E... Eclipse, moja droga - uśmiechnąłem się.
Nie powiedziałem nic więcej. W tej chwili zapomniałem o wszystkich problemach. Wróciliśmy do jaskini, już w dobrych humorach. Spędziliśmy tam dobre dwie godziny*, po czym wyszliśmy na łąkę, która wydawała się być piękniejsza niż zwykle. Nim księżyc wzeszedł, wybraliśmy się jeszcze na spacer nad jezioro.
Po miło spędzonym wieczorze, powrocie do jaskini i cudownie ciepłej, urzekającej nocy zajętej spokojnym snem "uczciwego człowieka", pozbawionej zmartwień, nadszedł dzień. Równie piękny jak część poprzedniego. Wstaliśmy wypoczęci i zadowoleni. Jednak już tego samego ranka trzeba było przypomnieć sobie o burej rzeczywistości. Do naszej jaskini bowiem, nie pukając i nie zapowiadając się, wkroczył Andrei. Siedzieliśmy akurat w grocie, rozmawiając na różne tematy. Wilk stanął na środku jaskini i powiedział głośno:
- Dość tego! Wczoraj zniknęliście jak cienie, nie wyjaśniając nawet tej sprawy!
- Myślę, że już wszystko wyjaśniliśmy - mruknąłem.
- Nie. Nic nie wyjaśniliśmy - ponuro i groźnie odparł Andrei.
Spuścił łeb, patrząc na mnie pełnym żalu i wyrzutów wzrokiem.
- Więc... co chcesz wiedzieć? - warknąłem.
- Co zrobiliście z moją córką?! - Andrei zerwał się z miejsca.
- Jest szczęśliwa i bezpieczna.
Oczy basiora błysnęły złowrogo w ciemnej jaskini. Westchnąłem.
- Czego chcesz, Andreiu?
- Już powiedziałem.
- Lerka... ma nowy dom... tego wymagała sytuacja.
- Nie zgadzam się na to!
Wstałem bez słowa. Nie miałem już co powiedzieć. Do Andreia nie docierały żadne argumenty.
- Pójdę tam - wycedził przez zęby wilczur - i wrócę do domu z Lerką.
- Nie! - krzyknąłem. Było jednak za późno. Andrei zniknął w lesie.
- Eclipse! Musimy iść za nim - skoczyłem na przód. Nie wiadomo, do czego zdolny jest ten wilk.
W przeciągu pół godziny znaleźliśmy się na terenach WWN. Wyraźnie czułem zapach Andreia. W pewnym momencie, usłyszałem jego głos. Zatrzymaliśmy się.
- Słyszysz? - Eclipse wyprostowała się. Kiwnąłem głową.
Po chwili znaleźliśmy się na polanie. westchnąłem z ulgą. Andrei leżał na ziemi, przygnieciony przez kilka ciemnych wilków - strażników. Aksel i Lerka stali obok zdziwieni.
- Berylu, wytłumacz mi proszę, skąd on się tu wziął - syknął Aksel widząc nas.
- To... - położyłem uszy po sobie - nieważne.
- Widzę. Z resztą, nie mam teraz nastroju na bójkę. Lerka potrzebuje spokoju.
Zdziwiła mnie ta opiekuńczość Aksela. Postanowiłem jednak nie wgłębiać się w ich sprawy.
Gdy Andrei ochłonął i uspokoił się, wróciliśmy do jaskini. Gdy mijaliśmy jaskinię Murki i Andreia, stało się coś, czego nie spodziewałbym się... w takiej chwili. Z jaskini wyszła, szlochając, Murka.
- Murko! Co się stało?! - Andrei podbiegł do wadery.
- Byliśmy z Mundusem... w lesie. W górach. Wracaliśmy od Strzygi... bo dała mi zioła do jedzenia... Jak szli... szliśmy po skałach... kamienie obsunęły się pode mną... zsunęłam się ze skały... kamienie poleciały w dół, na Mundusa. Nic mi się nie stało. Ale Mundus jest u weterynarza we wsi. Boję się o niego... jak Lenek niósł go do wsi, do lekarza, ledwo był żyw. On... ma tam zostać kilka miesięcy! Albo jeszcze dłużej, nie wiem.
< Eclpse? >
* "Dobre dwie godziny" - o dokładnie 0.032% większe od zwykłych dwóch godzin.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz