czwartek, 31 maja 2018

Podsumowanie maja!

Moi Kochani,
nadszedł czas na podsumowanie kolejnego miesiąca, który spędziliśmy trochę wspólnie, a trochę na wiosennych nieobecnościach, ale co tam. Zasadniczo nie było źle, lepiej, niż w kwietniu, marcu, no i w ogóle od trzech miesięcy mamy tendencję wzrostową po nagłym zastoju, więc świetnie. Czerwiec, o ile nie zostaniemy obarczeni zbyt dużą ilością obowiązków związaną z końcem roku, które nie są obce większości z nas, zapowiada się również absolutnie nie najgorzej.
Jak to mam w zwyczaju, wysypię dziś na tą wiadomość całą masę słów mających wyrazić mój żal, w tym miesiącu, dotyczący konkursu, który przygotowaliśmy wspólnie, a udział w którym zadeklarowały cztery osoby. Przedłużyliśmy termin, by wszyscy zdążyli napisać opowiadanie konkursowe. Mieliście na to prawie miesiąc, Moi Mili. Tylko dwie, Palette i Kuraha, przysłały opowiadania - gdybym tylko wiedział od początku, że uczestników będzie tylko dwójka, to wydarzenie moglibyśmy zorganizować kiedy indziej. Na przyszłość proszę, żebyście zgłaszali się do konkursu tylko wtedy, gdy jesteście pewni, że będziecie mogli wziąć w nim udział.
To na tyle, cieszcie się rankingiem!

Najwięcej opowiadań, bo aż 7, napisał Haruhiko.
O jedno mniej niż powyższy basior, 6 opowiadań, napisali Kuraha i Wrotycz.
Trzecie miejsce to w tym miesiącu dosyć trudna sprawa, ponieważ wszyscy pozostali napisali po jednym opowiadaniu. Tak więc, trzecie miejsce zajmują w tym miesiącu... Palette, Megami, Lucius i Zawilec. Gratuluję!

                                                                                         Wasz samiec alfa,
                                                                                             Oleander

sobota, 26 maja 2018

Od Wrotycza CD Megami

- Trochę tego dużo - zauważyłem, odkładając jedną z kilkunastu naszych zdobyczy. Megami pokiwała głową w zamyśleniu.
- Może podzielimy się z innymi? - zapytała nagle, natchniona nowym pomysłem.
- Świetny pomysł - westchnąłem, ponownie biorąc w zęby tym razem trzy z ofiar, które zmieściły mi się w pysku. Padły pod rażeniem naszych kłów i naciskiem silnych łap - zanieśmy je reszcie, kilkoro z naszych wilków powinno siedzieć teraz nad jeziorem na Polanie Życia - przeciągnąłem się leniwie. Zaczynałem być zmęczony, a dzień powoli zbliżał się ku końcowi. Towarzysząca mi wadera również okazywała pierwsze oznaki senności.

Gdy wśród drzew dostrzegłem kilkoro innych wilków, a zapach znajomych wader i basiorów stał się  zupełnie wyraźny, zatrzymałem się gwałtownie, upuszczając trzy, niewielkie, młode zające, które dotychczas  trzymałem w pysku.
- Zostawię sobie jednego - powiedziałem - dalej idź sama - powiedziałem - zjesz z bardziej odpowiednimi wilkami - mruknąłem smętniej, lekko zniżając pysk. Megami jeszcze przez chwilę stała i z zastanowieniem wpatrywała się we mnie, dzierżąc swoje trzy zające.
Nie minęło jednak pół godziny, gdy siedziałem już w innej części lasu, samotnie jedząc zdobycz, którą wspólnie upolowaliśmy wcześniej.

poniedziałek, 14 maja 2018

Od Kurahy - 4 trening szybkości

Nastał kolejny dzień. Wbrew pozorom zapowiadał się nieźle, mimo duchoty i burzowych chmur na wschodzie. Słońce prażyło niby mocniej, niż dzień wcześniej, ale nie zraziło mnie to ani trochę. Wszakże trening sam się nie zrobi, kondycja sama się nie poprawi, a organizm sam się nie zmęczy. Czy coś takiego.
Wychodząc z jaskini, minąłem Shino. Niemal go nie zauważyłem, co było dość ciężkie przy pięciu ogonach.
- Hej - zacząłem, odwracając się gwałtownie. Lis spojrzał na mnie z nieskrywanym zaskoczeniem.
- Coś nie tak?
- Zniknąłeś na parę dni - przypomniałem z wyrzutem w głosie. 
- Rzeczywiście - przyznał. - Robię tak średnio co dwa tygodnie.
Położyłem uszy po sobie i zmarszczyłem brwi. Miał racje. Powinienem się w sumie już do tego przyzwyczaić.
- Nieważne - burknąłem, przekraczając próg jaskini.
Ruszyłem truchtem w stronę stepów. Nie potrzebowałem przecież jego pomocy. Zawsze mogłem biegać w kółko, czyż nie? 
A przynajmniej zanim się rozpada.

niedziela, 13 maja 2018

Od Kurahy - 3 trening szybkości

Nie miałem ochoty wstawać. Właściwie na nic nie miałem ochoty. Leżałem w swojej jaskini, zaraz przy wyjściu, grzejąc się w słońcu. Poranek był naprawdę śliczny. A może popołudnie? Nieważne. Pogoda zdecydowanie nie sprzyjała aktywności fizycznej, a szkoda, bo miałem spore plany. Było jednak zbyt duszno, zbyt gorąco i zbyt słonecznie. Zdecydowanie tęskniłem za zimą.
Wstałem, przeciągając się z niekrytą niechęcią do świata. Leżenie nudziło w upale sto razy bardziej. W dodatku musiałem kontynuować trening albo przynajmniej zrobić cokolwiek, by uspokoić sumienie, a resztę odłożyć na przysłowiowe "jutro". Albo pojutrze.
Z tym postanowieniem wybrałem się na plażę. Gorący piasek parzył w łapy, ale po chwili znalazłem się na tyle blisko brzegu, by fale mogły mnie dosięgnąć Nad morzem było chłodniej i wiał przyjemny wietrzyk, co ostatecznie przekonało mnie do przebiegnięcia się wzdłuż brzegu. Nie zmęczyło mnie to jakoś tragicznie, ale uznałem, że wystarczy jak na jeden dzień. Przecież nie mogłem się przemęczać.

sobota, 12 maja 2018

Od Megami CD Wrotycza

Podniosłam się z ziemi.-Znasz jakieś dobre miejsca do polowań?
-O tak, i to dużo.
-To świetnie. Mam nadzieję, że nie będziemy musieli odwiedzić tych wszystkich miejsc. Prowadź-kiwnęłam głową.
Wrotycz odwrócił się, po czym potruchtał w wybraną przez siebie stronę. Pobiegłam za nim. Początkowo myślałam, że będziemy polować na jakiejś polanie. Jednak basior zaprowadził mnie do nieco mniejszego lasku.
-To tu-odparł, zatrzymując się. Rozejrzałam się, po czym przyciągnęłam nos do ziemi. Wrotycz zrobił to samo. Udało nam się złapać jakiś trop. Na nasze szczęście był on dosyć mocny, jakby ofiara znajdowała się kilka metrów od nas.
-Tam...-wilk wskazał ogonem miejsce, w którym zapach był najintensywniejszy. Powoli zaczęliśmy skradać się w tamtą stronę. Chwilę później udało się nam dostrzec króliczą norę. Wokół niej kicało kilka królików, ale podejrzewałam, że jeszcze trochę było w środku. Wymieniłam z basiorem porozumiewawcze spojrzenie. Rozeszliśmy się na dwie strony. Udało nam się zgonić króliki w jedną grupę. Najpierw powoli, spokojnie... a potem skok! Gdy tylko poczułam ciało ofiary, od razu zacisnęłam zęby. Wrotycz biegł już za kolejnym. Odstawiłam swoją pierwszą porcję na bok, po czym zaczęłam rozglądać się za kolejną. Niestety przez nasze wtargnięcie, króliki rozbiegły się. Niektóre nawet zdążyły uciec do nory. Wrotycz zniknął za drzewami, w pogoni za królikiem, a ja ruszyłam w kierunku najbliższego.
Łącznie, złapaliśmy 15 królików. Położyliśmy je wszystkie obok siebie. Patrzyłam na ten stosik z zamyśleniem. 
-Trochę tego dużo...-basior odłożył jednego królika, aby go zjeść. Do głowy przeszedł mi pewien pomysł.
-Może podzielimy się z innymi?

< Wrotycz? Aaaah, wiem że to opo jest takie" proste", no ale pisałam to już prawie 5 miesięcy, więc niech będzie tyle ile jest... >

piątek, 11 maja 2018

Od Wrotycza CD Haruhiko

Haruhiko podbiegł do nas radośnie, kilkoma szybkimi ruchami kończąc to, co zaczęliśmy Ligrek i ja przy rannej łani, leżącej na ziemi. Złapałem zębami za silne niegdyś mięśnie ukryte pod skórą na łopatce ofiary i energicznie pociągnąłem z całej siły. Dosyć szybko dostałem się do mięsa, a spod mojej szczęki wypłynęła ciemnoczerwona krew zwierzęcia. Delikatnie przysiadłem, kładąc jedną z przednich łap na zdobyczy i przytrzymując leżące obok pożywienie.
- Nie jecie? - zapytałem nagle, podniósłszy wzrok i zauważywszy niepewne spojrzenia towarzyszy, wpatrzonych w dal.
- Tak, poczekaj chwilę - Ligrek zastrzygł jednym uchem, nie odrywając wzroku od przestrzeni lasu. Wstałem, podążając wzrokiem za oczyma wilka. Przez chwilę wszyscy trzej staliśmy w bezruchu, uważnie nasłuchując ewentualnych odgłosów niebezpieczeństwa, mogących nadejść od strony lasu. Tam, dalej, za pobliskimi drzewami widać było najbardziej mroczną jego część, przez większość tutejszych nazywaną Skrytym Lasem.
- Słyszycie? - zapytał cicho, a po jego ciele nagle przeszedł widoczny dreszcz. Haruhiko i ja, nadal skupieni na nasłuchiwaniu, pokręciliśmy głowami.
- Co tam się dzieje? - szepnął szary wilk, robiąc krok w kierunku lasu.
- Ligrek, ja niczego tam nie słyszę - odpowiedziałem cicho, z niepokojem przyglądając się towarzyszowi - na pewno ci się nie zdaje?
- Wydaje mi się... chyba nie - zaprzeczył gwałtownie i nieco głośniej - słuchajcie, podejdźmy tam na momencik.
- Nie, lepiej nie - przerwałem - nie ma potrzeby narażać się na kolejne przywidzenia. Wiem, jak działa Skryty Las, już nieraz miałem okazję się o tym przekonać. Haruhiko - dodałem już zupełnie normalnym głosem - słyszysz cokolwiek?
Basior tylko pokręcił głową. On jednak także był czujnie wpatrzony w przestrzeń, wciąż nasłuchując, tak samo jak Ligrek. Czy to ja nie zdaję sobie sprawy z czegoś ważnego? Zmysły mylą mnie aż tak? Niemożliwe, to nigdy nie miało miejsca.
Potrząsnąłem głową, chcąc zapomnieć o trapiących mnie wątpliwościach. Aby pokazać spokój i upewnić moich towarzyszy o mylności ich niepokoju, ponownie usiadłem przy świeżym mięsie i zacząłem żuć je powoli, mając jednak nadzieję, że oba wilki zaraz przyłączą się do posiłku.

< Haruhiko? >

czwartek, 10 maja 2018

Od Kurahy - 2 trening szybkości

Następnego dnia postanowiłem wreszcie poszukać Shino. Jego ciągłe znikanie zaczynało mnie drażnić, a akurat przede mną nie mógł się ukryć dzięki swojej iluzji. Wprawdzie mógł na wiele innych sposobów, ale po co zadawałby sobie tyle trudu? 
Ruszyłem biegiem przez las, ignorując otaczające mnie zapachy. Jakby wszystkich nagle na wiosnę zachciało się używać magii. Zwolniłem odrobinę. Wypadałoby jednak nie przegapić jakiegoś znaku, że lis mógłby być w pobliżu. Nie byłem pewien czy tak naprawdę potrzebowałem jego pomocy, czy jego obecność po prostu dodawała mi otuchy. Chyba oba, a przynajmniej tak zawsze lubiłem sobie wmawiać.
Pogrążony we własnych myślach, nawet nie zauważyłem kiedy przebiegłem parę kilometrów, nie zwracając uwagi na otoczenie. A Shino pewnie gdzieś tam siedział i kiwał głową z dezaprobatą. 
Zawróciłem. Może udałoby mi się go zastać w domu? Kiedyś przecież musiał wrócić. Zdecydowanie, będę musiał z nim poważnie porozmawiać, gdy raczy się zjawić. 
Ostatni odcinek drogi pokonałem najszybciej jak mogłem. Nie zastałem jednak lisa ani w jaskini, ani po drodze.

środa, 9 maja 2018

Od Kurahy - 1 trening szybkości

Siedziałem nad rzeką, ciesząc się chłodnym wiatrem - jedyną rzeczą zdolną ukoić moje skołatane nudą nerwy. Całe szczęście wiatr zawsze miałem niemal na zawołanie. Shino wybył gdzieś już jakiś czas temu, nie pytałem nawet dokąd się wybiera. Miałem na głowie swój własny brak zajęć i trochę "nicnierobienia" do zrobienia.
Przeturlałem się na plecy. W takiej pozycji mogłem obserwować świat do góry nogami, co było dość ciekawe, ale po dłuższej chwili zaczynała boleć głowa. Przekręciłem lekko głowę, bo oto w polu mojego widzenia pojawił się czarny basior, który nie tak dawno dołączył do watahy.
- Co porabiasz, towarzyszu? - zawołałem, wyrywając wilka z zamyślenia.
- Trenuję - odburknął i wrócił do mamrotania czegoś pod nosem.

Oho, kolejny się znalazł. Ze zgrozą przypomniałem sobie te wszystkie porażki w szczenięcych potyczkach z Wrotyczem. Nie tym razem, Wszechświecie, nie dam ponownie z siebie zakpić. Wystarczy już, że Wrotek dawno osiągnął poziom, do którego mi daleko. Mogę sobie być tym drugim najsilniejszym, ale na jak długo? Oto jest pytanie, a ja nie lubię pytań bez odpowiedzi. 
Z drugiej strony, jeśli miałem kiedykolwiek zrealizować swój plan i pójść za radami Shino - musiałem stać się silniejszy. 
Zerwałem się z miejsca, delikatnie się zataczając, bo mój mózg nie był w stanie tak szybko przyswoić zmiany położenia mojej głowy. Tylko co dalej? Myśl, myśl, myśl, Kuraha! W takim stanie nie pokonasz... swoich wrogów! Właśnie, wrogów. Nie można przecież skupiać się na jednostkach. Chyba.
Przebierałem jeszcze chwilę łapami w miejscu, nie wiedząc co zrobić. To Shino zajmował się moimi treningami, a tera nawet nie wiedziałem gdzie jest.
- Ogarnij się Kuro, jesteś dorosłym, samodzielnym basiorem - mruknąłem, ruszając truchtem w stronę lasu.
Nie odwróciłbym się, gdyby nie zapach. Nie potrafiłem go opisać inaczej niż żółty i fioletowy. 
Pomiędzy drzewami stało coś w rodzaju widmowego jelenia. Moja druga forma nie reagowała, więc nie było demonem, a co za tym idzie - ominąłem to szerokim łukiem. Jeśli narozrabia, niech Mundurek się z nim męczy, ja umywam łapy.
Przyspieszyłem nieznacznie z zamiarem wybrania się na małą przebieżkę. Zobaczę co dalej, gdy wróci Shino.

wtorek, 8 maja 2018

Od Haruhiko CD Wrotycza


— Tak. Idziemy dalej. — Mruknąłem, na co Wrotycz skinął nieznacznie łbem, na znak, że przyjmuje moje słowa i ruszył truchtem w las. Na szczęście, nieco wolniej. Przynajmniej mogłem go dogonić. 
Ja i Ligrek pozwoliliśmy basiorowi prowadzić tę naszą niezbyt - wesołą kampanię, gdyż to wilk jako pierwszy podjął trop. Wywnioskowałem to po tym, że nagle wyprostował uszy, obwąchał intensywniej powietrze i w mgnieniu oka zmienił swoją trasę. Chcąc nie chcąc, musiałem posnuć się za nim, leniwie poruszając łapami w rytm burczenia w brzuchu. Nasz drugi towarzysz odbił w bok. Być może to ich taktyka łowiecka? Albo sam zauważył coś godnego uwagi?
Byleby to było jedzenie.
Wrotycz w pewnym momencie przeszedł w skradanie, położył uszy po sobie i ruchem pyska nakazał mi zrobienie tego samego. Chciałem oponować, nie zgodzić się, zawyć, że ja tu umieram z głodu, a ci w jakieś krzaki się pchają, gdy spomiędzy zarośli wynurzyła się sylwetka łani. Zwierzę to wyglądało na osłabione, a powodem takiego stanu rzeczy okazała się rana szarpana na boku.
Mój towarzysz podniósł kącik pyska, jakby wiedział więcej, niż ja. Byłem gotowy spytać go, co Wrotycza tak rozbawiło, gdy nagle wystrzelił do przodu, wskoczył na łanię i przygniótł ją przy pomocy Ligreka. Czyli to był ich plan!
Chcąc się jakoś przydać, również podbiegłem do zwierzęcia, merdając ogonem jak podekscytowany szczeniak.

< Wrotycz? >

Od Haruhiko - 4 trening siły

Tym razem Aasha zabrała mnie w zupełnie inny rejon lasu. Nie powiem, było to po części niepokojące. W końcu, znałem ja zaledwie czwarty dzień, a ta już prowadzi mnie w dziwne miejsca. Postanowiłem mimo wybitnie negatywnych myśli, dotyczących sytuacji, zaufać swojej mentorce. Gdyby chciała mnie zabić, miała już co do tego okazję. I to nie jedną. Więc skoro z nich nie skorzystała, musiała mieć dobre zamiary.
Ale na pewno za to była chorą psychopatką.
— Na szczycie czeka cię nagroda. — Oznajmiła, kiedy stanęliśmy pod kamienną ścianą, którą zmierzyłem krytycznym wzrokiem. Była stroma, ale widziałem jakieś punkty, gdzie mógłbym wsunąć łapy. Dlatego, po krótkim namyśle, zebrałem się w sobie i wskoczyłem na skały. Kilka razy prawie upadłem, kiedy zsuwałem się kończynami z chropowatych wypustek. Innym razem kamień osunął się akurat w momencie, gdy chciałem postawić tam łapę. Sądząc po tych wypadkach, można byłoby uznać, że moje serce waliło jak oszalałe.
Otóż nie.
Po wejściu na szczyt, byłem.. Spokojny. Zrelaksowany i rozluźniony. Zrównoważony. Tak, jak mówiła Aasha.
Rozejrzałem się wokół, szybko zauważając dorodnego zająca, na którego rzuciłem się z apetytem. No, I takie treningi to ja rozumiem!

poniedziałek, 7 maja 2018

Od Zawilca CD Luciusa

- Czego chcesz? - zapytałem, gwałtownie podnosząc się do pozycji stojącej i naprężając mięśnie w pierwszym odruchu reakcji obronnej. Chwileczkę, po co to. Przecież ten obcy nie wygląda groźnie. Nawet się uśmiecha... - I kim jesteś? - Dla bezpieczeństwa odsunąłem się jednak o krok od nieznajomego, dopiero teraz uspokajając się trochę. Przekroczyłem granicę bezpiecznej odległości.
- Zwą mnie Lucius, aczkolwiek reaguję też na Luca - basior zaśmiał się dosyć wiarygodnie - Jestem podróżnikiem z planem na swoje życie, tylko domu mi brak - w tamtej chwili zwróciłem uwagę na drobną czaszkę, która poruszała się miarowo wraz z każdą głoską wypowiedzianą przez mojego rozmówcę - podobno coś tutaj się znajduje, jednak nie wiem, gdzie alfę mogę znaleźć. Czy towarzysz rozwieje moje wątpliwości? - zapytał na koniec. Wolno pokiwałem głową.
- Możesz rozmawiać ze mną, jestem młodym samcem alfa - odpowiedziałem swoim zwykłym tonem.
- Ach, świetnie! - ucieszył się wilk - mam rozumieć, że włączenie się bez innych formalności w tutejszą społeczność nie zostanie uznane za obrazę?
- Em... - otworzyłem pysk, po czym kłapnąłem nim lekko, niezauważalnie napinając mięśnie policzków w nerwowym zastanowieniu. Po chwili odrzekłem - powinieneś jeszcze opowiedzieć o sobie i swojej przeszłości jednej osobie. Ale spokojnie, ten ktoś znajdzie cię sam.
Pomimo, iż dostrzegłem w oczach basiora iskierki zawodu, nie zwróciłem na nie zbytniej uwagi. Zamiast tego zamaszystym, acz powolnym ruchem machnąłem swoim puszystym ogonem, przy czym grzechem byłoby nie zauważyć, że zrobiłem to trochę od niechcenia, tak, żeby nowo przybyły nie poczuł się w moim towarzystwie nazbyt zlękniony.
- Być może potrzebujesz pomocy w pokazaniu ci wszystkich naszych terenów? Pewnie wcześniej nikogo tu nie spotkałeś.
- Terenów? Z chęcią, naprawdę. Dziś jednak jestem już ciut zmęczony - uśmiechnął się przepraszająco, nie tracąc jednak ani na chwilę animuszu i bijącej od niego od początku pewności siebie - może jutro?
Odkąd wyrosłem i zacząłem nabierać nowych doświadczeń w kontaktach z innymi wilkami, nauczyłem się już trochę zmuszać się do pewnych, wcześniej wydawało mi się, zbędnych gestów, które w danej chwili miały oznaczać konkretne, niewypowiedziane uczucia. Cały czas pracowałem nad wyrobieniem odruchów, które miały pomóc mi w codziennych rozmowach i spotkaniach z pobratymcami. Na razie opanowałem tylko machanie ogonem w tej jednej sytuacji. Albo i nie do końca opanowałem, jeśli nadal nie potrafię robić tego podświadomie, jak każdy wilk powinien, tylko przypominam sobie każdą czynność osobno, aby wykonać ją dobrze.
- Zatem spotkajmy się jutro - zupełnie szczerze uśmiechnąłem się w duchu, gdyż fizyczne wyszczerzanie się nie wychodziło mi zbyt dobrze - w naszej watasze istnieje tradycja oprowadzania nowych jej członków po całym terytorium, żeby dobrze je sobie obejrzeli. Zajmje nam to pewnie prawie cały dzień, więc dziś rozgość się spokojnie i odpocznij po podróży. Jutro zapolujemy wspólnie - kontynuowałem cały czas tym samym tonem, ani na chwilę nie odrywając spokojnego wzroku od rozmówcy, który co chwila lekko kiwał głową na znak, że rozumie i zapamiętuje wszystkie moje słowa.
Na pożegnanie zdobyłem się nawet na delikatne zgięcie kącików pyska, aby wyglądało to jak najuprzejmiej. Już polubiłem tego wilka. Bił od niego jakiś taki trudny do wyjaśnienia entuzjazm, może moglibyśmy nawet się zaprzyjaźnić. Lubiłem przyjazne i wesołe wilki, a bez wątpienia taki właśnie był Lucius.

< Lucius? >

niedziela, 6 maja 2018

Od Haruhiko - 3 trening siły

— Pilnuj tyłów! — Aasha stała pod drzewem, obserwując, jak lawiruję na jakimś starym, powalonym pniaku. Łatwo było jej mówić. To nie ona unikała za wszelką cenę widmowych ptaków, jakie pojawiały się nagle i atakowały z dosłownie każdej strony. Po długim namyśle, przeanalizowaniu za i przeciw oraz po poczuciu szarpiącego bólu w udzie, postanowiłem pokierować się radą swojej bądź co bądź mentorki, a następnie zerknąłem przez ramię. Dzięki temu mogłem odeprzeć atak czarnego sokoła, a następnie cisnąć jego ciałem o ziemię.
Po tej "rozgrzewce", jak tą walkę określił jeleń, przyszedł czas na główny trening. Dzisiaj, w ramach początków naszej współpracy, było to po prostu zwykłe przeciąganie obwiązanego jakimś starym sznurem kamienia. Niby nic takiego. Bo w końcu, co to za problem chwycić linę w zęby, spiąć się i pójść przed siebie. Ale w rzeczywistości, po pierwszej minucie, kark i szyja bolały mnie niemiłosiernie. 
Wypuściłem więc sznur z zębów i spojrzałem błagalnie na Aashę.
— Muszę? — Jęknąłem, robiąc minę zbitego szczeniaka. To chyba nie zrobiło wrażenia na istocie. Duch podszedł do kamienia, a następnie z łatwością przesunął go samym tylko dotykiem kopyta. Obserwowałem to zdziwiony. Nie wspominając o szoku, jakiego dostałem, gdy jeleń wziął linę i od tak przesunął skałę na drugi koniec parowu.
— Jeśli kamień w twym umyśle się poruszy — Oznajmiła Aasha, wracając powoli i rzucając mi koniec liny pod łapy — To i góry przeniesiesz.
Wziąłem głęboki wdech, podniosłem sznur i zamknąłem oczy. Skupiłem się na skale, przesuwając ją w myślach, a następnie ruszyłem. Nie było to proste zadanie, jednak, ostatecznie, przeciągnąłem obiekt kilka metrów dalej. Wtedy puściłem uradowany sznur i spojrzałem z uśmiechem na jelenia. Wszystko byłoby piękne, gdyby nie wizja obolałych mięśni w najbliższej przyszłości...
— Jest z ciebie dumna, młody wilku. — Aasha odwzajemniła gest — Lecz musisz się jeszcze wiele nauczyć.
Istota skinęła łbem, a kamień wrócił na swoje miejsce.
— Powtórz to ćwiczenie jeszcze raz, Haruhiko.

Od Palette CD Kurahy

Nie byłam pewna, czym obecnie byłam. Bytem siebie, jestestwo lub jego fragment? Czułam się strasznie słaba, niczym w pełni odsłonięty noworodek w samym środku wojny. Dopiero w pewnej chwili poczułam, że jestem skuta łańcuchami, których nie rozumiałam, ponieważ różniły się od tych znanych. Nie wiedziałam ile ich jest, na pewno trzymały po kilka moje części ciała. Próba poruszenia głową, czy coś w ten deseń, pozwoliła mi wyczuć najgrubszy łańcuch na szyi, obejmujący mocno kark. Towarzysząca energia wydawała się poruszona.
-Kim jesteś? Odpowiedz mi- szepnęłam prosząco przymykając oczy. Poczułam wydobywające się ciepło od tego.
-Gdybyś poznała odpowiedź, nie uwierzyłabyś.
-Czemu?
-Wiesz... Demon, który cię tu zamknął sam wcześniej przez wiele wieków był więźniem. Był zapieczętowany nie bez powodu. Kiedyś znalazł się głupiec, który w ramach testowania swoich granic magii, złamał te pieczęcie i uwolnił go. Demon przejął jego tożsamość i jedną z form, po czym pochłonął basiora.
-Czekaj... Nie mów mi, że jesteś...
Byt zabłysnął i powiększył się. Po krótkiej chwili w pewien sposób stał przede mną dorosły basior, który wyglądał jak ta pierwsza forma mojego narzeczonego, w której mi się ukazał. Mimo żalu z poczucia winy, słabo się uśmiechnął.
-Tak. Jestem Goth. Ten oryginalny. Winny wiele złego przez uwolnienie demona.
Przez chwilę milczałam będąc w szoku. Więc tamten Goth to nie jest naprawdę Goth a przede mną stał ten realny? Westchnął, jego głos zaczął drżeć.
-Po tym jak... jak uwolniłem demona, zaczęły się złe czasy. Miałem młodszą siostrę, Rainbow- tu pokazał wizję uroczej wadery, która swoje imię zawdzięczała kolorowym włosom,- ale demon po jej ujrzeniu... Zniszczył ją. W pewnym sensie zeżarł jej moce i dusze, przez co zabił ją... Przez lata kolejne były Pastel, Mina, Ilia, Beathe, Fate, Sakura, Elie, Emi, Nirvana, Trixie, Camilla, Shira, Shadow, Petra i Pina- przy każdym imieniu pokazywał wygląd każdej nieszczęśnicy.- Każda zginęła podobnie. Tym razem jesteś jednak ty. Jesteś jednak inna. 
-Czemu?
-Do tej pory zabierał esencje życia każdej wadery bo miały jeden z jego ogromnego wachlarza żywiołów. Ty masz jedyny, którym on nie posiada. Na dodatek czuje coś do ciebie...- Mówiłby dalej ale mu przerwałam. Zapytałam się go jakim cudem on tu jest. Prawdziwy Goth wyjawił, że po zostaniu fizycznie pochłoniętym, jego świadomość nie znikła ale przeniosła się w tą pustkę, w której przebywaliśmy. Czyniło go to niejako nieśmiertelnego.
-Jednak co z tobą?
-Jak, co ze mną?- Zapytałam słaba do granic wytrzymałości.
-Chcesz wygrać?
-Chcę głównie chronić bliskich.
-Kogoś szczególnego?
-Watahę. Przyjaciół oraz rodzinę- mówiąc to miałam przed oczyma roześmiane znane mi wilki, bijące ciepło od rodziców, brata co znowu chciał sięgać po trunki...
-Chyba o kimś nie mówisz, moja droga- uśmiechnął się ciepło mimo goryczy.
-To znaczy?
-Może niczego stąd nie widzę, ale słyszę wiele, głównie myśli i rozmowy demona. Jedno imię, poza twoim, często się pojawiało. Kuraha. Co z nim?
Przez sekundę stężałam ale odwróciłam wzrok na tyle, ile mogłam.
-To wspaniały przyjaciel od małego. Jest mi bardzo bliski... Domyślam się co chcesz powiedzieć i nie. Jest dla mnie bardzo ważny i nie zamierzałam pozwolić, by coś mu się stało. 
-Dlatego go odpychałaś- podsumował.- Ale dalej nie dałaś mi całej odpowiedzi.
-Chcesz znać prawdę?- Gdy kiwnął głową, uśmiechnęłam się lekko na samo to wspomnienie.- Jakkolwiek głupio to nie zabrzmi, za szczeniaka podkochiwałam się w nim. Nawet jeśli był to krótki epizod.
-Poprzestałaś? Kiedy i czemu?
-Po wciągnięciu w narzeczeństwo. Nie chciałam tez zepsuć tej przyjaźni. Poza tym jest dobrym wilkiem, więc nie zdziwię się jak będzie miał własny harem- przymknęłam oczy. Wizja trochę bolała ale myślałam o innym życiu. Czy gdybym nie poznała demona, w sensie Goth'a, to byłabym inna? Bardziej pogodna? Może zamiast bać się o losy wielu, plotkowałabym z przyjaciółkami i przeżywała miłosne przygody? Heh... 

< Kuraś? >

Od Wrotycza CD Haruhiko

- To.. Niedźwiedź? - obok usłyszałem niepewny szept. Zastrzygłem uszami i pokiwałem głową, nie mogąc oprzeć się zmarszczeniu brwi.
- Ominiemy go - odrzekłem niezachwianym głosem. Popatrzyłem na Haruhiko stojącego obok mnie i na Ligreka gdzieś dalej, po czym odwróciłem głowę, a moim oczom ukazało się wysokie, stosunkowo strome zbocze - Niedźwiedź jest w miejscu położonym niżej niż my, ale w tym przypadku nie daje nam to przewagi - zauważyłem - jeśli zsuniemy się po tamtej krzywiźnie, być może będziemy tyle daleko, że zdołamy przejść obok niego niezauważeni.
Nie usłyszawszy odpowiedzi żadnego z towarzyszy, a i nie czekając na nią długo, ruszyłem jako pierwszy, na ugiętych nogach, niemalże skradając się w stronę zbocza. Z tyłu słyszałem kroki Haruhiko i Ligreka, którzy skradali się za mną. Już po chwili zaczęliśmy schodzić z góry, z każdą chwilą zbliżając się ciut do ewentualnego przeciwnika. W końcu znaleźliśmy się na wysokości niedźwiedzia i zaczęliśmy okrążać go z prawej. Wiatr wiał z jego strony w naszym kierunku, miałem więc nadzieję, że nie wywęszy naszej obecności. Pełna skupienia cisza trwała już prawie minutę, jeszcze chwila i będziemy mogli pogratulować sobie zażegania niebezpieczeństwa.
W pewnej chwili usłyszałem ciche kichnięcie gdzieś na tyłach. Kątem oka spojrzałem na pozostałych, nieświadomie zatrzymując jednak wzrok na niedźwiedziu, który właśnie zdał sobie sprawę z naszej obecności. Zatrzymałem się wpół kroku, z głową nisko przy ziemi, jedną z przednich łap w górze i podkulonym ogonem. Przez chwilę przeciwnik i my staliśmy w bezruchu, przyglądając się sobie. Nagle Haruhiko podszedł do mnie i wysunął się trochę o przodu, na co fuknąłem niemal bezgłośnie. Podejrzewałem, że jest gotowy do ataku, gdyby niedźwiedź zbliżył się do nas. Lekko popchnąłem go bokiem, przechodząc o krok do przodu i dając basiorowi wyraźny sygnał dający do zrozumienia, ze cały czas kontroluję sytuację. Towarzych zrobił jeszcze krok do przodu, aż w końcu warknąłem cicho. Równocześnie naprężyłem mięśnie i wyprostowałem się trochę. To zapewne przez to niedźwiedź raptownie ujawnił swoje zdenerwowanie, stając na tylnych łapach. Przypomniałem sobie o trudnej sytuacji, w której się znaleźliśmy i znów skuliłem się instynktownie.
Mimo wszystko, mimo, że choć większy i silniejszy od nas przeciwnik dawał właśnie wyraźne sygnały ostrzegawcze, nie wyglądał na krwiożerczą bestię, w każdej chwili mogącą porozrywać nas na strzępy. Gdzie jest ten wielki potwór, którego podświadomie się spodziewałem?
W końcu podjąłem radykalną decyzję.
- Uciekamy - mruknąłem i truchtem zacząłem oddalać się od niedźwiedzia. Haruhiko i Ligrek podążyli za mną. Jeszcze raz obejrzałem się za siebie, wzrokiem obejmując biegnących z tyłu towarzyszy i niedźwiedzia, który wyraźnie uspokoił się.
Zatrzymaliśmy się dopiero po kilku kilometrach, gdy mogliśmy mieć pewność, że miś nie podąży za nami i nie będzie już drażnił go nasz zapach.
- Spokój - westchnąłem, ziejąc - jest najważniejszy. Wyglądał na równie niechętnego do walki, jak my. Idziemy dalej?

< Haruhiko? >

sobota, 5 maja 2018

Od Haruhiko CD Wrotycza

Chyba od zawsze nienawidziłem snów. Zarówno tych dobrych, neutralnych jak i koszmarów. Powód był prosty, a za razem skomplikowany.
Bałem się tego, co mój umysł może wymyślić. 
W końcu, sny to odbicie naszych wspomnień, leków, marzeń i pragnień. A w swoim przypadku zdawałem sobie sprawę, że te myśli będą zapewne oscylować wokół morderstwa i chaosu w swoim umyśle. Dodatkowym czynnikiem dla powstawania niezbyt - miłych snów byłaby rozmowa, jaką odbyłem przed samym zapadnięciem z Mundusem oraz po części Wrotyczem.
Mimo wszystko, postanowiłem zaryzykować. Zainspirowany stwierdzeniem ptaka, że nowe ideały tworzy się łatwiej, niż może się to ogólnie wydawać, pozwoliłem mackom snów ogarnąć mój umysł i wyświetlić obraz pod powiekami.
Wszystko zaczęło się spokojnie. Znalazłem się na polanie, która pokrywała całą przestrzeń między górami. Kotlina, bo tak się to fachowo zwało, była niewielka, lecz... Piękna. Zapierała dech w piersiach swoimi barwami oraz strzelistymi szczytami. Spośród falujących na wietrze traw wyrastały czerwone maki, drobne fiołki, malutkie stokrotki i wiele, wiele innych tworów natury. Ile ich było, nie zliczę. Znajdowały się po prostu wszędzie. 
Wsunąłem pysk między zbiorowisko chabrów, napawając się ciepłym słońcem i urokliwym krajobrazem. Zerwałem nawet jedną z tych roślinek i wsunąłem w ogon, aby go nieco udekorować. W końcu, nie po to tyle o niego dbam, żeby wilki go przeoczyły, czyż nie?
Nad moją głową przeleciał sokół, krzykiem oznajmiając przybycie. Wyprostowałem się więc,w powiodłem za nim wzrokiem, a podmuch rozwiał moje futro. Na czystym, błękitnym niebie nie było ani jednej chmury, więc tym bardziej nie zanosiło się na deszcz. Czy w ogóle w tak rajskiej krainie jak ta mogą być deszcze?
Może i nie. Burze są za to na pewno. I to częściej, niż może się przeciętnemu umysłowi zdawać.
Huk przeszył powietrze. Był tak donośny, że musiałem podkulić uszy, kiedy poczułem kujący ból. Nie mówiąc już o irytującym piszczeniu, jakie temu towarzyszyło. Rozejrzałem się wokół, a moje spojrzenie zostało przykute przez unoszący się w oddali ni to dym, ni to kurz. Zignorowałem to, myśląc, że to jedynie daleki pożar. O bogowie, jaki głupi byłem!
Byłem już prawie na drugim końcu łąki, gdy minęły mnie przerażone zwierzęta. Widziałem panikę w ich oczach i ruchach. Co one musiały ujrzeć, aby tak zareagować?
Odskoczyłem na bok, aby uchronić się przed biegnącym dzikiem, który gnał na oślep. Czy raczej, uciekał przed zapadającą się ziemią. 
Znieruchomiałem z szoku, chłonąc obraz przed moimi własnymi oczyma. Warstwy gleby i skały znikały w czeluściach, wciągając za sobą rośliny, drzewa i zwierzęta, które nie zdołały uciec.
Niewiele myśląc, wyskoczyłem co sił w łapach przed siebie, lawirując między nogami innych stworzeń. Wiedziałem podświadomie, że w górach będę bezpieczny, więc te obrałem za cel swojej podróży.
Wtedy jednak okazało się, że... Nie mogę tam dotrzeć. Jak dziwnie to nie brzmiało, nieważne, jak długo biegłem, jakby stałem w miejscu. Słyszałem już głuchy szum zapadającej się materii, kilka grudek osunęło się spod moich łap. Nie chciałem patrzeć za siebie, lecz czułem w kościach, że umrę. Że to mój koniec. Nie uda mi się dobiec nawet do podnóża, nie mówiąc już o szczycie.
Straciłem nagle przyczepność, kiedy niesforny kamień zapadł się pod ziemię, a ja zawisłem nad przepaścią, trzymając się jedynie na przednich łapach. Ziemia jak na zawołanie przerwała swoją entropię, pozostawiając mnie w sytuacji bez wyjścia. Nie skoczę, no bo jak, skoro trzymam się na samych końcach łap. Spaść też nie spadnę, bo instynkt samozachowawczy nie pozwoli mi na puszczenie się. 
Walcząc z myślami, prawie nie zauważyłem, że ktoś się przede mną znajduje. Mały ktoś, mówiąc szczerze. O ładnym, szarawym futerku i złotych oczach.
— Mishka... — Wyszeptałem z niedowierzaniem, kiedy ujrzałem pyszczek mojej siostry — Mishka, pomóż mi!
— Haruś, dlaczego? — Położyła łapy na moich, spoglądając mi smutno w oczy. Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Cisza przedłużała się, a waderka nadal wbijała we mnie wzrok. W pewnym momencie jednak wbiła ostre i długie jak na jej wiek pazury w moje ciało. Zaskomlałem z bólu.
— Kochałam cię, Haruś, wiesz? — Po tych słowach, zepchnęła mnie w otchłań. Pęd powietrza i zimno sprawiło, że nie mogłem nawet krzyknąć. Spadałem więc, a moja dusza po raz kolejny pękła jak szkło, rozpadając się na tysiące kawałków.


— Życie jest ciągłym rodzeniem się i śmiercią. — Rzuciłem nagle, wskakując na pień drzewa. Wrotycz wzniósł oczy ku niebu, a Ligrek zaśmiał się jedynie pod nosem. Wyruszyliśmy właśnie na poranne polowanie, wraz z pierwszymi promieniami słońca. Z początku, Wrotycz nieco oponował, tłumaczył się, że nie potrzebny jest mu drugi ogon, ale ostatecznie, po namowach Mundusa, wyraził zgodę na to, bym dołączył do ich dwójki. Byłem mu za to wdzięczny, więc postanowiłem, że wprowadzę swój plan w życie specjalnie dla basiora. Mianowicie, chciałem się zmienić. Chciałem zacząć czuć i zachowywać się jak przykładny obywatel WSC. Niby początki zawsze są trudne, dlatego jeśli przeżyję pierwszy miesiąc, reszta pójdzie jak z płatka. Tak przynajmniej próbowałem się pocieszać. 
— Drugi Mundurek się znalazł. — Burknął Wrotycz, przyspieszając kroku i uważnie lustrując otoczenie. Sam zeskoczyłem zgrabnie na ziemię i podążyłem za nim w bezpiecznej odległości. Ligrek został nieco z tyłu, jednak nadal uważnie przysłuchiwał się zarówno naszej rozmowie jak i otoczeniu.
Zignorowałem uwagę wilka, ponownie będąc w stanie zamyślenia. Jedna nawet ciekawa myśl wpadła mi do łba. 
— Czym jest dla ciebie człowieczeństwo? — Wypaliłem nagle, a w odpowiedzi otrzymałem długie, ostentacyjne westchnięcie basiora. No dobrze, może i męczyłem go swoimi przemyśleniami od rana, zachowując się chyba najbardziej sztucznie w życiu, ale po prostu był jedyną postacią, która chciała mnie słuchać.
— Człowieczeństwo nie odnosi się przypadkiem tylko do ludzi? — Zauważył całkiem logicznie nasz drugi towarzysz, co sprawiło, że pogratulowałem mu w myślach czujności.
— A masz lepsze określenie? Wilczeństwo? To nie brzmi zbyt ładnie. — Prawie rozgadałem się ponownie, jednak zobaczyłem wtedy zwrócony w swoją stronę pysk Wrotycza. Zamilkłem więc, czekając na odpowiedź.
— Człowieczeństwo czy to nieszczęsne wilczeństwo, jak żeście to zgrabnie określili — Zaczął, nie przerywając biegu — To zdolność do myślenia i podejmowania decyzji. Oraz brania za nie odpowiedzialności
— A życie? — Musiałem solidnie namachać się łapami, aby nadążyć za Wrotyczem. Ten zdawał się chyba nie zauważać mojego wysiłku. — Jaki sens ma dla ciebie życie?
— Żadnego — Warknął już z nutką złości w głosie — Życie to życie. Rodzimy się, jakoś przez to przechodzimy i zdychamy jak wszystko wokół.
— Cicho bądźcie — Oznajmił nagle Ligrek. Posłusznie zamilkłem, a Wrotycz chyba się nawet z tego ucieszył. Nie mnie to oceniać.
Wilk podbiegł do naszej dwójki, po czym skinął łbem na pewien punkt w dole. Bury basior od razu tam zerknął, więc zrobiłem to samo. Na początku nie wiedziałem, na co patrzę, ale kiedy obiekt się poruszył, przełknąłem ślinę.
— To.. Niedźwiedź? 

< Wrotycz? > 

Od Wrotycza CD Kurahy - "Liga Beżowej Ziemi"

Szliśmy w milczeniu, mijając kolejne łąki i pola pokrywające południowe terytoria WSJ, przez które musieliśmy przejść, by dotrzeć do celu. Co kilka minut, nie mogąc się powstrzymać, spoglądałem na mojego towarzysza, cały czas zastanawiając się tylko nad jednym. Co tak naprawdę o mnie sądzi? O czym myśli, gdy na mnie patrzy? Sam na siebie, po tym wszystkim, nie spojrzałbym bez zrozumiałego obrzydzenia. Sam ze sobą, w innych warunkach nigdy nie chciałbym zamienić słowa. Nie byłem w stanie przerwać ciszy, która unosiła się w powietrzu i płynęła wraz z nami. Zwyczajnie nie czułem się godzien, by ją przerwać.
Co się ze mną stało? Szczeniak szanowanej pary alfa, noszący w sobie geny nieprzypadkowych przodków, urodzony i wychowany w atmosferze spokoju i dostatku, dorastający we wzorowych warunkach. Już w tym wieku zdążył upaść tak nisko, stracił godność, stanowisko i szanse na szczęśliwą przyszłość. Nie wiadomo, co nim wtedy kierowało, choć pewnie nie dało się zaprzeczyć, że można by nazwać to głupotą.
Kim natomiast był Kuraha? Zawsze wydawało mi się, że to nie przed nim, a przede mną, jeśli w ogóle, świat stoi otworem i czeka, aż przyjdzie odpowiedni moment na ukazanie swego piękna w całej okazałości. Chciałem korzystać z tych szans, które, choć niesprawiedliwie, jednak dał mi los i przywilejów, które otrzymałem za sam fakt urodzenia się. Tymczasem to nie ja, to właśnie Kuraha prowadzi teraz dobre życie, spokojne, beztroskie i ułożone. Jak, kiedy to się stało? I jeszcze jedno pytanie, które narzucało mi się, gdy podążałem za tymi przemyśleniami. Ile osiągnąłby do dzisiaj Kuraha, gdyby tylko został obdarzony przez życie tak hojnie, jak ja?
Każdy z wniosków, jakie wyciągnąłem tego dnia, przyczyniał się do pogłębienia uczucia skruchy i sprawiał, że zaczynałem zupełnie inaczej niż wcześniej myśleć o sobie. Czy urodziłem się w złym miejscu? Dlaczego inne wilki miałyby tracić czas na oddawanie hołdu komuś takiemu, jak ja? Bo los postawił mnie na stanowisku młodej alfy?
Opuściłem głowę i popatrzyłem na niego jeszcze raz. Tym razem dłużej, niż wcześniej. Zdawałem sobie sprawę, że najpewniej jest świadomy mojego wzroku, który uczepił się go jak pszczoła kwiatu, jednak, czy to przez delikatność, czy niechęć, nie odwzajemnił spojrzenia ani razu, wpatrzony w dal, jakby niczego nieświadomy.
Znów odwróciłem wzrok i opuściłem głowę jeszcze niżej, wydając z siebie ciche westchnienie. Przez chwilę oglądałem swoje przednie łapy przesuwające się ociężale po ziemi. Tak bardzo chciałem, żeby wilk idący obok coś powiedział. Cokolwiek, ale niech to on zacznie. Nie doczekałem się jednak. Przez cały czas szedł wolno, skupiony na drodze.
Dzień mijał, zbliżaliśmy się już do południowo-zachodniej granicy Watahy Szarych Jabłoni. Bez żadnych nieprzyjemnych spotkań, bez kłopotów w drodze, nawet bez zbytniego zmęczenia. Cały dzień marszu nie dał nam się chyba we znaki, liczył się tylko cel i to, co czeka nas po dotarciu do siedziby NIKL'u. Na samą myśl o tym przeszły mnie dreszcze. Znów konkurencja i walka o przetrwanie. Teraz jednak ma dla mnie chyba większe niż kiedykolwiek wcześniej znaczenie. Co będzie, jeśli nie przejdziemy prób, lub przejdzie je tylko jeden z nas? Dopiero teraz, gdy minął pierwszy dzień drogi, a my ułożyliśmy się do snu gdzieś w pobliżu granicy WSJ, pomyślałem dokładniej o tym, co stawało się coraz bliższe. Co czeka nas u celu. Poczułem narastający niepokój.
Kuraha już chyba zasnął. Przekręciłem się na drugi bok, odwracając się do wilka leżącego nieopodal i przez chwilę patrząc na jego miarowo unoszącą się klatkę piersiową. Westchnąłem, na chwilę zapominając o wątpliwościach i niepokoju, które chwilę wcześniej zafundowały mi nagły zastrzyk adrenaliny. Po chwili oczy same zaczęły mi się zamykać. Nie zamierzałem z tym walczyć, dzisiejsza noc jest bardzo ważna. Jutro dalsza, męcząca droga.
Gdy tylko otworzyłem oczy nazajutrz rano, zdałem sobie sprawę, że przez cały czas leżałem chyba w tej samej pozycji. Dzień był wyjątkowo słoneczny. Kuraha już wstał i siedział oparty o drzewo, tak jak przez cały poprzedni dzień, wpatrzony uparcie tylko w naszą dalszą drogę. Zmarszczyłem brwi. Co on chciał tam wypatrzyć?
Wziąłem głęboki oddech i wyciągnąłem przednie łapy, chcąc rozruszać klatkę piersiową, po czym wstałem i podszedłem do wilka. Znów naszły mnie wątpliwości i ta sama co wczoraj chmurność zmieszana z zagubieniem, dziś jednak w mniejszym nasileniu i nie tak paraliżująco, co być może było powodem, dla którego basior usłyszał w końcu moje słowa:
- Dawno wstałeś? - zaraz po ich wypowiedzeniu znów naszło mnie uczucie zakłopotania, ale postanowiłem nie dać tego po sobie poznać. Jestem, chyba zawsze byłem dosyć pewny siebie, dlaczego dzisiaj, przy tym wilku zachowuję się tak dziwnie?
Potrząsnąłem głową, chcąc odgonić wszystkie te mącące myśli.
- Niedawno - odpowiedział poważnie - nie spałeś długo.
Pokiwałem głową, zbliżając się jeszcze o krok i siadając obok towarzysza, przy okazji starając się, aby moje ruchy wyglądały na jak najbardziej płynne i swobodne.
- Idziemy? - zapytałem, jednocześnie wzdychając płytko. Dobrze było mieć za sobą te pierwsze słowa.
- Pewnie, na to czekam - Kuraha wstał, też wyglądał na bardziej wyciszonego.
Wolno zamachałem ogonem i ruszyłem za nim, dla bezpieczeństwa jeszcze raz rozglądając się wokoło w poszukiwaniu możliwych zagrożeń. Weszliśmy właśnie na teren pagórkowaty, gdzie przez cały czas trzeba było to wspinać się, to schodzić po nierzadko stromych zboczach, toteż nadchodzący dzień szacowaliśmy na bardziej męczący. Posunęliśmy się jeszcze do kilku bardziej formalnych zdań dotyczących podróży. W pewnej chwili zorientowałem się, że to chyba dobry moment, do zaczęcia rozmowy o tym, o czym myślałem już od dawna. Dlaczego znów tego nie zrobiłem? Nie wiem, to chyba przez ten odruchowo nadchodzący lęk, który wypracowałem w sobie poprzedniego dnia. Tak, będzie więcej odpowiednich momentów do rozmowy, gdy już tam dotrzemy.
Byliśmy blisko. Coraz bliżej, czułem to całym sobą, a prawdziwość tych przeczuć przypieczętował widok linii gęstego lasu, za którym mieliśmy znaleźć swój cel. Przystanęliśmy jeszcze na chwilę i weszliśmy w gąszcz. Nie minęło wiele czasu, aż przedarliśmy się na drugą stronę, na ogromną łąkę porośniętą niską trawą. Samotna podróż minęła, wokół krzątało się wiele wilków, każdy z nich zajęty swoimi sprawami. Nawet nie zwrócili na nas uwagi, już sam ten fakt zaskakiwał. U nas, w Watasze Srebrnego Chabra, nigdy nic takiego nie miałoby miejsca. Każdy obcy wilk musiał być dokładnie sprawdzony przez władze i służby porządkowe.
Zbliżyliśmy się do kilkunastu drobnych budynków z dwuspadowymi dachami, w większości bez drzwi i szyb w oknach, które dawno temu musiały należeć do ludzi. Wyglądało na to, że to tam mieściła się siedziba główna i centrum dowodzenia tym miejscem. A w zasadzie, również centrum dowodzenia całą naszą rodzinną ziemią. To w tym jeziorku pływają te grube ryby.
- Przepraszam! - zawołałem do jednej z wader, piorącej w kałuży jakieś szmaty. Ta od razu uśmiechnęła się i zrobiła do nas urocze oczy - czy panienka orientuje się może, dokąd mamy się udać...
- Poczekajcie, przybysze - wyciągnęła zgrabną łapkę w naszą stronę, przerywając moje słowa - zgadnę. Żołnierze? - zaśmiała się wdzięcznie - to tam! - wskazała jeden z budynków, biegnących wzdłuż piaskowej drogi. Był to największy ze stojących tu gmachów, choć i tak niewiele obszerniejszy od przeciętnego domu, które widziałem w naszej wsi. Kuraha i ja wymieniliśmy nieco zdziwione spojrzenia i weszliśmy do wewnątrz. W środku było jeszcze bardziej tłoczno. Większość z około trzydziestki wilków, które zobaczyliśmy, była basiorami w wieku podobnym do naszego, lub nieznacznie starszymi. Wszystkie siedziały w korytarzu i zdawały się na coś czekać. Usiedliśmy i my.
W pewnym momencie w zasięgu wzroku pojawił się postawny wilk, który najprawdopodobniej wyszedł właśnie z jakiegoś pokoju. Siedzący wokół zrobili mu miejsce, a on stanął pośrodku i krzyknął gromko:
- Cała podchorążówka na plac!
Wśród pozostałych zapanował zamęt, wszyscy tłoczący się w poczekalni zaczęli przepychać się do wyjścia.
- Co to jest podchorążówka? - zapytałem szeptem, marszcząc brwi. Zetknąłem się już kiedyś z tym określeniem, tym razem jednak miało ono chyba na celu postawienie na ziemi tych, którzy mierzyli zbyt wysoko. Mój towarzysz wzruszył ramionami, a na jego pysku pojawił się wyraz zastanowienia. Przeniosłem wzrok na wychodzący tłum - może powinniśmy iść za nimi?
Wilk westchnął i rozejrzał się. Wyglądał, jakby właśnie został wyrwany z zamyślenia. Przytaknął szybko i przeciągnął się.
- Warto by kogoś zapytać o to wszystko - mruknął, kierując się do wyjścia.
- Poczekaj, reszta chyba lepiej się w tym orientuje. Chodźmy za nimi, wszystko się okaże.
- Jak chcesz - Kuraha ponownie rozejrzał się po otoczeniu nieufnym wzrokiem - a jeśli trzeba się było gdzieś zgłosić przed przyjściem tutaj? Nie ufałbym tym wielkomiejskim waderom.
- E tam - uciąłem krótko, nie mówiąc nic więcej, gdyż właśnie opuściliśmy budynek, wychodząc z drugiej strony korytarza. Ostatnie wilki z pochodu zmierzającego na plac właśnie znikały za ścianą innego, niewielkiego budyneczku. Szybkim krokiem podążyliśmy za nimi, po krótkiej chwili stojąc wraz z całą resztą na tej samej, ogromnej łące otaczającej siedzibę NIKL'u, lecz po drugiej stronie zabudowań.
- Ustawić się! - ryknął ów rosły basior, który zwołał podchorążówkę na spotkanie na "placu", którym pewnie miała być ta polana.
- Chodź na koniec - mruknąłem niemal odruchowo do towarzysza, mierząc wzrokiem linię, w której ustawiali się pozostali. Ach, przyzwyczajenia z dzieciństwa. Gdy upewniłem się, że Kuraha podąża za mną na sam koniec ogonka, zacząłem liczyć. Dwadzieścia, trzydzieści, trzydzieści dwa, cztery, pięć... Oprócz nas doliczyłem się ponad czterdziestu wilków.
"Jeśli oni wszyscy są kandydatami na szkolenia, marnie oceniam nasze szanse" - to jedyne, co przyszło mi do głowy. Zaraz potem, gdy tylko zamęt uspokoił się, nastąpiła pierwsza, niespodziewana fala ostrej selekcji. Szef, jak zdążyłem tymczasowo nazwać go w myślach, podszedł do pierwszego wilka, przyglądając mu się bacznie. Dwa kroki i następny kandydat został przeskanowany czujnymi oczyma basiora od palców do wierzchołków uszu. Jeszcze nie zdążyłem namyśleć się nad celem jego działań, gdy ponownie usłyszałem jego donośny głos.
- Dwa kroki do przodu!
Wybraniec nieco zmieszany tym nagłym wydarzeniem, przesunął się niechętnie w przód, a szef szedł dalej, każdego następnego wilka oglądając tak samo uważnie. Był dopiero przy dziesiątym, a już cztery zdążyły zostać wysłane o dwa kroki przed szereg. Nie wiedziałem, czy to dobrze, czy źle, ale wolałem nie zastanawiać się nawet, gdzie my będziemy stali po jego wizycie.
Napięcie rosło z każdą chwilą, dramaturgii dodawał krzyk basiora, rozlegający się co kilka sekund. Nagle zwróciłem uwagę na to, że wilk, choć nadal co chwila wyciągał kogoś przed szereg, coraz mniej uważnie przygląda się każdemu następnemu kandydatowi. Ciągle nie byłem pewien, co to oznacza, ale podświadomość kazała mi gdzieś w głębi duszy cieszyć się z tego.
Gdy tylko szef znalazł się przed końcem szeregu, był już na tyle znużony swoim zajęciem, że zatrzymał się naprzeciw ostatniego wilka stojącego przed nami i z boku, pobieżnie przeleciał po mnie znudzonym wzrokiem, po czym, ledwie spojrzawszy na Kurahę zawrócił. Odetchnąłem.
Tymczasem, gdy tylko znalazł się znów na swoim miejscu, mając nas wszystkich przed oczami, machnął łapą, jakby chcąc dosięgnąć każdego z osobna wybranego wilka i rzucił:
- Pierwszy rząd, do domu.
Wszystkie wybrane przez niego wcześniej basiory niepewnymi oczyma biegały jeszcze po towarzyszach niedoli, nie do końca chyba rozumiejąc, co się właśnie stało, po czym powoli zaczęły opuszczać zbiórkę. Przełknąłem ślinę. Zostaliśmy.  O b a j.
Po chwili padły następne słowa szefa, skierowane do pozostałej grupy:
- Odliczać!
Przerzedzony o niespełna dwadzieścia osób szereg zaczął odliczanie. Dwadzieścia sześć, dwadzieścia siedem, dwadzieścia osiem...
- Dwadzieścia dziewięć! - zawołałem szybko w momencie, którym zorientowałem się, że nadeszła moja kolej, znów odetchnąwszy z ulgą.
- Trzydzieści! - po lewej usłyszałem głos, na sam dźwięk którego uśmiechnąłem się w duchu.

- Ci, którzy zostali - mówił szef równie donośnie jak wcześniej, choć, zdawało mi się, trochę spokojniej - śpią pod lasem, z drugiej strony łąki. Znajdziecie tam również mięso na kolację. Jutro o świcie zbiórka w tym samym miejscu. Zaczynacie od prób, którym zostaniecie poddani w celu wyłonienia dziesięciu basiorów, które w tym roku zostaną poddane szkoleniu.

< Druhu najmilszy? >

Od Haruhiko - 2 trening siły

Pamiętam, że kiedyś zastanawiałem się nad metodami prania mózgu. Zdaję sobie sprawę, że ten temat nie jest jakiś wybitnie ciekawy do rozmyślań, lecz z nudów i takich rzeczy się chwytam. 
Jedną z nich było zmuszanie osobnika do ciągłego powtarzania jednej frazy, czy co słowa, zdania czy pieśni. Coś, co niektóre kulty wykorzystują do indoktrynacji przyszłych wiernych. Nie miałem pewności, na jakieś zasadzie to działa, aczkolwiek zdawało się przynosić zamierzone skutki.
I właśnie jak ten wilk, któremu grzebią kultyści w umyśle, snułem się po stepach, powtarzając mantrę od Aashy. Nie czułem na razie żadnej poprawy czy większej harmonii ducha. Ba, można powiedzieć, że było zupełnie inaczej. Co jakiś czas ogarniała mnie wściekłość, na przemian ze wstydem. Zdarzało się to najczęściej, kiedy inni zwracali na mnie uwagę. Jak na przykład teraz, kiedy podczas polowania z Wrotyczem, basior zerknął na mnie kątem oka.
— Co tam mamroczesz? — Spytał z nutką rozbawienia w głosie. Wyrwany z przemyśleń, podniosłem gwałtownie łeb, skupiając się najpierw na towarzyszu, a później na świetlistej sylwetce jelenia między drzewami.
— On Namo Bhagawate. — Powtórzyłem po raz kolejny, a następnie wyminąłem nieco zdezorientowanego wilka, kierując się w ślad za Aashą. Skoro tu przyszła, miała jakiś cel.
Ostatecznie zostawiłem Wrotycza w tyle, truchtając między drzewami, aż trafiłem na polanę.
— Ta twoja mantra nic nie daje. — Burknąłem z wyrzutem, siadając na leśnej ściółce przed istotą. Oczekiwałem jakiejkolwiek odpowiedzi, ale ta nie nastąpiła. Więc, kiedy cisza zaczęła mi się dłużyć, przewróciłem oczami i podniosłem się, aby odejść.
Wtedy zobaczyłem kątem oka, że coś się kieruje w moją stronę. Od razu skupiłem się na tym czymś, które okazało się być widmowym wilkiem, a następnie naskoczyłem na przeciwnika i przyparłem go do ziemi. Wyszczerzyłem kły i podniosłem ogon.
— Gdyby nie mantra, nie zareagowałbyś tak szybko. — Jeleń wyglądał na zadowolonego — Uznaje, że jesteś godny, aby cię trenowała, młody wilku.
Jakoś nie dotarł do mnie sens słów ducha, ale chyba to dobrze, że mnie przyjmie na ucznia. Wtedy powagę chwili przerwał zbuntowany, żołądek.
— Emm.. Może nim się zabierzemy za to wszystko.. Masz coś do jedzenia? 

Od Luciusa

Delikatny wiatr dotarł do nas gdzieś z południowego wschodu, niosąc ze sobą zmiany. Nie tylko w pogodzie, ale i w naszym życiu. 
Podniosłem pysk ku rozgwieżdżonemu niebu, jakie dało się ujrzeć spomiędzy koron drzew. Zupełnie jakby rośliny zazdrośnie broniły sekretu gwiazd przed nami, zwykłymi mieszkańcami Ziemii. Cóż za samolubne zachowanie z ich strony! Przecież powinniśmy się dzielić!
Wszystko należy do obywateli świata. Tych równych i również tych, co są równiejsi nieco mniej. 
Może drzewa też powinny poznać zasady obycia w społeczeństwie? Może wtedy odsłonią gwiazdy dla tych, którzy mogą jedynie marzyć o przebywaniu wśród nich? 
Zaśmiałem się szczekliwie pod nosem i przyspieszyłem kroku. Mój ogon od razu się podniósł, kiedy poczułem, że mam siłę sprawczą, którą mogę wykorzystać do zmiany świata. Bo jak nie ja, to kto?
— Jesteś pewny, że to dobry pomysł, Liivei? — Ceris, z typowym dla siebie północnym akcentem, sprowadziła mnie do rzeczywistości, ściągając umysł i duszę z krain, do których oglądania upoważniony jestem tylko ja. Jako jeden z tych, co zasiada w złotej hali Asgardu, muszę być przecież obecny na każdym zebraniu, czyż nie? Mogła przecież zadowolić się moją wilczą powłoką w zupełności. Wtedy jednak coś się we mnie obudziło, zaprotestowało sennie i przejęło kontrolę. Czułem, że robi się niespokojne, a może nawet - zirytowane tym, że tak długo panoszę się po ciele. Jakby nie widziało, że robię to wszystko dla naszego dobra, dla dobra społeczeństwa. Ha, wszystko robię dla dobra ogółu! Jam jest jak matka zagubionych, którzy szukają schronienia w ramionach światłości i godności, a Uroboros to ojciec tych, co otworzą swe oczy na prawdę. Jesteśmy jednością, stworzoną z dwojga, małżeństwem, które łączy jeden cel - uratowanie świata przed zagładą. 
Tylko dlaczego nikt tego nie rozumie?
— Nie jestem pewny. To zły pomysł. Zawróćmy. — Zatrzymał się gwałtownie, wbił pazury w ziemię i szarpnął się, jakby go jakie diabły atakowały. Cóż za żałosny widok. I to ja jestem tym złym, chorym potworem? To ja niszczę nasze ciało?
Wadera westchnęła cicho, wzięła głębszy wdech, a następnie szturchnęła nosem bok naszej powłoki. Ta nawet się nie poruszyła, a trwała jedynie w bezruchu, ponownie przechodząc w ten poniżający dla mnie stan katatonii. 
— Z kim teraz rozmawiam? — Mógłbym przysiąc, że usłyszałem w jej tonie troskę. Której nigdy nie słyszałem ze strony Ceris w swoim kierunku. Czy to coś znaczy? Czy ona preferuje ode mnie tę łajzę? Czy ona chce mnie zdradzić?
Zagotowało się we mnie dodatkowo, kiedy wilk postanowił cofnąć mnie w głąb umysłu, skąd miałem jeszcze trudniejszą drogę do przejęcia na powrót świadomości.
— Lucius. — Wyszeptała powłoka, a po kręgosłupie przeszły nas dreszcze. — Nie chcę tego robić.
— Wiesz, że nie musisz... — Wadera polizała Ante po policzku, chwilę się przed tym wahając. Szybko jednak jej pysk ułożył się w uśmiech. — Dlaczego go nie wyrzucisz? Nie pozbędziesz się Liiveia?
"Ja ci dam 'pozbyć się'" pomyślałem, przeciskając się jak mogłem do świadomości. Czas przerwać ten teatrzyk nędzy i rozpaczy. Nim Lucius zrobi coś, co pogrąży nas obu.
— Nie chcę być samotny. — Wyznał basior. Skrzywił się nieco, kiedy poczuł, że wracam. Jeszcze bardziej zdenerwowany i silniejszy, niż wcześniej. — Proszę, Ceris, nie daj mu tam pójść!
Wyrzuciłem go, czy raczej odrzuciłem w kąt, a następnie ruszyłem dalej, jakby nigdy nic. Wadera ze zdziwieniem podążyła za mną.
— Lu..? 
— Liivei. Idziemy dalej. — Zarządziłem krótko, a kiedy nie usłyszałem protestów, uśmiechnąłem się do swoich pięknych myśli o destrukcji i odrodzeniu.
***
Zatrzymaliśmy się dopiero wtedy, gdy pewna roślinka, niewielka, o niespotykanym kolorze, znalazła się w zasięgu mojego wzroku. 
— Mój najdroższy doradco. — Zacząłem, starannie akcentując słowa i nie dając po sobie poznać, że jej zdrada zmieniła nieco nasze relacje — Czy wiesz, co to jest? 
Ceris niechętnie zerknęła na kwiat, oglądając go ze wszystkich stron.
— No chabro-podobne coś. Srebrne w dodatku. Co w tym niezwykłego? — Wilczyca odsunęła się gwałtownie od naszego znaleziska, kiedy zmiażdżyłem delikatną łodyżkę łapą.
— Rośnie tylko w tym rejonie. Nigdzie indziej. — Wyprostowałem się i spojrzałem na leżącego płasko kwiatka. — Lokalna Wataha Srebrnego Chabra została nazwana na cześć tego... Nic nie znaczącego dla ekosystemu tworu.
Ceris rozejrzała się od razu, jakby nagle zrozumiała, dlaczego postanowiłem zająć się infiltracją tej społeczności osobiście. No cóż, lepiej późno niż wcale.
— Tu się kończy nasza podróż, a zaczyna moja. — Powiedziałem spokojnym tonem, patrząc w dal. Tym razem wiatr przyniósł zapach innych wilków, które przebywały w tym regionie i wypełniły prawie każdy skrawek swymi duszami. Według informacji mojego wywiadu, resocjalizacja tej watahy może być trudna. Ale ja, wybraniec Uroborosa, niosący w sobie jego światło, nie podołam temu wyzwaniu?
— Odejdź, Ceris. Tu będziemy się spotykać. — Skierowałem się w stronę, z której wiał wiatr, a woń była najbardziej intensywna. Wilczyca chciała się wypowiedzieć, ale potrząsnęła jedynie łbem.
— Jak mam się do ciebie zwracać?
Spojrzałem na nią z politowaniem przez bark. Naprawdę jest czasami głupiutka. 
— Lucius. Takie w końcu jest moje miano.
***
Pierwszego wilka, należącego do WSC, znalazłem nad wodopojem. Nie byłem pewny, czy pije, chociaż przy bliższym przyjrzeniu się, okazało się, że śpi. Prychnąłem cicho, po czym stanąłem nad osobnikiem. Definitywnie, był to samiec. Stosunkowo rosły samiec.
— Hej, żyjesz? — Zapytałem, a kiedy nie otrzymałem odpowiedzi, szturchnąłem go łapą w bok. Basior warknął coś, pomamrotał, lecz otworzył swoje ślepia. Ładne nawet, pożyczyłbym sobie. Gdyby nie to, że nie chcę robić złego wrażenia.
— Czego chcesz? I kim jesteś?— Nieznajomy osobnik poderwał się z wilgotnej ziemi i zerknął w moim kierunku.
— Zwą mnie Lucius. Aczkolwiek, reaguję też na Luca. — Zaśmiałem się w, moim zdaniem, przekonywujący sposób. — Jestem podróżnikiem z planem na swoje życie, tylko domu mi brak. Podobno coś tutaj się znajduje, jednak nie wiem, gdzie alfę mogę znaleźć. Czy towarzysz rozwieje moje wątpliwości?

< Ktoś? >

Nowy członek!


Lucius Ante z rodu Regulus - poseł

piątek, 4 maja 2018

Od Haruhiko - 1 trening siły

W tej watasze było zbyt wiele osób, które są silne. Silniejsze ode mnie, co było dodatkowo niepokojące i wzbudzało we mnie lekki strach. Bo nie wiem, jak inni, ale nie mam zbytnio ochoty ginąć w najbliższym czasie. Ba, nie mam w ogóle ochoty ginąć!
Ale co ma do powiedzenia taki prosty wilk jak ja, który jedyne, co robi, to snuje się za jakimiś szogunami? 
Z tego oto powodu, postanowiłem wziąć życie we własne łapy. Postanowiłem rozwinąć samego siebie, swoje umiejętności i być może wiarę w zdolności.
Z taką misją, wzruszyłem w las. Tak, jak zasugerowały duchy, zacząłem krążyć wśród drzew, mamrocząc jedno, nic nie znaczące słowo: Aasha.
Przez pierwszą godzinę, miałem nadzieję, że nie zostałem oszukany.
Przez dwie następne, planowałem już odnalezienie tego ducha, który podsunął mi ten pomysł, przez co przegapiłem patrol z Wrotyczem.
A przez noc, aż do bladego poranka, szukałem drogi wyjścia z tej plątaniny drzew, krzewów i cierni. Pod nosem miotałem już przekleństwa, i to tak poważne, że można byłoby mnie zamknąć za grożenie trupom śmiercią.
Tak, było to niezwykle logiczne.
Ale czy ja kiedykolwiek postępowałem zgodnie z jakimiś zasadami?
Odpowiedź nasuwała się sama - Nie.
Wtedy jednak usłyszałem szelest, a głosy duchów wzmogły na sile. Zupełnie, jakby coś je zainteresowało bądź przestraszyło. Czyli za mną albo nagle pojawił się demon, albo jakiś ciekawy osobnik. 
Zatrzymałem się więc, powoli odwróciłem i zmierzyłem wzrokiem to, co wynurzyło się z leśnej otchłani. 
Wyglądało jak jeleń, lecz posiadało chude ciało, jakby łani. Gdyby spojrzeć na istotę, można byłoby pomyśleć, że jest tak samo materialna jak reszta świata. Aczkolwiek, mówiąc nieskromnie, miałem doświadczenie ze światem duchowym, więc miałem świadomość, że byt to coś, co w większym stopniu należy do Drugiej Strony niż do naszej.
A w dodatku emanowało potęgą i wiedzą.
— Kim jesteś? — Spytałem tak na dobry początek. Warto wiedzieć z kim będę walczył, czyż nie?
Jeleń jednak nie zaatakował. Zbliżył się tylko, ostrożnie stawiając kroki. Po raz kolejny mój wzrok uciekł w stronę nóg. Przecież to się połamie na tych szczudłach! 
— Zwą ją Aasha. Wołałeś ją. — Stwierdziło stworzenie, przechylając łeb na bok. Widziałem, że przygląda mi się czujnie, a może nawet zagląda w moją duszę.
A w dodatku mówiła o sobie w trzeciej osobie. To jest zbyt chore jak dla mnie.
— Wołałem, ale już nie potrzebuję. — Warknąłem, zbliżając się do Aashy i patrząc jej.. Jemu.. Temu w oczy. Wyglądały na puste, aczkolwiek lśniły jak kulki światła. Może tym były?
Jeleń tupnął nogą, a wokół niego pojawiły się dzikie zwierzęta. Czy on je przywołał? 
Odpowiedź przyszła szybciej niż bym tego chciał. Widmowe kruki wystrzeliły w moją stronę wraz z delikatnym ruchem głowy istoty.
— Pilnuj przeciwników. — oznajmiła Aasha, prostując się dumnie i obserwując, jak próbuję uchronić się przed nawałem pazurków oraz dziobów. Udało mi się stracić na ziemię jednego, może dwa, lecz ostatecznie byłem zbyt wolny i słaby, aby pokonać całą zgraję. Nie poddawałem się. Walczyłem, aż całkowicie opadłem z sił.
— Wystarczy! — Zawołałem, dysząc ze zdenerwowania i wysiłku. Ptaki jak na zawołanie rozpadły się w pył.
— Masz potencjał. Lecz niewiele wiary w siebie. — Skomentowała Aasha, podchodząc do mnie. Następnie szturchnęła nosem mój bok. — Może przekazać ci swą wiedzę. Lecz na początek, potrzebujesz zrównoważyć ducha i ciało. 
— Czekaj. Co masz na myśli? — Poderwałem się z ziemi, widząc, że Aasha chce odejść.
— On Namo Bhagawate. — Istota wydała z siebie dźwięk, który można byłoby uznać za śmiech.
— To jakaś mantra? — Spytałem, na co jeleń przytaknął.
— Pomoże ci z poznaniem samego siebie. — Po tych słowach, zniknęła w lesie. Dosłownie. Jakby jej byt został wchłonięty w drzewa.
Chwilę wpatrywałem się w tamto miejsce, a następnie westchnąłem i podjąłem wędrówkę.
— On Namo Bhagawate. — Mamrotałem, co jakiś czas przeklinając. — Na bogów, w co ja się wpakowałem? 

czwartek, 3 maja 2018

Konkurs na najbardziej dramatyczną historię!

Dzień, w którym nie stało się nic nadzwyczajnego. Wiosenny, słoneczny dzień, który nie przyniósł niczego nowego i przeminął jak setki innych w Twoim życiu. Polowanie, przypadkowa rozmowa ze znajomymi wilkami. Czy w WSC jest dziś tak spokojnie, czy to możliwe? Przeminął dzień aż nadto zwyczajny. Śpij spokojnie.

Zasady konkursu:
- Całość zamknięta w jednym opowiadaniu;
- Min. 300 słów;
- Termin wysyłania opowiadań włącznie do 1 czerwca 2018;
- Akcja toczy się w alternatywnej rzeczywistości, wykreowanej przez Twój umysł podczas snu. Losy bohaterów opowiadania konkursowego nie mają wpływu na prawdziwą historię naszej watahy, nie dzieją się w rzeczywistości. Co za tym idzie, można bezkarnie mordować nawet tych, których zazwyczaj mordować się nie powinno i robić z nimi inne dziwne rzeczy, jeśli oczywiście nie będą one zbytnio uwłaczające. Pofolguj sobie, śmiało.

Więcej na stronie Kroniki Taktyki, w zakładce konkursy.

Od Wrotycza CD Haruhiko

- Po prostu nie dotykaj... - słowa wilka były ciche, z odległości, w której stałem, prawie niesłyszalne. Jednak Mundus słyszał wszystko, stał bowiem tuż obok basiora, a w jego oczach dostrzegłem jakieś niespotykaną życzliwość. Zdziwiło mnie to, tym bardziej, że jeszcze przed chwilą w tych samych oczach wymalowane było zupełnie odmienne uczucie.
- Nie dotykam - wolnym gestem, lekko uniósł skrzydła, ukazując czyste intencje - nie musisz nawet odgradzać się od nas w żaden sposób, nie atakujemy. Po prostu usiądź spokojnie i odpocznij chwilę, może ci się myśli rozjaśnią - zakończył z płytkim westchnieniem.
- Dlaczego nie chcecie po prostu dać mi spokoju - jęknął basior, przełykając ślinę, sam nie wiem, czy bardziej lękliwie, gniewnie, czy po prostu histerycznie. Nieufnie popatrzył na mojego przyjaciela. Ja natomiast usiadłem nieopodal, tak, by móc słyszeć, o czym rozmawiają i, w razie czego, zareagować.
- Jestem dla ciebie kimś zupełnie obcym, Wrotycza też znasz krótko, nie musisz nam ufać. Ale jesteś zmęczony - powiedział bardzo spokojnie, niegłośno, z tym czymś, czemu nie sposób było zaprzeczyć - połóż się, rozluźnij mięśnie i nie rób niczego głupiego. Na tym terenie nie ma zagrożenia, możesz spać spokojnie.
- Zatem zostaw mnie, proszę - wilk odwrócił się, zwijając się w kłębek pod drzewem - nie mam siły o tym rozmawiać.
- Bo uważasz się za kogoś wyjątkowo złego? Zabójstwo. Temat dosyć bliski Wrotyczowi.
Dopiero teraz Haruhiko ukazał cień zainteresowania sytuacją, nadal jednak zachowując napięte mięśnie i srogi wyraz pyska. Zastrzygł uszami, chyba podświadomie dając do zrozumienia, że słucha.
- Widzisz, Haruhiko, każdy z nas ma w sobie cząstkę zła. Niejednego przed złem powstrzymuje tylko prawo i lęk przed konsekwencjami. Dziś natomiast znalazłeś się w miejscu, w którym prawie każdy ma coś poważnego na sumieniu. Tak już się złożyło, przypadkiem - Mundus wstał, po czym dodał jeszcze - a co do mnie... kto według ciebie powinien znaleźć się w ostatnim kręgu piekła: zabójcy, czy zdrajcy?
Basior odwrócił głowę i popatrzył na Mundurka, który jeszcze przez chwilę stał obok niego.
- Dążenie do wykreowanego przez umysł ideału nie ma sensu - powiedział w końcu cicho mój przyjaciel - ale można utworzyć nowy ideał. Mam wrażenie, że łatwiej niż myślisz.

< Haruhiko? >

Od Kurahy - "Wschodnie Klany", cz. 2

Jak się okazało, by odnaleźć tych całych "Strażników", musieliśmy wejść niemal na sam szczyt góry. Przypomniało mi to o zakończonych już dawno treningach i narzuciło postanowienie, że rozważę powrót do ćwiczeń po powrocie.
Gdy znaleźliśmy się przed jaskinią, blisko szczytu góry, która nie należała do największych jakie widziałem, obejrzałem się za siebie. Brązowy Tengu obserwował nas z nie dość dużej, jak dla mnie, odległości, a zielony pozostał w tyle. Chociaż tyle dobrego. Wkroczyłem za Shino do środka, z dumnie uniesioną głową, ale już paręnaście metrów dalej musiałem mocno skupić się nad tym, by nie otworzyć pyska ze zdumienia.
Grota była ogromna, krótko mówiąc. W sklepieniu ziała wielka dziura, przez którą przedostawało się światło słoneczne, więc w środku było jasno jak w dzień. Odniosłem wrażenie, jakbym znalazł się w zupełnie innym świecie. Trawę pokrywały niezliczone płatki wiśni, drzewa wręcz uginały się od jasnoróżowych kwiatów. Nie miałem niestety czasu na podziwianie jakże bogatej flory tego małego ekosystemu, bo niespodziewanie przemówiła do nas jego fauna.
- Cieszymy się, że wreszcie przybyliście. - Musiałem obrócić się o jakieś dziewięćdziesiąt stopni, zanim znaleźli się w polu mojego widzenia, a było ich sporo. - Chyba powinniśmy się sobie przedstawić.
- Słuchaj uważnie - usłyszałem szept lisa. - Od lewej masz syberyjskiego husky, wilka rosyjskiego, ten na podwyższeniu to kai ken, dalej likaon i wilk grzywiasty.
- Genbu, Czarny Żółw Północy. - Pierwszy odezwał się stojący najdalej na lewo czarno-biały husky. Jedną łapę trzymał na błyszczącym, czarnym kamieniu.
- Seiryu, Lazurowy Smok Wschodu. - Wilk skinął głową, choć miałem wrażenie, że nie darzy mnie sympatią. Ani on, ani wąż owinięty wokół jego ciała.
- Suzaku, Szkarłatny Ptak Południa. - Likaon wydawał się przyjaźniej nastawiony, zamachał nawet ogonem, czerwona papużka siedząca na jego grzbiecie powtórzyła kilka razy wypowiedź właściciela.
- Byakko, Biały Tygrys Zachodu. - Ruda wilczyca (przypominała nieco lisa na strasznie długich nogach), prychnęła niechętnie i odwróciła wzrok. 
Pomyślałem, że za nic nie dam sobie nadać tak durnego przydomka. Rzuciłem Shino najbardziej oburzone spojrzenie na jakie było mnie stać. Wprowadził mnie w sam środek imprezy dla wariatów. Pies o czarnej sierści z rudymi pręgami zeskoczył z podwyższenia i już po chwili znalazł się zaledwie parędziesiąt centymetrów ode mnie.
- Zwą mnie Daikaku. Jestem opiekunem tego sanktuarium.
Dziwne ksywki - były, to i sanktuarium nie mogło zabraknąć, pięknie po prostu. Nastała cisza, która prawdopodobnie oznaczała moją kolej.
- Kuraha, demon z klanu Taira. - Wymyśliłem to na poczekaniu, ale brzmiało chyba dość durnie jak na ich standardy.
Wszyscy prócz opiekuna sanktuarium wyglądali na zdumionych. Suzaku przyglądał mi się z zaciekawieniem, ale reszta zdecydowanie była nastawiona sceptycznie. Daikaku skinął głową i odwrócił się powoli.
- Pewnie jesteście zmęczeni - stwierdził, nie patrząc jednak na nas, a na tego drugiego wilka. - Seiryu was oprowadzi, porozmawiamy jutro.
Miło było spotkać prawdziwego wilka, w tej zbieraninie wszelkiej maści psowatych. Jednak wystarczyło mi jedno spojrzenie na Seiryu, by wiedzieć, że wolałbym towarzystwo jakiegokolwiek psa. Podszedł w naszą stronę, odsłaniając kły w kolorze kości słoniowej. Był niewiele większy ode mnie, ale mocniej zbudowany. 
- Sei, daj spokój! - warknął czarny pies, zbliżając się do nas. O dziwo, zadziałało. Najwyraźniej to on był tutaj szefem. Całe szczęście.

Jak mogliśmy się spodziewać, wilk zaprowadził nas do miejsca, w którym mogliśmy się spokojnie przespać i odszedł. Wprawdzie burknął na pożegnanie coś o łamaniu kończyn, jeśli zrobiłbym coś podejrzanego, ale nie uznałbym tego jako rozmowy. Dopiero wtedy dotarł do mnie powód ich niechęci. Chodziło im tylko o moją demoniczną połówkę, a już się martwiłem, że to przez zapach z pyska, czy coś takiego. 
Wymieniłem z Shino spostrzeżenia po spotkaniu z tą nietypową bandą i ułożyłem się do snu. Mogłem jedynie domyślać się, czego ode mnie chcieli, a wolałem na wszelki wypadek być wystarczająco wyspany, by dać nogę z tego wariatkowa.

   C. D. N.

Od Kurahy CD Wrotycza - "Liga Beżowej Ziemi"

Wróciłem do domu. Nie musiałem się przygotowywać, ani nawet odpoczywać, ale liczyłem, że zdążę porozmawiać z Shino przed wyruszeniem w drogę. Mimo że przyzwyczaiłem się do jego humorków, za każdym razem martwiły mnie tak samo. Wśród wszystkich, którzy jedynie przewinęli się przez moje życie - on nigdy mnie nie zostawił. 
Rozejrzałem się po jaskini, która kiedyś należała do mojej zmarłej ciotki. Świszczący wiatr podrywał z ziemi ziarnka piasku i źdźbła trawy, które zapewne wniosłem ze sobą. Po raz kolejny zastanawiałem się, czy tak wygląda bałagan? Nie, przecież kiedyś był tu popiół i zwęglone gałęzie - pamiątka po Kasai, która w chłodne zimowe wieczory rozpalała ogniska, by zapewnić nam trochę ciepła. Już dawno się ich pozbyłem i niemal zapomniałem już jak wygląda ogień. Pamiętałem za to zapach spalenizny. Jedna z niewielu "normalnych" woni, jakie mogłem wyczuć. 

Wyszedłem. Miałem dziwne przeczucie, że Shino nie wróci przynajmniej przez następnych parę dni. Skierowałem się w stronę południowo-zachodniej granicy. Słońce dopiero zachodziło, ale nie miałem nic lepszego do roboty. Właściwie, tak wyglądał każdy mój dzień. Rozmowy z Shino, chodzenie w kółko, względnie jakieś polowanie. Gdybym wcześniej wiedział, jak bezkonfliktowa będzie ta wataha, w życiu nie zostałbym szeregowcem. Co innego mógłbym robić? Umiałem tylko walczyć i polować. Pierwszego unikałem jak ognia, drugie z tygodnia na tydzień stawało się bardziej monotonne i przewidywalne. Ile można gonić sarny i króliki? Może nie byłem stworzony do takiego życia? Głupota, oczywiście, że nie! Ale co mogłem zrobić? Odejść? Wszystko co kiedykolwiek miałem było właśnie tutaj. Mimo pewności, że Shino poszedłby ze mną, ta myśl wydawała mi się zbyt abstrakcyjna. Nie znałem innego życia, nie miałem gwarancji, że gdziekolwiek odnalazłbym się lepiej.
Porzuciłem te rozważania. Mój umysł skupił się na bardziej aktualnym problemie: szkolenia wojenne. Czy to znaczyło, że będę musiał walczyć? Pewnie tak. Nie chciałem tego, ale był to pewien sposób na oderwanie się od nudy, która powoli odbierała mi resztki racjonalnego myślenia. Mógłbym oszaleć i zrobić coś głupiego, a przecież byłem oazą spokoju. Zawsze w defensywie, choć tyle sytuacji w moim życiu wymagało zdecydowanej ofensywy, bez zbędnego wahania i podszeptów sumienia, nakazujących siedzieć, gdy tak desperacko chciałem zawalczyć o swoje.

Przy granicy znalazłem się długo po zmroku. Położyłem się na środku ścieżki i przymknąłem oczy. Co zrobię, gdy wrócę do tego nudnego, przewidywalnego życia, które ciągnie się z dnia na dzień, jak flaki wyciągane z jeszcze ciepłego ciała sarny? Shino mówił kiedyś, że mógłbym polować na demony, że mam do tego idealne warunki. Nie byłem jednak wystarczająco silny ani zapobiegawczy. W zbyt wielu przypadkach okazywałem się bezsilny.

***

Rano obudziło mnie trzepotanie skrzydeł w oddali. Prawie natychmiast chciałem zerwać się z miejsca, ale zawahałem się. To tylko trzepotanie, z pewnością tylko Mundurek. Miałem taką nadzieję, bo nie zniósłbym dalszego czekania. 
W ciągu pary pełnych napięcia sekund, Mundus i Wrotycz wyłonili się spomiędzy drzew.
- Wrotycz, jesteś wreszcie - wstałem szybko, - idziemy.
- Idziemy - przytaknął Wrotek - dziękuję, Mundurek.
- Nie ma o czym mówić. To wy macie przed sobą przyszłość. Obaj. Bez względu nie tylko na to, co działo się w watasze, ale i na wasze wcześniejsze spory.
- Damy sobie radę, jak zawsze! - zawołałem, skupiając się już tylko na drodze, która nas czekała. Z jednej strony chciałem, by spacer przez WSJ przebiegł spokojnie, a z drugiej...
- Zatem czekamy w domu. - Spojrzałem na uśmiechającego się ptaka. Nieobecność Shino znów boleśnie dała mi się odczuć. 

Mundus odleciał, a my ruszyliśmy dróżką, wymieniając tylko porozumiewawcze spojrzenia. Nie miałem nic przeciwko milczeniu, ale zdawało mi się, że odwlekamy tylko rozmowę, której i tak nie mogliśmy uniknąć


< Wrotek? >

środa, 2 maja 2018

Od Haruhiko CD Wrotycza

"Kim są psychopaci?" To pytanie, słowa, ton głosu Mundusa zalągł się w mojej świadomości. Wżerał się w jaźń, powodował chęć do walki, złość. Wzbudzał te kilka uczuć, jakie poznałem. Ale żadne z nich nie pasowało do sytuacji.
Czy to znaczy, że miał rację? Że jestem kimś z tak mocno skrzywioną psychiką?
Cóż, sam to zauważałem. Ale bałem się przyznać, że mogę być aż tak zniszczony wewnętrznie, aby jakiekolwiek uczucia zanikły. Może było to związane z tym, że w ogóle ich nie znałem. Albo, co bardziej prawdopodobne, z Mishką.
Potrząsnąłem łbem, wycofałem się w cień i zacząłem ciężko dyszeć. Wszystko to było zbyt przytłaczające. Zbyt bolesne, dotykało tych rzeczy, o których wolałbym zapomnieć.
Jednak, można przecież rzec, że każdy z nas jest po części psychopatą. Może ukrywa tę część samego siebie głęboko w piwnicy umysłu, nigdy nie wypuszcza na światło dziennie. Ale co jakiś czas, ta mała cząstka podsuwa nam myśli, które same z siebie nigdy nie zagościłyby w naszych umysłach. Po prostu, zdrowe persony są w stanie opanować złą stronę osobowości, ujarzmić ją i ponownie zamknąć w sobie. 
A takie osoby jak ja?
My nie mamy wyboru. Nie mamy możliwości pozbycia się ciągłych impulsów, które każą nam czynić grzeszne rzeczy, przeciwstawiać się naturze i myśleć w ten okropny, chaotyczny sposób. To właśnie ta psychopatyczna osobowość kontroluje nas i każdy aspekt życia. Nie pozwala wykonać ani kroku w tył, ani w przód. Każe stać w miejscu, stopniowo poddając się entropii reszty naszej duszy, o ile ta jeszcze pozostała.
Czymże więc jesteśmy? Słońcem czy Księżycem?
Jakbym mógł teraz się określić, byłbym księżycem. Nie patrząc już na swoje ostatnie przemyślenia, na wnioski, do których doszedłem zaledwie kilka godzin temu, nim jeszcze mój fałszywy spokój został zburzony przez odkrycie tamtego ciała, stwierdziłem, że bliżej mi do srebrnego oblicza ziemskiego satelity niż do gorącej niebiańskiej gwiazdy. 
A dlaczego? Ha, gdybym mógł na to odpowiedzieć! 
Może być to związane z moją naturą. Tajemniczą, niebezpieczną. Zmienną jak Księżyc, czasem opiekuńczą, czasem agresywną.
Bądź z obłędem, spowodowanym przez ciągnące się za mną od dzieciństwa szepty martwych, proszących o pomoc i błagających o pomszczenie. Tak niebezpiecznie zbliżających się do słabej, aczkolwiek mimo wszystko istniejącej granicy między światem żywych i umarłych. Czułem wręcz, jak zimne objęcia przeciągają mnie przy każdym kontakcie z martwymi w tę zimną pustkę śmierci. Zagubione dusze pożerały me jestestwo, aby samemu zapełnić to, co zostało im odebrane po przejściu na drugą stronę. 
Zdawać by się mogło, że najwięcej zabiera mi Mishka. Mała Mishka, moja siostra. Którą tak brutalnie pozbawiłem najpiękniejszego daru - życia. Czy to czyni ze mnie potwora?
Tak.
Ale czy to cokolwiek zmienia?
Nie.
Zepsuty byłem od samego początku. Wypadek przy boskim stworzeniu, przeoczony, ukarany tym, że istnieje. W świecie, który go nie chce. A ja sam do diabła nie rozumiem, czego ode mnie żąda Zadośćuczynienia? Oddania tego, co zabrałem? A może po prostu poddania się biegowi wydarzeń?
— Zabiłem swoją siostrę. — Wyszeptałem, wpatrując się w przestrzeń. Zamilkłem na dłuższą chwilę, po raz kolejny odtwarzając ten moment w głowie. Małe łapki, zsuwające się po kamieniu, przerażone spojrzenie okrągłych oczu. Piskliwy krzyk waderki. 
"Haruś!"
A potem tylko głuche uderzenie.
Skały nie dały jakiejkolwiek szansy na przeżycie. Zwłaszcza, że Mishka była jeszcze malutkim szczenięciem.
Poczułem dreszcz na całym ciele.
— Chciałem czuć. Chciałem po prostu, aby przestano nazywać mnie odmieńcem, tylko dlatego, że.. — Przerwałem, wbijając pazury w ziemię. — Że nie mogę okazać emocji. Że nic mnie nie cieszy.
Opuściłem uszy oraz ogon. Ponownie utworzyłem wokół siebie mentalną barierę, nie dopuszczając w swoje pobliże Wrotycza czy Mundusa. 
Ponownie nie wiedziałem, o czym myślą. Jedynie niepoparte czymkolwiek stwierdzenia sugerowały, że się mną brzydzą. Nienawidzą. Nie chcą mnie znać. Wszystko przez to, że jestem I N N Y. 
Wtedy ptak postanowił przekroczyć barierę. Która i tak istniała w moim umyśle. Lecz wierzyłem w nią. Wierzyłem tak bardzo, że jak zaczął się zbliżać, skuliłem się i poczułem rzeczywisty ból. Głęboko w martwym sercu.
— Haruhiko, uspokój się. — Zaczął Mundus, ale przerwałem mu. Nagle, gwałtownie, szargany przez sprzeczne emocje i wyrzuty sumienia.
— Nie dotykaj mnie! — Krzyknąłem, na przemian płacząc i śmiejąc się. — Po prostu, nie dotykaj... 

< Wrotycz? >

Od Wrotycza CD Haruhiko

- Z północy, tak? - Mundus znów zmrużył oczy, przez chwilę wpatrując się w drzewa, rosnące kilka metrów dalej - zatem na razie chyba niczego to nie zmieni, ale warto mieć świadomość. Zapamiętamy to - tym razem popatrzył uważnie i jakby trochę w zamyśleniu na basiora. W tamtej chwili na pierwszy rzut oka byłem w stanie dojrzeć całą siłę analizy, którą przeprowadza teraz mój przyjaciel, tak przenikliwie patrząc na Haruhiko. Nie wiedziałem, nad czym myśli i co próbuje wyczytać z wyrazu jego pyska, ale nie zamierzałem też o to pytać. Byłem zmęczony i jedyne, o czym marzyłem, to szczęśliwe zakończenie tej smutnej historii.
- Już pewnie dość wiecie? - wilk niepewnie odwrócił wzrok, nie nawiązując kontaktu wzrokowego z ptakiem, który opierając się o drzewo nadal przyglądał mu się trochę spode łba.
- Tyle w zupełności wystarczy - odrzekł Mundus - pewnie nie wiesz nic więcej.
- Nie należałem do tego zgrupowania.
- Tak, już mówiłeś.
Westchnąłem głośno, poprawiając swoją pozycję.
- A więc? Ustaliliśmy coś konkretnego? - zapytałem, chcąc przerwać w moim mniemaniu przedłużający się dialog, z którego przestawałem cokolwiek rozumieć.
- Dowiedzieliśmy się o istnieniu pewnego rodzaju nici, łączącej nas z Uroborosem - odpowiedział spokojnie ptak, przenosząc wzrok na mnie i uśmiechając się nieznacznie.
- Mówisz? - rzuciłem od niechcenia - co z tego wynika?
- Nadal niewiele, nie wyjaśniliśmy jeszcze, jak wytrzymała jest ta nić, mam jednak wrażenie, że niestety nie da się nią szyć ni cerować.
- Skąd to przypuszczenie? - zawarczał Haruhiko, wstając pozornie gwałtownie, jednak z pewną dozą opanowania.
- Spokojnie, nasz nowy towarzyszu. Zrozum, że do nici, którą uprzędli obcy, nie możemy mieć stuprocentowego zaufania, to byłoby nierozsądne. Takie nici lubią pękać.
- Mogą być mocne... - mruknął spokojniej wilk, starając się utrzymać emocje na wodzy.
- Lub tylko sprawiać takie wrażenie. W rzeczywistości najczęściej są cienkie i wątłe.
- Życie opiera się na zaufaniu - przerwał głucho basior, zniżając głowę.
- Próbujesz wmówić nam, że to twoje prawdziwe zdanie? - w głosie przyjaciela usłyszałem cień złości. W tym dopiero momencie ich słowa zaczęły mnie interesować. Usłyszałem bowiem namiastkę tego, czego chciałem się dowiedzieć od początku mojej znajomości z Haruhiko. Wygląda na to, że teraz to wszystko usłyszę, tak jak lubię, prosto i bez wystawnych, napuszonych słów. Nawet nie zauważyłem, jak Ligrek nie chcąc mieszać się w tak niepewną sytuację oddalił się, zostawiając w tym miejscu nas trzech. Wymieniłem z moim przyjacielem krótkie spojrzenia.
- Nie wmawiam wam niczego - Haruhiko odsłonił rząd białych kłów - jak i nie zamierzam niczego ukrywać. O tym kim jestem i co tu robię, mogę opowiedzieć nawet teraz, nie potrzebuję skrywać przed wami żadnej prawdy.
- Nie przesadzaj, Mundurku - wtrąciłem niechętnie - gdybyśmy nie mieli zaufania do nikogo, kto do nas przybywa, ani liga, ani żadna z pobliskich watah nie przetrwałaby długo. Ale powiedz o co chodzi, proszę.
- Możesz nam opisać swoją historię? - ptak zlekceważył to, co przed chwilą powiedziałem i nadal uważnie przyglądał się wilkowi - wydaje mi się, że bezpieczniej będzie, jeśli uprzedzę twoje słowa i zwrócę uwagę na jeden szczegół, gdyż nie mam pewności, czy sam już go zauważyłeś. Wrotycz, wiesz, kim są psychopaci? - tu zwrócił się do mnie.

Zdębiałem, słysząc to słowo, nie miałem pojęcia czym jest i co oznacza. Popatrzyłem na ciemnego basiora, mierzącego nas zimnym wzrokiem.
- Widzisz tego wilka? Nie umie współodczuwać - zaczął Mundurek - gdybyś chciał, zauważyłbyś to pewnie, chociażby wtedy, gdy staliśmy nad ciałem tamtego zabitego. Haruhiko, kiedy patrzyłeś na te zwłoki, w twoich oczach nie było nic, najwyżej odrobina obrzydzenia. Żadnych uczuć, które w takich momentach towarzyszą zazwyczaj zdrowemu umysłowi.
- Dlaczego...? - moje spojrzenie napotkało wzrok Haruhiko. Ptak tymczasem skierował do mnie następne swoje słowa.
- Nie wiem, czy taki się urodził, czy na kształtowanie jego psychiki miało wpływ również życie, ale Wrotycz, zastanów się zanim postanowisz mu zaufać, jako że nie wiemy skąd tak dobrze zna śmierć. Bo jeśli nawet nie z grupy, o której tak wiele nam mówił, na pewno również nie z opowieści.
- Zamilcz... - usłyszałem cichy głos Haruhiko.
- Chłodna osobowość, agresja, znikomy poziom współczucia, jeśli w ogóle jest ono obecne - Mundus zmrużył oczy, jak miał w zwyczaju robić w podobnych sytuacjach - i bagatelizowanie norm społecznych. Jedno mnie tylko zastanawia - znów przerwał na chwilę - związki społeczne kogoś takiego jak ty, Haruhiko, raczej nie należą do silnych. Tu coś się nie zgadza - popatrzył teraz z kolei na mnie. Położyłem uszy po sobie.
- Jeszcze jedno słowo - warknął basior wyzywająco. Mundus nie powiedział niczego więcej, ale znowu wbił we mnie wyczekujące spojrzenie. westchnąłem i bezsilnie opuściłem głowę, nie wiedząc, co mogę od siebie dodać.
- Tyle chciałeś wiedzieć, czyż nie? - zapytał wreszcie. Pokiwałem głową, nie patrząc nawet na siedzącego przede mną wilka.

< Haruhiko? >

wtorek, 1 maja 2018