sobota, 5 maja 2018

Od Haruhiko CD Wrotycza

Chyba od zawsze nienawidziłem snów. Zarówno tych dobrych, neutralnych jak i koszmarów. Powód był prosty, a za razem skomplikowany.
Bałem się tego, co mój umysł może wymyślić. 
W końcu, sny to odbicie naszych wspomnień, leków, marzeń i pragnień. A w swoim przypadku zdawałem sobie sprawę, że te myśli będą zapewne oscylować wokół morderstwa i chaosu w swoim umyśle. Dodatkowym czynnikiem dla powstawania niezbyt - miłych snów byłaby rozmowa, jaką odbyłem przed samym zapadnięciem z Mundusem oraz po części Wrotyczem.
Mimo wszystko, postanowiłem zaryzykować. Zainspirowany stwierdzeniem ptaka, że nowe ideały tworzy się łatwiej, niż może się to ogólnie wydawać, pozwoliłem mackom snów ogarnąć mój umysł i wyświetlić obraz pod powiekami.
Wszystko zaczęło się spokojnie. Znalazłem się na polanie, która pokrywała całą przestrzeń między górami. Kotlina, bo tak się to fachowo zwało, była niewielka, lecz... Piękna. Zapierała dech w piersiach swoimi barwami oraz strzelistymi szczytami. Spośród falujących na wietrze traw wyrastały czerwone maki, drobne fiołki, malutkie stokrotki i wiele, wiele innych tworów natury. Ile ich było, nie zliczę. Znajdowały się po prostu wszędzie. 
Wsunąłem pysk między zbiorowisko chabrów, napawając się ciepłym słońcem i urokliwym krajobrazem. Zerwałem nawet jedną z tych roślinek i wsunąłem w ogon, aby go nieco udekorować. W końcu, nie po to tyle o niego dbam, żeby wilki go przeoczyły, czyż nie?
Nad moją głową przeleciał sokół, krzykiem oznajmiając przybycie. Wyprostowałem się więc,w powiodłem za nim wzrokiem, a podmuch rozwiał moje futro. Na czystym, błękitnym niebie nie było ani jednej chmury, więc tym bardziej nie zanosiło się na deszcz. Czy w ogóle w tak rajskiej krainie jak ta mogą być deszcze?
Może i nie. Burze są za to na pewno. I to częściej, niż może się przeciętnemu umysłowi zdawać.
Huk przeszył powietrze. Był tak donośny, że musiałem podkulić uszy, kiedy poczułem kujący ból. Nie mówiąc już o irytującym piszczeniu, jakie temu towarzyszyło. Rozejrzałem się wokół, a moje spojrzenie zostało przykute przez unoszący się w oddali ni to dym, ni to kurz. Zignorowałem to, myśląc, że to jedynie daleki pożar. O bogowie, jaki głupi byłem!
Byłem już prawie na drugim końcu łąki, gdy minęły mnie przerażone zwierzęta. Widziałem panikę w ich oczach i ruchach. Co one musiały ujrzeć, aby tak zareagować?
Odskoczyłem na bok, aby uchronić się przed biegnącym dzikiem, który gnał na oślep. Czy raczej, uciekał przed zapadającą się ziemią. 
Znieruchomiałem z szoku, chłonąc obraz przed moimi własnymi oczyma. Warstwy gleby i skały znikały w czeluściach, wciągając za sobą rośliny, drzewa i zwierzęta, które nie zdołały uciec.
Niewiele myśląc, wyskoczyłem co sił w łapach przed siebie, lawirując między nogami innych stworzeń. Wiedziałem podświadomie, że w górach będę bezpieczny, więc te obrałem za cel swojej podróży.
Wtedy jednak okazało się, że... Nie mogę tam dotrzeć. Jak dziwnie to nie brzmiało, nieważne, jak długo biegłem, jakby stałem w miejscu. Słyszałem już głuchy szum zapadającej się materii, kilka grudek osunęło się spod moich łap. Nie chciałem patrzeć za siebie, lecz czułem w kościach, że umrę. Że to mój koniec. Nie uda mi się dobiec nawet do podnóża, nie mówiąc już o szczycie.
Straciłem nagle przyczepność, kiedy niesforny kamień zapadł się pod ziemię, a ja zawisłem nad przepaścią, trzymając się jedynie na przednich łapach. Ziemia jak na zawołanie przerwała swoją entropię, pozostawiając mnie w sytuacji bez wyjścia. Nie skoczę, no bo jak, skoro trzymam się na samych końcach łap. Spaść też nie spadnę, bo instynkt samozachowawczy nie pozwoli mi na puszczenie się. 
Walcząc z myślami, prawie nie zauważyłem, że ktoś się przede mną znajduje. Mały ktoś, mówiąc szczerze. O ładnym, szarawym futerku i złotych oczach.
— Mishka... — Wyszeptałem z niedowierzaniem, kiedy ujrzałem pyszczek mojej siostry — Mishka, pomóż mi!
— Haruś, dlaczego? — Położyła łapy na moich, spoglądając mi smutno w oczy. Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Cisza przedłużała się, a waderka nadal wbijała we mnie wzrok. W pewnym momencie jednak wbiła ostre i długie jak na jej wiek pazury w moje ciało. Zaskomlałem z bólu.
— Kochałam cię, Haruś, wiesz? — Po tych słowach, zepchnęła mnie w otchłań. Pęd powietrza i zimno sprawiło, że nie mogłem nawet krzyknąć. Spadałem więc, a moja dusza po raz kolejny pękła jak szkło, rozpadając się na tysiące kawałków.


— Życie jest ciągłym rodzeniem się i śmiercią. — Rzuciłem nagle, wskakując na pień drzewa. Wrotycz wzniósł oczy ku niebu, a Ligrek zaśmiał się jedynie pod nosem. Wyruszyliśmy właśnie na poranne polowanie, wraz z pierwszymi promieniami słońca. Z początku, Wrotycz nieco oponował, tłumaczył się, że nie potrzebny jest mu drugi ogon, ale ostatecznie, po namowach Mundusa, wyraził zgodę na to, bym dołączył do ich dwójki. Byłem mu za to wdzięczny, więc postanowiłem, że wprowadzę swój plan w życie specjalnie dla basiora. Mianowicie, chciałem się zmienić. Chciałem zacząć czuć i zachowywać się jak przykładny obywatel WSC. Niby początki zawsze są trudne, dlatego jeśli przeżyję pierwszy miesiąc, reszta pójdzie jak z płatka. Tak przynajmniej próbowałem się pocieszać. 
— Drugi Mundurek się znalazł. — Burknął Wrotycz, przyspieszając kroku i uważnie lustrując otoczenie. Sam zeskoczyłem zgrabnie na ziemię i podążyłem za nim w bezpiecznej odległości. Ligrek został nieco z tyłu, jednak nadal uważnie przysłuchiwał się zarówno naszej rozmowie jak i otoczeniu.
Zignorowałem uwagę wilka, ponownie będąc w stanie zamyślenia. Jedna nawet ciekawa myśl wpadła mi do łba. 
— Czym jest dla ciebie człowieczeństwo? — Wypaliłem nagle, a w odpowiedzi otrzymałem długie, ostentacyjne westchnięcie basiora. No dobrze, może i męczyłem go swoimi przemyśleniami od rana, zachowując się chyba najbardziej sztucznie w życiu, ale po prostu był jedyną postacią, która chciała mnie słuchać.
— Człowieczeństwo nie odnosi się przypadkiem tylko do ludzi? — Zauważył całkiem logicznie nasz drugi towarzysz, co sprawiło, że pogratulowałem mu w myślach czujności.
— A masz lepsze określenie? Wilczeństwo? To nie brzmi zbyt ładnie. — Prawie rozgadałem się ponownie, jednak zobaczyłem wtedy zwrócony w swoją stronę pysk Wrotycza. Zamilkłem więc, czekając na odpowiedź.
— Człowieczeństwo czy to nieszczęsne wilczeństwo, jak żeście to zgrabnie określili — Zaczął, nie przerywając biegu — To zdolność do myślenia i podejmowania decyzji. Oraz brania za nie odpowiedzialności
— A życie? — Musiałem solidnie namachać się łapami, aby nadążyć za Wrotyczem. Ten zdawał się chyba nie zauważać mojego wysiłku. — Jaki sens ma dla ciebie życie?
— Żadnego — Warknął już z nutką złości w głosie — Życie to życie. Rodzimy się, jakoś przez to przechodzimy i zdychamy jak wszystko wokół.
— Cicho bądźcie — Oznajmił nagle Ligrek. Posłusznie zamilkłem, a Wrotycz chyba się nawet z tego ucieszył. Nie mnie to oceniać.
Wilk podbiegł do naszej dwójki, po czym skinął łbem na pewien punkt w dole. Bury basior od razu tam zerknął, więc zrobiłem to samo. Na początku nie wiedziałem, na co patrzę, ale kiedy obiekt się poruszył, przełknąłem ślinę.
— To.. Niedźwiedź? 

< Wrotycz? > 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz