan lubi cykorię...?
Odeszła. Popatrzyliśmy na Mundusa, który nadal nie spuszczał wzroku z podłogi. Stał bez słowa.
- Z okiem... - westchnąłem zirytowany. Liczyłem, że wytłumaczy, o co chodzi. Nic jednak nie powiedział.
- Kim jest ta kotka? - zapytał Andrei.
- Opiekuje się nami. Trochę jak pielęgniarka - odrzekł wreszcie ptak.
- Murko, idź proszę za nią i zapytaj, co mu tak naprawdę dolega, bo nie wytrzymam - wilczur położył uszy po sobie.
< Eclipse? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz