- Zignorować? Ciebie? - Ruten przez chwilę patrzył na swojego ucznia, który obejmował go drżącymi z przejęcia łapkami, jak na wilka niespełna rozumu - trudno byłoby cię zignorować - zaśmiał się w końcu - jesteś dosyć... charakterystyczny. A teraz, jeśli możemy ruszać, pozwolisz, że opowiem ci o naszej następnej lekcji. Czas. Nie możemy tracić czasu.
Szczeniak wbił w niego wzrok, który zdawał się chłonąć każde jego słowo. Co mu się stało przez ten czas, kiedy go szukali? Ruten po raz pierwszy od dawna bardziej niż sobą samym przejął się stanem malca, wtulającego się w jego sierść. Było to dziwne uczucie, ale basior wytłumaczył to pewnego rodzaju instynktem, który każe mu jako normalnemu organizmowi chronić "swoich". Mimo wszystko nie wszedł na ten poziom umysłu, w którym podświadomość i instynkty odpowiednia dla zwyczajnych przedstawicieli jego gatunku przestałyby go obowiązywać.
Tylko biały proszek, który rozpuszczony w deszczówce nadal krążył w jego krwiobiegu, przez cały czas dawał mu to cudowne uczucie niemal namacalnej wszechmocy.
- Otóż, mój drogi, zajmiemy się dzisiaj pozostałymi naszymi przyjaciółmi z WSJ. Pewnie nikt wcześniej nie uczył cię walki z wieloma wilkami naraz, chyba, że przez przypadek. Tej nocy zaczniemy od czegoś łatwego. To znaczy od wilków o opóźnionych reakcjach. Uzyskamy je... Mundus, ogień - ptak zatrzymał się wpół kroku. Nie był wcześniej wtajemniczony w plany basiora - skąd wziąłeś go poprzednim razem? - zapytał ten po chwili.
- Jakieś wilki z WSJ siedziały przy ognisku, kilka kilometrów stąd...
- Noc mamy chłodną, więc nawet jeśli posnęły, ognisko powinno nadal się palić. A teraz do roboty, ogień poproszę.
Mundurek kiwnął głową i bez słowa odwrócił się, aby wzbić się w powietrze i zniknąć między koronami drzew pokrytych młodymi liśćmi.
- A my tymczasem poszukamy potrzebnych ziół. Myślę, że nie powinno być z tym wielkiego problemu, bowiem jest kilka gatunków o podobnym działaniu, które powinniśmy spotkać w tych górach.
Ruten jak najdokładniej opisał, czego mają szukać, po czym zabrali się do pracy.
Gdy zaczęli było już dawno po zachodzie słońca, a szukanie roślin okazało się nie tak łatwe, jak wcześniej przypuszczał Ruten. Do czasu, gdy Mundus wrócił z tlącą się gałęzią udało im się zebrać jedynie jeden rozdwajający się u dołu pęd. Nadal za mało. Starszy wilk zaczął już nawet wątpić, czy zdążą przygotować się do świtu, a ponad to dwa razy musieli odpalać jedną gałąź od drugiej, żeby nie stracić ognia. Wreszcie jednak Azair przybiegł skądś z jeszcze jedną, niewielką latoroślą. Bordowy wilk z bólem serca musiał przyznać, że wyobrażał to sobie lepiej, jednak nawet te dwa i pół pędu od biedy wystarczyło.
- Połóż te zioła tutaj, Aza - nakazał szeptem, gdy niepostrzeżenie podkradli się pod jaskinię, w której spała większość wilków z bandy. Udało im się dostać do niej niezauważonym, bo przedarli się przez las w miejscu, którego strzegł wcześniej Teodrin. Teraz zapraszało swą pustką do przekroczenia granicy siedziby jego zgromadzenia.
- Tam przecież jest prawie dwadzieścia wilków - pisnął Azair nieśmiało.
- Wiem, wiem, nie martw się, zaraz wejdziemy tam jak do siebie. Musimy mieć się tylko na baczności w razie, gdyby któryś z ich strażników się tu pojawił.
Kiedy szczeniak ułożył połamane, gęsto obrośnięte drobnymi liśćmi łodygi zaraz przed wejściem, jego bordowy towarzysz położył na nich płonącą gałąź. Po chwili z paleniska zaczął unosić się dosyć gęsty dym o niecodziennie przyjemnym zapachu.
- Nie wdychajcie tego - powiedział nagle Ruten - podobno zdrowe, ale nie mamy czasu na inhalacje. Mundus, użycz nam swoich skrzydeł i pomachaj nimi trochę, żeby dym wlatywał do środka - rozkazał i zaczął tłumaczyć - to bardzo silne zioło. Sprawi, że będą odurzeni. Chyba wiesz, co dalej robić? - wyjął z zanadrza nożyk i podał go Azairowi - najpierw zajmiemy się mięśniami przednich łap, jak wcześniej, u Teodrina. Wtedy przy okazji ograniczymy im pole do manewru szczękami - wilk mówił coraz pewniej i głośniej. Rośliny dopalały się. Mogli wejść do środka, jeszcze przez jakiś czas uważając, aby nie zaciągać się zbyt mocno tym uspokajaczem.
Gdy znaleźli się w jaskini, panowała w niej cisza. Wszystkie wilki spały. Ruten podszedł do pierwszego lepszego i kopnął go. Brak reakcji. Azair zrobił to samo, trafiając łapą w innego wilka, który mruknął coś pod nosem i przez chwilę siłował się sam ze sobą, aby otworzyć oczy. Ruten zamachał ogonem z dezaprobatą. Znów nie wyszło tak, jak planował. Zioła okazały się mocniejsze, niż wcześniej przypuszczał. No cóż, osobiście korzystał z nich pierwszy raz w życiu, na drugi raz na pewno inaczej odmierzy proporcje tych roślinek do drewna.
Azair tak jak wcześniej zajął się przednimi łapami każdego z otumanionych przeciwników. Kiedy wszystkie wilki, a było ich szesnaście, leżały już bezwładnie, można było przejść do rzeczy. Przecinanie mięśni zajęło im sporo czasu, ale warto było dla tak cudownego widoku. Ruten nie posiadał się z radości. Miał przed sobą pole pokryte żywym plonem, który w dodatku lada moment miał wytrzeźwieć i odzyskać świadomość. Trzeba go tylko zebrać.
- Wchodzisz, wychodzisz? - rzucił jeszcze w stronę wyjścia, gdzie stał Mundus - mam wrażenie, że przez cały czas tylko stoisz jak to drzewo z korzeniami w ziemi i się nam przyglądasz. To peszy, naprawdę.
Kiedy ptak przez dłuższą chwilę nie odpowiadał, wodząc wzrokiem po leżących na ziemi, półprzytomnych, zakrwawionych wilkach, przypominających teraz bardziej robaki, bordowy, złotooki basior warknął:
- Przykro mi, Mundurku. Zaszedłeś już zbyt daleko. Nie pomogłeś im i już nie pomożesz, jesteś z nami. Stoisz we krwi po kostki.
Ptak przełknął ślinę, wymijając jakiegoś wijącego się na ziemi wilka.
- Co będziemy teraz robić? - zapytał z zaciekawieniem Azair, który mimo widocznych gołym okiem emocji, wyglądał jakby nie chciał, aby te słowa zostały uznane choćby za najmniejszy objaw zniecierpliwienia.
- Mamy spory zapas - Ruten podrapał się za uchem - zostaniemy tu jeszcze na jeden dzień, aby w spokoju móc zająć się studiowaniem fizjologii żywych organizmów. A przy okazji... oraz, żeby zapobiec zbytniemu hałasowi, pokażę ci, jak przecina się struny głosowe. A raczej nie "struny głosowe", a "fałd głosowy".
To powiedziawszy, wilk podszedł do jednej z leżących na ziemi wader. Azair podążył za nim z błyskiem w oku, a Mundus oparł się o ścianę i zsunął się po niej na ziemię, po czym zamknął oczy i opuścił głowę.
- Fałdy głosowe - opowiadał Ruten - składają się z mięśni i więzadeł głosowych. Plus oczywiście to wszystko, co niezbędne do funkcjonowania innym organom, naczynia krwionośne, nerwy i tkanka łączna. Podczas oddychania i komunikowania się, fałdy oddalają się od siebie i tworzy się pomiędzy nimi szpara, nazywana głośnią...
Zrobiło się już zupełnie jasno. Dwa wilki zajęte swoimi ofiarami przeoczyły jedną rzecz, która okazała się jednak dosyć ważna. Trójka strażników. Te basiory, których nie było w jaskini, gdy obezwładniali ich kompanów. W nocy stróżowały, jednak teraz noc skończyła się i miały one lada chwila powrócić do jaskini...
< Azair? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz