Azair z ciekawością słuchał słów Rutena.
— Teraz pokażę ci, jak je przeciąć, żeby nie uszkodzić nic poza nimi — powiedział bordowy wilk, nachylając się nad ofiarą. — Patrz uważnie.
Przyłożył końcówkę noża do gardła wadery.
— Trzeba być ostrożnym, żeby nie powstały żadne blizny ani nic w tym stylu, ponieważ wtedy mogą wystąpić problemy z oddychaniem — wyjaśniał Ruten, sprawnie przecinając skórę i kalecząc struny głosowe. Gdy skończył, podał Azairowi mniejszy nożyk z poleceniem, żeby zajął się też innymi. Sam podszedł do najbliższego basiora.
Byli mniej więcej w połowie roboty, gdy nagle Mundus zesztywniał.
Skoro Teodrin powiedział, że jest ich dwudziestu... Tutaj leży szesnastu. Teodrin nie żyje...
— Ruten, mamy problem — powiedział, podchodząc do bordowego wilka.
— Mundus, jeśli to nic ważnego, to mi nie przery...
— To bardzo ważne — wpadła mu w słowo czapla. — Miało ich być dwudziestu.
— No i co z te... Jasna cholera.
— No właśnie. Musimy coś zrobić.
Ruten rozejrzał się dookoła. Prawie można było zobaczyć trybiki pracujące w jego mózgu.
— Trzeba by zastawić jakąś pułapkę... Najlepiej, gdyby... — zastanawiał się na głos. Nagle najwidoczniej wpadł na jakiś pomysł, bo przywołał do siebie gestem Azaira. Ten dokończył tylko "zabieg" u basiora przy ścianie (szło mu to coraz lepiej) i przydreptał do nich.
— O co chodzi? — zapytał ze zmartwionym wyrazem pyska. — Zrobiłem coś nie tak?
— Nie, nie o to chodzi. — Ruten spojrzał na wyjście z jaskini. — Już świta. Musisz wyjść na zewnątrz i przejść trochę do przodu. Jak napotkasz idącą tu trójkę wilków, musisz je odciągnąć albo zająć jak najdłużej się da, dobrze?
— A wy co zrobicie?
— Jeszcze nie wiem. — Wilk westchnął, omiatając spojrzeniem nieprzytomną grupę.
Azair kiwnął głową i ruszył do wyjścia z jaskini. Spojrzał na Rutena, potem na Mundusa, a następnie wyszedł i zaczął spokojnym, ale szybkim krokiem dreptać do przodu.
Nie uszedł daleko, zaledwie jakiś kilometr (nie był najlepszy w ocenianiu odległości, zrobił to więc na oko), gdy usłyszał głosy. Ich właściciele chyba o coś się kłócili. Podszedł jeszcze trochę.
— Daj spokój, przecież nie zauważą — zapewniał jeden z wilków.
— Ale jeśli? — zaoponował drugi głos, wysoki i piskliwy. — Źle się to dla nas skończy, wiesz o tym.
— Ale przynajmniej nie będziemy głodni. Dobrze wiesz, że jak dzielisz dwa jelenie na szesnaście osób, to żadna z nich sobie dobrze nie poje.
— Ale co im powiemy? Że jedliśmy wcześniej? Że nie jesteśmy głodni? — wtrącił się trzeci głos.
— Zjemy razem z nimi.
— Zmieścisz w sobie jeszcze więcej?
— Daj spokój, to tylko mała łania...
W tym momencie wyszli zza drzew.
Jeden był niski, o potężnej warstwie tkanki tłuszczowej (ciągnął za sobą martwego, dużego jelenia), drugi wysoki i żylasty, o szczurowatej twarzy oraz trzeci średniego wzrostu, ale za to wysportowany i umięśniony (dźwigał drobną łanię).
— Hej, mały, zgubiłeś się? — zapytał żylasty, natrafiając wzrokiem na Azę. To do niego należał ten piskliwy głos.
Szczeniak szybko przejrzał swoje szanse, które były dosyć nikłe. Chuderlawy wyglądał na szybkiego, umięśniony powaliłby go ruchem łapy, a gruby spokojnie połamałby mu wszystkie kości, gdyby na niego upadł. Postawił więc na sprawną grę aktorską. Przybrał smutny wyraz twarzy.
— Tak. Byłem tu z mamą, ale nie wiem, gdzie jest teraz — poskarżył się.
— No, to teraz możemy sobie zjeść. — Gruby uśmiechnął się zwycięsko. Umięśniony zmierzył go wzrokiem.
— No co? Mamy tu małego, głodnego szczeniaka. Okaż trochę empatii, podzielimy się z nim!
Azair ochoczo pokiwał głową.
— No dobra, przynajmniej będziemy mieć dobre alibi... — westchnął chudzielec i przejął łanię.
— Panowie dokąd idą? — zapytał Aza, siadając tak bardzo po dziecinnemu, jak tylko mógł.
— Wracamy do swojej jaskini po stróżowaniu. Mamy całą grupę do wykarmienia, bo znaleźliśmy po drodze nieco prowiantu — wyjaśnił umięśniony, mierząc Azę badawczym spojrzeniem. Ten z kolei potrzepał trochę główką tak, żeby jego loki trochę polatały. Uważał, że wyglądał wtedy bardziej niewinnie.
Żylasty sprawnie poodzielał kawałki mięsa od kości (widocznie często był przydzielany do tego typu zadań) i rozdzielił je na cztery części. Nietrudno było zauważyć, że ta przeznaczona dla Azy była o wiele mniejsza od pozostałych.
— Smacznego więc. — Wilk uśmiechnął się i cała trójka zabrała się do szybkiego pałaszowania.
Aza powoli nachylił się nad mięsem i, hamując odruchy wymiotne, odgryzł malutki kęs. Podniósł jednocześnie wzrok na trzy wilki, które pochłaniały swoje porcje, jakby głodowały co najmniej od roku.
Gruby widocznie się zmieszał pod czujnym spojrzeniem Azy, bo zwolnił tempo. Pozostali, widząc to, również przystopowali.
Minuty mijały w ciszy. Azair z całych sił starał się nie zwymiotować, zwłaszcza, gdy patrzył na basiorów, którzy widocznie delektowali się posiłkiem. Nie mógł jednak odmówić mięsa, bo szczeniak żywiący się samą zieleniną był zdecydowanie zbyt łatwy do zapamiętania.
— No, chyba możemy już iść — stwierdził gruby, gdy już cała trójka skończyła jeść.
— Poczekajmy na szczeniaka... — zaproponował żylasty, widząc, że Azair męczy jeszcze swoją porcję. — Właśnie, mały, jak masz na imię?
— Ja? Darmsztadt, proszę pana — odpowiedział. Za radą Rutena wybrał to imię już wcześniej. Było trudne do wymówienia, a co za tym idzie do zapamiętania, więc nikt nie będzie się nim trudził.
— Jakich to imion jeszcze nie wymyślą w tych czasach... — westchnął umięśniony i powoli zabrał się do wstawania.
— A panowie? Jak się nazywają? — zapytał szybko Azair.
Nawet nie próbował zapamiętać ich imion, bo mało go obchodziły. Miał tylko ich przytrzymać, więc na szybko wymyślał tematy do rozmowy.
— Muszą być panowie silni, skoro udało się panom upolować takie duże zwierzę! — rzekł Aza, bardzo wiernie oddając podziw w swoim spojrzeniu.
— Ano. — Żylasty uśmiechnął się, wyraźnie zadowolony. Gruby wypiął dumnie tłustą pierś. — Ma się te umiejętności.
— Domyślam się. Niewielu chyba potrafiłoby sobie poradzić z takim jeleniem. Wygląda na młodego i silnego. Większość wilków wybiera słabe osobniki, ale panowie... Widać odwagi panom nie brak... — kontynuował Aza, w duchu tarzając się ze śmiechu na widok samozadowolenia u całej trójki.
— No tak, ale chodźmy już — mruknął umięśniony i chwycił zębami truchło jelenia.
— Tak, pewnie już czekają — poparł go gruby.
Azair nie śmiał ich powstrzymywać; mogło się to wydać podejrzane, wstał więc razem z nimi, czując się strasznie ociężałym.
— Proszę panów, czy ja mogę z panami jeszcze chwilę zostać? Moja mama... Za jakiś czas powinna wrócić po mnie, a ja boję się zostać tutaj sam...
— Tak, możesz. — Gruby uśmiechnął się do niego i ruszył jako pierwszy, a jego sadło kiwało się to w prawo, to w lewo z każdym krokiem.
Nie przeszli długiej drogi, gdy Aza stwierdził, że dłużej nie wytrzyma tego okropnego posmaku.
— Proszę panów... Czy mogą panowie... Na mnie chwilę poczekać? — Mimo trudu, udało mu się zarumienić. — Ja tylko na szybko... W krzaczki...
— Idź — mruknął umięśniony. Azair szybko skoczył w krzaki w prawo, przeszedł parę metrów i zwymiotował. Gdy złapał już oddech, zerwał nieco jagód z pobliskiego krzaczka i zapchał nimi opróżniony żołądek. Zaczekał jeszcze parę chwil, po czym wrócił do wilków.
Na szczęście nie odeszli.
— Chodźmy więc — zarządził żylasty i szybkim krokiem ruszył przed siebie. Zwolnił jednak, gdy minął grubego – widocznie to on nadawał tempo marszowi.
Gdy byli już niedaleko wejścia do jaskini, Azair błagał chwilę w duchu, aby Ruten i Mundus zrobili cokolwiek.
< Ruten? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz