Pamiętam, jak mateczka zawsze mówiła: "Jeśli nie wiesz, co zrobić, spójrz w gwiazdy, Haruhiko. To tam właśnie są nasi przodkowie, tam znajdziesz również ich wiedzę. Musisz tylko otworzyć umysł i pozwolić się poprowadzić". Jako szczeniak, nie wierzyłem w słowa Arji. Bo przecież, te świetliste punkty na niebie czym niby są w obliczu życiowych problemów, które stają na mojej drodze ku szczęściu? Niczym. Po prostu niczym. Kolejną rzeczą, która mąci w umyśle, odbierając zdolność jasnego, trzeźwego myślenia. Dopiero kiedy dorosłem, zboczyłem zupełnie z dawnej ścieżki, zacząłem rozumieć, dlaczego gwiazdy mogą być uznawane za przewodników. Nie mówię tu już o takich stwierdzeniach, płynących od napotykanych po drodze wilków, że te jasne punkty to oczy legendarnych stworzeń czy przejścia do innych światów, bo i tacy szaleńcy się znajdowali. Pewna stara wadera, ślepa już, która widocznie przez wiele w swoim życiu przeszła, enigmatycznie stwierdziła, że kiedy tylko podnosi łeb ku ciemnemu niebu, czuje, jakby znowu widziała dzięki mocy celestialnych świateł, czuje, że nadzieja z powrotem wraca do niej i wypełnia stare, zniszczone ciało optymizmem oraz radością. Tamtej nocy, kiedy tylko zyskałem tę niezwykle ważną i cenną chwilę spokoju, usiadłem na skale i po prostu spojrzałem w górę. Przenosiłem spojrzenie od jednego, migoczącego słabo punktu, do drugiego, którego światło aż pozostawało pod powiekami, niczym cień, czy raczej widmo odległego bytu. Przez chwilę nawet miałem we łbie myśl, że gwiazdy rzeczywiście są legendarnymi bóstwami, tak dalekimi od nas, szarych mieszkańców tego świata?
Wtedy jednak pojąłem, że prawda jest zupełnie inna. Bardziej przyziemna, nieco smutna, powodująca, że melancholia pojawiła się w moim sercu jak ciemna chmura. Gwiazdy są martwe. Nigdy nie żyły, przynajmniej nie naprawdę. Po prostu pojawiły się, bez większego celu, a teraz ich światło dociera przez bezkresną przestrzeń nieba, a nam jedyne, co zostało, to wpatrywać się w pośmiertny blask bogowie wiedzą czego i nadawać im jakiś zupełnie nie związane znaczenie, aby w ten sposób ukoić wilki, poszukujące pocieszenia. Zamknięte w ciemnym, czarnym grobie nieba, emanują tym, co im zostało. Udają, że jeszcze mają coś temu światu do przekazania, są jak aktorzy na środku sceny, próbujący nie dostrzec faktu, że ich przedstawienie chyli się ku końcowi, a wszyscy widzowie już dawno zajęli się własnymi sprawami. Że są jak mówcy, którzy myślą, że są w stanie zmienić cokolwiek, nawet jeśli nie mają żadnej siły przebicia.
Zupełnie jak ja, pomyślałem gorzko, a po chwili zaszczekałem w parodii krótkiego śmiechu. Jestem taki sam, jak te gwiazdy. Martwy w środku, udający, że jeszcze tli się we mnie ta ostatnia, słaba iskierka, aby tylko nie zostać zapomnianym, nie wypalić się do końca.
Dlatego właśnie, kiedy tylko wróciliśmy do Mundusa i pozostałych, jedyne, co chciałem zrobić, to ujrzeć te światła ponownie. Może zacząłem już bredzić z osłabienia, może po prostu szaleństwo ostatecznie mnie dogoniło. Nie wiem.
— Haruhiko. Strasznie słabo wyglądasz. Co się dzieje? — Głos ptaka sprawił, że przestałem wodzić wzrokiem po wnętrzu jaskini. Zamrugałem powoli, kilkukrotnie, walcząc z zawrotami głowy. Tym razem nie unikałem wzroku Wrotycza. Wręcz przeciwnie, podłapałem go, skupiłem się na wilku ze wszystkich swoich sił, bo wiedziałem, że jeśli tylko stracę czujność, cały mój wysiłek związany z utrzymaniem jako takiej przejrzystości umysłu pójdzie na marne. Nie przestałem patrzeć na tego tajemniczego, burego basiora, za informacje o którym oddałbym wręcz wszystko, nawet jeśli moje słowa były raczej skierowane do Mudnusa. Ten, swoją drogą, również intrygował mnie, nieco mniej niż Wrotycz, lecz nadal, kiedy tylko znajdowałem się w pobliżu jego osoby, odczuwałem coś na wzór niezdrowego podniecenia.
— Jestem zmęczony — powiedziałem krótko, siląc się na zwykły dla mnie głos — Spokojnie, nie przejmujcie się mną.
< Wrotycz? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz