Tak bogate, ciężkie wrota nie sprawiały wrażenia, jakoby za nimi miało kryć się wyjście, nie widziałam jednak przeszkód, by wejść i się co do tej tezy upewnić. Byle szybko, bo coraz mniej mnie już to wszystko bawiło.
Omiotłam przejście wzrokiem od góry do dołu, po czym popchnęłam je barkiem. Wrota nie należy do cienkich i niewiele ważących, ale prócz tego nic ich nie blokowało i wkrótce ukryte za nimi pomieszczenie stanęło przed nami otworem. Spojrzałam na Kivuli i zaproponowałam, że skoro źle się czuje, może tu zostać, a ja samotnie przeczeszę teren, ona jednak wzbudziła już w sobie nowe pokłady determinacji i, jak na nią stanowczo, wyraziła chęć zabrania się ze mną. Obojętnie machnęłam głową, po czym weszłam do środka.
Pomieszczenie było obszerne, lecz trochę ciemne. Ściany, podłoga i sufit miały ciemnoszarą barwę, zdawało mi się też, że widziałam gdzieniegdzie ślady wilgoci. Taką paletę kolorów idealnie dopełniały szmaragdowe liście winorośli, które oplatały dolne warstwy kamieni oraz jej purpurowe owoce, a także... złoto. Oczy otworzyły mi się szeroko ze zdziwienia, kiedy lustrowałam wzrokiem sterty złotych krążków porozrzucane po całej komnacie. Gdzieniegdzie wśród nich błyszczał jakiś klejnot. Ważniejszą jednak osobliwością wydawały się siedzące na wysokich postumentach pod przeciwległą ścianą trzy szare wilki. Podchodząc bliżej, zorientowałam się, że są wykonane z kamienia, choć dziwiła mnie precyzja, z jaką zostały wykonane. Ich realizm budził we mnie dziwne uczucie niepokoju. Walcząc z nim, ruszyłam do ściany, przed którą znajdowały się rzeźby, przeczuwając, że jeśli gdzieś tutaj miało być wyjście, to właśnie w tym miejscu. Niestety, nawet obmacywanie ciemnego kamienia nie pomogło. Wróciłyśmy do punktu wyjścia.
Wróciwszy przed oblicze wyjątkowych postaci, kiwnęłam głową w stronę wrót, informując towarzyszkę, że się stąd zabieramy. Następnym celem stał się lewy korytarz. Ciemne, wężowate przejście napawało mnie jakąś nadzieją, szanse powodzenia wydawały się większe, niż były one w zamkniętym pomieszczeniu.
Po jakimś czasie ścieżka wyrzuciła nas w kolejną salę. Wydawała się sporo dłuższa od poprzedniej, po wejściu nie mogłam dojrzeć bowiem przeciwległej ściany. Nie to było jednak najciekawsze, gdyż pod naszymi łapami rozciągała się teraz ściółka, a wokół pełno było niewielkich drzew iglastych. Rosły one gęsto jak w prawdziwym lesie, i chociaż aura ciemności znana z poprzedniego pomieszczenia była tutaj także nie do przeoczenia, uznałam znalezienie tego miejsca za dobry znak. Gdyby nie nie najlepszy stan mojej przyjaciółki, z pewnością ruszyłabym przez mrok biegiem, w owej sytuacji pozostał mi jednak tylko płynny marsz.
<Kivuli?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz