Nastał kolejny dzień. Wbrew pozorom zapowiadał się nieźle, mimo duchoty i burzowych chmur na wschodzie. Słońce prażyło niby mocniej, niż dzień wcześniej, ale nie zraziło mnie to ani trochę. Wszakże trening sam się nie zrobi, kondycja sama się nie poprawi, a organizm sam się nie zmęczy. Czy coś takiego.
Wychodząc z jaskini, minąłem Shino. Niemal go nie zauważyłem, co było dość ciężkie przy pięciu ogonach.
- Hej - zacząłem, odwracając się gwałtownie. Lis spojrzał na mnie z nieskrywanym zaskoczeniem.
- Coś nie tak?
- Zniknąłeś na parę dni - przypomniałem z wyrzutem w głosie.
- Rzeczywiście - przyznał. - Robię tak średnio co dwa tygodnie.
Położyłem uszy po sobie i zmarszczyłem brwi. Miał racje. Powinienem się w sumie już do tego przyzwyczaić.
- Nieważne - burknąłem, przekraczając próg jaskini.
Ruszyłem truchtem w stronę stepów. Nie potrzebowałem przecież jego pomocy. Zawsze mogłem biegać w kółko, czyż nie?
A przynajmniej zanim się rozpada.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz