- Dobry... - chrząknąłem niepewnie, nie będąc pewnym, czy chcę nawiązać kontakt wzrokowy z waderą. Po milisekundach spędzonych na mimowolnym napinaniu mięśni wokół oczu i wyostrzaniu ich to na nowo poznanej koleżance, to na falujących listkach z rosnących za nią drzew, to znów na gałęziach skrywających się w tych listkach, wbiłem w ziemię zdenerwowany wzrok, nie umiejąc nawet ukryć nieśmiałości. To kolejna deseczka, którą mogę położyć na piaszczystym zboczu żeby lepiej mi się z niego schodziło, do wielkiego dołu, który nazwałem wycofaniem ze społeczeństwa. Jeśli chcę być kiedyś samcem alfa, a najpewniej wreszcie niestety zostanę nim, po... ech, nawet nie chcę o tym mówić. Fakt faktem, nie ma nikogo innego na to stanowisko. Kto zresztą mógłby je objąć, jeśli nie syn alf? Tak, czy inaczej, dokończę myśl. Jeśli chcę pełnić tę nieszczęsną rolę, do której wcale mi się zresztą nie śpieszy, muszę przestać szukać następnych desek i rozmontować te schodki, które już położyłem. Ach, wróć. Najpierw powinienem wejść po nich z powrotem do góry i popatrzeć na świat w końcu jak normalny, radosny i pewny siebie wilk. A nie jak zahukane, niezbyt bystre dziecko z rodziny pełnej nieszczęść.
Odetchnąłem, wolno podnosząc oczy. Wilczyca nadal patrzyła na mnie. A, co trochę mnie pocieszyło, wyglądała równie niepewnie jak ja. Rzadko się to zdarza.
Czuję wewnętrzną, uzasadnioną potrzebę, by wspomnieć jeszcze raz o sobie i swoich problemach. Może nie powinienem, ale nieważne. Może nie teraz, gdy nie mam czasu na namyślanie się i rozważanie o sobie, kiedy powinienem szybko odpowiedzieć coś błyskotliwego, aby zrobić dobre wrażenie na nieznajomej. Ale nieważne. Otóż, nigdy nie byłem nieśmiały. No, może momentami, gdy przychodziło mi zmierzyć się z czymś naprawdę trudnym. Ostatnimi czasy jednak zaczęło pogłębiać się to coś, co jedni uważali we mnie za niegroźne dziwactwo, inni ignorowali zupełnie. Był to brak jakiegokolwiek czytelnego wyrazu pyska, który towarzyszył mi od urodzenia i ciągnął się za mną niczym wierny przyjaciel. A może wróg, który swoją złośliwą obecnością chce sprowadzić na mnie nieszczęście. Od dziecka miałem problem z ukazywaniem swoich emocji tak, jak powinno to wyglądać. Może za sprawą jakiejś wewnętrznej blokady, a może przez powikłania po ciężkiej chorobie, którą przebyłem w dzieciństwie*. Jakakolwiek nie byłaby przyczyna, mój ogon machał radośnie i trząsł się ze strachu, moje łapy unosiły się raz smutno, raz wesoło, lecz pysk zawsze pozostawał nieodgadniony. Nie dlatego, żebym chciał coś ukryć przed światem. Bardziej, ponieważ nie działała ta część podświadomości i instynkt, mający mówić mi, że powinienem uśmiechnąć się lekko, czy wyszczerzyć zęby. Swego czasu próbowałem z tym walczyć, jednak już przestałem. Zamiast tego zacząłem powoli wycofywać się i, pozbawiony możliwości prawidłowego kontaktu z innymi, nie do końca rozumiejący i nie do końca rozumiany, rozbudowywałem pokłady swojej wrodzonej nieśmiałości aż do teraz, gdy nie jestem w stanie porozmawiać z nikim bez uczucia napięcia.
- Mogę? - dopytała tymczasem wadera. Przez krótką chwilę zastanawiałem się, jakie było pytanie.
- Ach, nie, nie trzeba - zaprzeczyłem gorliwie - ale dziękuję.
- Szukasz może czegoś?
- Nie... znaczy, tak oglądam sobie ziółka.
- Ziółka? - zapytała z niedowierzaniem.
- Patrzę na różne ładne rośliny, zastanawiam się, które są jadalne - odpowiedziałem zgodnie z prawdą. Potem zapadła cisza.
- Interesują cię rośliny? - odezwała się teraz z jakby ciut większym zaangażowaniem, nie pytałem, dlaczego.
- Tutaj większość wilków ma o nich przynajmniej małe pojęcie. W końcu nazwa naszej watahy... - gdybym mógł to zrobić, na pewno bym się uśmiechnął. Nagle zreflektowałem się - kim właściwie jesteś? Może dołączyłaś do nas?
Wilczyca pokiwała głową i w milczeniu "odwzajemniła" uśmiech jakby zorientowała się, że niewiele dzieliło mnie od tego gestu.
- Mam na imię Raisa - powiedziała, jednak w jej zachowaniu zauważyłem pierwsze oznaki tego, że mogłaby na tym zakończyć naszą rozmowę. Odrzekłem więc szybko, zanim postanowiła odejść:
- Ja Zawilec - teraz z poczuciem spełnionego obowiązku i wypowiedzenia ostatniego jak na razie zdania w tej rozmowie, czekałem na dalszy rozwój sytuacji.
< Raisa? >
* Mowa o epidemii choroby wywołanej przez wirusa VCIG, która ciemiężyła watahę w czasie, gdy Zawilec był szczenięciem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz