czwartek, 3 maja 2018

Od Kurahy CD Wrotycza - "Liga Beżowej Ziemi"

Wróciłem do domu. Nie musiałem się przygotowywać, ani nawet odpoczywać, ale liczyłem, że zdążę porozmawiać z Shino przed wyruszeniem w drogę. Mimo że przyzwyczaiłem się do jego humorków, za każdym razem martwiły mnie tak samo. Wśród wszystkich, którzy jedynie przewinęli się przez moje życie - on nigdy mnie nie zostawił. 
Rozejrzałem się po jaskini, która kiedyś należała do mojej zmarłej ciotki. Świszczący wiatr podrywał z ziemi ziarnka piasku i źdźbła trawy, które zapewne wniosłem ze sobą. Po raz kolejny zastanawiałem się, czy tak wygląda bałagan? Nie, przecież kiedyś był tu popiół i zwęglone gałęzie - pamiątka po Kasai, która w chłodne zimowe wieczory rozpalała ogniska, by zapewnić nam trochę ciepła. Już dawno się ich pozbyłem i niemal zapomniałem już jak wygląda ogień. Pamiętałem za to zapach spalenizny. Jedna z niewielu "normalnych" woni, jakie mogłem wyczuć. 

Wyszedłem. Miałem dziwne przeczucie, że Shino nie wróci przynajmniej przez następnych parę dni. Skierowałem się w stronę południowo-zachodniej granicy. Słońce dopiero zachodziło, ale nie miałem nic lepszego do roboty. Właściwie, tak wyglądał każdy mój dzień. Rozmowy z Shino, chodzenie w kółko, względnie jakieś polowanie. Gdybym wcześniej wiedział, jak bezkonfliktowa będzie ta wataha, w życiu nie zostałbym szeregowcem. Co innego mógłbym robić? Umiałem tylko walczyć i polować. Pierwszego unikałem jak ognia, drugie z tygodnia na tydzień stawało się bardziej monotonne i przewidywalne. Ile można gonić sarny i króliki? Może nie byłem stworzony do takiego życia? Głupota, oczywiście, że nie! Ale co mogłem zrobić? Odejść? Wszystko co kiedykolwiek miałem było właśnie tutaj. Mimo pewności, że Shino poszedłby ze mną, ta myśl wydawała mi się zbyt abstrakcyjna. Nie znałem innego życia, nie miałem gwarancji, że gdziekolwiek odnalazłbym się lepiej.
Porzuciłem te rozważania. Mój umysł skupił się na bardziej aktualnym problemie: szkolenia wojenne. Czy to znaczyło, że będę musiał walczyć? Pewnie tak. Nie chciałem tego, ale był to pewien sposób na oderwanie się od nudy, która powoli odbierała mi resztki racjonalnego myślenia. Mógłbym oszaleć i zrobić coś głupiego, a przecież byłem oazą spokoju. Zawsze w defensywie, choć tyle sytuacji w moim życiu wymagało zdecydowanej ofensywy, bez zbędnego wahania i podszeptów sumienia, nakazujących siedzieć, gdy tak desperacko chciałem zawalczyć o swoje.

Przy granicy znalazłem się długo po zmroku. Położyłem się na środku ścieżki i przymknąłem oczy. Co zrobię, gdy wrócę do tego nudnego, przewidywalnego życia, które ciągnie się z dnia na dzień, jak flaki wyciągane z jeszcze ciepłego ciała sarny? Shino mówił kiedyś, że mógłbym polować na demony, że mam do tego idealne warunki. Nie byłem jednak wystarczająco silny ani zapobiegawczy. W zbyt wielu przypadkach okazywałem się bezsilny.

***

Rano obudziło mnie trzepotanie skrzydeł w oddali. Prawie natychmiast chciałem zerwać się z miejsca, ale zawahałem się. To tylko trzepotanie, z pewnością tylko Mundurek. Miałem taką nadzieję, bo nie zniósłbym dalszego czekania. 
W ciągu pary pełnych napięcia sekund, Mundus i Wrotycz wyłonili się spomiędzy drzew.
- Wrotycz, jesteś wreszcie - wstałem szybko, - idziemy.
- Idziemy - przytaknął Wrotek - dziękuję, Mundurek.
- Nie ma o czym mówić. To wy macie przed sobą przyszłość. Obaj. Bez względu nie tylko na to, co działo się w watasze, ale i na wasze wcześniejsze spory.
- Damy sobie radę, jak zawsze! - zawołałem, skupiając się już tylko na drodze, która nas czekała. Z jednej strony chciałem, by spacer przez WSJ przebiegł spokojnie, a z drugiej...
- Zatem czekamy w domu. - Spojrzałem na uśmiechającego się ptaka. Nieobecność Shino znów boleśnie dała mi się odczuć. 

Mundus odleciał, a my ruszyliśmy dróżką, wymieniając tylko porozumiewawcze spojrzenia. Nie miałem nic przeciwko milczeniu, ale zdawało mi się, że odwlekamy tylko rozmowę, której i tak nie mogliśmy uniknąć


< Wrotek? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz